Pierwsza para, o której chciałbym powiedzieć to LauraKordian, ukazana w chwili rozstania w pięknym, romantycznym pejzażu. Tytułowy bohater dramatu znajduje się u początku swojej ziemskiej podróży. Ma piętnaście lat i czuje, że pisana mu jest wielka rola. By ja wypełnić pragnie jednak rozbudzić w sobie anioła, boski pierwiastek wcielony w ludzkie ciało. Pragnie duszy wspaniałej, zdolnej przenikać przyszłość. Jednak do pełni, potrzebna mu jest miłość drugiej osoby. Mówi Laurze "na jednego anioła dwóch dusz ziemskich trzeba!". Przypomina on tym samym jeszcze antyczną wykładnię miłości, że stanowi ona zespolenie dwóch połówek jednego ducha, które bezustannie poszukują siebie dla osiągnięcia jedności. Laura nie potrafi jednak odgadnąć potrzeby Kordiana. Traktuje jego rozpaczliwe dążenia do jedności dusz, jako dziecinne marzenia i zbywa go powierzchowną troską. W tej sytuacji musi dojść do ich rozstania. Kordian nie znajdując u domniemanej kochanki zrozumienia, sam ironicznie nazywa się szaleńcem. Wzgardliwie porzuca Laurę i wybiera jedyne ukojenie swojej rozpaczy, jakim jest samobójstwo. To, że się ono nie udaje, pozwala Kordianowi z czasem dojrzeć. Jednak rozstanie się dwóch dusz w tym przypadku, nie przeznaczonych jednak sobie niesie dla zrozumienia dalszego postępowania Kordiana duże znaczenie.

Inaczej ma się rzecz w dramacie Szekspira. Tutaj w akcie trzecim jesteśmy świadkiem rozstania się dwóch dusz przeznaczonych sobie. Autor pokazuje ogrom ich lęku i rozpaczy. Mimo iż się kochają, mogą tworzyć wspaniały świat jedności ducha, los - przeciwne kochankom - Romeo i Julii - rodziny, zmuszają ich kłamstw, oszustw, wreszcie do rozstania, bez pewności ponownego spotkania. Po nocy spędzonej z żoną, Romeo wbrew zaklinaniem Julii słyszy śpiew skowronka - ptaka symbolizującego poranek, moment odejścia. Bohaterowie nie mówią wprost o swoim rozstaniu, wspominają o ptakach - patronach zmierzchu i świtu, by nie sprawić sobie nazywaniem sytuacji dodatkowego bólu. Jeszcze nie wiedzą, że już nie spotkają się więcej żywymi. Śmierć obojga zapowiadają jednak oblicza kochanków. Julii ma "twarz jak pogrobową", Romeo zaś prezentuje się "jak trup z którego znikły życia ślady".

Tak jak w dramacie Słowackiego rozstaniu towarzyszyło widmo śmierci, tak i w szekspirowskiej historii widzimy, że miłość jest siłą, która walczy o życie, o spełnienie, jednak niszczona nieuchronnie prowadzi do śmierci, bądź przynajmniej zamachów na życie kochającej osoby.

Na zakończenie chciałbym przedstawić jeszcze rozstanie Izabeli Łęckiej i Stanisława Wokulskiego. Pozostawiam na boku jednak samą historię ich miłości, w paru momentach przypominającą, co może nawet wydawać się dziwne, historię Kordiana i Laury. Chciałbym zając się tylko wspaniale przedstawionym przez Bolesława Prusa momencie, gdy Wokulski zrozumiawszy, iż sam był lalką w rękach Izabeli żegna ja z peronu.

Zdruzgotany nieszczerością przyszłej żony, bohater zdobywa się na, krótkie słowa "Farewell, miss Iza, farewell", pozornie nic nie znaczące. Wypowiada je jednak w języku angielskim, którego nauczył się specjalnie by zaimponować swojej narzeczonej, a którego znajomość obnażyła fałsz Izabeli. "W oknie stanęła panna Izabela. Nadkonduktor świsnął, odpowiedziano mu z lokomotywy.- Farawell, miss Iza, farewell! - zawołał Wokulski. Pociąg ruszył. Panna Izabela rzuciła się na ławkę naprzeciw ojca; Starski odszedł w drugi kąt saloniku. No... no... no!... - mruknął do siebie Wokulski. - Zbliżycie wy się jeszcze przed Piotrkowem... Patrzył na odchodzący pociąg i śmiał się. Został na peronie sam i przysłuchiwał się szumowi odlatującego pociągu. Potem słyszał stąpanie rozchodzącej się służby, ziewający kelner zamknął szklane drzwi, które wyskrzypiały jakiś wyraz. Zgubili moją blaszkę szukając medalionu!... - myślał Wokulski. - Ja jestem sentymentalny i nudny... Ona oprócz powszedniego chleba szacunku i pierniczków uwielbień jeszcze musi mieć szampana... Ale jakiego to ona lubi szampana?... Ach, cynizmu!... Szampan cynizmu. Błąkając się bez celu, wszedł między dwa sznury zapasowych wagonów. Przez chwilę".

Ta niezwykła scena pozwala doświadczyć niespotykanej kondensacji uczuć targających Wokulskim. Jego zawiedzone nadzieje, pogarda, gniew, wreszcie i smutek składają się na ostateczne pożegnanie się z panną Łęcką. Obraz stojącego na peronie bohatera Prusa pozostaje na długo w pamięci i może być uznanym za właściwe zakończenie powieści, nie potrzebującej już żądnego dopowiedzenia. Zresztą sam Wokulski po tym zerwaniu z Izabelą pojawia się już tylko na kartach powieści na zasadzie psychicznego upiora - wypalonego wewnętrznie człowieka. Po tym przykrym zdaniu sobie sprawy z własnych mirażów wobec Izabeli, Wokulski wychodzi z pociągu na pierwszej stacji i w malignie, nie myśląc racjonalnie, niczym Werter postanawia popełnić samobójstwo. Szczęśliwy tylko traf powoduje, że z torów wywleka go dróżnik, którego rodzinie kiedyś pomógł i Wokulski nie ginie. Nie wiemy jednak, czy nie powtórzył tego czynu - samobójstwa, w jakiś czas później, kiedy wysadził mury zamku w Zasławiu, jako symbol ideałów romantycznych ich ułudy i niebezpieczeństwa dla człowieka. Jego przyjaciel doktor Szuman tak podsumowuje ten ich trudny związek "Romantycy muszą wyginąć (...), dzisiejszy świat nie dla nich (...) Powszechna jawność sprawia, że już nie wierzymy w anielskość kobiet, ani w możliwość ideałów, kto tego nie rozumie musi zginąć, albo dobrowolnie ustąpić".