Śmierć jest pojęciem wzbudzającym powszechną niechęć, sprzeciw i odrazę. Na samo jej wspomnienie nasze ciało zaczyna się buntować, nie potrafimy pogodzić się z tym, że każdego z nas czeka taki sam koniec. Często zastanawiamy się nad samą istotą śmierci i konsekwencjami, jakie ona ze sobą niesie. "Słownik języka polskiego" definiuje ją jako "nieodwracalne ustanie wszystkich czynności ustroju oraz procesów przemiany materii we wszystkich jej komórkach". Michał Arcat pisze natomiast, że śmierć jest po prostu końcem życia, "zupełnym ustaniem przemiany materii w żyjącym organizmie ludzkim, zwierzęcym bądź roślinnym".
W jednym ze swoich wierszy Halina Poświatowska pisze o różnych definicjach śmierci. Okazuje się, że dla przyrodnika jest ona taką samą zagadką jak życie, dla fizyka - jedynie "przeistoczeniem materii", dla wierzących - "przejściem do innego bytu", natomiast dla cierpiących - wyzwoleniem.
Według mnie śmierć jest jednym z najgorszych doświadczeń, na jakie skazał nas Bóg. Wobec śmierci jesteśmy bowiem zupełnie bezbronni, nikt z nas nie zna dnia ni godziny, właściwego momentu, w którym przyjdzie nam rozstać się ze światem. Moment odejścia rodzi zawsze mnóstwo pytań, żal i rozpacz. Jest to szczególnie bolesne, gdy odchodzi ktoś bardzo bliski albo młody. Śmierć wydaje się wówczas niezwykle okrutna, bezlitosna, pozostawia w ludziach uczucie bezsilności i ogromnej straty. Dzieje się tak dlatego, że jesteśmy do niej nieprzygotowani i traktujemy ją jako coś nienaturalnego, a tymczasem powinna być ona przecież traktowana jako element życia.
Dla każdego z nas śmierć jest zapewne doświadczeniem bardzo indywidualnym. Również w literaturze spotykamy bardzo odmienne jej obrazy. Już w mitologii greckiej spotykamy się z jedną z największych tragedii - momentem, w którym matka traci swoje dzieci. To słynna Niobe, która swoją pychą uraziła Latonę, zostaje pozbawiona potomstwa. Rozpacz jej była tak przejmująca i głęboka, że Niobe całymi dniami i nocami nie mogła powstrzymać płaczu i zawodzenia, aż o momentu, gdy bogowie ulitowali się nad nią, przemieniając kobietę w głaz. Z czasem i to rozwiązanie okazało się daremne - nawet twardy kamień, w którym mieszkała dusza matki, zaczął ronić strużkę łez.
Kolejnym literackim przykładem pogrążonej w żałobie matki jest bohaterka wiersza Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, pt.: "Elegia o... (chłopcu polskim)". W milczeniu przeżywa ona swą rozpacz po utracie jedynaka, próbuje buntować się przeciwko okrucieństwu wojny, która odebrała jej syna.
Podobne doświadczenie opisuje średniowieczny "Lament świętokrzyski", w którym Matka Boska opłakuje śmierć Jezusa Chrystusa. Stojąc pod krzyżem, żali się postronnym obserwatorom wydarzenia i słuchaczom, że dotknęła ją straszna tragedia, szczegółowo opisuje boleść swojego zamordowanego Syna oraz własne troski, jakie towarzyszą temu zajściu.
Ale nie tylko literatura przypomina nam o wszechobecnej śmierci. Coraz częściej słyszymy i widzimy w mediach tragedie, które powodują śmierć pojedynczych ludzi lub całych społeczności. Liczne wypadki, kataklizmy, nieszczęśliwe zbiegi okoliczności zdają się powtarzać za naszymi przodkami: "memento mori". Ma to być przestrogą dla tych, którzy pozostają przy życiu, by korzystali z niego tak, jak tylko mogą.
Powyższe rozważania mogą nasuwać pytanie, jaki jest właściwy sens śmierci, czemu ma ona służyć i dlaczego tak przejmuje nas, wciąż żywych. Średniowiecze próbowało nas nauczyć właściwego podejścia do śmierci, wydało liczne podręczniki traktujące o sztuce umierania i dobrej śmierci, z których dowiadywano się, jakich powinności należy dopełnić, by właściwie przygotować się do odejścia. Ważne było wzajemne wybaczanie sobie swoich grzechów, spowiedź oraz pokładanie ufności w Bogu. Człowiek, który był pewien, iż oczyścił się ze wszystkich przewinień nie czuł już lęku.
W dzisiejszych czasach, kiedy ludzie umierają rzadziej i w starszym wieku, zaczęło się nam wydawać, iż niemal pokonaliśmy nieustępliwego Tanatosa. Gwałtowny, prężny rozwój nauki i medycyny obiecuje nam długotrwałą młodość i niemal wieczne życie. Stąd bierze się nasz zwielokrotniony żal po odejściu kogoś najbliższego, przyjaciela, powiernika, osoby ukochanej, ojca, matki. Z przerażeniem dokonujemy odkrycia, że oto pozostaliśmy w zupełnej samotności. Religia nie jest bowiem w stanie nam w takich przypadkach pomóc. Nasza mentalność jest już zupełnie inna, niż ta, którą posiadali ludzie średniowiecza. Dla nich schyłek i koniec życia był czymś dużo bardziej naturalnym.
W samym akcie stworzenia człowiek nie był przeznaczony do tego, by cierpieć. Miał egzystować spokojnie, wedle Bożych nakazów i spożywać owoce z drzewa życia. Bóg dał mu władzę nad całym światem, pozwolił nazywać zwierzęta i decydować o własnym losie. Pierwsi ludzie byli jednak zbyt ciekawi i pyszni, nie potrafili zachować lojalności wobec swojego Pana i dlatego zostali wygnani z Edenu. Cierpienie i śmierć okazały się ceną wolności.
Dla chrześcijan śmierć jest odtąd koniecznym przejściem pomiędzy niedoskonałym, ciężkim życiem doczesnym, a właściwym życiem wiecznym w Niebie u boku Stworzyciela. Adam i Ewa dostali wszak obietnicę, że kiedyś powrócą do Edenu.
Jednak dla tych, którzy nie są obdarzeni łaską wiary, śmierć jest czymś ostatecznym, nieodwracalnym, stanowi koniec wszelkiego życia. Z tej perspektywy ludzkie życie może wydawać się absurdem, który lęk przed odejściem tylko pogłębia. Jeżeli zmierzamy ku nicości, to jakakolwiek próba nadania sensu naszej egzystencji nie powinna mieć racji bytu. To sprawia, że żyjemy w lęku przed cierpieniem, stratą i pustką. Boimy się własnej śmierci i odejścia bliskich nam ludzi. Pisze o tym między innymi Wisława Szymborska w wierszu "Kot w pustym mieszkaniu". Prezentuje ona absurd utraty bliskiej osoby oraz nieumiejętność wytłumaczenia sobie nagłego braku. Mogłoby się wydawać, iż obawa przed rychłą krzywdą ze strony losu albo nieodżałowaną stratą powinna motywować ludzi do korzystania z danego im czasu. Okazuje się jednak, że często dzieje się odwrotnie, uciekamy przed innymi, boimy się zaangażować w znajomość, by potem tego nie żałować.
Osobiście nie potrafię zgodzić się z tym, że przemijanie ma być nieodłączną częścią naszego życia i ze stoickim spokojem przyjmować każdą stratę. A z drugiej strony wiem, że przeciwdziałanie śmierci jest zajęciem bezowocnym. Tej sprzeczności chyba nie da się uniknąć.