Słońce było wysoko, żar lał się z nieba na dywany kolorowych kwiatów. Łąka pyszniła się przed rzeką swoimi przepięknymi barwami.

Nad rzeką na mostku siedziała zapłakana Marysia, stopy miała zanurzone w chłodnych wodach potoku. Słone łzy, które spływały jej po policzku wpadały w błękitne fale i gubiły się w tajemniczej głębi.

Krwiste przepełnione czerwienią płatki maków były trzymane w zaciśniętych pięściach dziewczyny. W jednej chwili Maria wypuściła je w ciemną otchłań, ponieważ ktoś ją zaszedł od tyłu i wystraszył.

Usłyszała ciepły i znajomy głos, oczy zasłoniły jej miękkie i delikatne dłonie chłopka. Miała zgadywać i zgadła. To był on, Grzegorz. Wzięła jego ręce odwróciła się i uścisnęła go. Dostała bukiet stokrotek, jej ulubionych i rozpłakała się, lecz były to łzy szczęścia i radości.

Młodzieńcy siedzieli na pomoście, aż zaszło radosne słońce a biała płatki kwiatów zasnęły i stuliły się do siebie niczym Marysia i Grzesiu.

Zakochani, wracali do domu przez łąkę oświetlona światłem zimnego księżyca. Nastała cisza, tylko słychać jeszcze było noce granie świerszcza.