W naszej kulturze istnieje przekonanie, iż każdego człowieka, bez względu na jego osobiste predyspozycje i własne chęci, obowiązuj pewien kodeks moralny, który nakazuje mu czynić dobro. Oczywiście często rodzi to konflikt z naszym naturalnym nastawieniem do życia, które podszeptuje nam, iż powinniśmy korzystać z niego, ile się da, nawet jeżeli miało by się to odbywać kosztem naszych bliźnich. Każdy z nas stawał w swym życiu nieraz wobec problemu, czy lepiej zachować się egoistycznie, dbając jedynie o swój interes, czy też narażać się na różnorakie nieprzyjemności, walcząc o prawa innych. Zapewne wyniki tych wewnętrznych walk bywały różne. Raz wygrywała chęć spokojnego i wygodnego życia bez zbędnych trosk i utrapień, a raz oburzenie przeciw krzywdzie, która działa się naszym bliźnim. Nic zatem dziwnego, że ten podstawowy, jak się zdaje, dylemat moralny stał się tematem niejednego dzieła literackiego. Któż nie pamięta dzielnej Antygony przeciwstawiającej się swemu wujowi Kreonowi? Któż mógłby zapomnieć Konrada Wallenroda poświęcającego swe szczęście osobiste dla dobra ojczyzny, lub też Tomasza Judyma pragnącego, aby ludzie skrzywdzeni i poniżeni znaleźli swoje miejsce w społeczeństwie, gotowego dla realizacji tego celu pozostawić swą ukochaną? W niniejszej pracy będę się chciał zatem przyjrzeć tym bohaterom literackim, dla których wybór pomiędzy obowiązkiem moralnym, a chęcią korzystania z życia był sprawą oczywistą, co nie oznacza, że łatwą do zrealizowania.
Antygona, tytułowa bohaterka tragedii Sofoklesa, była córką Edypa i Jokasty. Po tragicznych wydarzeniach, które grecki tragik opisał w "Królu Edypie", władzę w Tebach przejęli dwaj bracia naszej bohaterki - Eteokles i Polinejkes. Mieli ją sprawować na zmianę, ale w wyniku niesnasek Eteokles nie zdecydował się przekazać Polinejkesowi, gdy nadszedł czas jego regencji. Nic zatem dziwnego, że oszukany syn Edypa opuścił Teby i udał się do wrogów tego miasta z propozycją, aby pomogli mu odzyskać w nim władzę za określone korzyści. Ci na to przystali. Wyprawa przeciw Tebom, na której czele stanął Polinejkes skończyła się wielką bitwą pod murami tego miasta, w której obaj bracia polegli. W tym momencie zaczyna się akcja "Antygony".
Nowy władca Teb, Kreon, który był bratem Jokasty, a zatem i wujem Antygony, rozkazał sprawić uroczysty pogrzeb bohaterskiemu obrońcy miasta, czyli Eteoklesowi, natomiast ciało Polinejkesa miało pozostać na pobojowisku jako żer dla dzikich zwierząt. To rozporządzenie wuja wzburzyło Antygonę, gdyż, po pierwsze, kochała swego brata, nie mogła się zatem pogodzić, że po śmierci w ten sposób potraktowano jego ciało, po drugie zaś, uważała, że taki postępek godzi w prawa ustanowione przez bogów dla ludzi. Dlatego też zdecydowała się, wbrew wyraźnemu zakazowi Kreona, sprawić Polinejkesowi skromny pogrzeb.
Oczywiście, cała rzecz szybko się wydała i nasz bohaterka stanęła przed surowym obliczem Kreona. Nie wypierała się swego postępku, wręcz przeciwnie śmiało obstawała przy swych racjach, nie dając się zakrzyczeć Kreonowi. Dla niej o wiele istotniejszym od takiego, czy innego - by tak rzecz - paragrafu, było wewnętrzne poczucie, iż dobrze się czyni, że nasze postępki podobają się bogom. Ta argumentacja nie przekonała Kreona. Skazał Antygonę na śmierć.
Usłyszawszy sentencje wyroku Antygona przeraziła się:
"Ani zaznałam miłości,
Ani mi zabrzmi żadna pieśń weselna;
Ale na ziemne Archeonu łoże
Ciało nieszczęsne me złoże"
"O, ja nieszczęsna!"
W tym jej monologu w pełni ukazuje się dramat decyzji, jaką podjęła. Z poczucia obowiązku podjęła decyzję, która zawiodła ją na szafot, a przecież była jeszcze młodą kobietą która pragnęła kochać , bawić się, śmiać… Szybko jednak pozbywa się wątpliwości. Zrobiła to, co zrobiła, i to było słuszne. Obowiązek moralny jest znacznie ważniejszy od naszej chęci użycia.
Kolejną postacią literacką, której chciałbym poświęcić uwagę jest Konrad Wallenrod, tytułowy bohater powieści poetyckiej Adama Mickiewicza. Koleje jego życia były dramatyczne. Jako dziecko został uprowadzony do niewoli przez rycerzy Zakonu Przenajświętszej Maryi Panny. Wśród nich się wychował - to oni wpoili mu zasady kodeksu rycerskiego. Nasz bohater jednakże nigdy nie zapomniał o swej nieszczęśliwej ojczyźnie, gdyż stale mu przypominał o niej inny braniec litewski Wajdelota. W końcu Konradowi, a wtedy właściwie jeszcze Alfowi - Walterowi, udaje się uciec z niewoli do swych rodaków. Na dworze Kiejstuta poznaje on jego córkę Aldonę, której zakochuje się ze wzajemnością. Biorą ślub, ale ich szczęście nie trwa długo, gdyż na Litwę najeżdżają krzyżacy, a stary Wajdelota przypomina Walterowi, że ten ślubował, iż gdy ojczyzna będzie w potrzebie, to stanie na jej zawołanie. Nasz bohater musi udać się ponownie do państwa zakonnego, aby prowadzić tam działania zmierzające do jego upadku, równocześnie oznacz to, że musi się rozstać z dopiero co poślubioną żoną, być może na zawsze.
Można powiedzieć, że w tym momencie rozstrzygnął się los naszego bohatera. Mógł wybrać spokojne życie u boku swej małżonki, a na ojczyznę machnąć rękę, jednakże takowe rozwiązanie nie mieściło się w jego naturze, wszakże "Szczęścia w domu nie znalazł, bo go nie było w ojczyźnie". Wybrał z pełną świadomością życie, które nie mogło go uszczęśliwić - bez miłości, bez bliskości ukochanej osoby.
Dalsze koleje jego losu są naznaczone piętnem cierpienia i zdrady. Wróciwszy do państwa zakonnego, podszywa się pod tożsamość rycerza Konrada Wallenroda i rozpoczyna swa powolną wspinaczkę na szczyty zakonnej hierarchii. W końcu zostaje Wielkim Mistrzem i może w pełni zrealizować swój plan. Dowodzi tak nieudolnie wojskami krzyżackimi, że te we walce z Litwinami ponoszą sromotną klęskę. Jego zemsta się dokonała, lecz przez te wszystkie lata prowadzenia podwójnego życia Konrad wypalił się wewnętrznie, stał się wrakiem człowieka. Trudno się jednak temu dziwić, wszakże musiał wyrzec się wszystkiego, co kochał, zaprzeczyć swemu honorowi i poczuciu godności, Cóż, okazuje się, że wybór pomiędzy obowiązkiem moralnym, a chęcią użycia, nie zawsze jest tak czysty, jak to miało miejsce w przypadku Antygony. Niekiedy jedne wartości (poczucie honoru, miłość do kobiety) muszą ustąpić innym (miłość do ojczyzny), co już samo w sobie jest tragiczne.
Bohaterem literackim, którego życie zostało naznaczone piętnem tragicznego wyboru, jest również doktor Tomasz Judym, z którego dziejami możemy się zaznajomić na kartach powieści Stefana Żeromskiego zatytułowanej "Ludzie bezdomni". Pochodził on z ubogiej, patologicznej rodziny - jego ojciec był szewcem z dużą skłonnością do nadużywania alkoholu, ale dzięki własnemu wysiłkowi i pracy potrafił ukończyć szkołę średnią, następnie zaś studia medyczne w Paryżu. Można powiedzieć, że świat stał przed nim otworem. Miał dobry zawód, który przynosił całkiem niezłe profity, podobał się kobietom, mieszkał w ówczesnym centrum świata. Zdecydował jednak, że nie może sam pławić się rozkoszach, jakie oferuje ten świat, gdy tyle na nim cierpienia i niedoli ludzkiej. By nie było jednak wątpliwości, ta decyzja nie była czymś samooczywistym, czymś, do czego Judym był z góry nijako predestynowany, wręcz przeciwnie, stanowiła ona dramatyczny wybór wbrew tej części duszy naszego bohater, która pragnęła oglądać piękno, cieszyć się ciałami kobiet, smakować wszystkich możliwych rozkoszy…
Warto w tym miejscu zastanowić się, skąd Judym znalazł tyle siły, aby odsunąć od siebie pokusę łatwego i przyjemnego życia? Być może wynika to z doświadczenia na własnej skórze co oznacza nędza, z widoku ludzi skrzywdzonych i poniżonych, który był nieodłączną częścią jego dzieciństwa? Istnieje jednak druga możliwość. Być może, był Judym posiadaczem jakiejś tajemniczej właściwości charakteru, która sprawia, że niektórzy ludzie są po prostu przeznaczeni do tego, aby być świętymi. Świętymi, gdyż postawa Judyma nieodparcie kojarzy mi się z ideałem "świeckiego świętego", o którym pisze pół wieku później po Żeromskim w swej znakomitej powieści zatytułowanej "Dżuma" Albert Camus. Nie potrafię jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, ale przyznam szczerze, że druga z możliwości, które wymieniłem uprzednio, przemawia do mnie bardziej.
Wróciwszy zatem do Polski nasz bohater angażuje się w szereg działań, które mają na celu wspomożenie najbardziej potrzebujących, ale jego pomysły, choćby taki, aby lekarze leczyli najuboższych za minimalna opłatą albo jeszcze lepiej za darmo, spotykają się z niezrozumieniem środowiska lekarskiego. Judym jest traktowany jako szkodnik, który psuje rynek, rozwydrzając biedotę swoimi działaniami. Podobnie rzecz ma się w Nałęczowie, gdzie los rzucił naszego bohatera. Sądzę, że można powiedzieć, że Judym był w swych działaniach zbyt radykalny, zbyt zapalczywy, że nie potrafił stopniować swych wysiłków, wyznawał hasło wszystko albo nic, co powodowało, że nie potrafił przekonywać ludzi do swych pomysłów, a to skazywało go na porażkę. Z drugiej jednak strony, gdy widzi się cierpienie ludzkie, to trudno dywagować jakichś kompromisach, czy półśrodkach.
Najbardziej przejmującym epizodem z życia naszego bohatera były koleje losów jego miłości do Joasi. Kochał tą dziewczynę i ona go kochała, ale zdecydował, że nie mogą być razem, gdyż "Nie mogę mieć, ani ojca, ani matki, ani żony, ani jednej rzeczy, którą bym przycisnął do serca z miłością, dopóki z oblicza ziemi nie znikną te podłe zmory. Muszę wyrzec się szczęścia". Nasz bohater postępuje zatem niczym apostoł, która na wezwanie Jezusa porzuca ojca, matkę i dom wyrusza z nim na wędrówkę, co by było argumentem za mą propozycją patrzenia na Judyma jako świeckiego świętego. Nasz bohater wybrał. Jego moralność nie pozwoliła mu zaznawać szczęścia, gdy inni cierpią. W mym przekonaniu w tym miejscu można tylko skłonić głowę i uszanować te wybór milczeniem.
Pod wieloma względami Stasia Bozowska, główna bohaterka opowiadania Stefana Żeromskiego zatytułowanego "Siłaczka, była podobna do Judyma. Ona także nie pozostawała nieczułą na nieszczęście, które spotyka innych, ona również postanowiła, że swą pracą wspomoże najbardziej potrzebujących, i wreszcie ona także odrzuciła miłość - jej ukochanym był Paweł Barecki, gdyż kolidowała ona z jej poczuciem misji. Dlatego też nasza bohaterka ukończywszy studia udała się wieś, aby tam nieść "kaganiec oświaty" w prosty lud. Tego typu postawa była zresztą zgodna z ideałem pozytywistycznej pracy u podstaw i etosem rodzącej się wówczas inteligencji, która uznawała za swój obowiązek pomaganie słabszym i upośledzony pod względem społecznym i ekonomicznym. Praca, którą wykonywała Stasia była ciężka i niewdzięczna, a ponieważ przy tym nawet swój czas wolny wykorzystywała do realizowania swego posłannictwa, pisała "Fizykę dla ludu", to nic dziwnego, że znacznie podupadła na zdrowiu, a w końcu umarła na tyfus.
Nie wiem, czy podobna postawa była nagminna wśród młodych ludzi żyjących pod koniec dziewiętnastego wieku, raczej wątpię, dlatego też jestem skłonnym sytuować postać naszej bohaterki w gronie, w którym już umieściłem Judyma. Zresztą gdyby się tak dobrze zastanowić, to koleje życia Stasi mogą stanowić znakomite dopełnienie kolei życia głównego bohatera "Ludzi bezdomnych". Kto wie bowiem, czy Judym nie zakończył swój żywot w jakiejś biednej mieścinie, gdy jego wyczerpane ciało odmówiło ponoszenia trudów, do jakich je zmuszał? W każdym razie ta dwójka zasługuje na nasz szacunek za swój etos, dla którego potrafili oni zrezygnować ze wszystkich uciech, jakie oferował im świat. Czy oznacza to jednak, że powinniśmy ich naśladować? Chyba nie, a przynajmniej nie w pełni, gdyż, jak sądzę, nie każdy z nas jest stworzony do życia, jakie oni wybrali, nie każdy z nas mógłby pozostać wiernym ich credo, a wszakże zdrada własnych ideałów zawsze rodzi niepotrzebne napięcia i poczucie winy w naszej duszy. Dlatego też uważam, iż znacznie lepiej czynić dobro w miarę swych możliwości, niż rzucać wszystko i iść naprawiać wszelkie zło tego świata.
Bohaterowie literaccy, których koleje losów pokrótce omówiłem w niniejszej pracy, należeli do specyficznego grona tych, którzy odrzucili uciechy podsuwane im przez świat na rzecz czynienia dobra na rzecz wierności swym ideałom i przekonaniom. Trochę w tym zestawieniu brakuje postaci literackich, które dokonałyby odwrotnego wyboru. Po części, wynika to z mojej chęci zajęcia się niejako tylko jedną z postaw wzmiankowanych w temacie niniejszej pracy, po części, z dobru lektur, które są nam podsuwane w szkole - wyraźnie kładzie się tu nacisk na dzieła budujące i umoralniające.
Do wyżej wspomnianego grona można odnosić się różnie: wyśmiewać ich, ignorować, uważać za bandę nieżyciowych głupców, podziwiać, zachwycać się, itd., itd. … Nie wiem, czy któraś z tych postaw wobec nich jest najwłaściwsza, czy któraś z nich obowiązuje absolutnie, dlatego też na koniec po prostu przedstawię własną opinię na ich temat.
Mój stosunek do każdego z nich zmienia się bardzo często, można powiedzieć, że mieści się gdzieś pomiędzy pełną afirmacją a zupełną negacją. Nie jestem pewien, czy dobrze to ujmę, ale oni są w jakiś sposób mną, a raczej bywają mną od czasu do czasu, takoż od czasu do czasu nie bywają mną, są mi zupełnie obcy i dalecy, można nawet powiedzieć że wstrętni. Cóż, być może to właśnie cecha charakterystyczna ludzkich dusz, że tylko w literaturze opowiadają się jednoznacznie za taką czy inną postawą?