Słońce wschodzi. Jesteśmy już gotowi do lotu. Ojciec ostrzega mnie przed niebezpieczeństwami, lecz ja jestem zbyt podekscytowany i szczęśliwy, żeby moc skupić się nad tym, co mówi. Na pewno, jeżeli będę leciał za nim to nic złego się nie stanie.
Mamy już wyruszyć, ale ja strasznie się boję. Czemu nie słuchałem ojca? Nie wiem teraz jak mam wystartować i jak później lecieć. Na szczęście ojciec leci pierwszy. Naśladując jego ruchy wzbijam się w powietrze. Jestem bardzo zadowolony i czuję, że na drugim brzegu czekają mnie już same radosne chwile. Choć już długo macham skrzydłami, to i tak cały czas widzę wyspę. Jestem już potwornie wyczerpany, ze zmęczenia ledwie oddycham, ale wiem, że muszę lecieć dalej. Nie patrzę już gdzie leci ojciec, lecę po prostu przed siebie, a raczej w górę.
Poczułem promienie gorącego słońca na moim ciele. Patrzę na skrzydła i widzę, że połowy piór już nie ma na swoim miejscu, widzę je za to pod sobą jak jedno po drugim wpadają do niebieskiej głębi morza. Odnoszę wrażenie jakbym zapadał się w jakąś przepaść. Nagle zapada ciemność. Już nic nie czuję i nie widzę.