Zaczynam się niepokoić. Trzy dni już minęły, a Santiago nadal nie wrócił z połowu. Nie mogę spać, budzą mnie złe sny o tym, co może się dziać na morzu z moim przyjacielem. Dlaczego z nim nie zostałem? Przecież może mnie potrzebować. Wokół tylko bezkres morza, a ja siedzę i nic nie mogę zrobić. Po raz kolejny staję na molo i wypatruję jego łodzi. Ratownicy zakończyli już poszukiwania, bez rezultatu, żadnego śladu… Wciąż łudzę się, że nic mu nie będzie, że za chwilę go zobaczę - całego i zdrowego, może nieco zmęczonego długą żeglugą. Nie potrafię zająć myśli czymś innym niż strach o mojego przyjaciela.
Wracam bez przerwy do wspomnień z nim związanych. Myślę o dniach spędzanych razem na lądzie i na wodzie. To dobry człowiek, zawodowy rybak, tylko szczęścia mu ostatnio brakowało. Ale to nie powód, żeby wyśmiewać się ze starego człowieka. Choć byli i tacy, którzy potrafili mu współczuć, gdy kolejny raz wracał z połowu z pustymi rękami. Nie pozwalałem mu się poddać, wspierałem go, jak mogłem najlepiej, ale musiałem słuchać rodziców. Nie wiem, czy uda mi się kiedykolwiek znaleźć innego rybaka, który będzie uczyć mnie tak dobrze jak Santiago i którego będę szanował tak bardzo.
Prawie zatraciłem się w moich czarnych wizjach i omal nie przegapiłem pojawienia się niewielkiego punktu, który pojawił się na horyzoncie. Po chwili byłem w stanie rozpoznać zarys łodzi i jej połatany żagiel. Odetchnąłem z największą ulgą - to on! Wraca! Ze szczęścia zacząłem wyprawiać jakieś dziwne harce. Poczułem, jakby wielki ciężar opadł z mojego serca. Na molo zaczęli nadciągać rybacy, którzy też poznali charakterystyczne ożaglowanie. Czekaliśmy niecierpliwie, aż Santiago nareszcie zacumuje. Przeraziłem się na jego widok - był pokrwawiony, niewyspany, ledwo trzymał się na nogach. Z wielkim trudem sięgnął po coś i zaczął wyciągać to na brzeg. Ze zdumieniem wpatrywaliśmy się w potężnego marlina, a raczej to, co z niego zostało. To była największa ryba, jaką w życiu widziałem. Santiago nie odezwał się do nikogo, odszedł w stronę domu. Nie pobiegłem za nim, należy mu się odpoczynek po zmierzeniu się z taką zdobyczą. Łódź też wyglądała koszmarnie - zniknął harpun, wiosła, nie brakowało za to śladów po ataku rekina. To musiała być dramatyczna walka człowieka ze zwierzęcą siłą.
Powoli się uspokoiłem, ale nadal nie mogłem przestać myśleć o starcu, który nie poddał się, wrócił po trzech dniach na morzu z połowem, którego każdy rybak może mu zazdrościć. Wrócę do niego, chcę, żeby mnie znowu uczył. Jest najlepszy, a mnie przepełnia duma, że jestem jego przyjacielem.