Sławę "Wisły" opiewam niestrudzony, kiedy pod słońcem bogów zebrani tutaj jesteśmy. Mężni piłkarze z krakowskiej drużyny rozbili w pył walających się teraz na boisku szerokim potomków starożytnych herosów.

W pierwszych chwilach zdawać by się mogło, że groźnie zbrojni Grecy zbyt wolno ciskających piłką Polaków rozgromią. Zuchwale opieszali przybysze z grodu Kraka, pełnych jadem Hellenów do przerwy w niepewności utrzymać jednak pragnęli. Kiedy walczący położenie swoje na polu bitwy zmienili, kontratak Polaków na zasłaniających się dziurawymi tarczami Hellenów, był nieunikniony. Z niewzruszonym wzrokiem szybkonogi Mijailović niczym jastrząb chyży, za sprawą Ateny bogini przemądrej, uderza w Greków celnie mierząc warczącą piłką, bramkę im strzela. I chociaż na ojczystej ziemi będąc i chwałę pragnąc utrzymać, poznali Grecy prawdę okrutną, iż pchnięci żelazem wyzioną ducha niechybnie, gdy uzbrojony Cantoro, w setnej minucie, w łono drugą płonącą kulę im wdrażał.

Legli na polu bitwy potomkowie Dzeusa, pod jasnością z nieba bijącą przeraźliwie. Biała Gwiazda im oczy wypalała, kiedy oręż z ręki Hellenów wypadał. Wracają w chwale, dzielnie odmierzając kroki, Piastów potomkowie do rodzinnych stron. Za nimi zgliszcza ognisk żałobnych po przegranej Greków sromotnej.