Na sali było ciemno. Siedział tam sama i wpatrywała się w pustkę szpitalnych sal. Zawsze było wokół niej wielu ludzi, ale bez niego czuła się samotną wyspą. Od dwóch tygodni przychodziła do szpitala, ufając, że tym razem obudzi się i spojrzy na nią, tak jak kiedyś. Niestety Michał leżał z zamkniętymi oczyma i nie reagował na jej bliskość. Spał spokojnie i cicho oddychał. Traciła wiarę patrząc na niego, złościła się, płakała, mówiła do niego, ale za każdym razem było tak samo. Cisza i pustka. Wychodziła wieczorem ze szpitala zrozpaczona, po to by następnego dnia wrócić z nową nadzieją. Zdarzało jej się przeklinać w duchu jego nieczułość, okrucieństwo. Czuła straszny ból w sercu i winiła go za to. Wiedziała jednak dobrze, że to dlatego, że sama oskarża o to co się stało. Sprawiało jej to jeszcze większe katusze. Tak bardzo czuła, że go kocha. Czuła ogromna winę, że to, że wtedy nie przyszła. Była pewna, że nie leżałby teraz w szpitalu, a ona nie przychodziłaby co dzień czekać na jego przebudzenie. Czuła też, że wszyscy chcą jej pomóc. Pocieszają ją, ale ona czuła wtedy jeszcze większą złość na siebie. Mama Michała przychodziła, żeby ją zmienić w szpitalnym czuwaniu. Anna błąkała się wtedy po mieście, wracała do domu i odsypiała. Wpadła już w swoisty rytm, tych dni. Była trochę uwięziona przez to wszystko, ale nie myślała o tym. Poczucie winy dopadało ją za każdym razem, kiedy wychodziła od niego. Najgorsza była litość innych, pocieszenie w oczach, tych którzy przychodzili po prostu z nią pogadać. Nienawidziła tego. W dodatku nieśli jej w oczach niby pocieszenie, ale ona widziała tam tylko zwątpienie i myśli: "Tak musiało się widocznie stać. Dasz radę!" to było okropne. Anna nie chciała "radzić sobie", nie chciała śpiewu ptaków, śmiejących się dzieci, zielonych drzew! Chciała, żeby Michał się obudził. Traciła nadzieję i to ją tak bardzo przerażało. Chciała wierzyć, że będą razem. Jedyną osobą, która współuczestniczyła w jej katastrofie, była matka Michała. Siedziały godzinami, nie mówiąc ani słowa, a mimo wszystko tak bardzo się rozumiały. Niska, energiczna kobieta, dodawała Annie otuchy, ponieważ sama nie traciła nadziei. Wierzył, że jej syn wróci do życia. Biegała co dzień do kościoła i znajdowała tam wiarę i nadzieję, którą czekająca Anna kradła jej w części. Anna wierzyła w Michała. Chciała w niego wierzyć. Lekarze ciągle powtarzali, że trzeba czasu więc ona cierpliwie czekała. Czytała mu książki, głaskała po twarzy, rozmawiała z nim. Bóg wydawał jej się okrutny. Czuła, że nie chce brać udziału w jego grze. Nie chce być wystawiana na próbę, Cała ta sytuacja wydawała się taka niesprawiedliwa. Nie pytał jednak dlaczego, nie chciała zwracać się do Boga w jakikolwiek sposób. By podnieść się na duchu myślała o tym co będzie potem. Kiedy on otworzy oczy. Pobiorą się pewnie, wynajmą mieszkanie, a może kiedyś zamieszkają w małym domku na wsi. Chciała, żeby Michał słyszał te jej marzenia, żeby chciał wrócić i żyć z nią. To co kiedyś było takie proste, dziś prawie nie miało sensu. Anna jednak myślała o tym w kółko i bała się zgubić tej wiary w przyszłość z Michałem. Nuciła teraz ich wspólną ulubioną piosenkę, podtrzymując tę więź, która ich łączyła. Piosenka, jak na ironię losu, mówiła o nadziei. Kiedyś po prostu lubili ją śpiewać razem, a teraz jej słowa stały się jakby modlitwą Anny. I stał się cud. Michał otworzył oczy, a Anna, mimo, że setki razy wyobrażała sobie to, nie mogła uwierzyć. Lekarze gratulowali sobie, mama Michała dziękowała Bogu, a dla Anny nie liczyło się nic, oprócz tego faktu, że jej Michał wrócił. Już go nie wypuści. Będzie z nim na zawsze. Potem Michał szybko wracał do zdrowia. Wizyty w szpitalu stały się radosne. Życie znowu nabrało barw. Anna chciała wymazać ten straszny okres z pamięci, ale zostawił on w jej sercu coś, w co nie chciała wierzyć wcześniej. Teraz była tego pewna i świadoma. Całą sobą czuła, że wiara czyni cuda.