Marcin Borowicz urodził się w rodzinie zubożałej szlachty. Jako, że język rosyjski był językiem urzędowym w całym zaborze, rodziciele chcieli by ich syn zdobył w tym kierunku solidną wiedzę i umiejętności. W wieku ośmiu lat odwieziono go z Gawronek do miejscowości Owczary, gdzie miał rozpocząć swą naukę. Prowadzony przez pana Wiechowskiego, osamotniony po raz pierwszy w życiu, czuł się źle w tych początkach. Mimo to szybko się dostosował i sprawnie wchłaniał kolejne partie wiedzy. W Owczarach kształcone były przede wszystkim dzieci z ubogich rodzin. Uczono się w lichej, źle ogrzanej zimą klasie. Książki były tu naprawdę rzadkością. Nauczyciel zarabiał mało, co odbijało się na jego wychudłym wyglądzie i biednej odzieży. Marcinek po raz pierwszy zobaczył na własne oczy tak prawdziwa nędzę. Był jednak bardzo mile zdziwiony widząc, że i nauczyciel i uczniowie pomimo to mieli sami ochotę na wiedzę. Nuda i siermięga szkolna została przerwana dopiero pojawieniem się wizytatora Jęczmieniewa, który po raz pierwszy uświadomił Marcinkowi jak ważne dla Rosji jest edukowanie młodzieży bez polskiego ducha.

Po szkole wstępnej Marcin trafił do Klerykowa, gdzie popadł w depresje przerażony ilością współkandydatów do gimnazjum. Dostawszy się jednak na korepetycje do Majewskiego zdał egzaminy i został przyjęty jako jeden z trzydziestu wybranych. Tutaj też czuł się samotny, tęsknotę jednak zabijał wzmożona nauką. Jako, że postępy miał zadowalające, otrzymał zgodę na dwudniowy wyjazd do domu. Niedługo potem umiera mu matka. Borowicz nie jest w pełni świadomy tej straty, na pogrzebie lamentuje jednak na siłę przekonany , że tak powinien się zachować. Potem zaś jego stosunek do życia diametralnie się rozluźnił. Razem z kolegą Wilczkiem rozpoczęli wagarowanie i pozorowanie nauki. Opuszczali także mszę świętą i lekcje chóru. Gdy raz Marcin wrócił do kościoła pod wpływem wyrzutów sumienia, natrafił na kłótnię księdza z inspektorem o to, dlaczego w świątyni nie śpiewa się po rosyjsku. Ksiądz wyrzucił wizytatora, Marcinowi zaś surowo nakazał milczenie.

I tak chłopak ukończył kolejną klasę, jednak dopiero w trzeciej znów zaczął poważnie traktować naukę. Gdy przyłapano go kiedyś , wraz z kolega, na strzelaniu z pistoletu w parku, znów mógł zostać wydalony. Na szczęście skończyło się tylko na długiej "kozie". Ochłonął bardzo po tym wydarzeniu, zaczął gorliwiej się modlić, wierzył bowiem, że to wstawiennictwo matki uratowało go w tarapatach.

Gdy wyjechał na wakacje do ojca otrzymał swą pierwsza strzelbę. Jego przyjaciel, Noga, towarzyszył mu po lasach, gdzie opowiadał przeróżne historie. Między innymi dramatyczną opowieść o zamordowanym przez Kozaków powstańcu. Recytował mu także kiedyś poezję Mickiewicza. Jednak to towarzystwo nie wywarło jeszcze na chłopcu większego wrażenia.

Ich treść dotarła doń dopiero gdy w klasie pojawił się nowy uczeń - Bernard Zygier, który ponownie rozpalił w młodych kolegach dawno uśpiony ogień patriotyzmu.

Tymczasem wzmogły się także represje wobec uczniów co do przestrzegania zakazu obcowania z polską literaturą. Przez chwilę Marcin dał się porwać ideologii rosyjskiej, zaczął chodzić do rosyjskiego teatru. Przez to nieświadomie stał się pupilkiem pedagogów, co potem pozwoliło mu na wstawienie się za kolegą, Jędrzejem Radkiem. Jednak prawdziwy moment graniczny przyszedł, gdy Bernard Zygier zaczął recytować "Redutę Ordona". Marcin walczył dramatycznie ze wstydem, jaki zaczął w nim wzbierać po uświadomieniu sobie, iż swa gorliwością tak naprawdę przyczyniał się do zdrady ojczyzny, czego nie był nigdy do końca świadomy. Teraz wiedział, że tak naprawdę do tej pory żył w więzieniu. Po pewnym czasie przeczytał "Dziady" Mickiewicza - było to dlań szokiem. Uciekł potem przed siebie, między las, aby tam dochodzić długo do siebie.

To dzięki Zygierowi młodzi Polacy przypomnieli sobie kim są naprawdę. Zaczęli się potajemnie spotykać, zorganizowali tajne czytania literatury. Poznawali także prawdziwą historię okupowanej ojczyzny.

Marcin miał także okazję dopiec znienawidzonemu Majewskiemu, który był Polakiem, ale i gorliwym rusofilem. Gdy chłopak raz spóźnił się na spotkanie, natknął się na szpiegującego uczniów Majewskiego - zagrodził mu drogę zrzucając kładkę po czym obrzucił go błotem. Ostrzegł tym samym i uratował kolegów.

Postawa Marcina Borowicza jest bardzo niejednoznaczna - w sumie jednak bardzo dobrze ilustruje ona tytuł powieści: Marcin był i gorliwym rusofilem, a potem gorliwym Polakiem - dopóki bowiem w młodych sercach tkwią głęboko ukryte pokłady polskości, wszelkie próby wynaturzenia nas pozostaną tylko próżną, syzyfową pracą...