Ikar z zaciekawieniem przyglądał się ojcu budującemu skrzydła. Tata jest taki utalentowany! Kiedy Minos zamknął ich, tata nie załamał się, ale zaczął obmyślać plan ucieczki. Wreszcie wpadł na genialny pomysł - przecież można stąd po prostu… odlecieć! Dedal zaprosił syna do wspólnego obserwowania ptaków. Wytłumaczył mu, że muszą zaprojektować podobne skrzydła i to one zabiorą ich na wolność, do ojczyzny. Ikar z zapałem obserwował ptaki i dzielił się z ojcem uwagami. Dedal chwalił syna, mówił, że Ikar jest bystry i przenikliwy.
Wreszcie skrzydła były gotowe. Ćwiczyli trochę latanie, nie chcieli przecież, aby ucieczka spaliła na panewce. Dedal szybko zauważył, ze są tylko dwie zasady, których należy przestrzegać. Po pierwsze, nie wznosić się zbyt wysoko, bo słońce stopi wosk i skrzydła po prostu odpadną od ramion. Po drugie, nie lecieć zbyt blisko morza, bo delikatne pierze nasiąknie wilgocią i skrzydła przestana działać. Dedal kilka razy powtórzył te wskazówki synowi, a Ikar ze zrozumieniem kiwał głową. Był mądrym chłopcem, nie chciał bezmyślnie ryzykować życia.
Nadszedł wielki dzień. Dedal i Ikar wyruszyli o świcie, kiedy niebo było jeszcze różowe. Wznieśli się na odpowiednią wysokość i poszybowali ku upragnionej wolności. Dedal uśmiechał się ostrożnie. Był doświadczonym człowiekiem i wiedział, że dopóki nie są na miejscu, wiele jeszcze może się zdarzyć. Ikar z kolei był młody i niedoświadczony. Śmiał się w głos i zamiast lecieć ostrożnie, wypróbowywał nowe figury. Ojciec skarcił go parę razy i chłopak zaczął lecieć spokojnie.
Ach, jak cudownie było tak lecieć! Nad nimi rozciągało się błękitne niebo, na którym nie było ani jednej chmurki. Pod nimi było zielono-błękitne morze, w którym, jeśli podleciało się odpowiednio blisko, można było dostrzec pluskające się rybki. Ikar nie wytrzymał i kilka razy, kiedy Dedal nie patrzył, podleciał naprawdę blisko morza, tak że stopy chłopca prawie muskały spokojną taflę. Jednak poczuł, że skrzydła mu zaczynają ciążyć i wrócił wyżej.
Lecieli i lecieli. Ojciec powiedział, że już bardzo niedaleko. Ikar ucieszył się. Jak dobrze, że wszystko poszło zgodnie z planem!
Dedalowi tak spieszyło się, by znów postawić stopę na rodzinnej ziemi, że zostawił syna trochę z tyłu. Ikarowi wcale się to nie spodobało. Żeby zrobić ojcu na złość, wzbił się trochę w górę. Dedal nie zareagował. Ikar wzbił się jeszcze troszkę wyżej. Dalej nic. Ze skrzydłami zresztą też nic się nie działo, trzymały się tak dobrze ramion jak zawsze. Może ojciec się pomylił i wosk wcale nie jest tak wrażliwy na ciepło? W górze było tak przyjemnie, tak ciepło i jasno. Ikar wzbił się wyżej. I jeszcze trochę wyżej. Ojciec przypominał teraz małą, śmieszna plamkę w dole. Na dodatek ta plamka wykonywała dziwne ruchy i coś chyba wołała. Ach, jakie to słońce piękne! Jeszcze parę metrów do góry.
Nagle Ikar poczuł, że coś jest nie tak. Skrzydła zaczęły się rozpadać. Dosłownie. Przez chwilę leciał w chmurze pierza, a potem zaczął gwałtownie spadać na dół. Krzyczał, był przerażony. Ach, czemu nie posłuchał rady ojca? W locie mignęła mu przerażona twarz Dedala. Chciał coś powiedzieć, przeprosić, ale wszystko działo się tak szybko. Był coraz bliżej morza. Tyle, że teraz nie było już błękitne i spokojne, a czarne, groźne i wzburzone. Ikar krzyknął rozdzierająco. A potem wpadł do morza.