XIX

Węgiel

Już przeszło miesiąc Stach przebywał w Zasławiu. Wynajął pokój u starej kobiety w zamian za pomoc przy drobnych pracach w gospodarstwie. Nie był to standard, do jakiego był przyzwyczajony, ale dla kogoś, kto pragnął odizolować się od świata wręcz idealne. O lepsze miejsce byłoby trudno. Jego pokój wypełniał stylowe, barokowe sprzęty. Odpoczywając na sporym łożu umieszczonym przy oknie mógł podziwiać wzniesiony pod lasem zamek.

Pierwsze dni mijały Wokulskiemu na wędrówkach oraz podziwianiu uroków pięknej i malowniczej okolicy. Walczył ze sobą, starając się zatrzeć w pamięci wszelkie wspomnienia o Łęckiej, nawet czasami ulegał złudzeniu, że pokonał rozpacz, ale gorycz po jakimś czasie powracała. Chcąc skierować swoje myśli na inne tory, starał się maksymalnie wypełniać czas. Zajął się malowaniem pejzaży i chociaż raczej nie grzeszył malarskim talentem, bo talentem plastycznym nie grzeszył, to z uporem próbował tworzyć własne artystyczne wizje. Jedynie gospodyni pozwalał oglądać swoje prace. Najczęściej wykonywał je węglem lub farbami. Gospodynie chętnie doradzała mu, jak dopracować dany pejzaż, służyła gotowymi pomysłami. Najgorsze były deszczowe dni, bo wtedy nie wychodził na zewnątrz i musiał całe dnie siedzieć w swoim małym pokoju. Najczęściej pomagał staruszce w codziennych zajęciach domowych. Gospodyni ta - pani Młynkowska polubiła Wokulskiego i stał się jej bliski jak syn, który przed pięcioma laty zginął w tragicznych okolicznościach. Wieczory mijały na długich zwierzeniach Stacha, kiedy to opisywał historię swej nieodwzajemnionej miłości, a staruszka dokładała wszelkich starań, by mu życzliwie pomóc.

Wreszcie po dwóch deszczowych dniach, wreszcie pojawiło się słońce i o świcie Wokulski wymyślił, że wyruszy do zamku, aby wykonać nowy projekt do swego albumu. Jednak czas szybko mijał i zanim przygotował się i zgromadził wszelkie niezbędne do malowania przybory, na zegarze wybiła jedenasta. W domu przez kilka godzin nie było pani Młynkowskiej, ponieważ wybrała się do swojej siostry, która była od niej o pięć lat starsza, a od trzech choroba przykuła ją do łóżka. Słońce mocno świeciło, a na niebie nie trudno było dostrzec choćby chmurkę po minionej burzy, kiedy Wokulski szedł już drogą w stronę pamiątkowego kamienia. Silny wiatr uderzał w niego mocnym podmuchem i rozwiewał chaotycznie jego włosy we wszystkich kierunkach. W oddali Stanisław dostrzegł pracującą w polu kobietę, z bliska poznał, że to matka Węgiełka

- Witam- krzyknął i podszedł nieco bliżej.- Co dobrego słychać u Pani?

- O! Pan Wokulski, jakże się ciszę. Niestety, nic nowego. Jeszcze nie miałam okazji, by wyrazić wdzięczność, żeś Pan pomógł mojemu małemu. Zawsze będę to dobrodziejowi pamiętać. Ciągle są jakieś nowe kłopoty, a Pan zawsze zjawia się w odpowiedniej chwili.

- Cóż warto chłopakowi pomóc, zasłużył sobie na to. Los chciał, żebym to ja stanął na jego drodze i postanowiłem to wykorzystać. Nie śmiałem się sprzeciwiać opatrzności.

- No proszę taki Pan dobrodziej dobroduszny, a jakby mało było to jeszcze na własną korzyść nie patrzy. Wie dobrodziej, jak to teraz jest. Ludzie patrzą tylko, co zyskają, jak bliźniemu pomogą. Nieustannie jestem wdzięczna. Proszę mi wybaczyć, ale jak to na wsi roboty dużo i trzeba wracać do chałupy. W piecu czas napalić i nastawić strawę, a na wieczór będzie w sam raz do jedzenia.

- W takim razie moje uszanowanie - odparł Stach - ufam, że będzie jeszcze okazja do rozmowy.

- A może by Pan miał ochotę wpaść pod wieczór na wieczerzę, wszyscy będą zachwyceni?

- Dobrodziejko droga przykro mi niezmiernie, ale nie powinienem zostawić gospodyni. Wie Pani możliwe, iż to będzie nasz ostatni wspólny posiłek, choć nie wykluczam wyjazdu jeszcze przed wieczorem.

- To Pan chce wyjechać?

- Tak chciałbym na krótko pojechać do stolicy i zakończyć wszelkie pilne zobowiązania, a później… kto wie. Może jeszcze wróciłbym do was i został już na stałe?

- Żal rozstawać się z dobrodziejem. To ja już dłużej pana nie zatrzymuję, ale koniecznie proszę wstąpić do mnie przed wyjazdem. Przygotuję pyszne ciasto na drogę. Do zobaczenia!

- Bardzo dziękuję, będę pamiętał. Do zobaczenia!

Stach obserwował jeszcze przez jakiś czas oddalającą się postać staruszki. Ruszył wreszcie do zamczyska, gdzie - jak głosi miejscowa legenda - śpi otoczona górą złota piękna księżniczka.

"Matka Węgiełka to całkiem poczciwa kobieta. Zresztą jak cała ta rodzina" - pomyślał.- "Są wdzięczni Bogu za każdy przeżyty dzień, choć raz przynosi im coś dobrego, a kiedy indziej poddaje próbie. Nie sądzę, bym ja miał taką moc i motywację, gdybym wszystko utraciła, żeby budować wszystko na nowo.

By móc wrócić do normalnego życia odbudowali chałupę, może wyglądem przypomina barak, ale najważniejsze, że mają gdzie mieszkać. Po spalonym warsztacie trudno teraz dostrzec, że wydarzyła się tu jakakolwiek tragedia. Wiem już, co dodaje im sił - miłość, której ja nie jeszcze nie zaznałem. O, rety! Po co ciągle padam ofiarą swych własnych marzeń. Izabelo... Muszę przyznać, że chętnie dowiem się, jak się jej układa? Czy już zdążyła usidlić tego starego hrabiego? Zapewne Ci "życzliwi" mi powiedzą mi, tylko dotrę do stolicy. Byłbym zapomniał, przecież muszę wysłać list do poczciwego Rzeckiego. Biedak martwi się na pewno o mnie, bo od dwóch miesięcy nie wie, co się ze mną dzieje. To pierwsza sprawa do załatwienia po powrocie do chałupy."

Tak pogrążony w rozmyślał i utwierdzony w słuszności swych przekonań, doszedł do zamku. Rozłożył swoje przybory malarskie i planował rozpocząć pierwszy szkic, gdy zauważył, że z pośpiechu nie zabrał węgielka.

"Jak tu zacząć rysować?"- rozmyślał.- "Przecież pędzel nie nadaje się do szkicowania". Nie ma wyjścia, będę musiał wrócić do domu. Zostawiłem go pewnie w torbie, którą miał ze sobą wczoraj lub w kieszeni swetra. Ale jestem rozkojarzony. Wszystkiemu winne to ciągłe myślenie o przysłowiowych niebieskich migdałach. Kiedy wreszcie dotrze do mnie i utrwali się w moje pamięci ta przykra, ale niestety prawdziwa myśl, że Izabela mną gardzi, bo tylko wtedy wrócę myślami do rzeczywistości. To jasne, że tylko zabawiała się moim kosztem, zresztą ona chyba nic więcej robić nie umie? Patrząc na to z innej strony, co innego miałaby umieć, przecież w jej wysokich sferach to norma. A może jestem dla niej niesprawiedliwy? Może tylko tak mi się wydawało? Nie, aż tylu przewidzeniom nie mogłem ulec."

Przez całą drogę zmagał się z natłokiem myśli. Gdy był już w chałupie usłyszał przeraźliwy huk, aż pękła z łoskotem jedna z szyb.

"Jakby Bóg się rozgniewał"- przyszło mu na myśl.

Przypomniał sobie profesora Geista, który od dawna czekał na odpowiedź w sprawie dalszego finansowania badań. Dlaczego akurat teraz sobie o tym przypomniał, to chyba tylko naukowo można by wyjaśnić. Wybiegł na ganek i wydawało mi się, huk wybuchu dochodził z okolic zamku.

"Chyba nie ma tam po co wracać. Chociaż szkoda moich przyborów malarskich."

Nagle pod wpływem chwili, zapewne ten wypadek tak na niego zadziałał, zaczął się w pośpiechu pakować, ale po chwili uspokoił się i położył się na łóżku.

"Co ja tym razem robię? Znowu planował ucieczkę, ale dlaczego?"- Jakiś podświadomy głos podpowiadał mu, że przed uczuciem do Izabeli, ale wciąż nie znał skutecznej metody, jak tego dokonać.- "A gdyby słuch o mnie zaginął? Wystarczy, że zostaną tu moje rzeczy, wtedy być może pomyśleliby, że Wokulski umarł? Zacząłbym zupełnie nowy etap życia we Francji, może nawet pod zmienionym nazwiskiem. Wtedy mógłbym swoje życie ofiarować, oddając się pracy dla dobra ludzkości. Tak, najlepiej przez resztę życia zajmę się nauką. Precz z wszelkimi miłostkami."

Dokładnie zgodnie z tym planem postąpił. Wziął ze sobą wyłącznie dokumenty i oczywiście trochę grosza na bilety (co zostało będzie dla Młynkowej), musiał wyjechać, nie żegnając się z nikim, a ponadto tak ostrożnie, żeby nikt w Zasłaniu nie widział go.

Matka Węgiełka wciąż rozmyślała o Wokulskim i w żaden sposób nie odnajdywała odpowiedzi na pytanie, dlaczego taki zacny człowiek jest aż tak nieszczęśliwy. On, który uszczęśliwia tak wielu i bezinteresownie rozdaje po kawałku potrzebującym swoje serce, a mimo to wciąż nie ma przy nim kobiety, która by go obdarzyła miłością i uczyniła szczęśliwym. W chałupie zagoniła syna do kartofli, a sama przy pomocy synowej zabrała się za przygotowanie wieczerzy. Ledwo postawiła gar na piecu, a z zamku dobiegł potężny huk.

- Węgiełek! Leć no szybko do zamku, bo tam dobrodziej Wokulski się wybierał, żeby go jakie nieszczęście nie spotkało.

Chłopak zaraz wyskoczył z chałupy, a ona hamując łzy powiedziała do synowej.- Dopiero co widziałam Wokulskiego. Zapraszałam go na wieczór, ale nie chciał. Mówił mi coś o wyjeździe i że dlatego chce spędzić wieczór u Młynkowej, jeśli jeszcze zdąży. Taki uczynny dobrodziej, oby nic złego go nie spotkało.

- Mamo nie martw się na zapas! Na pewno nic mu się nie mogło stać. Mógł iść w stronę zamku, ale równie dobrze może skręcił w głąb polany. Zaraz Węgiełek wróci i sama się przekonasz. Usiądź, a ja podam ci herbatę.

Kiedy Węgiełek doszedł do miejsca wskazanego przez matkę, opadły mu ręce. Cztery ściany, które jeszcze dość mocno trzymały konstrukcję trzy obróciły się w proch, pozostawiając słup gęstego kurzu. Kamień, na którym w ubiegłym roku kamieniarz wyrył motto, rozsypał się na kilkanaście elementów, a w miejscu zawalonej studni pozostała głęboka dziura. Podniósł kilka kamieni, by sprawdzić czy kogoś nie przysypały, aby nic nie zauważył. Jednak nie zrezygnował szybko. Wymyślił, że przerzuci je, bo zyskać pewność, że nie ucierpiał ani pan Wokulski, ani nikt inny. Ciężko mu było jednak, bo wiedział, że gdy dotrze do chałupy to rodzina będzie go wypytywać o szczegóły, a on będzie musiał zdać dokładną relację, z tego co tam widział.

XX

Metale

Pięć dni trwała podróż Wokulskiego do Paryża. Jak zwykle udał się do Grand Hotel i zostawił tam bagaż. Zarazpo krótkim odpoczynku postanowił, że wybierze się do Geista. Szybko wybiegł z hotelu i wsiadł do dorożki. Kazał, by zawieziono go do Limoges. Prosto w dorożki wszedł do niskiego budynku, korzystając z tego, że ktoś nie zamknął furtki.

- Witam zacnego gościa z Polski! - usłyszał dobiegający z góry głos. Geist wolno schodził po drabinie, bo właśnie ściągał z wysokiej szafy książkę.- Może czegoś się Pan napije, Stanisławie? Właśnie robiłem dla siebie herbatę.

- Oczywiście. Bardzo chętnie.

- Wiedziałem, że prędzej czy później zjawisz się pan u mnie. Już swoje przeżyłem i nauczyłem się przewidywać decyzje innych. Nie miałem wątpliwości, że długo nie wytrzyma pan bez możliwości podziwiania tych skarbów. Chce je pan obejrzeć?

- Nie po to przyjechałem, choć to prawda lubię je oglądać. Zdecydowałem, że nie tylko będę wspierał doświadczenia, nadsyłając pieniądze, ale i chętnie zostałbym pana asystentem.

- Czy mam rozumieć, że zostaje pan ze mną?

- Tak, sądzę, że za miesiąc będę gotowy tu zamieszkać. Do tej pory zostanę w Paryżu, gdyż oczekuję na przyjazd mego dobrego znajomego Ochockiego. Pewnie Pan pamięta, wspominałem o nim w jednym z ostatnich listów.

- Rzeczywiście, już sobie przypomniałem. Obyście panowie nie mieli zbyt wygórowanych oczekiwań dotyczących warunków mieszkaniowych, bo mam jedynie dwa skromne pomieszczenia na poddaszu, które trzeba będzie trochę przerobić.

- Dla naukowca wystarczający jest materac, choćby w chłodnym pokoju. Na wygody nie liczę, przecież przyjechałem pracować. Zna pan to przecież.

- Ma pan rację, nie ma się co przejmować drobiazgami. Chodźmy wreszcie do mojego pokoju, bo herbata już nam chyba wystygła.

Po wypiciu herbaty i miłej pogawędce przy stole Stach wyszedł z domu profesora deklarując jednocześnie, że jutro wróci. Zasiadł w zamówionej wcześniej dorożce i wrócił do Paryża. Jadąc zachwycał się malowniczymi pejzażami. Wzbudziło to w nim wspomnienie ostatnich dwóch miesięcy spędzonych w Zasławiu.

"Nie. Malarstwo z całą pewnością nie było moim powołaniem"- pomyślał.- "Oby tylko Młynkowska nie martwiła się o mnie niepotrzebnie. Może by było dobrze napisać list, żeby nie dręczyły ją domysły. Chociaż czy warto. Pewnie sprawdzili już drobiazgowo ruiny zamku i jeśli nie natrafią na moje szczątki, to oczywisty będzie wniosek, że nie ucierpiałem i zapewne musiałem gdzieś wyjechać. Mówiłem przecież, że planują poważne zmiany w moim życiu, póki, co nie będę się jeszcze ujawniał. Jednak warto dowiedzieć się, co wydarzyło się wtedy w zamku. Jeśli ta baronowa z Niemiec jest w mieście, to mam dla niej misję."

Dojechał do hotel i niedbale rzucił fiakrowi trzy ruble, a służącemu wręczył wizytówkę, by wypytał o baronową. Sam poszedł odpocząć. Po trzech godzinach wrócił służący z wiadomościami:

- Pani, o którą Jegomość pytał wyjechała na dwa tygodnie do małej miejscowości pod Paryżem, ale dzisiaj wyznaczyła termin powrotu. Zaraz po powrocie do majątku służba poda jej pańską wizytówkę i przekaże wiadomość.

- Spisałeś się wspaniale.

- Do usług!

Wokulski zapragnął przelecieć się balonem nad Paryżem. Wybiegł szybko z hotelu i poszedł na parku. Również tym razem wiele osób oblegało rozległą polanę. Sprytnie przebił się przez tłum gapiów. Gdy był już nad ziemią, to przypomniała mu się rozmowa z arystokratami na temat lotu balonem, kiedy jeszcze bywał na arystokratycznych salonach. Znów wróciło wspomnienie obojętnego spojrzenia Łęckiej, która wtedy udawała, że wcale go nie widzi i w rzeczywiście nie zwracała na niego uwagi. Nim zdążył się zorientować, balon osiadł już na ziemi. Poczuł, że jest głodny. Poszuka zatem jakiejś restauracji w pobliżu i zamówi w niej obiad.

Po powrocie w recepcji zaskoczyła go wiadomość, że pani baronowa właśnie oczekuje na niego w hotelowej kawiarni.

- Dzień dobry, jakże miło mi widzieć, pani baronowa elegancka jak zwykle!

- Czy te komplementy maja zatrzeć moje złe wrażenie. Wszak czekam na Pana przeszło godzinę?

- A droga baronowa zaczyna od wymówek. Zamiast powitać mnie, choć jednym miłym słowem. Czyżbym nie zasłużył, a może się pani obraziła?

- Przecież tylko żartowałam. Najwyraźniej nie zna Pan mojego poczucia humoru. Trapi mnie sprawa mojej kuzynki, nie o tym jednak mamy rozmawiać. Powiadomiono mnie, że szuka mnie Pan. Nie przywykłam, by zjawiać się na wezwanie byle kogo, ale kiedy powiadomiono mnie, że to zacny Wokulski, to nie mogłam powstrzymać ciekawości. Zatem jak pilna sprawa sprowadziła pana aż do Paryża?

- Osobista. Nie chciałbym o tym mówić, to zbyt osobiste. Jeśli chodzi o sprawę do Pani, to rzecz ma się następująco. Pod koniec października, czyli zaledwie przed tygodniem Pasławskim zamkiem wstrząsnął wybuch. Czy może Pani w jakiś sposób ustalić, co go wywołało?

- No wie Pan...

- Dam Pani zaliczkę na poczet wydatków osiemset rubli powinno wystarczyć, resztę dostanie Pani, jak otrzymam informację. Mogą być takie warunki?

- Oczywiście. A czy wolno mi zapytać...

- Skoro pani musi?

- Co jest pan już umówiony na dzisiejszy wieczór? Otóż organizujemy u mnie przyjęcie z okazji przyjazdu kuzynki, o której już wspominałam i przyszło mi na myśl, że może miałby Pan ochotę wpaść do mnie, choćby na symboliczny toast?

- Dziękuję za zaproszenie, ale to raczej trudne. Przyjechałem dzisiaj i zasadzie jeszcze nie odpoczywałem po podróży. Padam z nóg.

- Oczywiście. To zrozumiałe. Niech zatem pamięta pan, iż drzwi mojego domu zawsze są dla pana otwarte i zapraszam kiedy tylko będzie pan miał ochotę.

- Dziękuję bardzo za życzliwość. Dobranoc pani!

- Dobranoc!

Spotkaniu z baronową zmęczyło Wokulskiego, dlatego po powrocie do pokoju położył się spać. Wcześniej znów oddał się rozmyślaniom.

"Co może porabiać dobry, stary Ignacy? Jeśliby moje życie wyglądało inaczej, to pewnie Izabela byłaby moja. Wtedy miałbym dla kogo zostać w Warszawie, a może Izabela wolałaby zamieszkać w jakimś majątku za miastem, w niewielkim i malowniczo położonym dworku."

Pogrążony w tych rozmyślaniach zasnął. Był tak zmęczony, że senne i ciężki powieki same mu opadły. O świcie Stach wstał wypoczęty, szybko zjadł lekkie śniadanie w hotelu i, jak obiecał, pojechał do profesora. Geist czekał w pracowni od pół godziny.

- Witam! Spóźnił się pan! Czyżby pan zaspał?

- Witam! Przepraszam za spóźnienie, ale po podróży i męczącym dniu potrzebowałem dobrze się wyspać.

- Rozumiem. To dobrze, że czuje się pan wypoczęty, bo dzisiaj ostro zabieramy się do pracy. Nie chcę pana straszyć ani zniechęcać, ale tak będzie każdego dnia. Pozwoli pan profesorze, że przebiorę się i zaczniemy.

- Oczywiście.

Następnie Geist przytaszczył olbrzymi pojemnik wypełniony kulkami różnobarwnymi i o różnej wielkości. Zeszli po schodach do pracowni. Stach szybko zauważył, że jest ono zupełnie inne niż te, które zapamiętał z czasu nauki akademickiej. Sporo miejsca zajmował ogromny kocioł, a oprócz niego w centralnej części pracowni cztery ławy, a na nich ogromne ilości wszelkiego sprzętu laboratoryjnego. Wszelkie kolby małe i pokaźnych rozmiarów zarówno kuliste i stożkowe, z dużymi i małymi lejkami. Pracownia była doskonale oświetlona nie tylko sztucznie, ale również przez naturalne światło słoneczne, którego promienie wpadały do wnętrza przez cztery obszerne okna. Na ścianie wisiała tablica szczelnie pokreślona wzorami chemicznymi.

- Możesz sam spróbować wytworzyć metal - zaproponował profesor - ja skończę wreszcie eksperyment, który powtarzam bez rezultatu od tygodnia.

Wokulski był pełen zapału. Uwielbiał każdego dnia przygotowywać substancję, którą później wkładał do olbrzymiego kotła zajmującego jedną ze ścian pracowni. Coraz trudniej było mu wracać do pustego pokoju w paryskim hotelu. Bardzo chciał, by wreszcie przyjechał Ochocki, bo dopiero z jego udziałem ruszy bardziej skomplikowana, ale fascynująca faza badań nad materiałami i prace nad uzyskaniem metalu lżejszego od powietrza..

Oczekiwanie Wokulskiego opłaciło się, bo pod koniec grudnia przyjechał wreszcie gorąco wyczekiwany Ochocki.

- Stanisław Wokulski?

- We własnej osobie. Spodziewałem się pana, Julianie!

- Cieszę się, że mogę z panem rozmawiać. W Warszawie są przekonani, że zginął pan w Zasłaniu. Mówią, że przygniotły pana ściany zamku. Wciąż sprawdzają różne hipotezy i nie ma jasności. A tym czasem pan w Paryżu znalazł dla siebie kąt, pracuje i nie daje żadnych znaków życia. To się nie godzi, Panie Wokulski?

- Chciałem uciec od przeszłości, odciąć się definitywnie od niej, wykorzystując nadarzającą się okazję. Ufam, że pan doskonale mnie rozumie.

- Niestety, z żalem przyznaje, że raczej nie, ale to pańskie życie. Nic mi do tego. Dotarła już do pana tragiczna wiadomość?

- Nie. Jaka?

- Ignacy Rzecki zmarł przed miesiącem.

Wokulski poczuł przypływ gorąca i raz był czerwony, a później bladł jak ściana. Widząc to Ochocki zaproponował:

- Może wejdziemy do profesora. Usiądzie pan spokojnie. Napijemy się herbaty i wszystko panu opowiem.

Weszli do domu profesora, który już czekał, jakby wiedział, że już jest jeszcze jeden współpracownik i wcześniej zaparzył więcej herbaty. Jednak zdziwił go bardzo widok Wokulskiego, domyślił się, że wydarzyło się coś tragicznego.