Zwykle, gdy ktoś wyrządza nam krzywdę staramy się wyjaśnić, dlaczego tak postąpił. Winy za krzywdy szukamy w sobie, krzywdzicielu, okrucieństwie losu, wadach świata, woli bożej. Seneka powiedział: "Drzewo nie wyrośnie silne i zdrowe, jeśli nie smaga go wiatr". Wnioskować z tego można, że cierpienie wzmacnia człowieka i powinno być na swój sposób szanowane. Jednak większość ludzi uznaje, że to szczęście jest stanem naturalnym i "należącym się" człowiekowi. Cierpienie postrzegane jest zwykle jako niezasłużone i niesprawiedliwe. Czasem, gdy człowiek zostaje skrzywdzony, nie potrafi wskazać winnego. Jeśli się to jednak uda, zastanawia się, dlaczego ten "zły" zrobił to, dlaczego krzywdził ludzi. Zawsze najbardziej wstrząsa bezkarność złoczyńców, choć jasnym jest, że nie zawsze można ukarać winnego zła. Z drugiej strony nie zastanawiamy się równie głęboko, gdy to my krzywdzimy innych.
Literatura nie mogła nie poruszyć tak ważnej tematyki, jak krzywda wyrządzana człowiekowi przez człowieka. Pisarze często skupiali swa uwagę na ofiarach, ale w licznych utworach widzimy znakomite portrety krzywdzicieli.
Świat winien opierać się na nienaruszalnych zasadach. Wina powinna zostać ukarana, grzech powinno się odpokutować a zło zadośćuczynić. Krzywda jednak musiała przede wszystkim zostać pomszczona. Takie właśnie zasady obowiązują w świecie przedstawionym w balladach Adama Mickiewicza. Bohaterka "Liliji" zdradziła męża, gdy ten był nieobecny - wyjechał na wojnę. Tak odzwyczaiła się od jego towarzystwa, że nawet, gdy wrócił nie chciała go już. Zabiła go i nie odczuła z tego powodu wyrzutów sumienia ani nie poczuwała się do skruchy. Udało jej się zataić dokonana zbrodnię przed powracającymi wkrótce później braćmi zabitego. Wkrótce również zaczęła ich uwodzić, powołując się na fakt, że mąż zginął na wyprawie bądź ją zostawił. Do jej ręki pojawiają się kolejni kandydaci. Dwa lata później kandydaci do ożenku chcą, by w końcu któregoś wybrała. Bohaterka wybiera konkurenta, który przyniósł wianek z lilii. Okazuje się nim mąż. W końcu kobietę spotyka zasłużona kara - wciągnięcie pod ziemię.
W kolejnej balladzie Mickiewicza - noszącej tytuł "Rybka" to kobieta zostaje skrzywdzona. Kobietą tą jest nieszczęsna Krysia. Bogaty panicz rozkochał ją w sobie, wykorzystał obiecując ślub a w końcu porzucił wybierając jako żonę księżną. Dziewczyna urodziła nieślubne dziecko i pogrążona w rozpaczy utopiła się. Dziecko otoczył opieką stary służący. Aby wykarmić dziecko siły nadprzyrodzone przemieniły zabitą w syren. W końcu i książę poniósł karę za swoją winę - podczas spaceru wzdłuż rzeki wraz z małżonką zamieniony został w kamień.
Na podobnym do powyższego schemacie opierają się także inne utwory. Człowiek popełnia zbrodnię, przez jakiś czas cieszy się szczęściem a następnie zostaje ukarany. Tak jest w "Świtezi", gdzie zabici zostają maruderzy grożący hańbą i śmiercią kobietom i dzieciom. Również w "Świteziance" niewierny młodzieniec zostaje ukarany za złamanie doraźnie złożonej przysięgi. Z kolei w "To lubię" podróżnik spotkał cierpiącą duszę, która pokutuje za grzech nieodwzajemnienia uczuć. Taka właśnie zasada obowiązywała w balladach - niezawinione cierpienie zawsze winno być pomszczone a krzywdziciel surowo ukarany. Siły przyrody oraz te nadprzyrodzone zawsze w końcu potrafiły wymierzyć sprawiedliwość. Taka zasada była prosta, klarowna oraz… nierealna i naiwna.
Szczególnie druga wojna światowa uwidoczniła wszystkie negatywne cechy istoty ludzkiej. Udowodniła także, że nie istnieje żadna przyrodzona czy nadprzyrodzona siła zapewniająca sprawiedliwość na świecie. Człowiek przytłoczony ogromem zła sam stawał się bestią - bezduszną, bezlitosną i opierającą się wyłącznie na instynkcie przetrwania. Wiersz Władysława Broniewskiego "Ballady i romanse" świetnie obrazuje różnice w świecie wojny w stosunku do tego, o którym pisali romantycy. Ściślej mówiąc - Broniewski zbudował swój wiersz paralelnie do ballady "Romantyczność" Adama Mickiewicza. Bohaterka romantyczna - Karusia - stała się samotna, bo umarł jej ukochany. Bohaterkę wiersza - Ryfkę - pozostawiła cała zabita rodzina. W balladach winny zostawał ukarany a słabych i pokrzywdzonych chroniły niepisane prawa natury. W czasie wojny nie było praw czy moralności - oprawcy z SS bezkarnie krzywdzili cale narody. W świecie ballad potężna siła karze złoczyńców, w rzeczywistości wojennej to właśnie złoczyńcy są najpotężniejszą siłą. To siła ustanawia prawo, więc krzywdy pozostają niepomszczone.
Również w filmach wojennych widzimy często przykłady krzywd. Symbolem narodów skrzywdzonych przez wojnę i jej sprawców są Żydzi. Nietypowy obraz holocaustu prezentowany jest w filmie "Życie jest piękne", którego autorem i odtwórcą głównej roli jest Roberto Benigni. Oglądając ten film trudno powstrzymać się od uśmiechu. Przeżycia błazna - Żyda sprawiają, że widz zapomina, że bohater żyje w czasach zagłady. Z drugiej strony to właśnie postać błazna jest zwykle najsmutniejsza. Guido stara się ochronić swojego syna przed koszmarem getta, obozu i śmierci. Roztacza w tym celu wokół dziecka iluzję normalnego życia - niesamowitą i wręcz bajkową. Chłopiec jest w końcu nawet gotów uwierzyć, że cała walka o życie, która prowadzi jego ojciec jest tylko grą, w której stawką jest czołg. Nie da się jednak, pomimo tak świetnej iluzji normalności, szczęścia i zabawy, zapomnieć o tym, że rzeczywistość jest potworna. W filmie nie mówi się wiele o sprawcach całego tego koszmaru. Jednakże Niemcy pozostają obojętni na cierpiących. Dawny klient Guida, który bywał w restauracji, w której Żyd był kelnerem, darzył go sporą sympatią. Jednak w potrzebie okazał się równie obojętny, jak inni. Takich ludzi było wielu - teoretycznie sami nikogo nie skrzywdzili, lecz ich niemoc i milczenie pozwoliły działać tym, którzy aktywnie dążyli do wojny i wszystkich jej straszliwych następstw. Co jest przyczyną takiej obojętności? Najpewniej to, że zwykle nie zwracamy uwagi na krzywdę, dopóki sami nie jesteśmy krzywdzeni.
Kolejną, choć wcale nie lepsza formą egoizmu jest krzywdzenie innych w celu odniesienia określonych zysków. Najokrutniejsze jest wyzyskiwanie kochających bliskich. Przykładem takiego postępowania jest wątek utworu "Ojciec Goriot" Balzaka. Córki tytułowego bohatera na każdym kroku znajdowały okazję, by zyskać coś kosztem ojca. Nie liczyły się przy tym z jego osobistymi potrzebami a nawet stanem zdrowia. Ojciec zresztą nie chciał wiele - jedynie trochę miłości ze strony córek, którym poświęcił swoje życie. Niegdyś był człowiekiem bogatym - dorobił się majątku handlując mąką. Dobrze znał się na tym artykule spożywczym i bardzo lubił swoje spokojne zajęcie. Bardzo kochał swoją żonę, lecz ta niestety zmarła pozostawiając męża z dwiema córkami. Gdy żona odeszła, cale swe uczucie przeniósł na Anastazję i Delfinę. Odkąd były maleńkie ojciec e rozpieszczał. Dlatego właśnie przyzwyczaiły się do zbytkownego życia. To przyzwyczajenie pogłębiły także małżeństwa - ojciec wydał córki za barona i bankiera. Dokąd miał pieniądze, mógł mieszkać u córek. Gdy zasoby się wyczerpały - zięciowie wyrzucili go. Sam ojciec coraz bardziej oszczędzał na sobie by zadowolić swe córki. Okazywał się zdolny do każdego poświęcenia - pogrążał się w nędzy i zapadał na zdrowiu. Anastazja i Delfina nie odczuwały najmniejszych oporów przed domaganiem się od ojca pomocy czy pieniędzy. Ich potrzeby, czy raczej zachcianki stanowiły jednak studnię bez dna a ich chciwość była nieskończona. Jednocześnie nienawidziły coraz bardziej siebie nawzajem. Ojciec wiedział, że ma dla swych córek wartość jedynie jako dostawca pieniędzy i prezentów. Jednak dokąd mógł poświęcał zdrowie i siły na zaspokajanie ich zachcianek, bo chciał żeby choć z tego powodu go odwiedzały. Ostatecznie to z powodu krzywd wyrządzonych przez własne dzieci Goriot zmarł. Jednak w ostatniej godzinie zabrakło przy łożu śmierci Goriota jego dzieci - osób, które kochał najbardziej na świecie i ponad własne życie. W końcu bal był dla córek ważniejszy od zgonu ojca. Córki wykorzystywały ojca, bo wiedziały, że będą bezkarne. Nigdy nawet nie pomyślały o pokochaniu ojca, lecz wysysały go jak długo się dało. Lecz i ojciec popełnił błąd - rozpieścił i zepsuł córki a nie wpoił im moralności. W końcu poniósł konsekwencje swej nadopiekuńczości - swoim kosztem musiał dać im wszystko. One zaś chciały szczęścia i kojarzyły je wyłącznie z bogactwem.
Czasem nie trzeba być świadomym zła, aby kogoś skrzywdzić. Często zło wynika z niewiedzy, niedojrzałości i krótkowzroczności. Przykładem takiego postępowania jest epizod z życia Cezarego Baryki, bohatera "Przedwiośnia" Stefana Żeromskiego. W ciągu całej akcji powieści Cezary stopniowo dojrzewa, tak fizycznie, jak i duchowo i psychicznie. Na początku książki, w rodzinnym Baku, był dzieckiem - niewiele wiedział o życiu, bo i niczego mu nie brakowało. Później stał się młodym i agresywnym rewolucjonistą, lecz ten epizod nauczył go, że rewolucja nie jest wcale taka wspaniała. Gdy powrócił jego ojciec i ruszyli w daleką podróż do Polski Cezary pogłębiał swoje dojrzewanie i odkrywał nowe idee. Do kraju przodków dotarł już samotnie i srodze się zawiódł. W końcu, już w Polsce, walczył zbrojnie ze swymi dawnymi towarzyszami spod znaku czerwonego sztandaru. Po wojnie wyruszył z poznanym na froncie przyjacielem Hipolitem do majątku ziemskiego w Nawłoci. Szybko przyzwyczaił się do szlacheckiego trybu życia i w dworku Wielosławskich poznał Wandę i Karolinę. Tam także napotkał Laurę. Spędzał czas na flirtach i lenistwie. Życie płynęło mu powoli. Ze wszystkimi trzema zakochanymi kobietami (lub dziewczętami) obszedł się w wyjątkowo egoistyczny sposób. Dwie dziewczęta z Nawłoci traktował jak rozrywkę - flirtował z jedną z nich, drugiej nie zauważał. Wanda - niezauważana, choć zakochana, najpewniej nie całkiem zdrowa na umyśle i jeszcze bardziej od Cezarego niedojrzała - otruła Karolinę, z którą flirtował Cezary. On sam nawet tego nie zauważył, ponieważ jego uczucia obróciły się w zupełnie innym kierunku. Silne choć niedoskonale uczucie połączyło Cezarego z Laurą Kościeniecką. Namiętność całkowicie przesłoniła myśli chłopaka, choć sama Laura oczywiście nie brała go całkiem poważnie. Jednak w końcu o romansie dowiedział się narzeczony Laury i nawłociańska idylla Cezarego musiała się zakończyć. Postępował niedojrzale, za co w gruncie rzeczy trudno go winić. Był niedojrzałym chłopcem z dalekich stron, który swoim postępowaniem bardzo przypominał bohaterów romantycznych ballad. Jednak w przeciwieństwie do nich niekoniecznie zasługiwał na karę.
Inaczej sprawa przedstawia się w przypadku innego krzywdziciela - bohatera powieści "Granica" Zofii Nałkowskiej - Zenona Ziembiewicza. Jego nie można usprawiedliwić mówiąc, że był młody i niedojrzały. W końcu odkąd nauczył się samodzielnie myśleć nie chciał żyć w sposób, w jaki żył jego ojciec. Miewał on kochanki, a jego żona i matka Zenona nie przejmowała się tym. Sam Zenon obiecał sobie, że nie popełni podobnych błędów i nie podąży śladami ojca. Po powrocie do domu ze studiów rozpoczął się w jego życiu związek z córką kucharki Justyną. Gdy wracał do stolicy postanowił zakończyć sprawę i zerwać wszelkie kontakty. Obiecał Justynie, że wróci, ale nie miał zamiaru tej obietnicy dotrzymać. Gdy przybył do Warszawy zaczął się spotykać z Elżbietą, swą dawną, młodzieńczą miłością. Wkrótce też się z nią zaręczył. Przypadkowo jednak spotkał w Warszawie Justynę i odnowił dawny, wydawałoby się, że dawno zerwany, romans. W ten sposób powielił schemat, w jakim żył jego ojciec. Wyznał jednak prawdę narzeczonej Elżbiecie i wymagał od niej, by ta postąpiła odpowiednio. W końcu okazało się, że Justyna zaszła z Zenonem w ciążę. Zenon dokonał wyboru - ożenił się z Elżbietą a Justynie dał pieniądze na sfinansowanie aborcji. Przy pomocy swoich kontaktów załatwił swej kochance pracę i ostatecznie zerwał znajomość. Jednak widmo zdrady wciąż dzieliło młode małżeństwo. Zenon skrzywdził obie kobiety. Wpierw Justynę, której obiecał, że do niej wróci, wykorzystał ponownie a potem porzucił. Później Elżbietę, którą zdradził, okłamał i zmusił do przyjęcia konsekwencji swojego własnego postępowania. Elżbieta nie była uszczęśliwiona przez swego męża, za to Justyna zupełnie się załamała. Poważnie ucierpiała w wyniku aborcji i wpadła w depresję. W końcu oszalała i oblała twarz dawnego kochanka kwasem. Sam Zenon wkrótce potem - oślepiony i zeszpecony - popełnił samobójstwo. Jednak nawet taki los i kara nie usprawiedliwia go. Chciał być dobrym i uczciwym człowiekiem, stał się człowiekiem sprzedajnym i zdradzającym żonę - niemal odbiciem ojca, którego tak gorąco krytykował.
Czasem zło i krzywda wynikają z dobrych chęci. Czasem człowiek musi skrzywdzić najbliższych, aby uratować wielu, nawet cały naród. Tak właśnie postąpił tytułowy bohater "Konrada Wallenrod" Adama Mickiewicza. Wyznawał zasadę Machiavellego - "trzeba być lisem i lwem". Zanim stał się Krzyżakiem był Litwinem o imieniu Walter Alf. Wychował go Halban, litewski wajdelota (pieśniarz i wróżbita) a jego szczęśliwą żoną była Aldona. Widział krzywdy, jakie Zakon wyrządzał jego ojczyźnie i nie mógł się pogodzić z taką sytuacją. Nie opuścił swej żony z pobudek egoistycznych, lecz dla ratowania ojczyzny, ale mimo to ją skrzywdził. Miał przyjąć nazwisko Konrada Wallenroda i wspiąć się jak najwyżej w hierarchii Zakonu by szpiegować, sabotować i zdradzać w imię swojej ojczyzny. Mógł nawet dzięki temu doprowadzić Zakon do całkowitego upadku. Żona rozumiała go, ale nie potrafiła się rozstać. Zamieszkała w pustelni gdzie mąż mógł czasem słuchać jej śpiewu. Doprowadziła przez to do jego dekonspiracji, więc również skrzywdziła - nie tylko męża, ale i sprawę. Oboje stracili szczęście, lecz krzywda dokonana w imię miłości ukochanej osoby lub w imię ojczyzny może liczyć na usprawiedliwienie.
Najczęściej krzywdzi się innych nie dla przyjemności krzywdzenia, ale dla osiągnięcia jakichś celów. Tacy złoczyńcy uważają oczywiście, że działają dobrze - dla Boga, narodu czy wodza. Jednak żadna idea nie usprawiedliwia zła i dążenia do celu "po trupach". Takim właśnie bohaterem był bohater opowieści o ascecie i świętym - Aleksy. W młodości żył rozrzutnie i nie zważał na nic. Gdy osiągnął wiek dojrzały postanowił odkupić swoje winy. Rozdał majątek i odszedł. Tak, jak kiedyś krzywdził innych - sługi, tragarzy i resztę "prostego ludu", tak teraz skrzywdził swoją żonę i rodzinę. Oczywiście, podążał za obowiązującymi wówczas ideałami, ale czy postępował dobrze? Można stwierdzić, że nie. Po pierwsze - krzywdził siebie samego - umartwiał się, głodował, zadawał sobie ból i żył bez dachu nad głową pod kościołem. Żył, jak przystało na ascetę, ale czyż nie jest powiedziane - "ciało jest świątynia duszy"? Umartwiając się złamał przykazanie "Nie zabijaj"! W końcu uzyskał powszechne miano świętego. Umarł pozostawiając list przedstawiający jego historię. Okazał przez to pychę, jakby chciał powiedzieć "Tak, jestem święty, właśnie ja!". Pozostała po nim dobra pamięć, ale co najmniej jedna osoba pozostawiona została własnemu losowi - żona - bez środków do życia i uczucia, którego oczekiwała. Czy takie zachowanie zasługuje na miano świętości? Wówczas (to znaczy w średniowieczu) tak, dzisiaj z pewnością nie. Świętość nie ma wiele wspólnego z marnowaniem życia, które mogłoby być lepiej wykorzystane. Niemożliwe, żeby Bóg nie pochwalał szczęśliwego życia rodzinnego czy pracy w imię pomocy innym (na przykład ubogim i chorym). Jednak w mentalności średniowiecznej umartwianie się było cenione wyżej od pomocy bliźniemu. Dziś postępowanie Aleksego można określić jako złe. Celem bohatera była pokuta za grzechy, lecz mógł wybrać lepszą do tego drogę.
Podobnie inny bohater literacki miał swój cel. Od dawna wiadomo, że w każdym człowieku gnieździ się zarówno dobro, jak i zło. Człowiek zajmuje stanowisko w stosunku do życia zgodne z tym, jaka część okaże się silniejsza. O stawianiu swoich celów ponad wszystko oraz wyborze zła, którego dokonał człowiek a przede wszystkim o pożądaniu władzy opowiada "Makbet" - tragedia autorstwa Williama Szekspira. Człowiekiem, który wstąpił na drogę zła jest tu Makbet - rycerz szkocki, któremu pisana była korona. Na jego przykładzie możemy zauważyć, że to przede wszystkim ludzkim namiętnościom należy przypisać występujące na świecie zło. Sam bohater poszukuje jednak innego usprawiedliwienia dla swoich czynów. Obwinia przede wszystkim wiedźmy, które omamiły go przepowiedniami chwały i władzy. Zarzuca także żonie nadmiar ambicji i brak skrupułów. Nie widział zła w sobie - twierdził, że opanowało go z przyczyn od niego niezależnych. Jedna, trafna lub nie, przepowiednia sprawiła, że przestał postrzegać siebie jako pana własnego losu, lecz zgodził się na rolę marionetki w rękach potężnych sił. Rzeczywiście, jedną z osób pociągających za sznurki była jego własna żona, ale to on popchnął ją do tego ujawniając przepowiednię. Uznaje, że wyższe siły - los - przeznaczyły mu do odegrania doniosłą rolę, więc postanowił wykonać ich polecenia. W praktyce chęć przyspieszenia wypadków okazała się początkiem licznego ciągu zbrodni. Zabił króla Dukana, któremu winien był posłuszeństwo. Zamordował także starego przyjaciela Banka oraz żonę i dzieci innego przyjaciela - Makdufa oraz był winien śmierci wielu innych osób. Okazał wraz z małżonką niesłychaną gorliwość - może dlatego, że nie uznawał siebie za winnego, zbrodniarza. Taka ucieczka pod opiekę sił metafizycznych będąca w mniemaniu złoczyńcy usprawiedliwieniem zbrodni jest także potwierdzeniem, że tkwiące w człowieku zło nie śpi. W końcu jednak obudziło się w Makbecie sumienie - ujrzał ogrom zła, które sprowadziła jego ambicja. Spowodowało to wreszcie szaleństwo i śmierć bohatera. Sam Makbet w obliczu śmierci przyznaje, że był jedynie "nędznym aktorem" i "przez parę godzin wygrawszy na scenie w nicość przepada". Przegrał w rozgrywce z trawiącym go złem, stracił wszystko, co było w nim dobre, wyrzekł się człowieczeństwa.
Edward Stachura, nawiązując do Plauta śpiewał kiedyś:
"Człowiek człowiekowi wilkiem(...)
Człowiek człowiekowi szpadą
Człowiek człowiekowi zdradą."
Zło jest częścią człowieczeństwa równie obecna w życiu, jak dobro. Podstawowym objawem zła w człowieku, ale i podstawą jego instynktu przetrwania, jest egoizm. To właśnie z powodu poszukiwania szczęścia lub w obliczu zagrożenia człowiek najczęściej gotowy jest krzywdzić innych. Drugim powodem jest bezkarność - krzywdzeni są zwykle słabsi od złoczyńców i jako tacy nie mogą się bronić przed wyrządzanym im złem ani mścić za krzywdy. Wielu ludzi zresztą krzywdzi innych tylko dlatego, że im wolno i nie grozi im za to kara. Znajdują perwersyjną przyjemność w szerzeniu zła, choć robią to bezcelowo. Romantycy marzyli o świecie, w którym każdy występek zostaje surowo ukarany. Świat ballad jest nierealny, a gdyby nawet był, można wątpić czy na świecie byłoby mniej zła.
Jeśli dobrze się przyjrzeć, to obecność zła zdaje się przytłaczać dobro. Czy powinno to powodować odrzucenie wiary w człowieczeństwo? Niekoniecznie. Dobro po prostu jest mniej widoczne, bo kojarzy się większości ludzi z normalnością, a tej po prostu się nie zauważa.