Droga Anno!

Przepraszam, że tak długo do Ciebie nie pisałam. Nie miałam zbyt wiele czasu, ponieważ wyszłam za mąż, a w związku z tym przybyło mi parę - jak się później okazało - przykrych obowiązków. Na szczęście już się ze wszystkim uporałam i postanowiłam opisać Ci wszystko, co się u mnie ostatnio wydarzyło.

Mojego męża Piotra poznałam podczas jednej z moich wizyt w mieście. Podobno zakochał się we mnie natychmiast - przynajmniej on tak twierdzi. Po czasie myślę, że bardziej ode mnie interesował go mój posag, czyli cztery wsie graniczące z jego majątkiem. Zaczął ze mną flirtować, prawić mi komplementy. Niedługo potem oświadczył mi się, a ja, mając na uwadze swój może już nadto dorosły wiek - oddałam mu swą rękę. W krótkim czasie odbył się nasz ślub. Teraz dopiero widzę jakże głupia i ślepa byłam zgadzając się na to małżeństwo. Dałam się zwieść jego czułym słówkom jak jakiś podlotek. Wkrótce stwierdziłam, że mój mąż jest po prostu zwykłym prostakiem. Wyobraź sobie, że do swojego majątku chciał mnie zawieść jakimś starym gratem bez resorów. Skutecznie wybiłam mu z głowy ten głupi pomysł. Dopiero gdy sprawił sobie angielską karocę, zgodziłam się z nim pojechać. W końcu dotarliśmy na miejsce, ale to, co ujrzałam było wprost okropne. Mała izba, służby prawie żadnej, próżno szukać bawialni czy gabinetu. Następnie Piotr pokazał mi ogród, lecz "ogrodem" miejsce to było tylko z nazwy. Tylko bukszpan i ligustr - nic więcej. Jednym słowem rozpacz. Musiałam więc wszystko doprowadzić do porządku. Najpierw zajęłam się ogrodem. Urządziłam go bez zbytniego przepychu. Wystarczyła mała altanka, meczecik i belwederek, by zaczął wyglądać jak należy. Za to z mieszkaniem miałam więcej roboty, ale i tak dałam sobie radę. Tu i ówdzie marmurowa posadzka, nowe sprzęty i kilka niewielkich, pozłacanych figurek od razu poprawiło widok tego domostwa. Znalazłam też miejsce na urządzenie alkowy i małej biblioteczki. Byłam z siebie naprawdę dumna i zaraz zaprosiłam paru gości. Przyjęcie udało się wyśmienicie, goście byli zadowoleni, w odróżnieniu od mojego męża, bo od jakiegoś fajerwerku spłonęła jego szopa. Wielka mi rzecz. I tak miałam zrównać z ziemią tą szpetną budowlę, jednak Piotr musiał sobie ponarzekać na moją rzekomą rozrzutność. Narobił mi tylko wstydu przy gościach, prostak jeden. W końcu wróciliśmy do miasta i znalazłam wreszcie czas, żeby Ci o wszystkim napisać. Myślę, że moje małżeństwo nie ma przed sobą przyszłości, dlatego, jak tylko uwolnię się od tego sknery - mojego męża - na pewno Cię odwiedzę. Na razie kończę.

Pozdrawiam Cię gorąco

Maria