Każdy człowiek w inny sposób postrzega otaczającą go rzeczywistość. To, w jaki sposób na ten świat patrzymy, wynika z bardzo wielu okoliczności i cały czas ulega zmianom pod wpływem rozmaitych zdarzeń i zmian w samym życiu, takich jak na przykład zmiana warunków bytowania czy doświadczenia osobiste. Zupełnie podobnie jest w literaturze. Pierwsze utwory literackie, pochodzące z czasów starożytnych, usiłowały nam wyjaśnić, w jaki sposób doszło do powstania świata i jego najważniejszego z mieszkańców - człowieka. Teksty te proponowały pewną wizję stworzenia, we właściwy sobie sposób tłumaczyły rzeczywistość. Jednakże od tamtego czasu niemal każda następna epoka przynosiła nowy sposób rozumowania na temat świata, przynosiła nowe koncepcje, tworzyła zupełnie nowe paradygmaty. Zmiany te były uzależnione od wielu czynników, takich jak nastroje wśród społeczeństwa, warunki polityczne, czy globalne zjawiska społeczne.

Mimo tych wszystkich zmian pytanie o to, jaki świat jest, a przede wszystkim, czym jest, było podstawowym pytaniem każdej z epok, tylko sposoby udzielania odpowiedzi były inne. Podobnie zawsze niezwykle istotna była kwestia, jakie jest miejsce człowieka w świecie, jakie jest w ogóle znaczenie istoty ludzkiej.

Jedną z najstarszych, najwcześniejszych koncepcji rzeczywistości jest platońska koncepcja postrzegania świata jako teatru. Według starożytnego myśliciela, świat jest dziełem istoty wyższej, będącej równocześnie reżyserem wszelkich wydarzeń, jakie zachodzą na tymże świecie. W zależności od tego, kto w co wierzył, stwórcą i reżyserem mógł być albo jeden bóg, albo bogowie. Role w tym wielkim przedstawieniu grają właśnie ludzie i nie mają oni żadnego wyboru przy doborze swych ról, gdyż wszystko zostało już z góry ustalone i przewidziane, a "aktorzy" jedynie wypełniają zapisany scenariusz. Ukazywać to miało, jak niewielkie znaczenie wobec potęgi świata i jego twórcy ma ludzka wola.

Myśl ta znalazła rozwinięcie w wielu następnych epokach, czego dowodem jest choćby arcydzieło Williama Szekspira "Makbet", świadczące, że w XVII wieku koncepcja świata - teatru była wciąż żywą i stanowiła atrakcyjny koncept filozoficzny. Najlepszym potwierdzeniem tej tezy jest słynna kwestia, którą wygłasza tytułowy bohater, dowiedziawszy się o śmierci swej żony: "życie jest tylko przechodnim półcieniem, nędznym aktorem, który swoją rolę przez parę godzin wygrawszy na scenie w nicość przepada". Człowiek jest jedynie bezwładną kukiełką w boskich rękach, to Bóg ustala, w jaki sposób będzie toczyć się i jak się zakończy ludzkie istnienie na Ziemi. Życie jest zatem zaplanowane i zdeterminowane od narodzin, aż do śmierci. Każdy człowiek ma swoje ściśle określone przeznaczenie, którego nie jest w stanie zmienić, swoją rolę stworzoną już dużo wcześniej. Wszelkie zmiany w naszym życiu, o których myślimy, że dokonują się z naszej przyczyny, były już zaplanowane.

Zresztą podobny pogląd znajdował swój wyraz wcześniej, w twórczości renesansowej, na przykład Jana Kochanowskiego. Pierwszy wielki polski poeta odwołuje się do koncepcji świata - teatru we fraszce "O życiu ludzkim". Utwór ten przekazuje nam refleksję o ludzkim istnieniu, które, według autora, jest ledwie niewiele znaczącą drobnostką, nietrwałą i przemijalną. O ile w utworze Szekspira człowiek był jeszcze aktorem, o tyle wcześniejszy przecież Kochanowski nie pozostawia złudzeń, że istota ludzka jest jedynie marionetką, teatralną kukiełką, którą Bóg steruje. Nie ma człowiek żadnego, choćby najmniejszego wpływu na to, co się wydarzy, jest w tej kwestii całkowicie bezsilny. Choć zarówno aktor, jak i kukiełka nie mają żadnego wpływu na swe role, to jednak aktor może w przypisany sobie scenariusz wnieść nieco własnej osobowości, własnych pomysłów i inwencji, zaś marionetka jest całkowicie pozbawiona jakiejkolwiek woli.

Biblijnym, najbardziej dobitnym potwierdzeniem tezy o tym, że człowiek nie ma żadnego wpływu na swoje życie, że jedynym, co od niego zależy, to ustosunkowanie się do wyroków boskich, jest starotestamentowa Księga Hioba. Jej bohater, Hiob, człowiek głębokiej wiary, pokory i posłuszeństwa względem Boga, w jednej chwili, z wyroku Stwórcy, chcącego wypróbować trwałość w wierze swego sługi, traci wszystko - majątek, zdrowie i dzieci. Mimo to, trwa w wierze, uważając, że skoro przyjął z rąk Boga dobro, to może również przyjąć i zło. Losy Hioba kończą się dobrze, gdyż Bóg, widząc oddanie swego sługi, który w tak trudnych chwilach nie przestał go kochać, wynagradza mu wszystkie cierpienia. To, że losy Hioba potoczyły się w końcu dobrze, w niczym nie umniejsza tragizmu sytuacji, w której życie ludzkie zależne jest od wyroków, na które człowiek nie ma najmniejszego wpływu.

Także "Ferdydurke" Witolda Gombrowicza w pewnym stopniu nawiązuje do koncepcji "teatralnej". Nie jest to jednakże rozumienie metafizyczne, jakie prezentowali Kochanowski i Szekspir, ale bardziej refleksja nad tym, w jaki sposób jeden człowiek istnieje w świadomości innych. Według Gombrowicza, życie ludzkie to ciągłe używanie gier i masek, przybieranie kolejnych ról, funkcji społecznych. Symbolem tego narzucanego człowiekowi schematu postępowania jest "gęba" - maska, która wyraża nie istotę, ale jej funkcję. Ludzie cały czas grają kogoś przed innymi, wpadają w rozmaite role, w zależności od sytuacji, nie są sobą, ale tym, czym mają być w określonym kontekście. Wszystkie postaci z książki grają właśnie takie schematyczne, zredukowane do poziomu stałego, podstawowego repertuaru gestów i min role, czego najlepszym chyba ukazaniem jest obraz szkoły, jaki w "Ferdydurke" się pojawia. Wszystko jest formą, "gębą", przed która nie można uciec, jak " tylko w inną gębę". Właściwa forma ludzka nie istnieje, są tylko maski, to one organizują całość ludzkiego istnienia.

Uważam, że teoria świata jako wielkiego teatru jest jak najbardziej logiczna i daje się łatwo obronić. Wierzę także w przeznaczenie, które determinuje nasz los, wierzę w to, że przechodząc przez swoje życie podlegamy wielkim, potężnym, niezależnym od nas wpływom. Wierzę też, że cały czas przyjmujemy względem innych i względem samych siebie różne role, a swoje istnienie określamy poprzez znajome klisze ze wzorcami zachowań.

Podobnie popularne, równie popularne jak postrzeganie świata jako teatru, jest postrzeganie świata jako labiryntu, także bardzo silnie zakorzenione w kulturze. Labiryntowość rzeczywistości objawiać się może w utworach literackich na wielu płaszczyznach - począwszy od specyficznej kreacji świata przedstawionego, a skończywszy na ukazaniu nieprzewidywalnego, jak drogi w labiryncie, kształtowania losów bohaterów. Częstokroć stają oni przed koniecznością podejmowania decyzji, których efektów nie sposób przewidzieć, decyzji, które, choć w intencji jak najbardziej słuszne i dobre, wielokrotnie prowadzą do nieprzewidzianego zła. Jeden wybór powoduje konieczność podjęcia nieraz kilku następnych. Jak w najprawdziwszym labiryncie?

W poetyckiej powieści Adama Mickiewicza "Konrad Wallenrod" tytułowy bohater musi wielokrotnie wybierać, między osobistym szczęściem a szczęściem ojczyzny, między działaniem etycznie poprawnym, a działalnością zdradziecką, ale skuteczną. Każda z tych decyzji to wybór drogi, z której już nie ma odwrotu, a której skutków nie sposób przewidzieć. Droga szczęścia osobistego i ratunku dla ojczyzny zupełnie do siebie nie przystają, więc bohater musi dokonać dramatycznego wyboru, który na zawsze odmieni jego życie.

W takim samym labiryncie dramatycznych wyborów znalazł się bohater powieści "Ludzie bezdomni" Stefana Żeromskiego. Tomasz Judym znajduje się na rozstaju dróg i nie wie, którą z nich powinien podążyć. Jedna ścieżka to ścieżka życiowego powołania pomocy lekarskiej tym najbiedniejszym, najbardziej bezradnym. Jego działania charakteryzują się dużą konsekwencją i choć odnosi on wciąż niepowodzenia, to stara się cały czas nieść pomoc potrzebującym. Jednakże w pewnym momencie musi dokonać wyboru pomiędzy dalszą działalnością na rzecz potrzebujących a szczęściem osobistym poprzez założenie rodziny ze swoją ukochaną kobietą, Joanną. Niestety, równoczesne podążanie obiema ścieżkami jest niemożliwe, wobec czego jedna z nich musi zostać poświęcona względem drugiej. Judym decyduje się zrezygnować ze szczęścia osobistego na rzecz pomocy najuboższym. Jego wewnętrzne spowodowane koniecznością podjęcia tak trudnej decyzji rozdarcie symbolizuje pęknięta sosna.

Trafne wydaje mi się porównanie świata do labiryntu, ponieważ labirynt jest figurą doskonale przedstawiającą zawiłość ludzkiego życia. Każdy człowiek zmierza do jakiegoś, niewiadomego celu, błądząc zawsze po krętych i plączących się drogach. Ten cel może wyglądać rozmaicie, mogą to być pieniądze, wiedza, albo rodzina, na ogół celem ludzkiej wędrówki jest zawsze osiągnięcie szczęścia i spełnienia. Zawsze jednak napotykamy na przeszkody w drodze do realizacji tych celów, musimy często wybierać pomiędzy wiodącymi w rozmaite miejsca drogami. Wybór, którą ścieżką się udać, może urosnąć nieraz, w zależności od sytuacji, do rangi prawdziwego dylematu. Czasami zdarzy się, że trafimy w naszym życiu w przysłowiową ślepą uliczkę, czasami wybierając jakąś drogę, cofamy się do już raz osiągniętego punktu… Tak czy inaczej, jedynym pewnym finałem naszego wędrowania po labiryncie życia jest śmierć.

Koncepcje świata teatru i świata labiryntu możemy ze sobą połączyć w całość. Wedle rozumienia świata jako teatru, to Bóg wyznacza nam rolę, wybiera drogę, którą zapisuje w uprzednio przygotowanym scenariuszu, to on jest twórcą naszego życiowego labiryntu. Nawet jeśli stajemy na rozdrożu i podejmujemy decyzje, to tak naprawdę nasz werdykt był już wcześniej przewidziany przez Boga, który wie, którą trasę wybierzemy. Świetną ilustracją tej tezy są dzieje bohatera wybitnej tragedii Sofoklesa "Król Edyp". Tytułowy bohater jest potomkiem królewskiej pary, Lajosa i Jokasty. Został porzucony we wczesnym dzieciństwie, ponieważ przepowiednia głosiła, że zamorduje on swego ojca i poślubi własną matkę. Od śmierci ratują go pasterze, którzy przekazują go Polybosowi i Meropie, mieszkającym w Koryncie. Edyp staje się ich przybranym synem, jednakże nie wie o tym, sądząc, że jego przybrani rodzice są rodzicami prawdziwymi. Dlatego, kiedy poznaje straszną przepowiednię, opuszcza Korynt, nie chcąc dopuścić, by spełniły się jej słowa. Podczas swej wędrówki spotyka Lajosa, którego zabija w wyniku zatargu, nie mając świadomości, że właśnie wypełnił połowę przepowiedni. Kiedy w Tebach udaje mu się rozwiązać zagadkę Sfinksa i uwolnić mieszkańców miasta od potwora, ci ofiarują mu pusty po śmierci Lajosa tron, a za żonę oferują wdowę po królu… W ten sposób Edyp nieświadomie poślubia swą matkę, mając z nią później dzieci. Kiedy jednak dowiaduje się o prawdzie, wykłuwa sobie oczy i odchodzi na tułaczkę.

Losy Edypa jednoznacznie pokazują, że ludzka droga przez labirynt życia jest pogmatwana, nieprzewidywalna, ale zaplanowana i zdeterminowana z góry. Nie ma możliwości ucieczki od roli, jaka została nam przypisana, ponieważ nawet jeśli staramy się uniknąć przeznaczenia, to i tak nas dosięgnie, tak jak bohatera tragedii Sofokles, który swe przeznaczenie wypełnił, choć czynił wszystko, by go uniknąć.

Wydaje mi się, że postrzeganie świata jako teatru i labiryntu jest najbliższe mojemu sposobowi myślenia. Metafora labiryntu wydaje mi się najlepiej opisywać koleje ludzkiej egzystencji, istotę życiowego błądzenia, jakiego doświadczamy. Każdy podąża ścieżkami swego życia do określonego celu, niezależnie od tego, czym ten cel, jak wcześniej zostało napisane, jest. Z pewnością pragniemy w życiu szczęścia. Różne spotykamy też przeszkody w życiu, w różne ślepe uliczki wpadamy i w rozmaite rozgałęzienia. Pewne jest też to, że zawsze czeka nas śmierć.

Także teatr jest bliski mojemu rozumieniu świata, ponieważ jestem osobą wierzącą w siłę przeznaczenia. Wierzę w to, że nasz los został już zapisany przez Boga, a my jedynie wypełniamy przygotowany wcześniej scenariusz, którego nie będziemy mogli zmienić, niezależnie od tego, jak będziemy się o to starać. Zgodzę się tez z porównaniem ludzi do aktorów, ponieważ każdy z nas nigdy tak naprawdę nie jest w stu procentach sobą, wypełnia jedynie przypisane role, nakładając potrzebne i adekwatne do sytuacji maski, "gęby", które zmieniają się w zależności od warunków.

Moja praca poświęcona została tym dwóm koncepcjom, natomiast zdecydowałem się pominąć teorię świata jako snu, gdyż jest to koncepcja dużo dla mnie dalsza niż poprzednie, być może dlatego, że nie jest aż tak silnie reprezentowana w znanej mi literaturze. Choćby dlatego nie do końca rozumiem, na czym miałby polegać świat - sen. Wprawdzie słyszałem coś o "Życie snem" P. Calderona, o Platonie i koncepcji idei i ich odbić, o Kartezjuszu i jego filozofii jedynie pewnego rozumu, który może projektować świat, o filozofii idealizmu subiektywnego Berkeleya, o pojęciu solipsyzmu sofisty Giorgiasza, o kilku powieściach Philipa K. Dicka, "Kongresie Futurologicznym" Lema i wielu innych książkach, w ostateczności mógłbym obejrzeć "Matrix", ale w ogóle tego nie rozumiem. Choćby dlatego teoria ta wydaje mi się także niemożliwa do uzasadnienia. Wprawdzie każda z tych koncepcji jest jedynie metaforyczna, ale sen to dla mnie coś niematerialnego, nierealnego, a to kłóci się z tym, w jaki sposób postrzegam życie.

Podejrzewam, że tak olbrzymia ilość koncepcji tego, czym jest świat, uniemożliwi nam jednoznaczne odpowiedzenie na pytanie o jego naturę, nawet mając tak wielką ilość teorii nie będziemy w stanie do końca poznać prawdy, skazani na przypuszczenia. Staramy się wymyślić sobie coraz to nowsze sposoby przedstawiania świata, gdyż dzięki metaforom łatwiej nam go choć odrobinę pojąć. Według mnie, postrzeganie świata jako teatru - labiryntu jest jak najbardziej słuszne, uważam, że są to koncepcje najlepiej oddające charakter rzeczywistości.