"Życie jest cieniem ruchomym jedynie

Nędznym aktorem, który przez godzinę

Pyszni i miota się po scenie, aby

Umilknąć później na zawsze; jest bajką

Opowiedzianą przez głupca, pełnego

Furii i wrzasków, które nic nie znaczą."

William Szekspir, "Makbet"

Idąc przez życie nie sposób nie zetknąć się z teatrem, pojmowanym zarówno dosłownie, jak i przenośnie. To teatr życia, teatr, w którym gramy główne role, spektakl, którego jesteśmy reżyserami, cały czas, na bieżąco tworząc scenariusz, poruszając się wśród stworzonych przez siebie rekwizytów. Życie skonstruowane jest podobnie jak dramat, jak opowieść: ma swój początek, rozwija się, aż do punktu kulminacyjnego, po którym następuje koniec.

Sztuka ta pełna jest rozmaitości. Zawiera w sobie miłość, nienawiść, przyjaźń i wrogość, sukcesy, porażki, radości i smutki małe i wielkie, zawiera plany i ich realizacje lub marzenia o ich spełnieniu. Różnorodność tę widać także w doborze postaci i ludzi, którzy się w nie wcielają. Dla jednych występ na scenie życia jest powodem do radości, motywacją, by swoją rolę uczynić jak najciekawszą, dla innych jest udręką, nieznośną lub nudną, jeszcze inni tego, że grają rolę swego życia nie dostrzegają w ogóle, żyjąc bezrefleksyjnie z dnia na dzień. Scenariusz pisze się bez przerwy, dlatego nie ma obawy, że ktoś zapomni kwestii lub pomyli role - forma spektaklu jest niezwykle elastyczna, zaś jedynym kontrolerem prawidłowości jego przebiegu bywa ludzkie sumienie, jednym dane, innym nie. Rolą niektórych jest dziękować Stwórcy za tę możliwość "pięciu minut sławy" na przestrzeni wieczności, rolą innych jest wierzyć w to, że spektakl trwa tak długo, jak długo trwa ich życie i wraz z jego końcem opada ostatni raz kurtyna. Jeszcze inni grają swoje role zapatrzeni w rekwizyty, sądząc, że to one stanowią o jakości ich świadectwa sztuki życia, jakie dają swoją egzystencją. Dla innych dekoracje i rekwizyty to puste akcesoria, kryjące jedynie prawdziwą istotę sztuki, jej najgłębszy sens.

Krótkie są te nasze role, z perspektywy wieczności ledwie epizodyczne, być może niedostrzegalne, być może dla rozwoju całości nieistotne, choć przecież dla nas są najważniejsze i to wokół nich skupia się cała nasza uwaga. "Fraszka to wszystko, cokolwiek myślemy...", - pisał Jan Kochanowski. Ta fraszka to właśnie ta króciutka rólka, w jaką się wcielamy, fraszka to w istocie wszystko, co wydarza się przez nasze życie. Z naszej perspektywy trwająca dziesięciolecia rola wydaje się być czymś olbrzymim, jednak czyż nie znamienne jest to, że tak samo mogli myśleć tysiące lat temu ci ludzie - aktorzy, o których już nikt nie pamięta? Wszystko weryfikuje nieubłagany czas, wprowadzający na scenę nowe postaci, usuwający w otchłań zapomnienia stare. Nie jest to spektakl zawsze piękny i harmonijny. Wiele z ról opartych jest na takich uczuciach jak nienawiść, wiele ról to "czarne charaktery", siejące wokół siebie zło, wprowadzające w spokojną narrację element ciągłego niepokoju. Każdy z nas dostrzega takie "złe" postaci, zarówno w swoim najbliższym otoczeniu, jak i wśród tych aktorów, których role omawia cały świat. Nie trzeba szukać daleko, wystarczy włączyć wiadomości, by usłyszeć o takich właśnie rolach, przerażających, złych. To zło ceni sobie zarówno efektowność, jak na przykład efektowność i rozmach wojny, ale ceni też sobie krzywdę intymną, zadawaną drugiemu w czterech ścianach domu, na zapleczu sceny publicznej. O takich sytuacjach pisała Zofia Nałkowska w "Medalionach", portretując zło, które dotykając zbiorowości, dotykało równie silnie, by nie powiedzieć, ze jeszcze silniej zwykłych, pojedynczych ludzi. Skąd bierze się zło w tym spektaklu, jakie są jego źródła, dlaczego jego twórcy są aktorami życia, których role są tak widoczne? Dlaczego szaleństwo zła ogarnia zarówno narody, jak i pojedynczych ludzi?. Czy ten czarny scenariusz pisze się samoistnie, czy naszymi rękami, czy też ktoś nim odgórnie kieruje? Rasizm, nietolerancja, ideologie totalitarne, czy szczególnie obrzydliwy fanatyzm religijny, skłaniający do mordowania z imieniem Boga na ustach - lista mrocznych wątków dramatu pod tytułem "ludzkość" jest bardzo, bardzo długa. Dramatyczne sceny stają się naszym udziałem niemal na co dzień, uczestniczymy w nich, jesteśmy ich świadkami - można powiedzieć, że zło jest wszechobecne i wszechogarniające. Szkoda, że nie można o tej sztuce powiedzieć, że jest lekką i przyjemną, piękną i harmonijną, tak, jakbyśmy tego chcieli. Zamiast tego uczestniczymy w teatrze, gdzie dobro i piękno zagłuszane bywają zbyt często przez głośny spektakl okrucieństwa i tych widzów - aktorów, wśród których taka "sztuka" wzbudza aplauz. Niestety, nie można liczyć na to, że świat stanie się normalny, kiedy aktorzy ci zejdą ze sceny, gdyż cały czas na ich miejsce będą przychodzić nowi. Oczywiście, istnieją też ludzie dobrzy i miłosierni, jednak jest ich zbyt mało, by można było mówić o równowadze. Pozostaje mieć nadzieję, że ich grono będzie się stale powiększać i kiedyś zdobędzie przewagę, umożliwiającą "dobre" kształtowanie teatru świata. Przykładów takich ludzi jest całkiem sporo, choćby Jan Paweł II czy Matka Teresa z Kalkuty. Całe swoje życie poświęcili na walkę o godność ludzką, o upowszechnienie dobra i miłości do bliźniego, dając nam wzór postępowania. Jest to ważne, by kiedyś nasze dzieci, które przyjdą po nas, by objąć swe role, mogły je odgrywać w spokoju ducha, by mogły się realizować i by nikt w tym im nie przeszkadzał.

Również szczęśliwie mają miejsce wydarzenia, które pomagają nam odzyskać pozytywny stosunek do życia, poprawiają nam samopoczucie, szczyptą humoru przyprawiając szarą, nijaką egzystencję. Takie są "sztuki w sztuce" - przedstawienia, koncerty, festiwale, podczas których możemy się bawić, być spontanicznymi i dać wyraz skrywanej w nas potrzebie radości. Radość i dobro wydobywają z nas także inne formy uczestnictwa w życiu publicznym, jak na przykład msze święte albo pielgrzymki Ojca Świętego. I choć nasz polski papież już odszedł, to wciąż potrafi on jednoczyć ludzkość i wydobywać z niej głęboko ukryte dobro. Im więcej deski "teatru ziemia" odwiedzi dobrych, pozytywnych postaci, im więcej stworzą one dobrych wątków i scen, tym bardziej będzie się nasza sztuka przybliżać do ideału, do jakiego, będąc ludźmi dobrej woli, powinniśmy dążyć. Skoro to my piszemy scenariusz tego spektaklu, powinniśmy czuć odpowiedzialność za jego kształt. Tylko od nas zależy, czy sztuka ta będzie opowiadać historię dobra czy historię zła.

Nie sposób zatem nie zgodzić się z twierdzeniem, że świat jest teatrem, a ludzie jego aktorami. W życiu, tak jak w sztuce, przeplatają się ze sobą rozmaite wątki, wesołe, zabawne, smutne, tragiczne, te, które mają sens i takie, które każą o sens pytać. Czy to przypadek, że Balzak nazwał swój cykl "Komedią ludzką"? Nie da się bowiem ukryć, że to my tworzymy ten teatr, to my w nim występujemy i my jesteśmy jego aktorami. Wprawdzie role, jakie przypisał los nie wszystkim odpowiadają, to nie mają oni innego wyjścia, jak grać. Nie wszystkim też będzie dane stworzyć wiekopomną kreację, niektórzy na zawsze pozostaną anonimowymi statystami w tłumie. Ale nie to jest ważne, najważniejsze jest, jak każdą rolę z osobna osądzą inni aktorzy i jak wreszcie osądzi ją Najwyższy Krytyk. Dla niego nie będzie różnicy, czy rola będzie z tych wielkich, czy z tych skromnych. Nie będzie się liczyło to, czy byliśmy nagradzani brawami i uznaniem przez innych uczestników tego przedstawienia. Dla niego najważniejszym kryterium będzie to, po której stronie się opowiedzieliśmy i jak wywiązaliśmy się z obowiązku rozbudowywania wątku dobra w tym spektaklu.