Mam dużego psa, który wabi się Remi. Jest znajdą. Pewnego dnia przybłąkał się do mojej mamy, gdy wracała z pracy. Był bardzo chudy i brudny, a na szyi miał obrożę z urwanym kawałkiem smyczy. Zrobiło się nam go żal i już u nas został. Okazało się, że to bardzo mądry i sympatyczny pies. Czasem się zastanawiam, skąd się wziął. Myślę, że gdyby chciał, w noc wigilijną opowiedziałby nam swoją historię. Może na przykład taką.
„Teraz mam na imię Remi, ale kiedyś wołano na mnie Max. Bo kiedyś miałem inną rodzinę. Kupili mnie jako szczeniaka. Był tam pan, pani i dwie dziewczynki. Byłem szczęśliwy, bo czułem, że mnie kochają. Jednak gdy dorosłem, coś się zaczęło zmieniać. Coraz mniej się mną interesowali. Aż nadeszło to okropne lato... Miałem wtedy trzy lata. Pojechaliśmy do lasu pod miastem. Myślałem, że to zwykły spacer, ale oni przywiązali mnie do drzewa i odjechali. Czekałem na nich, ale nie wrócili. Chciało mi się jeść i pić. W końcu trzeciego dnia zacząłem gryźć smycz. Była skórzana, więc udało mi się uwolnić. Pobiegłem do miasta, ale ich nie znalazłem. Ludzie odganiali mnie od siebie, bo w lesie ubrudziłem się gałęziami i błotem. Aż na którejś ulicy spotkałem panią, która mnie nie odgoniła, tylko dała mi kawałek kiełbasy i zaczęła głaskać. Poszedłem za nią. Miała miłą rodzinę, był tam pan i chłopiec. Polubiłem ich, a oni pozwolili mi zostać. Dali mi na imię Remi i oto jestem z nimi. Kochają mnie i mam nadzieję, że tym razem znalazłem dom na zawsze”.
