ROZDZIAŁ I
PORWANIE
(Narracja w pierwszej osobie)
Bohater budzi się skołowany. Myśli, że miał biec na dworzec, ale okazało się, że nie czeka na niego żaden pociąg i nie wybiła żadna godzina. Mężczyzna tkwi jakby w zawieszeniu, w niebycie, pełen niepokoju i wewnętrznego rozdarcia. Jego stan wydaje się na tyle niezwykły, że coś w środku z niego szydzi, a jednocześnie co innego wyśmiewa się z jego ciała i ducha.
Mężczyzna zapada w sen. Po przebudzeniu okazuje się, że nadal jest jeszcze w półśnie, w którym cofa się w czasie i ma 15 lub 16 lat, ale jego ciało jest jakby mieszaniną 30-latka i nastolatka. Nadal czuje wewnętrzne szyderstwo. Bohater jest zagubiony. Czuje się tak we śnie, jak i na jawie. Ma za sobą przełomowe wydarzenie w postaci 30. urodzin. Nadal jednak nie wie, kim do końca jest. Wspomina, jak ciotki próbowały go skłonić do stabilizacji i zdobycia konkretnego zawodu. Ważne dla nich było to, żeby Józio stał się w jakiś sposób określony, choćby miał być lekarzem, kobieciarzem lub koniarzem. Mówiły także, że ma zaległości towarzyskie oraz życiowe i pora zostać mężczyzną, zabijając w sobie chłopca.
Józio wymyślił, że potwierdzeniem dorosłości będzie dla niego napisanie książki, która go ukształtuje i pomoże mu odnaleźć siebie. Nadał jej tytuł „Pamiętnik z okresu dojrzewania” i był niezadowolony z rezultatu, ponieważ zamiast napisać porządną powieść, wyszły mu niedojrzałe treści o niczym ważnym. Przyjaciele mówili mu, że tytuł jest fatalny, ponieważ wskazuje na jego niedojrzałość i z góry skazuje go na klęskę. Bohater mówi o osądach ciotek, czy też krytyczek, ale nazywa je „ćwierć-autorkami i pół-krytyczkami”. Krytykuje niezależne kobiety, które piszą recenzje do gazet. Uważa, że jego książka znalazła pewne grono sympatyków, ale kulturalne ciotki tego nie rozumieją. Przyznaje także, że jest w jego książce coś niedojrzałego, co sprawiło, że do grona jej czytelników należeli półinteligenci, pensjonarki i inżynierowe. Tym samym dla jednych był głupi, dla innych mądry, co prowadziło do wewnętrznego rozdarcia.
Najgorsze dla Józefa było to, że nie chciał się utożsamiać z półinteligentami, a to oni najbardziej docenili jego twórczość. Twierdził: „Zaprawdę, w świecie ducha odbywa się gwałt permanentny, nie jesteśmy samoistni, jesteśmy tylko funkcją innych ludzi, musimy być takimi, jakimi nas widzą, a już moją osobistą klęską było, że z jakąś niezdrową rozkoszą uzależniają się najchętniej od niedorostków, wyrostków, podlotków oraz ciotek kulturalnych”. Bohater ubolewa, że został zaszufladkowany do niższej sfery. Tym samym jego życie towarzyskie również było niejednoznaczne. Zazdrościł pisarzom umiejętności podążania nieustannie wzwyż, szlachetnie, duchowo. Nazywa siebie jedynie chłystkiem. Zastanawia się, do czego go to zaprowadzi, skoro czuje się nieukształtowany i zielony. Zastanawia się, czy nie wynika to z pochodzenia z kraju „obfitującego w istoty niewyrobione, pośrednie, przejściowe, gdzie na nikim żadnym kołnierzyk nie leży, gdzie nie tyle Smęt i Dola, ile Niezguba z Niedojdą po polach snują się i jęczą”.
Bohater chce coś w sobie zmienić, ale nie potrafi oderwać nogi od duszy, boi się, że znów dojrzali będą mieć go za niedojrzałego i jego mądrość wezmą za głupotę. Dochodzi do wniosku, że lepiej jednak zacząć od niedojrzałości głupoty. Nagle orientuje się, że nie jest sam w pokoju, ale zdaje sobie sprawę z tego, że drzwi są zamknięte na klucz. Myśli, że to zjawa, ale nagle widzi siebie samego, tyle że skulonego ze strachu. Duch nie chce, by już na niego patrzył, ale ten z uwagą przygląda się każdemu detalowi. W końcu bohater policzkuje swojego sobowtóra, widząc w nim coś narzuconego, co wcale nie jest nim: „jakby gdzieś ustalone poza mną, zrobione dla mnie – a ja właściwie jestem inny”.
Zjawa znika, a Józio czuje w sobie ochotę stworzenia własnej formy i wyrażenia się. Wyciąga papier z szuflady i zaczyna pisać, ale nagle służąca przeprowadza do niego gościa, którym jest profesor Pimko. Józef jest zrozpaczony, ponieważ nie chce, aby Pimko zobaczył, co napisał. Okazuje się, że nauczyciel przyszedł, aby złożyć kondolencje z powodu śmierci ciotki. W końcu zauważa zapiski bohatera. Józef nie chce mu ich pokazać, ale jest bezradny. Pimko mówi: „no, no, no — powiedział — cip, cip, kurka”. Ocenia pracę na tróję z plusem (jak w szkole).
Bohater czuje się zmuszony do siedzenia, skoro profesor siedzi i czuje, że staje się coraz mniejszy. Zastanawia się, czy to sen, czy jawa. Nagle krzyczy: „duch!”, odnajdując w sobie żywego ducha, ale Pimko wypytuje go, o jakiego ducha mu chodzi: czy o króla Władysława, czy ducha dziejów cywilizacji, umiaru, Kasprowicza czy jakiegoś innego. Bohater poczuł się zgaszony, a jego spojrzenie przypominało teraz bardziej spojrzenie dziecka, niż jego samego. Profesor wystawił mu ocenę, po czym stwierdził, że pora wracać do szkoły. „Chciałem krzyknąć, że nie jestem uczeń, że zaszła pomyłka, porwałem się do ucieczki, ale coś mnie z tyłu chwyciło jak kleszcze i przygwoździło na miejscu – dziecięca infantylna pupa mnie chwyciła”. Profesor zaczął się do niego zwracać, jakby byli już w szkole, a Józio poczuł się, jakby był w jakimś nierealnym śnie. Pimko mówi, że idą do szkoły dyrektora Piórkowskiego, któremu obiecał wypełnić wolne miejsca uczniami, bo „bez uczniów nie byłoby szkoły, a bez szkoły nie byłoby nauczycieli”. Ruszyli do szkoły.
ROZDZIAŁ II
UWIĘZIENIE I DALSZE ZDRABNIANIE
Pimko zaprowadza Józia do szkoły, gdzie przedstawia go profesorowi szóstej klasy. Pimko dopytuje profesora, jak się sprawują uczniowie, ale ten odpowiada, że nadal nie są wystarczająco naiwni, na co Pimko postanawia wziąć sprawę we własne ręce i swoimi anachronicznymi metodami wymusić na nich niewinność. Ukrywa się za dużym dębem i wypycha Józia wprost do gromady uczniów, którzy obrzucają go dziwnymi określeniami, będącymi mieszaniną łaciny, wysokiego tonu i wyśmiewania. Bohater widział w uczniach niezdary, które zostały umieszczone jakby w złym czasie i przestrzeni. Zza płotu obserwowały ich matki, które miały pomóc w procesie kształcenia i pozbywania się naiwności.
Nagle chłopcy zorientowali się, że za drzewem ukrywa się wizytator. Pimko przekazał im karteczkę ze swoimi notatkami, które kończyły się słowami „wygląd uczniów oraz ich niewinne rozmowy tudzież ich niewinne i przemiłe pupy”, co miało być dowodem dla potwierdzenia niewinności chłopców. Uczniowie poczuli się urażeni taką opinię i dawali wyraz swemu oburzeniu. Uważali, że nie są niewinni, ponieważ chodzą na kobiety i przeklinają, ale Pimko twierdził, że właśnie przeklinanie sprawia, że są jeszcze bardziej niewinni, ponieważ nawet nie zdają sobie sprawy z tego, co mówią. Józio nie mógł zrozumieć zachowania kolegów i pytał, dlaczego używają słowa na d… , po czym Miętus zaczął go zmuszać do wypowiedzenia tego słowa, mówiąc: „nie widzisz, że wizytator jest za dębem i pupę nam robi?”, po czym napisał na dębie czteroliterowe brzydkie słowo. Józio dyskretnie powiedział o tym profesorowi, ale ten stwierdził, że przecież wie, że chłopcy używają brzydkich słów, ale to nie odejmuje im niewinności.
Pimko zaprowadził Józia do dyrektora Piórkowskiego. Tymczasem Miętus i Syfon wdali się w dyskusję. Miętus oburzony był opinią profesora o tym, że są niewinni, siarczyście przy tym przeklinając, a Syfon uważał, że w niewinności nie ma nic złego i jest wręcz zaletą. Chłopcy zaczęli sobie ubliżać, aż Miętus stwierdził, że Syfona trzeba uświadomić. Miętus powiedział na to, że Syfon przynosi chłopakom wstyd, ale ten tkwił przy swoim uparcie. Rozpętała się dyskusja między podziałem na chłopców i chłopięta, tak jak dziewczyny i dziewczęta, gdzie te drugie miały być niewinne. Syfon nie widzi problemu w takim rozróżnieniu, ale grupa Miętalskiego dalej go wyśmiewa. Syfon mówi o ideałach, ale również to zostaje wyśmiane. Chłopcy są wzburzeni.
Niewzruszony zostawał tylko jeden chłopiec stojący na uboczu – Kopyrda. Każda z grup chciała go przeciągnąć na swoją stronę, ale on nie zamierzał się wdawać w żadne dyskusje. Chłopcy dyskutują, kogo wolą pensjonarki. W końcu Syfon stwierdził, że jego obchodzą go tylko szlachetne dziewczyny i groźnie stanął przy Miętusie, który gotów był przeprosić kolegę, byleby cofnął słowa o chłopiętach i pozwolił się uświadomić. Syfon nie zamierzał jednak ustąpić, mówiąc: „za ideały gotów jestem oddać życie!”. Grupa Miętusa rzuciła się na niego, a w obronie Syfona wnet podbiegli jego koledzy i wywiązała się bijatyka. Syfon zaczął śpiewać pieśń triumfalną, wobec której Myzdral zaproponował pojedynek na brzydkie słowa. Miętus pomału się poddawał, ale Myzdral i Hopek próbowali go jeszcze podnieść na duchu, co w końcu się udało. Miętus stwierdził, że skoro Syfon nie chce ustąpić, trzeba go uświadomić siłą.
Pojawił się Pimko, który zawołał Józia i poszli do dyrektora, plując po drodze do każdej spluwaczki. Dyrektor powitał ich słowami „pupa, pupa, pupa! Czy uwierzy pan, że dorośli, sztucznie przez nas zdziecinnieni i zdrobnieni, stanowią jeszcze lepszy element niż dzieci w stanie naturalnym?”, po czym zapytał, czy chcą zobaczyć ciało pedagogiczne. Pokazał pokój nauczycielski pełen ciamkających staruszków, a dyrektor z dumą uznał, że ciało jest idealne, ponieważ żaden z nauczycieli nie wypowiada własnej myśli, tylko mówi wyuczonymi regułkami.
Józio poszedł do klasy. Rozpoczęła się lekcja prowadzona przez nauczyciela nazywanego Bladaczką ze względu na niezdrową cerę. Belfer początkowo nie potrafił zapanować nad klasą, aż wreszcie udało mu się w miarę uciszyć uczniów. Zapytał, dlaczego poezja Słowackiego jest taka wspaniała, piękna i tak bardzo wszystkich zachwyca, po czym wyjaśnił, że wszystko dlatego, że Słowacki wielkim poetą był. Fraza została wielokrotnie powtórzona i nauczyciel kazał dobrze sobie tę odpowiedź zapamiętać. Jeden z uczniów nie zgodził się z nauczycielem. Był to Gałkiewicz, który stwierdził, że jego wcale nie zachwyca poezja Słowackiego i czytana jest wyłącznie w szkołach, ponieważ nikt z własnej woli potem po nią nie sięga, więc innych też nie zachwyca. Nauczyciel robił co w jego mocy, by uciszyć ucznia i straszył go, że zostanie zaraz zgubiony on i jego rodzina za wygłaszanie takich tez. Powtarzał, że to nieprawda i Słowacki był wielkim poetą. Po dłuższej wymianie zdań Gałkiewicz poddał się. Nauczyciel kazał Pylaszczkiewiczowi wyrecytować fragment poematu, aby pokazać piękno poezji Słowackiego. Nastąpiło tak wielkie znużenie, że nikt już nie miał siły dyskutować. Do Józia dotarło, że musi uciekać, ale nie był w stanie się ruszyć z ławki, unieruchomiony przez lenistwo. Zastanawiał się, jak może się stamtąd wydostać, ale uznał, że „forma nasza przenika nas, więzi od wewnątrz równie, jak od zewnątrz”. Jedynie Kopyrda wydał mu się obojętny na zaistniałą sytuację.
ROZDZIAŁ III
PRZYŁAPANIE I DALSZE MIĘTOSZENIE
Lekcja nareszcie dobiegła do końca, a chłopcy pomału otrząsali się z nudy słuchania poematu. Rozpoczęli pseudo liryczne i niby sentymentalne rozmowy, a z ich wypowiedzi wypływały mądrości różnych kierunków politycznych. W rzeczywistości więcej w tej rozmowie było głupoty, niż mądrości, a jeden niewzruszony z boku stał oczywiście Kopyrda.
Miętus i Myzdral przygotowywali się na boku do uświadomienia Syfona przez uszy. Józio patrzył na to z przerażeniem i chciał temu jakoś zaradzić. Próbował namówić Kopyrdę, aby spróbowali odwieźć Miętusa od jego planu, ale chłopak, jak gdyby nigdy nic, wyskoczył przez okno z sali, dając wyraz swojej obojętności dla tej sytuacji. Zobaczył to jednak Miętus, który kazał Józkowi się nie wtrącać. Bohater błagał go, aby nie robił tego Syfonowi przez uszy, ale wszystko na nic. W końcu wpadł na pomysł, aby namówić Miętusa do ucieczki ze szkoły do parobków, wiedząc, że kolega ma słabość do prawdziwego życia ludzi pracy. Miętus faktycznie zmienił się na twarzy i jakby rozmarzył, ale ich rozmowę podsłuchał Syfon, który zaczął się z nich wyśmiewać. Miętus stwierdził, że skoro Syfon może stroić miny do ideałów, to dlaczego nie można stroić min do parobków. Nastąpiła dynamiczna wymiana zdań, aż Miętus wyzwał Syfona na pojedynek na miny. Ustalono czas spotkania po lekcjach w klasie. Miętus wyznaczył Myzdrala i Hopka na arbitrów, a na superarbitra wybrał Józka, któremu wcale się ten pomysł nie spodobał, ale nie miał wyjścia.
Dyskusja została ucięta przez nadejście nauczyciela i rozpoczęcie kolejnej lekcji, przez którą wszyscy oprócz Syfona drżeli, ponieważ byli nieprzygotowani. Starszy nauczyciel próbował wyrywać do odpowiedzi kolejnych uczniów, ale żaden nie potrafił udzielić prawidłowej odpowiedzi, za to każdy po kolei wymyślał coraz to inne wymówki, w które staruszek wierzył. W końcu próbował przekonać swoich uczniów do tego, że znajomość łaciny wyjątkowo wszystkich wzbogaca, rozwija intelekt i charakter, na co Gałkiewicz wyrwał się do odpowiedzi i wykrzyczał, że jego nie udoskonala i nie rozwija i nie wyrabia. Nauczyciel zrozpaczony poprosił Syfona, aby obronił jego tezę, na co Pylaszczkiewicz dał komentarz pełen zachwytu nad łaciną. Nauczyciel odetchnął z ulgą, po czym zadzwonił dzwonek na przerwę.
Nadeszła pora w pojedynku. Miętus nie chciał się wycofać z mianowania Józka superarbitrem, a także nie słuchał kolegów, którzy próbowali przekonać go do zrezygnowania z konfrontacji. Odczytano warunki pojedynku: rozpocząć miał Syfon i na każdą jego piękną minę miętus miał odpowiadać możliwie najbardziej szpetną, aż do skutku. Początkowo na prowadzenie ze swoimi minami wysuwał się Syfon, ale miętus wcale mu nie ustępował, pokazując możliwie brzydkie wyrazy twarzy. Przez chwilę nawet wydawało się, że Syfon będzie przegrany, kiedy skupił wzrok na konkurencie, ale nie trwało to długo. Zwycięskiej pauzie pełnej ideałów podniósł palec do góry i trwał bez ruchu, pomimo licznych starań Miętusa, który ze swoim palcem wyczyniał wszystkie możliwe obrzydliwe okropieństwa. Wynik wydawał się przesądzony: Syfon wygrał. Miętus jednak nie zamierzał dawać za wygraną. Rzucił hasło do swoich kolegów, którzy rzucili się na arbitrów Syfona, a sam w końcu przycisnął rywala do ziemi, siadł na nim okrakiem i do uszu wyszeptał mu najgorsze możliwie rzeczy. Syfon zwijał się na podłodze, a Miętus kazał Józkowi podać knebel, ale bohater nie chciał w tym uczestniczyć. Nagle do sali wszedł Pimko.
ROZDZIAŁ IV
PRZEDMOWA DO FILIDORA DZIECKIEM PODSZYTEGO
Kolejny rozdział jest dygresją autora i nie odnosi się bezpośrednio do opisanych wcześniej historii. Jednocześnie autor broni się z góry przed głosem krytyków, którzy zechcieliby uznać, że wtrącenie innego fragmentu do utworu jest tylko próbą zwiększenia jego objętości.
Autor twierdzi, że powtarzanie jest bardzo istotne w twórczości, ponieważ dzięki temu odbiorca lepiej zapamiętuje to, co najważniejsze i nie może to już umknąć jego uwadze. Zwraca także uwagę na fakt, że konstrukcja wykorzystywana jest jedynie przez badaczy, a odbiorcy wcale o nią nie dbają, choćby pisarz nie wiadomo, ile się nad nią męczył.
Autor pisze o tym, że nie może już znieść artystycznego środowiska, które jest sztuczne i polega na przyjmowaniu określonej pozy. Zwraca także uwagę na fakt, że każdy artysta choćby chciał stworzyć najpiękniejszą sztukę i najbardziej idealne dzieło, to tworząc je, nie jest jeszcze Chopinem czy Szekspirem, „tylko półszekspirem i ćwierćchopinem”. Tym samym artysta nie może traktować siebie, jako artysty urzeczywistnionego, ponieważ nadal popełnia błędy. Dodaje, że nie może znieść już widoku nieudolnych starań co poniektórych, chwalenia się podrzędnymi sukcesikami oraz maskowaniem własnej nieudolności. Twierdzi, że to, co jest tworzone, to jedynie naśladownictwo, oparte na znakomitych dziełach mistrzów. Ci, którzy uważają się za współczesnych artystów, budują fałszywy obraz własnych talentów. Mówi: „najwyższy czas opracować i ustalić postawę drugorzędnego pisarza, inaczej bowiem wszystkim ludziom zrobi się niedobrze”. Gombrowicz twierdzi, że poza, którą utrzymują twórcy, to w rzeczywistości pupa artysty. Prawdziwym artystą jest tak naprawdę każdy, ponieważ w codziennym życiu każdy w różnych dziedzinach tworzy, nawet o tym nie wiedząc. Bezsensowny wobec tego wydaje się podział „na artystów i resztę ludzkości”. Dodaje, że zachwyt publiczności często jest wynikiem nie tyle prawdziwego zachwytu ludzkiego, a jedynie naśladownictwem tego, co robią ludzie obok.
Autor rzuca w swej przedmowie apel: „Porzućcie zatem owo cackanie się ze sztuką, porzućcie – na Boga! – cały ten system wydymania jej, wyolbrzymiania; i zamiast upajać się legendą, pozwólcie, aby fakty was stwarzały”.
Dalej autor pisze o formie i jej funkcji w sztuce. Twierdzi, że jest kluczowa w tworzeniu dzieła doskonałego. Uważa, że człowiek nie wyraża się w sposób naturalny, tylko przybiera określoną formę, czyli styl bycia, który przyjmujemy od innych.
Kolejny postulat dotyczy tego, w jaki sposób pisarz powinien się wyrażać. Nie powinien chcieć być artystą, ale dbać o to, aby w swoim dziele pokazać własną osobowość i pokazać świat takim, jakim go widzi. Wówczas „głównym jego celem już nie będzie sztuka, lecz tylko własna osoba”. Dodaje także, że o dojrzałości twórcy świadczy także umiejętność obcowania z niedojrzałością i umiejętność przyznania się do błędów, a nawet głupoty.
Narrator zwraca się także do krytyków, których nie może już słuchać. Apeluje, aby zauważyli, że wszyscy kochają młodość, z którą przecież wiąże się niedojrzałość, dlatego, zamiast przyjmować się sztuką w ich pojęciu, należałoby przestać uciekać przed niedojrzałością i przyjąć za słuszne styl uniwersalny. Wzywa do wyzwolenia się z formy, mówiąc: „przestańcie utożsamiać się z tym, co was określa”. Dodaje, że niedojrzałość jest naturalną cechą człowieka.
Gombrowicz przeczuwa „generalny odwrót”. Sądzi, że nastąpią zmiany, które pozwolą uciec od sztywnych zasad, które duszą prawdziwą ekspresję. Jednocześnie sam nie potrafi uciec przed różnymi podziałami na części i obiecuje kontynuować powieść, nie przerywając jej już swoimi dygresjami.
ROZDZIAŁ V
FILIDOR Z DZIECKIEM PODSZYTY
Narrator opowiada o Filidorze pochodzącym z Annamu. Zajmował się on syntezą, używając do tego dodawania i mnożenia. Podobne doskonały analityk urodził się w Colombo. Jego głównym celem było ściganie Filidora. Rozkładał na części pierwsze ludzi za pomocą patyczków, najchętniej w tramwaju. Pewnego dnia w Warszawie w restauracji hotelu Bristol spotkał się Filidor i anty-Filidor w towarzystwie innych znakomitych osób. Stoczyli tam najpierw bitwę na wzrok, a potem pojedynek na zamówienie klusek, który wygrał anty-Filidor. To nie był koniec. Towarzysząca profesorowi pani Filidor siedziała na krześle. Była otyłą, majestatyczną kobietą. Anty-Filidor skupił na niej wzrok i upokarzał ją z każdą kolejną chwilą, jakby rozbierając ją oczami. Gdy powiedział „ucho”, profesorowej odpadło ucho, następnie analogiczna sytuacja dotyczyła dziurek w nosie oraz palców u rąk. Anty-Filidor naprędce wykonał analizę moczu profesorowej, która trafiła do szpitala.
Profesor był załamany stanem żony i szukał sposobu, aby ją uleczyć. Jedyny pomysł, jaki przyszedł mu do głowy, to spoliczkowanie anty-Filidora, co mogłoby uchronić małżonkę przed dalszym rozkładem. Jej części ciała żyły własnym życiem. Filidor udał się wraz z Roklewskim, Poklewskim, Łopatkinem i narratorem do baru, w którym znaleźli anty-Filidora z analityczną kochanką. Okazało się jednak, że policzki ma wytatuowane różami, co uniemożliwiało skuteczne spoliczkowanie i uleczenie żony. Pomiędzy Filidorem i anty-Filidorem doszło do wymiany obelg, ale finalnie anty-Filidor znów był górą, wspierany przez kochankę — Florę Gente. Wobec tego profesorowie usiedli do konferencji, stwierdzając, że Filidor musi zignorować sytuację, na co profesor absolutnie się nie zgodził, ponieważ oznaczałby to śmierć jego żony. Wreszcie wpadł na pomysł, że mógłby sam dać się spoliczkować i w ten sposób uleczyć ukochaną. Mężczyźni zaczęli myśleć o tym, w jaki sposób sprowokować anty-Filidora do spoliczkowania Filidora.
Nowym sposobem na zwycięstwo nad anty-Filidorem miało być rozłożenie jego kochanki z pomocą pieniędzy, które były jedynym, co na nią jakkolwiek działało. Profesor usiadł przed kobietą i układał przed nią monetę za monetą, aż w końcu leżała przed nią dosłownie kupa pieniędzy. Anty-Filidor zaczął się niepokoić, ponieważ widział, że Flora doznaje przemiany. Kobieta wreszcie zmieniła się nie do poznania, przedstawiając się, jako coś wyższego. Filidor wygrał. Zdruzgotany sytuacją anty-Filidor uderzył go w policzek, co spowodowało powrót do zdrowia profesorowej.
Nie był to jednak koniec historii. Profesor umówił się z anty-Filidorem na pojedynek w towarzystwie sekundantów. Okazało się, że każdy strzał anty-Filidora miał identyczną odpowiedź w postaci strzału Filidora. W końcu anty-Filidor chybił, celując w serce przeciwnika i odstrzelił profesorowej mały palec. Tym samym odpowiedział profesor, który trafił w palec Flory. Strzelali tak palec po palcu, aż ostatnie naboje konkurentów trafiły w czubek płuca obydwu kobiet, które padły bez życia. Sytuacja wydawała się bez wyjścia. Oboje nie mieli nabojów i nie wiedzieli, co właściwie dalej robić. Od tej pory anty-Filidor żył w Jeziornie, a Filidor w Wawrze, gdzie strzelali, śpiewali, pluli na ludzi, biegali przez pola i lasy z balonikiem w ręce. Towarzystwo naukowe wspominało jeszcze długo pojedynek analizy i syntezy.
ROZDZIAŁ VI
UWIEDZENIE I DALSZE ZAPĘDZANIE W MŁODOŚĆ
Do sali wszedł Pimko, podczas gdy Miętus kończył gwałt przez uszy na Syfonie. Nieoczekiwanie profesor stwierdził, że chłopcy pięknie się bawią, a Józiowi oznajmił, że znalazł dla niego stancję u państwa Młodziaków. Czym prędzej tam poszli. Profesor zachwalał dom Młodziaków jako nowoczesny i naturalistyczny. Profesor wypominał Józiowi, że nadal udaje dorosłego i dodał, że na stancji mieszka córka właścicieli Zutka Młodziakówna – pensjonarka. Bohater zrozumiał, że profesor chce go zeswatać z pensjonarką i tym samym uwięzić w młodości. Próbował uciekać, ale nieskutecznie. Przed drzwiami do domu Pimko stwierdził, że poświęca się dla Józia, narażając na spotkanie z nowoczesną pensjonarką.
Drzwi otworzyła 16-letnia Zutka, wysportowana i swobodna, a nawet bezczelna. Powiedziała, że mamy nie ma w domu, ale mogą poczekać. W salonie odwróciła się do nich plecami, ignorując obecność gości i skubała skórę z opalonych ramion. Pimko wydawał się zakłopotany i niepewny, a Józio zauważył u niego pierwsze znaki starości. Profesor nucił pod nosem, a Józio był zmęczony już całym dniem i wszystkimi wydarzeniami. Pimko niezmordowanie usiłował namówić Józia, aby zakochał się w pensjonarce i jej młodości. Mówił o nowoczesnych łydkach, które są z symbolem nowego pokolenia.
Wreszcie przyszła Młodziakowa. Profesor przedstawił jej Józia, mówiąc, że ma 17 lat, ale pozuje na 30. Młodziakowej nie spodobało się pozowanie, ponieważ była zwolenniczką naturalności i pójścia z duchem epoki. Profesor przedstawił bohatera jako osobę wychowaną według starych obyczajów. Bohater nie miał siły, aby skorygować to, co mówi profesor, nie potrafiąc się mu przeciwstawić. Wszystko cały czas podsłuchiwał, podobnie jak pensjonarka, która stała obojętnie odwrócona od wszystkich, aż w końcu powiedziała, że Józio podsłuchuje. Młodziakowa chwaliła dziewczynę za naturalność i nowoczesność, twierdząc, że wszystko trzeba przebudować: „zburzyć w ojczyźnie wszystkie miejsca stare, pozostawić tylko młode miejsca, zburzyć Kraków!”. W końcu pensjonarka kopnęła Józia, co zauważył profesor i skarcił ją. Młodziakowa kazała Zucie przeprosić Józia, a profesor zaczął się żegnać z chłopakiem, twierdząc, że pozostawia go w dobrych rękach. Młodziakowa pokazała bohaterowi pokoik obok holu, który miał zająć.
ROZDZIAŁ VII
MIŁOŚĆ
Józiowi zależało bardzo na tym, aby pokazać swoją prawdziwą twarz przed pensjonarką, ponieważ nie mógł tego zrobić przy profesorze, który ubrał go w pozy. Bohater nie chciał jednak ukazać się jako 30-latek, tylko jako nowoczesny młodzieniec, zrzucając z siebie opinie pozera. Kompletnie nie miał pomysłu, jak się do tego zabrać.
Przeszedł przez przedpokój, wszedł do pokoju, w którym telefonowała pensjonarka, rozmawiająca z koleżanką. Umawiała się pół słówkami do kawiarni. Józek stanął w drzwiach, wsadził do ust wykałaczkę i obojętnie oparł się o futrynę w taki sposób, aby wyglądać nowocześnie. Ona zwróciła na niego uwagę i zapytała miłym głosem (jakby go nigdy nie kopnęła w nogę), czy chce telefonować, ale on też zaprzeczył i stał dalej, obserwując dziewczynę i manifestując swoją nowoczesność. Gdy Młodziakówna skończyła rozmowę, zwyczajnie wyszła z pokoju, ignorując jego osobę. Józio wrócił do swojego pokoju i usiadł na krześle, bojąc się, aby przypadkiem nie nakryto go w tej sytuacji, ponieważ oznaczałoby to zdemaskowanie. Znów nie wiedział, jak ma zaczepić dziewczynę. W końcu wstał i ponownie wyszedł z pokoju. Ujrzał dziewczynę czyszczącą sobie buty. Sądził, że to dobra okazja, aby ją zagadać. Zapytała, w czym może mu pomóc, a on nie odpowiadał. Ponawiała pytanie, jednakże bez skutku. W końcu usiadła zalotnie, a Józek dalej milczał. Na koniec dziewczyna nazwała go błaznem i wyszła.
Bohater był znów załamany, ponieważ dziewczyna popsuła mu plan. Postanowił jeszcze raz iść za nią do pokoju, ale pensjonarka nie chciała go wpuścić i powiedziała, że jest źle wychowany. Nadal nie rozumiała, czego chłopak chce od niej, a on nie dawał jej spokoju. Sytuację przerwała wizyta Miętusa, który w przedpokoju napadł na służącą, chcąc ją zgwałcić. Przyniósł flaszkę i serdelki. Panowie poszli do pokoju Józka.
Bohater zwierzał się Miętusowi ze swoich uczuć i przyznał, że zakochał się w dziewczynie. Miętus powiedział mu, że Kopyrda także za nią łazi. Wkrótce Miętus wyszedł tylnym wejściem.
ROZDZIAŁ VIII
KOMPOT
Józio niemiłosiernie nudził się w szkole. Każdy dzień wydawał się taki sam: wciąż nuda i lekcje o wieszczach. Nauczyciele lubili bohatera, a dyrektor Piórkowski klepał go po pupie, co było oznaką nowoczesności. Syfon po gwałcie przez uszy męczył się tak bardzo, że odebrał sobie w końcu życie, wieszając się na wieszaku. Na Miętusie nie zrobiło to większego wrażenia, za to miny, którymi pojedynkował się wcześniej z Syfonem, nie chciały mu zejść z twarzy. Gębę miał na tyle niesympatyczną, że jego przyjaciele Hopek i Myzdral, trzymali się od niego z daleka. Miętus wzdychał nadal do parobków i odkrył, że służąca u Młodziaków ma brata parobka. Próbował się do niej zbliżyć, ale dziewczyna cały czas nie miała go za kogoś ze swoich.
Pani Młodziakowa zauważyła, że Józio zakochał się w jej córce, ale cały czas traktowała go jak młodego staruszka, gardząc jego staroświeckimi przyzwyczajeniami. W domu Młodziaków często bywał także Pimko, który z kolei odgrywał tu rolę staroświeckiego nauczyciela, co męczyło nowoczesną pensjonarkę. Oboje stanowili jednak duet, który świetnie się uzupełniał na zasadzie przeciwieństw – na tyle bardzo, że Józio był nawet zazdrosny o profesora. Ich spotkania męczyły go strasznie. Chłopak był urzeczony dojrzałością i stylem pensjonarki. Widział w niej ideał. Dziewczyna jednak unikała go po tym, jak napadł ją w pokoju i niezmiennie trzymała go na dystans. Narrator twierdzi, że przyprawiała mu gębę, co jest jeszcze gorsze niż robienia pupy. Było to na tyle dla niego przykre, że zaczął opracowywać plan zemsty na dziewczynie.
Nieoczekiwanie ze stanu upupiania przez Młodziakównę i Młodziakową uratował go inżynier Młodziak. Dzięki niemu nastąpiło wyzwolenie. Pewnego dnia powrocie ze szkoły wszyscy zasiedli przy stole do obiadu. Służąca przyniosła zupę kartoflaną, ale pensjonarka zjadła jej niewiele, podobnie jak Młodziakowa. Młodziakowa powiedziała mężowi, aby sobie dosolił. Młodziakowa zapytała córkę, z jakim chłopcem wracała do domu, ale dziewczyna powiedziała, że nie wie, bo tylko ją zaczepił. Ojciec wydał się zaniepokojony, co zauważyła Młodziakowa. Chcąc zanegować to zaniepokojenie, zaczęła mówić, że zgadza się na to, żeby Zuta umówiła się z tym chłopcem na kajak, na weekend, na noc, może za niego płacić – wszystko, aby potwierdzić, jak bardzo jest nowoczesna. Zuta puszczała mimo uszu jej uwagi, ale inżynier dobrze wyczuł intencje żony. Dodał bez namysłu, że nie ma nic przeciwko temu, żeby nawet zrobiła sobie nieślubne dziecko, bo nie istnieje już przecież kult dziewictwa. W tym momencie Józio nieoczekiwanie powiedział miękkim i ciepłym głosem „mamusia”, co doprowadziło inżyniera do wybuchu śmiechu. Bohater powtarzał zatem słowo „mamusia” jeszcze kilkakrotnie, wywołując u Młodziaka wręcz nieopanowany śmiech. Tym samym zmienił się zupełnie układ sił przy stole, ponieważ Józio nagle mógł wyrwać się ze stagnacji, w której tkwił. W końcu Młodziakowa wściekła na sytuację, kazała mu się nie wtrącać, ale została upomniana przez córkę. Józio wrzucał do kompotu kawałki chleba i bełtał w nim łyżeczką, na co Młodziakowa zapytała, co tak miesza, a on – jakby na złość – odpowiedział, że wszystko mu jedno i zaczął zajadać tę papkę, co rozwścieczyło na dobre panią domu. Młodziakowa wyszła z pokoju, za nią Zuta, a na końcu rozśmieszony do granic możliwości inżynier.
Bohater znalazł się w nowej sytuacji. Zrozumiał już układ sił i wiedział, jak dotrzeć do dziewczyny. Zamierzał dodawać do pensjonarki obce pierwiastki i mieszać je jak ten kompot.
ROZDZIAŁ IX
PODGLĄDANIE I DALSZE ZAPUSZCZANIE SIĘ W NOWOCZESNOŚĆ
Józio obmyślał plan dotarcia do pensjonarki. Zdawał sobie sprawę z tego, że jego sukces podczas obiadu coś zmienił, ale Zuta pozostała nadal nieuchwytna. Długo analizował, co dalej robić. Przez okno zobaczył Miętusa, wchodzącego do służącej, a także brodacza, żebrzącego na ulicy. Zszedł do niego, dał mu 50 groszy i obiecał złotówkę, jeśli będzie trzymał przez cały czas do nocy gałązkę w ustach. Starzec bez namysłu się zgodził.
Bohater wrócił do swojego pokoju i zaczął podglądać przez dziurkę od klucza, co robi pensjonarka w swoim pokoju. Dziewczyna siedziała przy stoliczku i uczyła się, nie wyglądając inaczej niż zwykle. Do pokoju weszła jej matka, zapytała, co robi, a dziewczyna odparła, że odrabia niemiecki. Matka dodała, żeby dziewczyna pracowała, a potem wymknęła się w nocy na dancing. Córka jednak kazała jej nie zawracać głowy. Józek zastanawiał się, czy Zuta wie, że jest podglądana. Nagle pociągnęła nosem, a bohater zaraz za nią zrobił to samo za drzwiami i pociągali tak raz za razem, na zmianę. Wreszcie nakryła go Młodziakowa. Jej uwagę odwrócił żebrak trzymający w ustach zielsko i wreszcie poszła. Józio wrócił do dziurki od klucza, ale pensjonarki już nie było. Zorientowała się zapewne, że nie jest już podglądana i korzystając z okazji, wyszła. Młodziakowa poszła na zebranie komitetu.
Bohater wykorzystał nieobecność kobiet w domu i wszedł do pokoju Zuty. Dziewczyna mieszkała w holu, zatem nie miała tak naprawdę prywatnego pokoju i spała w publicznej części domu. Nie miała toaletki, a lekcje odrabiała przy stoliczku. Józio przeglądał jej osobiste drobiazgi i ubrania. Zauważył książkę – wspomnienia Chaplina. Taniec Wellsa przed Chaplinem wydał mu się podobny do tego, co działo się w domu Młodziaków. Zwrócił także uwagę na pantofel, wyrzucony przez dziewczynę, który zatrzymał się na kwiatku. Chłopak złapał muchę, urwał jej i skrzydła, i nogi, a sam korpus wrzucił do pantofla. Oddał się dalszemu szperaniu w rzeczach dziewczyny, przeglądając jej bieliznę, przy czym majtki nie zrobiły na nim większego wrażenia. Gdy otworzył jedną z szuflad, odkrył niezwykłą tajemnicę. Znajdowało się tam 100 listów od mężczyzn w różnym wieku, różnych zawodów. Pisali miło, przykro, wesoło, pogardliwie, hańbiąco, denerwująco, zawstydzająco — był to przekrój wielu różnych emocji i uczuć. Wśród listów znajdowała się korespondencja od prokuratora, polityka, podoficera, obywatela ziemskiego, a także list od Pimko oraz od (prawdopodobnie) Kopyrdy. Bohater bezskutecznie szukał w treści listów łydek, które były tak ważne dla nowoczesnych pensjonarek. Wreszcie wymyślił podstęp. Napisał dwa liściki, udając pismo dziewczyny. Jeden zaadresował do Kopyrdy, a drugi do Pimko. W każdym z nich, podając się za Zutę, zapraszał do siebie o północy w czwartek, z prośbą o zapukanie w okno werandy i obietnicą wpuszczenia do środka. Józio nie wiedział, co z tego wyjdzie, ale już nie mógł się doczekać spotkania.
ROZDZIAŁ X
HULAJNOGA I NOWE PRZYŁAPANIE
Józio planował, jak zaatakować psychicznie Młodziaków. Ukrywał się w sieni między kuchnią a łazienką, aby podglądać domowników. Najpierw obserwował Młodziakową, która udaje się do WC i wychodzi stamtąd jakby bardziej dumna, po czym wchodzi do łazienki. Bohater podglądał ją i obserwował jej nagie ciało i trzęsące się łydki. Następny poszedł do WC Młodziak, ale on wyszedł stamtąd, jakby poddany destrukcji. Dobijał się do drzwi łazienki, w której była żona, a ona nie chciała go wpuścić. Następna nadeszła Zuta, która skorzystała z WC i łazienki całkiem naturalnie. Chłopak podglądał, jak dziewczyna bierze zimny prysznic i nieskrępowana niczym zażywa kąpieli. Józek w końcu wyszedł ze swojego ukrycia, przeczuwając, że ktoś mógłby go tam zobaczyć. Na ścianie w łazience napisał słowa „veni, vidi, vici”, aby w ten sposób dać znak domownikom, że są przez niego obserwowani.
Bohater poszedł do szkoły, w której czekała na niego nuda. Przybrał gębę mętną, która zaskoczyła nawet kolegów. Nie mógł doczekać się wieczoru i efektów swojego podstępu.
Obiad w domu Młodziaków minął bez większych niespodzianek, ale wszyscy wydawali się jakby zmobilizowani i napięci. Jedynie pensjonarka zachowywała się swobodnie. Młodziakowie byli niespokojni przez cały wieczór, a w nocy rozegrała się między nimi głośna rozmowa, a nawet kłótnia. Inżynier zachowywał się wręcz infantylnie, używając wciąż zdrobnień, które denerwowały jego żonę, aż w końcu plasnął ją w „karczunio”.
Tymczasem zbliżała się północ. Józio podglądał dziewczynę, ciekaw rozwoju sytuacji. Pensjonarka nie mogła spać. W końcu zrzuciła z siebie koszulę nocną, biegała po pokoju i skakała po tapczanie. Gdy wybiła północ, ktoś zapukał w okno. Dziewczyna zaskoczona zapytała: „kto tam” i zobaczyła Kopyrdę, który kazał się wpuścić się do środka. Zuta początkowo nie wiedziała, o co chodzi, ale domyśliła się, gdy chłopak stwierdził: „przecież sama chcesz!”. Pensjonarka wpuściła go do swojego pokoju. Rzuciła się na niego, złapała za włosy i namiętnie całowała. Józek nie mógł na to patrzeć, ale na szczęście wnet pod oknem zjawił się Pimko. Zutka kazała Kopyrdzie ukryć się w szafie, a sama sprawdziła, kto znów puka w okno. Zaskoczona odkryła, że to Pimko, który bredzi od rzeczy i każe jej mówić na „ty” i ewidentnie chce się do niej dobierać. Dziewczyna niczego nie rozumiała, aż nagle Józek krzyknął: „złodzieje!”. W jednej chwili do pokoju dziewczyny wbiegli Młodziakowie, a Pimko schował się do drugiej szafy. Józek otworzył pierwszą szafę, w której odkryty został Kopyrda. Nie zszokowało to szczególnie nowoczesnych rodziców i gdy sytuacja wydawała się dla nich komfortowa, Józek otworzył kolejną szafę, w której schowany był Pimko. To całkowicie zmieniło obrót sprawy. Inżynier był oburzony i żądał wyjaśnień. Profesor nie wiedział, co ma powiedzieć i próbował wyjść, podobnie zresztą, jak Kopyrda. Inżynier jednak na to nie pozwolił i dalej żądał wyjaśnień. Przez cały czas Zuta pozostawała przykryta kołdrą, w taki sposób, że wystawały jej tylko nogi. Młodziakowa zlitowała się nad dzieckiem, twierdząc, że córka została zdeprawowana. Jednocześnie próbowała uspokoić płaczącą dziewczynę. W końcu Józek krzyknął, aby wezwać policję. Pimko był przerażony. Józek powiedział, że jest świadkiem, jak Pimko wszedł do ogrodu za potrzebą, a gdy dziewczyna go zobaczyła przez okno, postanowił udawać, że przyszedł z wizytą. Profesorowi spodobała się ta wersja wydarzeń i szybko ją potwierdził. W końcu profesor spoliczkował inżyniera, inżynier spoliczkował profesora, a Kopyrdę złapał za brodę. W końcu Młodziak i Kopyrda zostali powaleni na podłogę i gryźli się, Młodziakowa próbowała ratować męża, a profesor położył się na plecach z wyciągniętymi nogami. Zuta zrozpaczona próbowała uwolnić rodziców z dziwnego uścisku, ale w końcu wszyscy turlali się tylko po podłodze. W tym czasie Józio, wykonawszy swoje zadanie, spakował swoje rzeczy i wyszedł z domu Młodziaków, żegnając się z nimi na zawsze. Wychodząc, usłyszał wołanie i zobaczył Miętusa, który wychodzi od służącej. Poszli razem, a Miętus wyznał, że przed chwilą zgwałcił służącą i zaproponował Józkowi, żeby uciekli na wieś do parobków. Poszli dalej razem, choć pomysł nie do końca spodobał się bohaterowi.
ROZDZIAŁ XI
PRZEDMOWA DO FILIBERTA DZIECKIEM PODSZYTEGO
Autor znowu odbiega od głównego wątku utworu i wtrąca przedmowę do kolejnego rozdziału. Czuje się zobowiązany do wyjaśnienia swoich intencji i jako usprawiedliwienie podaje konieczność utrzymania symetrii i analogii. Tym razem rozprawia o męce człowieka, twierdząc, że „naczelną, podstawową męką nie jest co innego, tylko cierpienie, zrodzone z ograniczenia drugim człowiekiem, z tego, że się dusimy i dławimy w ciasnym, wąskim, sztywnym wyobrażeniu drugiego człowieka”. Dalej wymienia całą długą listę ludzkich mąk, które wynikają między innymi z rozwoju i niedorozwoju, zdrady, fałszu, analogii albo męki poszczególnych części ciała. Źródła męczarni szuka niemal wszędzie: w poezji, staroświeckości, nowoczesności, głupocie, inteligencji, naśladowaniu, a także w bólu palca, paznokcia, zęba czy ucha. Źródeł męki doszukuje się postępowaniu pedagogów, mądrali, pensjonarek, światowców, ciotek kulturalnych, obywatelstwa wiejskiego, arystokracji czy gminu. Zastanawia się także, czy przypadkiem źródłem męki nie jest przebywanie z jakąś osobą, która męczy nas, nudzi, rozwściecza. Autor zastanawia się, z czego wynika jego dzieło: z naśladowania, tworzenia, snów, kompleksów, wspomnień, przypadku, jakiejś psychozy, a może kulki, części, palca. Stwierdza, że wypadałoby ustalić gatunek utworu i znów wymienia ich całą listę. Podpowiada, że w kolejnym rozdziale o Filibercie daje odpowiedź na wszystkie swoje pytania.
ROZDZIAŁ XII
FILIBERT DZIECKIEM PODSZYTY
W Paryżu trwał mecz tenisowy, podczas którego występował potomek paryskich wieśniaków. Podczas wydarzenia na widowni zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Pewien pułkownik strzelił z rewolweru do piłki w locie, która upadła, powodując gromkie oklaski publiczności. Kula jednak leciała dalej i trafiła w szyję przemysłowca, siedzącego na widowni. Krew tryskała, a jego żona w nerwach uderzyła „w papę” mężczyzny, siedzącego obok, który w wyniku policzka, dostał ataku epilepsji. Znów rozległy się oklaski.
Nagle jakiś mężczyzna skoczył na głowę damie, która siedziała przed nim, a kobieta wyszła z nim na rękach na plac, co wzbudziło kolejne oklaski. Wydarzenia ośmieliły pewnego emeryta, który zawsze marzył o skakaniu ludziom na głowę, aby zrealizować swoje fantazje. Nie zastanawiając się długo, skoczył na głowę kobiety, która siedziała przed nim, a była to urzędniczka z Afryki, która sądziła, że taki panuje tu zwyczaj. Widownia klaskała zachwycona. Nawet kulturalna część widowni zaczęła dosiadać swoich dam, a cudzoziemcy nie mogli wyjść ze zdziwienia, ale zaraz kolejni dosiadali także swoich dam.
Wówczas markiz de Filiberthe wyszedł na środek i zapytał, czy ktoś chciałby obrazić jego żonę. Po chwilowej ciszy przed kobietą ukazał się tłum ubliżających jej dżentelmenów, sądzących, że takie zachowanie czyni ich szarmanckimi. Markiza z nerwów poroniła, a płacz dziecka ostatecznie zawstydził markiza, który udał się do domu. Oklaski nadal trwały w najlepsze.
ROZDZIAŁ XIII
PAROBEK, CZYLI NOWE PRZYCHWYCENIE
Józek i Miętus wędrowali przez miasto, kierując się w stronę wsi, aby odnaleźć upragnionego parobka. Po drodze mijali niańki i bony, dyrektorów, urzędników, damy w paltocikach. Miętus gardził nimi wszystkimi i nie mógł doczekać się wyjścia z miasta. Dalej mijali studentów z obszarpanymi nogawkami, a Miętus mówił, że to były parobki, które teraz udają inteligentów. Stwierdził, że ich nienawidzi.
Chłopak nie mógł się już doczekać przedmieść, ale i tutaj wcale im się nie podobało to, co mijali po drodze. Kurz i hałas miasta się kończył, ale zaczęły się wozy żydowskie pełne warzyw, pierza, kapusty, zbóż i żelastwa. Na każdym z nich siedział albo miejski chłop, albo wiejski Żyd. Im dalej, tym więcej gałganów, czkawki i stęchlizny. Przedmieście wydawało się równie zepsute jak miasto, a Miętus widział tu całą masę gęb. Gardził on proletariatem i widział w nim Sodomę i Gomorę. Obserwował szwaczki, fryzjerów i rękodzielników, którzy próbowali udawać miejskich ludzi, używać odpowiednich zwrotów i stosować się do manier, a tymczasem nie byli już ani parobkami i ludźmi wsi, ani miejską inteligencją. Zdradzała ich gęba. Miętus twierdził, że jest tu zupełnie jak w szkole.
Wreszcie skończyło się miasto i chłopcy weszli w wolną przestrzeń. Przed nimi były już tylko pola i lasy. Józio nabrał nieco niepewności i nie chciał iść dalej, ale Miętus błagał go, aby nie wracał, ponieważ sam bał się iść w nieznane. Mijali kilka opustoszałych wsi, aż wreszcie doszli do jednej z nich i zaczęli stukać do drzwi chat. Słyszeli tylko szczekanie i dziwili się, skąd wzięło się na wsiach tak dużo psów, a zniknęli wszyscy chłopi. Nieoczekiwanie z jednego z domów wyskoczył chłop z babą i dziećmi, którzy ujadali, jak psy. Gdy Miętus zwracał się do nich „człowieku” lub „obywatelu”, oni twierdzili, że nie są ludźmi, tylko psami. W pewnym momencie sytuacja stała się niebezpieczna dla bohaterów, ponieważ chłopi udający psy zaczęli ich gryźć.
Sytuację uratowała przejeżdżająca obok ciotka Józia, a dokładnie ciotka Hurlecka z domu Lin. Zaprosiła ich do auta i zaproponowała wyjazd do jej posiadłości. Opowiadała o małym Józiu, przypominając, jak ciamkał cukierki i zdradziła, że bohater ma 30 lat, w co nie dowierzał Miętus. Ciotka wciąż opowiadała o dzieciństwie Józia, a także o różnych członkach rodziny.
W końcu dojechali na miejsce do wiejskiej posiadłości. Służba rozebrała przybyłych, a ciotka przedstawiła Józiowi kuzynostwo: Władysława, Zygmusia, Zosię, Józia i wuja Kocia. Rozmawiali o licznych chorobach. Rozmowa stawała się uciążliwa, ponieważ wydawało się, że wujostwo nie zna innych tematów. Wreszcie nastała kolacja, przy której Miętus rozpoznał w lokaju prawdziwego parobka. Był to chłopak mniej więcej w jego wieku, ale Miętus kompletnie nie wiedział, jak ma go zagadać i się z nim zbratać. Po kolacji dalej częstowani byli śliweczkami i konfiturami, które już nie mieściły się nikomu do brzuchów, ale nie wypadało odmówić. Ciotka przy tym przepraszała za skromne przyjęcie. Wujostwo traktowało służbę z góry, należycie się wywyższając. Wreszcie ciotka nakazała służącym, aby przygotowali pokój dla gości i nagrzali im łóżka butelkami z ciepłą wodą oraz zanieśli do pokoi orzeszki i konfitury. Chłopcy chcieli czym prędzej wymknąć się na górę, ale sytuacja nadal pozostawała niezręczna.
W końcu udało mi się pożegnać przed nocą, a służący odprowadzili ich do pokoju. Miętus namówił Józia, aby wezwał lokaja, mając nadzieję, że będzie miał okazję się z nim zbratać. Kiedy lokaj wszedł do pokoju, Miętus z nie bardzo wiedział, jak ma się zachować, więc rozkazywał mu raz za razem. W końcu Józio zapytał chłopaka, jak się nazywa i jak długo tu służy. Miętus był bardzo wzruszony, ale nadal nie wiedział, jak się zachować wobec parobka. Zapytał go, ile ma lat, czy umie pisać i o rodzinę. Poprosił, aby zdjął mu buty, a Józio stąd ni zowąd zapytał go, czy dziedzic leje go po gębie. Parobek przytaknął, po czym Józio uderzył go i wypędził z pokoju. Miętus był strasznie rozżalony z powodu zachowania przyjaciela i wyszedł.
Sytuację widział Zygmunt, kuzyn Józia, któremu bohater zwierzał się z policzka wymierzonego lokajowi. Zygmuś jednak pochwalił zachowanie kuzyna, że jest to całkowicie normalne. Uważał bowiem, że dziedzic nie tylko może, ale wręcz powinien bić służbę, aby pokazać jej swoje miejsce. Zygmunt poszedł, a do pokoju wrócił Miętus i zaczął opowiadać o swoim spotkaniu w kredensie z parobkiem, którego zmusił do dania mu w mordę. W początkowo lokaj nie chciał tego uczynić, ale wreszcie się ośmielił i uderzył Miętusa kilkukrotnie. Dołączyła do nich Marcyśka i oboje z lokajem Walusiem zaczęli naśmiewać się z delikatności, lenistwa i obżarstwa swoich państwa. Nakrył ich wreszcie kamerdyner Franciszek i przepędził do swoich zajęć.
Józio obawiał się, że sytuacja się rozniesie i wujostwo będzie miało do niego pretensje o sytuację w kredensie, sprowokowaną przez Miętusa. Oboje nie mogli zasnąć. Bohater zastanawiał się nad tym, co się wydarzyło i zrozumiał sens stosunków panujących między służbą a państwem. Stwierdził, że w mieście nie widać tych różnic, ponieważ nie ma tak wyraźnych zależności między panami a proletariatem. Na wsi jednak istniał wyraźny podział na chamstwo wiejskie i panów, którzy musieli być wobec swoich chamów, czyli swojej służby, tak dominujący, aby przypadkiem nie zatarły się między nimi różnice. Właściciela ziemskiego można było poznać właśnie dzięki służbie i stosunkowi dziedziców do poddanych. Fakt, że lokaj bił Miętusa po twarzy, mógł mieć opłakane konsekwencje, których Józio bardzo się obawiał. Zastanawiał się nawet czy nie powinni wyruszyć z samego rana, zanim będzie z tego afera. Sytuacja, która wydarzyła się w kredensie, mogła bowiem rozzuchwalić służbę, która przestanie ukrywać swoje chamstwo wobec wujostwa.
ROZDZIAŁ XIV
HULAJ GĘBA I NOWE PRZYŁAPANIE
Śniadanie minęło w niespodziewanie dobrej atmosferze. Ciotka pytała Józia o sytuację, która wydarzyła się w nocy. Bohater początkowo nie wiedział, jak wytłumaczyć Miętusa i nie chciał mówić wszystkiego, ale z czasem, gdy wuj Konstanty rozsiadł się z cygarem i winem, nie było już ucieczki. W końcu zaprzeczając domysłom rodziny o tym, że Miętus jest może bolszewikiem albo ma inne upodobania, Józio powiedział, że jego kolega „bra… ta się z Walkiem”. Dla wuja było to kompletnie niezrozumiałe i musiał powtarzać kilka razy. Nie rozumiano bowiem, jak można chcieć bratać się z ludem. Wuj dalej szukał przyczyny w socjalizmie, kompleksach, ekonomii, demokracji. Nie do końca mógł zrozumieć, na czym to bratanie miałyby polegać i widział w tym zboczenie, ale Józio zapewniał, że nie chodzi tu o cielesność, tylko bratanie się, jak chłopak z chłopakiem.
W pewnym momencie przyszedł kamerdyner Franciszek, który ośmielił zapytać wuja, czy rozmawiał już z Walkiem, dodając, że za gadanie na państwa, powinien być natychmiast zwolniony. Początkowo wujostwo starało się trzymać fason i nie pokazywać, że przejęli się tym, iż służący o nich gadają, ale nerwowość wisiała w powietrzu.
Wujostwo postanowiło odnaleźć Miętusa, aby się z nim rozmówić, ale nigdzie go nie było. Józio zauważył, jak ciotka podsłuchuje pod kuchnią, co mówią służące, a wuj obserwuje rozmowy kuchennej dziewczyny z ogrodnikiem. W końcu Zygmunt zbliżył się do Józia i przypomniał, że lubi czasem trochę chędożyć ze starą wiejską babą. Chodził od czasu do czasu do wdowy Józefki i obawiał się, że również o tym służba gada po kątach. Poszli razem na dziedziniec, ale po Miętusie nie było ani śladu. Dołączyła do nich ciotka i razem przeszli przez podwórze. Wiejskie dzieci przyglądały mi się bacznie, a wieśniacy całowali ręce swojej pani, jak należy. Chłopom wolno było jedynie dotknąć dłoni swego pana, aby mu się pokłonić – wszelkie inne kontakty cielesne zgodnie z etykietą były zabronione. Józef obserwował wiejską zagrodę i widział w niej pewną dzikość.
Nagle zobaczyli Miętusa w lesie w towarzystwie lokajczyka. Ciotka myślała, że są pijani, ale była w błędzie. Zygmunt uprzejmie zaprosił Miętusa na spacer, podczas gdy lokajczyk uciekł do lasu. Kiedy nie byli już obserwowani przez służbę, wuj Konstanty zaczął pozornie uprzejmą rozmowę o Walku. Miętus przyznał się do bra… tania się z parobkiem i wytknął wujowi, że wlazł na gajowego ze strachu przed dzikiem. Wuj wściekł się i powiedział, że Walek będzie wyrzucony z domu, ponieważ nie będzie tolerował „zdemoralizowanej służby”. Józef widział w tym zemstę wujostwa na Walku. Nagle z lasu wyłonił się gajowy, a Miętus krzyknął do wuja, aby na niego właził, przypominając ponownie kompromitującą sytuację z dzikiem, po czym uciekł. Józek wołał go bezskutecznie i zaczął gonić, bojąc się o przyjaciela. Nagle zobaczył Zosię, a wiedząc, że Miętus jest w nie najlepszym stanie i bojąc się o jej bezpieczeństwo, zawołał do dziewczyny, aby uciekała. Kiedy wreszcie dogonił Miętusa, chłopak gadał po chłopsku i nic nie dawały prośby Józka, aby przestał. Wreszcie wrócili do domu.
Ciotka postanowiła odesłać chłopców do Warszawy zaraz następnego poranka, a kolację polecono im zjeść w swoim pokoju, aby nie denerwować wuja. W domu słyszano, jak w kuchni „parobki z folwarku przyszły do dziewek kuchennych i gziły się…”, na co karcąco zawołał Konstanty, aby przestali. W odpowiedzi usłyszał piosenkę, która była lekceważąca dla państwa. Jasne już było, że cała służba śmieje się z dziedziców i Zygmunt wyjął już rewolwer, ale w porę zjawiła się ciotka, która zażegnała kryzys. Tylko ciotka pozostawała niezmiennie miła dla chłopców, wyjaśniając, że nabroili, ale dodając, że „ze służbą trzeba umieć postępować, nie można się poufalić, trzeba ich znać – to ludzie ciemni, niewyrobieni, jak dzieci”. Ucałowała Józia i dała im jeszcze cukierków na koniec. Następnie poprosiła Zygmunta, aby zmierzył jej puls.
Miętus bardzo przeżywał sytuację z parobkiem i twierdził, że nie wyjedzie stamtąd bez Walka. Józek był bezradny, ponieważ żadne argumenty nie pomagały, dlatego zgodził się, że pójdzie po parobka namówić go do ucieczki. Konstanty strzelał w powietrze, aby wystraszyć służbę. Ciocia wybiegła do niego z cukierkami, aby go uspokoić. Zdenerwowanie udzieliło się również Józkowi, dlatego postanowił, że uciec muszą jeszcze w nocy. Po północy Józek zdjął buty i na bosaka, po cichutku przemierzał dom w całkowitych ciemnościach, kierując się do miejsca, w którym był parobek. Myślał o tym, że wolałby porwać Zosię, a nie parobka. Po drodze trafił na dziurę w podłodze i przypomniał sobie, że sam ją jako dziecko wybił siekierą, raniąc niechcący ciotkę w nogę. Wspominał chłopięce uczucia i zastanawiał się, jakby to było, gdyby teraz siekierą zamierzył się na ciotkę. Odrzucił jednak to myślenie i dalej zaczął się skradać. W końcu dotarł do kuchni, gdzie został Walka i zaczął mu wyjaśniać, jaki jest plan, ale chłopak wcale nie chciał wyjeżdżać. Józek tłumaczył, że i tak zostanie zwolniony następnego dnia i nie ma nic do stracenia, a w Warszawie Miętus się nim zaopiekuje, ale chłopak jakby nie rozumiał nadal sensu słyszanych słów. Józek zrozumiał, że jedyne co może zrobić, to zmusić go do ucieczki jako pan i trzasnął mu w gębę przez ścierkę, aby nie robić hałasu. Dopiero to pomogło i parobek poszedł za Józkiem. Nieoczekiwanie do stołowego pokoju, w którym się znaleźli, zbliżał się Konstanty, pytając „kto tam”. Parobek i Józek znieruchomieli i nie dawali znaku życia, aby się nie zdradzić. Cisza nieznośnie się wydłużała, aż wreszcie na dole pojawił się Zygmunt, pytając, kto się tam kręci. Konstanty również milczał i nie odpowiadał Zygmuntowi. Po dłuższej ciszy pojawiło się światło, które niósł Franciszek. W pomieszczeniu ukazali się mężczyźni i parobczyk. Józef był schowany za kotarą. Sytuacja była niezręczna, ponieważ wyglądało na to, że znów państwo bratają się z lokajczykiem, a nikt nie wiedział, jak tę sytuację wyjaśnić. W końcu Konstanty krzyknął do Walka, co tam robi, a Zygmunt zaczął mu wtórować. Chłopak nie wiedział, co powiedzieć, aż Franciszek uznał, że w pokoju znajduje się srebro, a lokajczyk miał być jutro zwolniony, więc pewnie chciał je ukraść. Ten pomysł bardzo szybko podłapał wuj, który pełen złości odgrażał się: „ja cię nauczę kraść!” i uderzył go w twarz. Parobek zaprzeczył i twierdził, że nie kradł, ale na nic się to zdało. Konstanty bił go bez ustanku. Ciotka zbiegła na dół, aby zobaczyć, co się dzieje, ale widząc sytuację, uznała, że nie musi się mieszać i wróciła do siebie. Konstanty bił dalej, aż parobek miał całą opuchniętą twarz. Konstanty postanowił nauczyć go szacunku, jaki powinna mieć służba do swojego pana i zaczął mu wydawać rozkazy, które chłopak natychmiast spełniał. Kazał podać starkę, którą pili razem z Zygmuntem, kieliszek po kieliszku. Tresowali tak chłopaka, który kornie biegał w tę i z powrotem, spełniając każdą zachciankę. Józek cały czas ukrywał się za kotarą i nie wiedział, co ze sobą począć.
Nagle do pokoju w biegu Miętus i zaczął bronić Walka. Na to również nie mógł pozostać obojętny wuj i wreszcie złoił Miętusowi pupę. Za oknami służba zbierała się tłumnie i patrzyła, co dzieje się w środku. W końcu wszyscy wlali się do środka do domu i zbili w kupę razem z państwem. Po chwili nawet ciotka znalazła się w tej kupie ludzi. Józek postanowił wykorzystać sytuację i uciec. W ogrodzie wpadł na Zosię, która pytała, co się stało i czy chłopi napadli na jej rodziców. Józek nie wiedział, jak jej to wytłumaczyć, więc złapał ją za rękę i kazał biec. Uciekali razem i nie było już odwrotu.
Na niebie w miejscu księżyca widniała ogromna pupa. Między Józkiem a Zosią tworzyła się niezwykła więź. Zosia, będąc porwaną, poczuła się ważna i kochana. Otworzyła się całkowicie przed Józkiem i opowiadała o swoich uczuciach, pragnieniach, myślach, o swoim życiu. Uznała z góry, że chłopak jest w niej zakochany, a on przytakiwał, wiedząc, że w tej sytuacji nie może postąpić inaczej. Wiedział jednak, że gdy dotrą do Warszawy, zostawi ją i będzie prowadził dalej swoje życie. Dopóki jednak trwała ich podróż, on musiał bawić się w udawaniu uczuć, których dziewczyna pragnęła. Gardził tymi kobiecymi pragnieniami miłości i bliskości, ale nie miał wyjścia.
Po nocy nastał dzień i wzeszła świetlista pupa, oświetlając ziemię upalnymi promieniami. Szli dalej. Zosia coraz bardziej ufała swojemu towarzyszowi, a on niezmiennie się męczył w jej towarzystwie. Błagał w myślach o przybycie trzeciej osoby, która uwolniłaby go od konieczności przytulania dziewczyny i bycia dla niej oparciem. Nikt jednak nie nadszedł, a sytuacja, w której się znaleźli, doprowadziła do tego, że ich gęby musiały się pocałować.
Narrator wrócił się do gęb czytelników, którzy jak sądził, będą miętosić jego książkę. Uznał jednak, że „nie ma ucieczki przed gębą, jak tylko w inną gębę, a przed człowiekiem schronić się można jedynie w objęciach innego człowieka. Przed pupą zaś w ogóle nie ma ucieczki. Ścigajcie mnie, jeśli chcecie. Uciekam z gębą w rękach”.
Utwór kończy niecodziennym pożegnaniem autora:
„Koniec i bomba
A kto czytał, ten trąba!”.
Józef ma 30 lat, ale czuje się potwornie zagubiony. Bohater zapada w sen, który dzieje się na granicy jawy. Wydaje mu się, że ma znów 16-17 lat. Chce dojrzeć, dzięki napisaniu książki. Nie do końca się to udaje, ponieważ w jego twórczości rozczytują się przeciętni ludzie, a krytycy nadal mają go za głupca. Obserwuje samego siebie, stojąc obok. Nieoczekiwanie w jego pokoju pojawia się profesor Pimko, który czyta i krytycznie ocenia jego dzieło, uznając, że Józio musi wrócić do szkoły.
Bohater nie ma nic do gadania i rusza z Pimko do szkoły, gdzie zostaje przestawiony kolegom, którzy na siłę chcą udowodnić, że są już dojrzali, bo sypiają z dziewczynami i przeklinają. Zza płotu pilnują ich matki, aby mieć pewność, że synowie tracą swoją niewinność, ale zdradzają ich pupy (niedojrzałość). Chłopcy są oburzeni, gdy Pimko stwierdza, że to ich przeklinanie jest nadal niewinne. Między uczniami dochodzi do podziału na chłopców i chłopięta, a Miętus stwierdza, że Syfona trzeba uświadomić.
Pimko przedstawia Józia dyrektorowi Piórkowskiemu, który z kolei pokazuje idealne ciało pedagogiczne, czyli takie, które uczy według narzuconego schematu, jest nudne i się nie wychyla. W końcu bohater trafia na pierwszą lekcję, którą prowadzi Bladaczka. Nauczyciel wyjaśnia uczniom, że Słowacki wielkim poetą był, bo jego dzieła są doskonałe. Gdy Gałkiewicz mu zaprzecza, belfer z przerażeniem powtarza frazy o wielkości Słowackiego, jakby one miał same w sobie świadczyć o geniuszu poety. W końcu wygrywa i każe Syfonowi odczytać jeden z poematów, który niemal na śmierć zanudza klasę. Po lekcji dochodzi do kolejnej kłótni między uczniami, kiedy Syfon wyśmiewa się z Miętusa, że chce do parobków. Chłopcy umawiają się na pojedynek na miny.
Rozpoczyna się lekcja łaciny, prowadzona przez starszego nauczyciela. Żaden z uczniów (oprócz Syfona) nie jest przygotowany, ale nauczyciel wierzy we wszystkie ich wymówki. Staruszek próbował przekonać uczniów, że łacina jest bardzo pożyteczna, ale spotkał się z niezrozumieniem. Poparł go jedynie Syfon. Po zakończonej lekcji dochodzi do umówionego pojedynku na miny między Syfonem, wierzącym w ideały i Miętusem, który chciał być jak najdalej od naiwności. Pojedynek wygrywa Syfon, na co wściekły Miętus powala go na ziemię i uświadamia siłą poprzez gwałt przez uszy.
Po tej części utworu autor wtrąca swoją dygresję, tłumacząc się z ewentualnych zarzutów wobec jego twórczości. Uważa, że artyści pozują i nie może znieść zachowania tego środowiska. Dodaje, że prawdziwym twórcą jest każdy człowiek, więc należy wyzwolić się z formy i tworzyć tak, aby autor mógł wyrażać się przez swoje utwory. Pisze także o negatywnym stosunku do krytyków.
Następnie autor opowiada historię profesora Filidora, zajmującego się syntezą i jego przeciwnika anty-Filidora, zajmującego się analizą. Między mężczyznami dochodzi do starcia, w którym cierpi żona Filidora, rozkładająca się na części. Aby ją ratować, profesor odmienia towarzyszkę przeciwnika – Flory Gente, za co anty-Filidor policzkuje Filidora, co odwraca rozkład jego żony. Wreszcie dochodzi do pojedynku między konkurentami, w którym ginie Pani Filidor i Flora. Przeciwnicy prowadzą dalsze życie w innych miejscach, zajmując się m.in. pluciem na ludzi, bieganiem z balonikiem, śpiewaniem, a ich rywalizacja wspominana jest przez profesorów.
Po dygresji akcja utworu wraca do historii Józia. Podczas gdy Miętus gwałci Syfona przez uszy, do sali wchodzi Pimko, chwaląc chłopców za grzeczną zabawę. Zabiera ze sobą Józia i zaprowadza go do mieszkania Młodziaków, w którym bohater ma teraz zamieszkać w wynajętym pokoju. Drzwi otwiera im Zuta Młodziakówna – córka właścicieli i nowoczesna pensjonarka. Gdy czekali na panią domu, Pimko opowiadał chłopcu o łydkach, symbolizujących młode, nowoczesne pokolenie. Chciał, aby Józio zakochał się w pensjonarce. Po czasie przywitała ich Młodziakowa, dumna z nowoczesności córki i gardząca staroświeckością Józia, a następnie pokazała bohaterowi jego pokój obok holu.
Józio chce pokazać prawdziwego siebie przed Zutą, aby zaprzeczyć pozie, w jaką ubrał go Pimko, ale nie udaje mu się dotrzeć do dziewczyny. Odwiedza go Miętus, który zwierza się z zakochania w pensjonarce.
Józio niezmiennie strasznie nudzi się w szkole, podobnie jak jego koledzy. Syfon nie wytrzymał i powiesił się, a Miętus dalej wzdychał do parobków. Józio coraz bardziej zauroczony Zutą szuka sposobu, aby się do niej zbliżyć. Niespodziewanie podczas obiadu z Młodziakami, bohater odzyskuje kontrolę nad sytuacją w domu, gdy doprowadza do ataku śmiechu inżyniera Młodziaka, a jednocześnie do złości – Młodziakową. Następnego dnia podgląda całą rodzinkę w toalecie i łazience, pozostawiając po sobie ślad, aby wiedzieli, że są obserwowani. Następnie podgląda Zutę w pokoju, a gdy dziewczyna i jej matka wychodzą z domu, bohater szpera w prywatnych rzeczach pensjonarki. Znajduje stosy listów od różnych mężczyzn. Podrabia pismo Zuty i pisze listy do Kopyrdy oraz Pimko z zaproszeniem do jej pokoju o północy.
Wieczór w domu Młodziaków jest niespokojny, a bohater nie może doczekać się finału swojego podstępu. Pierwszy do okna Zuty puka Kopydra. Dziewczyna po chwili wahania wpuszcza go do środka i zaczyna namiętnie całować. Wnet znów słyszą pukanie. Kopyrda się ukrywa, a za oknem pojawia się Pimko, bredzący od rzeczy. Gdy wchodzi do pokoju, Józek obserwujący wszystko z ukrycia krzyczy „złodzieje”, a do pokoju wpadają rodzice Zuty. Najpierw Józio demaskuje obecność Kopyrdy, a potem Pimko, co wprowadza w gniew inżyniera. Ostatecznie wszyscy toczą się po podłodze w walecznym uścisku, a Józio pakuje rzeczy i opuszcza dom Młodziaków.
W tym miejscu autor wtrąca kolejną dygresję. Zastanawia się nad rodzajami męki, jaka może spotkać człowieka. Dochodzi do wniosku, że człowiek może odczuwać mękę także w wyniku obcowania z drugim człowiekiem. Zastanawia się także nad gatunkiem swojej książki i stawia szereg pytań, dotyczących tego, co skłoniło go do jej napisania. Następnie opowiada historię, która wydarzyła się na paryskim korcie podczas meczu tenisowego. Publiczność zaczęła się wówczas zachowywać co najmniej dziwnie. Panowie wskakiwali paniom na głowy, ośmielając się jeden za drugim do tej wprost dziecięcej zabawy. Markiz de Filiberthe przemówił do zgromadzonych, pytając, czy ktoś chce obrazić jego żonę. Nie spodziewał się, że po chwili ruszy lawina obelg, a markiza poroni.
Przy wyjściu z domu Młodziaków spotyka Miętusa, który namawia go na podróż na wieś w poszukiwaniu parobków. Po drodze obserwują brzydotę miasta, a następnie przedmieścia, gdzie proletariat udaje inteligencję. Gdy dochodzą do wsi, wszystkie wydają się opustoszałe. W kolejnej z rzędu okazuje się, że ludzie udają psy i szczekają, a w końcu rzucają się na bohaterów. Z opresji ratuje ich ciotka Józia, która zabiera chłopców do swojej posiadłości w Bolimowie, gdzie bohater spędził sporą część dziecięcych lat.
Wujostwo wspomina dzieciństwo Józia. Wydaje się, że ciągle jedzą i rozmawiają tylko o chorobach. Z góry traktują też służbę. Miętus odnajduje tu upragnionego parobka w postaci lokaja Walusia i nieudolnie próbuje się z nim bra… tać. Rozkazuje mu uderzyć się w gębę, co rozpoczyna lawinę niebezpiecznych wydarzeń. Rozzuchwalona tym faktem służba zaczyna plotkować o swoich panach i wyśmiewać się z nich. Wujostwo nie zamierza tego tolerować i kolejnego dnia nakazuje chłopcom powrót do Warszawy. Józek za namową Miętusa zmusza parobka do ucieczki, ale zostają nakryci przez wuja Konstantego i Zygmunta. Józiowi udaje się schować, ale Walek posądzony o próbę kradzieży dostaje solidnie po pysku. Miętus próbuje go ratować, ale najpierw dostaje po pupie od wuja, a ostatecznie do domu wpada tłum chłopskiej służby, dochodzi do szarpaniny i wszyscy zbijają się w kupę.
Józio korzysta z zamieszania i ucieka. Po drodze spotyka Zosię i namawia ją do wspólnej ucieczki, co dziewczyna bierze za oznakę miłości. Po drodze towarzyszy im pupa na niebie, zastępująca nocą księżyc, a w dzień słońce. Dziewczyna coraz bardziej ufa towarzyszowi, a jego męczy to przytulanie, całowanie i zwierzanie się. Wie jednak, że nie ma od tego ucieczki.
Narrator kończy opowieść stwierdzeniem, że nie ma ucieczki ani od gęby, ani od pupy, a przed ludźmi można schować się tylko wśród innych ludzi.
1. Sen bohatera i przemiana 30-latka w 16-latka.
2. Napisanie książki kluczem do dorosłości.
3. O krytyczkach.
4. Józio widzi swojego ducha.
5. Przybycie profesora Pimko.
6. Pimko czyta zapiski Józia i decyduje o powrocie chłopca do szkoły.
7. Pimko zaprowadza Józia do szkoły, spotkanie z uczniami.
8. Ocena naiwności uczniów.
9. Wizyta u dyrektora i nudne grono pedagogiczne.
10. Lekcja polskiego z Bladaczką o Słowackim.
11. Kłótnia Miętusa z Syfonem.
12. Lekcja łaciny i nieprzygotowanie uczniów.
13. Pojedynek na miny przegrany przez Miętusa.
14. Gwałt przez uszy na Syfonie przez Miętalskiego.
15. Dygresja autora o środowisku artystycznym i krytycznym, wezwanie do wyzwolenia od formy.
16. Spotkanie Filidora i anty-Filidora – rywalizacja.
17. Zwycięstwo anty-Filidora i rozkład żony Filidora.
18. Pokonanie Flory pieniędzmi i spoliczkowanie Filidora przez anty-Filidora (uratowanie żony Filidora).
19. Pojedynek Filidora i anty-Filidora, śmierć Filidorowej i Flory.
20. Rozejście się Filidora i anty-Filidora.
21. Pimko zabiera Józia na stancję do Młodziaków.
22. Zuta – nowoczesna pensjonarka.
23. Józio uznany za pozera, próbuje bezskutecznie nawiązać kontakt z Zutką.
24. Wizyta Miętusa.
25. Szkolna nuda.
26. Syfon popełnia samobójstwo.
27. Józio zakochany w pensjonarce.
28. Obiad z Młodziakami, zmiana układu sił.
29. Nowy plan Józia wobec Zuty.
30. Podglądanie Młodziaków w łazience.
31. Józio szpera w rzeczach Zuty i znajduje listy.
32. Spreparowanie listów od Zuty do Pimko i Kopyrdy.
33. Kolejny dzień i czekanie na wyniki podstępu.
34. Kłótnia Młodziaków.
35. O północy Zuta wpuszcza Kopyrdę do pokoju i całuje się z nim.
36. Pukanie Pimko do okna.
37. Alarm podniesiony przez Józia, Młodziakowie nakrywają mężczyzn u Zuty.
38. Młodziak żąda wyjaśnień. Awantura.
39. Józio opuszcza dom Młodziaków.
40. Wyprawa z Miętusem na wieś w poszukiwaniu parobka.
41. Kolejna dygresja autora o mękach ludzkich.
42. Opowieść o Filibercie i turnieju tenisowym, na którym wszyscy skakali sobie na głowy.
43. Zepsucie miasta i przedmieść.
44. Opustoszałe wsie.
45. Chłopi szczekają i gryzą bohaterów.
46. Spotkanie ciotki Hurleckiej i ratunek.
47. Wizyta w posiadłości wujostwa na wsi.
48. Rozmowy o chorobach.
49. Kolacja i obfity poczęstunek.
50. Miętus odnajduje parobka w lokaju.
51. Bohaterowie udają się do pokoju na noc, Miętus chce bra… tać się z parobkiem.
52. Rozmowa z lokajem, Józio daje mu w gębę, a Zygmunt to pochwala.
53. Oburzony Miętus każe lokajowi się spoliczkować w kredensie i spoufala się ze służbą; zostaje nakryty przez kamerdynera Franciszka.
54. Józio zaczyna rozumieć zależności między dziedzicami a służbą.
55. Wujostwo pyta o wydarzenia z nocy i chce wyjaśnić sprawę z Miętusem.
56. Wujostwo obawia się zuchwałości służby.
57. Poszukiwania Miętusa.
58. Miętus w lesie z parobkiem.
59. Miętus obraża wuja i ucieka.
60. Decyzja o wyjeździe bohaterów do Warszawy i zwolnieniu lokaja.
61. Miętus nie chce wracać bez parobka.
62. Józio zgadza się go zabrać.
63. Józio zmusza lokaja do ucieczki, ale zostają przyłapani.
64. Lokaj posądzony o kradzież, Józio czeka w ukryciu.
65. Lokaj dostaje po pysku i lekcje służenia od wuja i Zygmunta.
66. Miętus rzuca się na pomoc parobkowi, ale dostaje po pupie od wuja.
67. Tłum chłopów wkracza do domu i zbiera się w kupę z dziedzicami.
68. Józio ucieka i spotyka Zosię, którą porywa.
69. Pupa na niebie w nocy i w dzień.
70. Wędrówka Józia i Zosi. Zosia ufa bohaterowi i obdarza go zaufaniem i uczuciem.
71. Józio dusi się w objęciach Zosi, ale nie ma ucieczki.
Józio Kowalski – trzydziestoletni Józef, zamienia się w szesnastolatka i wraca do szkoły, zniewolony (upupiony) przez profesora Pimko, który uznaje go za niedojrzałego. Niezwykła wędrówka bohatera pozwala mu na szereg przemyśleń, bowiem przygody, jakie przeżywa, są bardzo wyraziste. Pobyt w szkole pokazuje mu podział uczniów na chłopaków — tych zbuntowanych i dojrzałych oraz chłopięta — pełne ideałów i wrażliwości oraz system, który upupia ich, zamiast uczyć dojrzałości. U Młodziaków na stancji obserwuje życie nowoczesnej rodziny, którą podstępnie demaskuje i ucieka. Podróż na wieś z Miętusem, który szuka parobka, pokazuje świat tradycji, w której podziały klasowe są nadal bardzo widoczne. Bohater wszystko obserwuje i wyciąga wnioski. Ostatecznie uznaje, że nie ma ucieczki ani przed gębą, ani przed pupą.
Miętus (Miętalski) – przedstawiciel chłopców, czyli tych, którzy uciekają od opinii naiwnych i starają się udowodnić swoją dojrzałość poprzez zachowania, które uznają za przejaw dorosłości: przeklinanie, obcowanie z dziewczętami. Miętus jest rywalem Syfona, którym gardzi. Brzydzi się ideałami i naiwnością chłopiąt, choć sam marzy o prostym życiu na wsi i poznaniu prawdziwego parobka. Na zewnątrz udaje twardego, a jednak podczas pobytu na wsi z Józiem u wujostwa, nie zgadza się na złe traktowanie służby i usilnie chce się bra… tać z Walkiem. Swoim postępowaniem burzy stary porządek i nieświadomie doprowadza do buntu chłopów. Ostatecznie dostaje po pupie od wuja Konstantego, po czym miesza się w kupę walczących dziedziców i chłopów, którzy wdarli się do dworu.
Syfon (Pylaszczkiewicz) – lider chłopiąt, który twierdzi, że za ideały jest gotów oddać życie. Jest klasowym kujonem. Wygrywa z Miętusem pojedynek na miny, za co rywal w złości dokonuje na nim gwałtu przez uszy. Syfon nie potrafi poradzić sobie ze wszystkimi najokropniejszymi słowami, jakie usłyszał od Miętusa i ostatecznie odbiera sobie życie, wieszając się na wieszaku.
Myzdral i Hopek – koledzy Miętusa, są jego sekundantami podczas pojedynku na miny z Syfonem.
Gałkiewicz – uczeń, który ma odwagę buntować się przeciwko pustym naukom belfrów. Na lekcji polskiego stwierdza, że według niego Słowacki wcale nie był wielkim pisarzem i jest tak nudny, że nikt go nie czyta, poza uczniami w szkole, którzy są do tego zmuszani. Na łacinie, nie zgadza się także ze starszym nauczycielem, twierdząc, że w języku łacińskim nie ma nic niezwykłego, co miałoby wpływ na jego życie. Obydwie potyczki słowne ostatecznie przegrywa.
Kopyrda – nowoczesny uczeń, zauroczony nowoczesną pensjonarką Zutką. Bezskutecznie próbuje się do niej zbliżyć. W wyniku podstępu Józia nieoczekiwanie Zuta wpuszcza go do siebie o północy, po czym rzuca się na niego z namiętnym pocałunkiem. Schadzkę przerywa równie nieoczekiwanie wizyta Pimko. Ostatecznie dochodzi do kłótni i bijatyki z rodzicami dziewczyny. Kopyrda jako jedyny w klasie nie bierze udziału w starciach pomiędzy Syfonem i Miętusem.
Pimko – dziwaczny profesor, który wysyła Józia do szkoły i znajduje mu stancję w nowoczesnym domu, aby zakochał się w pensjonarce i porzucił tradycyjne myślenie. Zachowanie profesora jest niejednokrotnie irracjonalne. Gdy uczniowie mówią brzydkie słowa, aby udowodnić swoją dojrzałość, on stwierdza, że są jeszcze naiwni i nie ma nic złego w ich przeklinaniu, bo nie rozumieją, co mówią. Innym razem chwali uczniów za grzeczną zabawę, podczas gdy Miętus gwałci Syfona przez uszy. Na dodatek daje nabrać się na podstęp Józia i wierzy, że pensjonarka zaprasza go na nocną schadzkę. Jego konserwatyzm jest tylko pozorny, ponieważ skrycie pożąda młodej Zuty. W istocie jest hipokrytą i zmienia gęby w zależności od towarzystwa osób, z którymi się znajduje.
Dyrektor Piórkowski – dyrektor szkoły, do której trafia Józio. Zależy mu na wypełnieniu wolnych miejsc uczniami, w czym pomaga mu Pimko. Kluczową rolą szkoły jest infantylizacja młodzieży (upupianie), a nie nauczanie. Dyrektor tak dobiera grono pedagogiczne, a by było nudne i mówiło tylko wyuczonymi formułkami. Szkoła ma pomóc uczniom pozbyć się naiwności, ale w rzeczywistości robi się wszystko, aby uczniowie powtarzali tylko bezmyślnie utarte slogany i zachowali dziecinną naiwność.
Bladaczka – nauczyciel polskiego, który swoje przezwisko zawdzięcza jasnej cerze. Najważniejszą kwestią, jaką wygłasza w trakcie lekcji, jest: „Słowacki wielkim poetą był”. Nie wyjaśnia dlaczego. To odpowiedź na pytanie, dlaczego Słowacki zachwyca i teza, której trzeba nauczyć się na pamięć i kropka. Gdy Gałkiewicz temu zaprzecza, Bladaczka wpada w panikę, sądząc, że krytyka nienaruszalnej tezy o wielkości Słowackiego sprowadzi karę na jego rodzinę. Ostatecznie wygrywa, zmuszając uczniów do słuchania jednego z poematów Słowackiego, który był śmiertelnie nudny.
Nauczyciel łaciny – stary nauczyciel, dla którego łacina jest synonimem wzbogacenia człowieka, ale nie wyjaśnia w żaden sensowny sposób swojej tezy. Jest naiwny i wierzy we wszystkie wymówki nieprzygotowanych uczniów, ale próbuje ich przekonać, że nauka łaciny pomaga w życiu. Również jemu sprzeciwia się Gałkiewicz, a zrozpaczony staruszek szuka pomocy dla poparcia swoich słów o wartości swojej nauki w wiedzy Syfona, który zgadza się ze słowami nauczyciela.
Wiktor Młodziak – inżynier, mąż Joanny i ojciec Zuty. W jego mieszkaniu Pimko wynajmuje pokój dla Józia. Jego rodzina uchodzi za nowoczesną, ale Młodziak nie jest tak otwarty, jak żona i niejednokrotnie drwi z niej, kiedy Młodziakowa na siłę próbuje przed innymi udowodnić swoją nowoczesność. Śmiech Młodziaka przy obiedzie odwraca układ sił w domu, dzięki czemu Józio ucieka się do podstępu i demaskuje nowoczesne zakłamanie, jakie reprezentują jego mieszkańcy. Inżynier wścieka się na widok profesora Pimko i Kopyrdy w pokoju Zuty nocą, przez co dochodzi do bójki.
Joanna Młodziakowa – żona Młodziaka i matka Zuty. Cały czas podkreśla, że jej córka jest nowoczesna, a ona całkowicie to aprobuje. Na każdym kroku krytykuje tradycję i przesadnie pochwala nowoczesność. Jej próby podkreślania nowoczesnych poglądów są męczące nawet dla Zuty, którą matka wciąż namawia do umawiania się z chłopakami i całowania. Twierdzi, że nie będzie jej nawet przeszkadzać nieślubne dziecko. Nowoczesność myli z naturalizmem, a przesada, z jaką posługuje się, manifestując swoje przekonania, jest wręcz groteskowa. Uważa się za lepszą od innych, dzięki swoim na wyrost nowoczesnym poglądom. Gardzi Józiem, którego Pimko ubrał w pozę tradycjonalisty i domyśla się, że bohater zakochał się w jej córce.
Zuta Młodziakówna – nowoczesna pensjonarka. Zachowuje się arogancko wobec innych. Wpuszcza Pimko i Józia do domu, ale w zasadzie ignoruje ich obecność. Matka jest dumna z jej naturalności i nowoczesności, ale dziewczyna zmęczona jest już ciągłym zachęcaniem do spotkań z chłopcami i rozwiązłości. W Józiu widzi dziwaka i nie potrafi odczytać jego intencji. Nie zwraca większej uwagi na Kopyrdę, który za nią chodzi, ale gdy w wyniku intrygi Józia chłopak puka do jej okna w nocy, dziewczyna wpuszcza go do środka i wręcz rzuca się na niego, oddając w pełni pożądaniu. Nakryta przez rodziców w pokoju z dwoma mężczyznami jest zakłopotana i ukrywa się pod kołdrą. Ostatecznie usiłuje zakończyć bójkę i pomóc rodzicom.
Ciotka Hurlecka z domu Lin – ciotka Józia, która ratuje go z opresji, gdy chłopi udający psy atakują jego i towarzyszącego mu Miętusa. Ciotka wspomina dzieciństwo Józia i opowiada historie, które infantylizują bohatera. W posiadłości nieustannie częstuje wszystkich cukierkami, jakby to było lekarstwo na każde zmartwienie i wszelkie zło. Zachowuje się wyniośle wobec służby, a gości stara się przyjąć zgodnie ze staropolską gościnnością. Gdy wszyscy są już pełni od smakołyków podtykanych co rusz pod nos, ciotka przeprasza za skromne przyjęcie. Widząc, jak Konstanty i Zygmunt tresują lokaja, uznaje, że jej to nie dotyczy i wraca do sypialni, nieczuła na los chłopaka. Ostatecznie wpada w kupę mieszkańców dworu, szamocących się ze zbuntowanym chłopstwem.
Wuj Konstanty (Kocio) – konserwatywny ziemianin, uznający tradycyjny model postępowania ze służbą. Rości sobie prawo do traktowania chłopów z góry, a także do wymierzania im kar cielesnych. Uchodzi za światowego człowieka o szerokiej wiedzy i doświadczeniu. W istocie wuj dba o swój wizerunek i pozory. Nie wie, że służba i tak gada o jego tajemnicach po kątach, m.in. o tym, jak wpadł na gajowego, wystraszywszy się dzika. Zaburzenie starych porządków w dworze przez Miętusa kończy się tragicznie. Zbuntowani chłopi wpadają do dworu, gdy wuj ze Zbyszkiem szkolą Walka.
Zygmunt – syn Konstantego. Podziela tradycyjny model postępowania ze służbą i lubi czasem dać komuś z chłopów w gębę. W tajemnicy sypia ze starą babą ze wsi, sądząc naiwnie, że nikt się o tym nie dowie. Dba o pozory, podobnie jak ojciec, ale również jego sekrety są wszystkim dobrze znane. Na koniec bije i szkoli nieszczęsnego lokaja, co ostatecznie doprowadza do wejścia chłopów do domu i buntu przeciwko dziedzicom.
Zosia – naiwna i chorowita, żyje zgodnie z tradycjami. Zajmuje się wyszywaniem, spacerowaniem i czekaniem na ożenek. Kiedy Józio porywa ją, uciekają ze dworu, dziewczyna bierze za pewnik, że bohater ją kocha i oddaje mu się całkowicie. Błyskawicznie obdarza go zaufaniem, przytula i planuje przyszłe życie. W końcu dochodzi do pocałunków. Nie ma pojęcia, że Józio przybrał kolejną gębę i tylko udaje życzliwego, a w rzeczywistości chce ją zostawić po dotarciu do Warszawy. Jeśli przyjąć tezę, że Bolimowo jest karykaturą Soplicowa, to Zosia Hurlecka byłaby odpowiedniczką Zosi Horeszkówny z „Pana Tadeusza”.
Franciszek – kamerdyner i wierny sługa. Postępuje zgodnie z etykietą i staje po stronie dziedziców. Broni ich, gdy słyszy, jak Walek i Marcyśka wyśmiewają się z państwa przy Miętusie, a także donosi wujowi i sugeruje mu zwolnienie lokaja za obgadywanie domowników. To także Franciszek oskarża Walka o kradzież sztućców, przez co chłopak zostaje pobity przez Konstantego i Zygmunta, a następnie poddany uporczywemu szkoleniu na służącego. Franciszek, pomimo tego, że jest służącym jak inni, stoi po stronie dziedziców, a nie swoich.
Waluś – lokajczyk, parobek. Prosty chłopak, wręcz prostacki w zachowaniu. Zna swoje miejsce i obowiązki. Nie rozumie Miętusa, ale bratanie się z nim otwiera w parobku śmiałość do wyśmiewania chlebodawców. Walek wcale nie chce uciekać z Miętusem do miasta i dopiero rozkaz Józia sprawia, że chłopak rusza się z miejsca. Ostatecznie plan ucieczki okazuje się zgubny dla lokaja, ponieważ zostaje nakryty przez Konstantego, Zygmunta i Franciszka. Józio nie ma odwagi, aby wyjść zza kotary i powiedzieć prawdę. Waluś zostaje pobity i poniżony. Dopiero Miętus rzuca mu się na ratunek, ale w rezultacie sam wpada w tarapaty.
Marcyśka – służba kuchenna. Prosta dziewczyna, ochoczo obgaduje mieszkańców domu.
Filidor – bohater jednej z dygresyjnych opowieści autora. Filidor pochodzi z Annamu. Profesor zajmujący się syntezą, który w wyniku spotkania z anty-Filidorem najpierw przegrywa, a potem wygrywa potyczkę, dzięki której ratuje żonę. Ostatecznie staje do pojedynku z anty-Filidorem, który kończy się śmiercią profesorowej i Flory, a rywale rozchodzą się, wiodąc dalej swoje dziwne życia.
Pani Filidor – żona Filidora, profesorowa, która przez anty-Filidora rozpada się na kawałki. Jej stan jest na tyle poważny, że grozi śmiercią, ale mąż ratuje ją, doprowadzając do spoliczkowania przez anty-Filidora. Ostatecznie kobieta traci życie podczas pojedynku Filidora i anty-Filidora, postrzelona w płuco.
Anty-Filidor – przeciwnik Filidora, zajmuje się analizą. Urodził się w Colombo i jego celem było ściganie Filidora. Wreszcie dopada go w Warszawie i wygrywa pierwszy pojedynek, podczas którego doprowadza żonę Filidora do rozkładu części ciała. Profesor nieskutecznie próbuje wygrać kolejny pojedynek, aż w końcu pokonuje anty-Filidora, gdy odmienia jego kochankę, prowokując go do spoliczkowania Filidora. Anty-Filidor wzywa go do pojedynku, który jednak pozostaje nierozstrzygnięty i każdy idzie w swoją stronę.
Flora Gente – kochanka anty-Filidora, łasa na pieniądze, na której Filidor dokonał zwycięskiej syntezy, uzdrawiając tym samym swoją żonę, którą analitycznie rozłożył wcześniej anty-Filidor.
Filibert – markiz Phillipe Hertal de Filiberthe, który podczas dziwnego meczu na paryskich kortach tenisowych wyszedł na środek i zapytał, kto chce obrazić jego żonę. Sądził, że występuje w roli dżentelmena, ale okazało się, że doprowadził do tragedii. Zaskoczony i zawstydzony wrócił do domu.
Akcja rozgrywa się w międzywojennej Warszawie (głównie w mieszkaniu Józia, w szkole i w mieszkaniu Młodziaków) oraz na przedmieściach Warszawy i okolicznych wsiach (w tym w posiadłości ciotki bohatera w Bolimowie). Ponadto akcja rozdziału o Filidorze również toczy się w Warszawie (w restauracji hotelu Bristol i innych miejscach), a w przypadku opowieści o Filibercie – na korcie tenisowym w Paryżu.
Czas akcji nie jest jasno określony, ale można przyjąć, że wydarzenia mają miejsce między rokiem 1933, kiedy Gombrowicz wydał „Pamiętnik z okresu dojrzewania” (o którym mowa w „Ferdydurke”), a 1938, kiedy opublikował historię Józia. Jest to czas, w którym w społeczeństwie ścierają się różne nurty: w pewnych kręgach nadal istotne jest dbanie o tradycje, ale do innych dynamicznie wciera się zachodnia nowoczesność. To także czas przemian dla polskiej wsi i rozwoju miast, gdzie szczególnie na przedmieściach mieszała się ludność miejska z wiejską: „Na każdym wozie trzęsie się chłop albo Żyd – chłop miejski i wiejski Żyd – nie wiadomo, co lepsze”.
„Ferdydurke” Witolda Gombrowicza zostało wydane w 1938 r. i była to w istocie polemika autora ze światem sztuki, artystami i krytykami literackimi. Główną motywacją do napisania „Ferdydurke” była krytyka „Pamiętnika z okresu dojrzewania”, który przez niektórych klasyfikował autora w pozycji niedojrzałego. Gombrowicz nawiązuje do tego w samej treści utworu, a także w późniejszych wypowiedziach. Tytuł pamiętnika osobiście uznaje za niezgrabny, uważając, że znajdujący się w nim okres dojrzewania został niejako z automatu zrozumiany, jako brak dojrzałości u autora. Co więcej, winą za wymyślenie feralnego tytułu obarcza swoje „ja wiejskie” (związane z ziemiańsko-szlacheckim pochodzeniem). Tym samym „Ferdydurke” ma być swoistą obroną przed niedojrzałością, dlatego właśnie tego dotyczy już pierwszy rozdział. Gombrowicz wspomina, że początkowo chciał napisać tylko dowcipną satyrę przeciwko swoim wrogom, ale wena okazała się na tyle owocna, że utwór nabrał znacznie większego rozmachu, a przede wszystkim głębszego sensu. W ten sposób powstało dzieło uniwersalne, dotyczące dramatu ludzkiego w postaci walki ze swoją formą.
Co ciekawe, pierwsze wydanie „Ferdydurke” Witolda Gombrowicza zostało zilustrowane przez Brunona Schulza (zarówno okładka, jak i ilustracje wewnątrz książki). Warto wspomnieć, że utwór doczekał się inscenizacji teatralnych na całym świecie, a także adaptacji filmowej w reżyserii Jerzego Skolimowskiego. Powieść została także przetłumaczona na wiele języków, a pierwszy przekład na język hiszpański wykonany został przez samego Gombrowicza, któremu pomagało kilku przyjaciół w Argentynie. W rezultacie powstało nowe „Ferdydurke”, stworzone przez Polaka słabo znającego hiszpański i Argentyńczyków niezbyt znających polski.
Gatunek: powieść awangardowa, powieść psychologiczna, powieść filozoficzna, groteska. W przypadku „Ferdydurke” Gombrowicza trudno mówić o jednym gatunku i jak przystało na powieść awangardową, widać tu nowatorskie podejście do budowy dzieła i eksperymentowanie na wielu płaszczyznach. Sam autor zastanawia się „czy jest ono powieścią, pamiętnikiem, parodią, pamfletem, wariacją na tematy fantazji, studium […]”. Z pewnością jest to powieść, czyli obszerny, wielowątkowy utwór epicki o rozbudowanej fabule, która jednak w przypadku „Ferdydurke” nie zawsze realizuje związki przyczynowo-skutkowe. Narrator występuje tu w trzech postaciach: Józia, który w pierwszej osobie opowiada swoje przygody i przemyślenia, Gombrowicza, który w przedmowach tłumaczy się z konieczności dopowiedzenia i poczynienia wyjaśnień, aby dzieło zostało zrozumiane, a także narratora, który opowiada przygody Filidora i Filiberta. „Ferdydurke” posiada cechy powieści psychologicznej, ponieważ wiele uwagi poświęca emocjom głównego bohatera i jego stosunkom z innymi ludźmi, jak również powieści filozoficznej, poprzez rozważania Józia na temat otaczającej go rzeczywistości i próbę jej zrozumienia. Jedną z najbardziej wyrazistych gatunkowo cech „Ferdydurke” jest groteska, którą widać w całym utworze, zarówno w wydarzeniach fabularnych, jak i budowie bohaterów i ich zachowaniu. Pojawiają się tu zatem elementy tragikomiczne, dochodzi do pomieszania świata realnego z fantastycznym, a co więcej, w wielu momentach można śmiało mówić o sięganiu do granic absurdu. Bez wątpienia „Ferdydurke” pozostaje do dziś dziełem wyjątkowym zarówno w warstwie językowej, jak i stylistycznej i gatunkowej.
„Ferdydurke” Gombrowicza to oniryczna opowieść o dojrzewaniu, a w zasadzie ponownym dojrzewaniu w czasach przemian społecznych, mieszania idei i klas. Autor podejmuje się zadania psychologicznej i filozoficznej analizy różnych sytuacji, w których znajduje się człowiek. Próbuje odpowiedzieć na pytanie, czy człowiek jest w stanie uciec od formy, czyli gotowego wzorca zachowań, który go ogranicza. W „Ferdydurke” pojawiają się pojęcia „gęby” (maski, którą człowiek zmienia z zależności od sytuacji i innych ludzi), „pupy” i „upupiania” (zdziecinnienia i infantylizacji człowieka), wspomnianej „formy” oraz „łydki” (symbolu młodości i nowoczesności). Nie jest jasne, czy cały utwór jest snem Józia, czy jawą.
Józio – główny bohater sądzi, że napisanie książki pozwoli mu osiągnąć upragnioną dojrzałość, ale okazuje się, że krytycy mają go nadal za głupiego, za to udało mu się zyskać przychylność mniej wykształconej części czytelników. Twierdzi jednak, że przecież najbardziej naturalna jest tęsknota człowieka do młodości, a nie do dojrzałości. Podczas gdy jedni chylą przed nim czoła, inni wytykają błędy. W końcu profesor Pimko odsyła go do szkoły. Paradoksalnie szkoła nie wnosi nic dobrego do życia młodzieńca, ponieważ nie opiera się na myśleniu i zdobywaniu prawdziwej wiedzy i dojrzałości, tylko na wkuwaniu na pamięć pustych regułek i stosowaniu się do bezsensownych zasad. Nauczyciele nie uczą chłopców myślenia i wnioskowania, oczekując bezmyślnego powtarzania utartych frazesów. Wymowne są zresztą wypowiedzi dyrektora Piórkowskiego, którego celem jest nie edukacja, tylko wypełnienie uczniami wolnych miejsc w szkole, a idealne grono pedagogiczne to takie, które się nie wychyla poza ustalone ramy i im bardziej jest nudne, tym lepiej.
Co więcej, szkoła nie kształtuje w chłopcach prawidłowych postaw, a wręcz zachęca do złego zachowania. Dowodzi temu Pimko, twierdząc, że nie ma nic złego w używaniu brzydkich słów przez uczniów, ponieważ i tak nie rozumieją ich sensu. Tym samym infantylizuje uczniów, zamiast oduczać ich naiwności. W języku Gombrowicza zabieg ten nazywany jest wspomnianym wcześniej upupianiem. Co więcej, potraktowanie trzydziestolatka jak szesnastolatka i zaprowadzenie go do szkoły było również upupieniem. Józio zresztą kończy powieść tezą, że od pupy nie ma ucieczki, podobnie jak od gęby.
Bohater poznaje różne światy, ale w każdym rządzą pozory i maski. To właśnie gombrowiczowska gęba jest pozą, jaką każdy człowiek na siebie ubiera ze względu na pochodzenie, przekonania i okoliczności, w jakich się znajduje. Gęby posiadał każdy w szkole, w której dyrektor udawał, że działa dla dobra uczniów, nauczyciele głosili wyuczone tezy, których nie potrafili rzeczowo obronić, a uczniowie ubierali gębę pozornie niegrzecznych, aby udowodnić swoją dojrzałość. Syfon, który wierzył w ideały, przegrał z Miętusem, który przywdział gębę twardziela, a w głębi duszy marzył o przyjaźni z parobkiem. Trzeba jednak pamiętać, że i Syfon nie uciekł od gęby kujona i klasowego lizusa.
Kolejnym światem, jaki poznał Józio, był nowoczesny dom Młodziaków. Również tutaj każdy ma swoją gębę i gra takiego, jakim chce być postrzegany. Gombrowicz mocno przejaskrawił postać Młodziakowej, której nowoczesna gęba jest tak absurdalna, że aż śmieszna. Młodziakowa nieustannie usiłuje potwierdzać swoją nowoczesność, gardząc tradycją, aż wpada we własne sidła podczas obiadu. Namawia córkę do nowoczesnego prowadzenia się, a nawet zajścia w ciążę bez ślubu. Józio wyśmiewa to jednym słowem „Mamusia”, co powoduje salwę nieopanowanego śmiechu u Młodziaka, który do nowoczesnych poglądów żony ma raczej umiarkowany stosunek.
Wreszcie trzeci obszar, czyli świat tradycyjnych wartości pokazany zostaje w ostatniej części powieści, gdy Józio wraz z Miętusem trafiają do posiadłości wiejskiej ciotki Hurleckiej. Wujostwo trzyma się tradycyjnych zasad i dba o należyte stosunki ze służbą. Jest tu jasne, kto jest panem, a kto poddanym. Okazuje się jednak, że również w Bolimowie każdy ma gębę, bo będąc dziedzicem, należy dbać o gębę władcy, aby dla wszystkich układ sił nie budził wątpliwości. Wuj — gębę tchórza, który wystraszył się dzika — skrzętnie ukrywa gębą wielkopańską. Podobnie chłopi – między sobą wyśmiewają się z państwa, ale w ich towarzystwie posiadają gębę służalczą i uległą. Sytuacja się zmienia wraz z wydarzeniem wywołanym przez Miętusa, który zresztą gębę warszawskiego ucznia zamienił na nieudolną gębę wieśniaka, zbratawszy się z wymarzonym parobkiem.
Od gęby nie ma ucieczki, co sam pisze Gombrowicz w ostatnich słowach „Ferdydurke”. Jedyne, co można zrobić, to zmienić gębę na inną, ale zawsze będzie to nieszczęsna gęba, poza i sztuczna kreacja człowieka. Podobnie jest z pupą, od której w ogóle nie da się uciec. Symbolicznie rzecz ujmując — pupa na niebie zastępująca słońce i księżyc, niemal śledzi Józia i Zosię.
Analizując „Ferdydurke”, trzeba pamiętać, że ważna jest tu także kwestia formy. To ona stoi u podstaw podziałów społecznych, których granice w czasach Gombrowicza zaczęły migrować wraz z chłopstwem, szukającym lepszego życia w mieście. Warszawa pokazana jest jako kocioł różnorodności, zlepek warstw społecznych, które nie do końca jeszcze potrafią się wzajemnie akceptować w nowym wydaniu. Miętus na przykład z obrzydzeniem patrzy na parobków udających studentów, a nowoczesny Kopyrda wydaje się dziwny, nie zajmując stanowiska w klasowych sporach. Zmiany, które zachodzą w ludziach, wiążą się także z próbą wyjścia z formy, ponieważ sama zmiana gęby nie jest tu wystarczająca. Młodziakowa próbuje wyjść z formy tradycji, przyprawiając sobie gębę nowoczesności, ale trudno jej działania nazwać udanymi. Zamiast wyjścia z formy widać groteskę i to dość wypaczoną.
Warto także zwrócić jeszcze uwagę na fakt, iż Gombrowicz bawi się w swoim utworze słowem, czemu daje wyraz w choćby we fragmentach, w których wysyp słów jest tak duży i nielogiczny, że nabiera nowego sensu. Wystarczy przywołać opis drogi do szkoły: „Idiotyczna, infantylna pupa paraliżowała, odbierając wszelką możliwość oporu; pędząc truchtem obok kolosalnego, który sadził wielkimi krokami, ani rusz nie mogłem z pupą. Żegnaj, Duchu, żegnaj – rozpoczęte dzieło, żegnaj formo własna i prawdziwa, witaj, witaj, formo straszna, infantylna, zielona i niewypierzona! Banalnie zbelfrzony drobię u boku belfra olbrzymiego, który bełkocze jeno: – Cip, cip, kurka… Zasmarkany nosek… Kocham, e, e… Człowieczek, maluś, maluś, e, e, e, cip, cip, cip, cipuchna, Józio, Józio, Józiunio, Józieczek, male, male, cip, cip, pupcia, pupcia, pcia…”. Przytoczony zlepek słów obrazuje absurdalność sytuacji, w której znalazł się Józio. Nie bez powodu pojawia się tu „pupcia”, bo właśnie w tym momencie bohater został upupiony przez belfra, zinfantylizowany poprzez groteskowe zachowanie Pimko.
„Ferdydurke” Witolda Gombrowicza prowadzi czytelnika do świata zupełnie nieoczywistego, poplątanego, pełnego nonsensów, gdzie prawda miesza się z fikcją, powaga obraca w żart, a filozoficzne rozważania bywają bliskie grotesce. Pomieszanie obecne jest na niemal każdej płaszczyźnie utworu — łącznie z warstwą językową — i wydaje się, jakby nie było tu żadnych pewników, nie licząc sloganów, wygłaszanych przez belfrów (słynne: „Słowacki wielkim poetą był”). Opowieść Józia przeplatana jest dygresjami samego autora i fragmentami omawianymi przez narratora. Gombrowicz tłumaczy to w jednej z wypowiedzi na temat utworu koniecznością połączenia „urojonej fabuły” z „prywatną rzeczywistością”.
Badacze literatury twierdzą, że najlepszym komentatorem dzieł Gombrowicza był właśnie sam Gombrowicz. Podobnie sprawa wygląda z „Ferdydurke”, z którego bronił się i które oceniał autor już w samej treści utworu w rozdziałach „Przedmowa do Filidora dzieckiem podszytego” oraz „Przedmowa do Filiberta dzieckiem podszytego”. W pierwszym z nich tłumaczy się z konieczności dopowiedzenia i przedstawienia własnego stanowiska na temat sztuki, artystów i krytyków. Gombrowicz nie kryje niechęci do tych ostatnich i twierdzi, że podział na artystów i resztę świata jest niesłuszny, ponieważ w każdym człowieku kryje się artysta. Dodaje, że utwór literacki nie musi być pisany według zasad przyjętych przez krytyków, tylko powinien wyrażać artystę. Co więcej, Gombrowicz staje na stanowisku, że sztuka przyprawia pupę twórcom. W jednym z artykułów do „Wiadomości Literackich” autor przyznaje, że „Ferdydurke” jest jednocześnie krytyką i autokrytyką. Gombrowicz nie kryje własnych niedoskonałości i lęków. W utworze porusza tematykę infantylizmu i niedojrzałości, ale także w każdym z miejsc akcji – zatem w szkole, u Młodziaków i w Bolimowicach – ukazuje epokę gwałtownych przemian, z którą społeczeństwo nie nadąża się mierzyć.
Jak sam twierdzi, najważniejsze jest poszukiwanie formy, która pomoże człowiekowi zrozumieć świat i zasymilować się z nim. Z drugiej strony to właśnie forma w pewien sposób ogranicza człowieka, będąc jego sposobem myślenia, mówienia czy zachowania. Na formę wpływa także kultura, wiara lub ideologia, która go otacza. W efekcie człowiek walczy z własną formą, która prowadzić może wręcz do degradacji. Przykładem może być Filidor i anty-Filidor – dwóch profesorów, którzy zamknięci w swej naukowej formie zatracają się na tyle, że ich działania wydają się dziecinne i ostatecznie prowadzą do śmierci pani Filidor i Flory.
Gombrowicz twierdzi także, że człowieka kształtuje nie tyle środowisko, w którym przebywa, co drugi człowiek. To, jaką gębę przyjmuje bohater, zależy od osób, z którymi ma do czynienia. Co więcej, autor pokazuje, jak potężna w skutkach jest presja grupy, która nie tylko przyprawia gębę, ale wręcz determinuje zachowanie jednostek i upupia. Przykładem może być choćby opowieść o Filibercie i infantylnym zachowaniu publiczności, która skacze sobie na głowy. Każda kolejna osoba, która to robi, jest ośmielona czynami poprzedniej. Innymi słowy – nawet absurdalne zachowania stają się akceptowalne, bo usprawiedliwia je postępowanie drugiego człowieka. Podobnie zresztą dzieje się w szkole, w której uczniowie są podzieleni na chłopców i chłopięta, przybierając pod presją grupy odpowiednią gębę. Wyjątkiem jest Kopyrda, który nie staje po żadnej stronie, ale i on nie uciekł od gęby, przyjmując pozę nowoczesnego chłopaka.
„Ferdydurke” Gombrowicza jest ni to snem, ni jawą. Czytelnik do końca nie ma pewności, czy uczestniczy w śnie, w który bohater zapada w pierwszym rozdziale, czy wręcz przeciwnie – autor pokazuje skrzywioną rzeczywistość, w której jednostka ludzka musi się odnaleźć, dlatego na plan pierwszy wychodzą problemy natury psychologicznej i filozoficznej. Utwór zamknięty jest w ramy porwania, ponieważ na wstępie Pimko niejako porywa Józia, decydując o jego powrocie do szkoły, a w ostatnim rozdziale bohater porywa Zosię i ucieka z nią z Bolimowic. Porwanie z kolei nierozerwalnie wiąże się z ucieczką. Józio przez wszystkie swoje przygody próbuje umknąć przed pupą i gębą, aby w ostatnich słowach powieści zrozumieć, że ucieczka przed jednym i drugim nie jest możliwa.
O Gombrowiczu można powiedzieć – parafrazując samego mistrza – że wielkim pisarzem był. Jego twórczość czytana jest do dziś na całym świecie, a stawiane pytania wydają się niezmiennie aktualne. Być może nawet można pokusić się o stwierdzenie, że w dzisiejszych czasach gęba i pupa mają jeszcze większy wydźwięk, niż w dwudziestoleciu międzywojennym, a powtarzane wokół modne zapewnienia o „byciu sobą” są niczym innym, jak tylko kolejną gębą i próbą ucieczki od formy.
Witold Gombrowicz (a właściwie Marian Witold Gombrowicz) urodził się 4 sierpnia 1904 roku w Małoszycach w rodzinie ziemiańskiej. Wybitny polski pisarz, twórca o niezwykłej oryginalności i głębokości myśli. Jego literackie dzieła poruszają szeroką gamę tematów, a wnikliwość analizy ludzkiej natury oraz ostrość spojrzenia na świat uczyniły go jednym z najważniejszych przedstawicieli awangardy literackiej XX wieku.
Rodzicami pisarza byli Jan Gombrowicz herbu Kościesza, pochodzący z Litwy i Antonina z domu Kotkowska herbu Ostoja. Witold był jednym z czworga rodzeństwa. Miał dwóch braci – Janusza i Jerzego oraz siostrę Irenę. Jego rodzina była – jak sam twierdził – wykorzeniona, znajdująca się zawsze pomiędzy. Jeszcze w Małoszycach jako dziecko pisarz bawił się z chłopskimi rówieśnikami i zaczął obserwować nieznośne różnice między warstwami społecznymi.
Witold Gombrowicz rozpoczął swoją edukację w domu z pomocą guwernantki po przeprowadzce do Budziechowa. W 1911 r. przenieśli się do Warszawy, gdzie pisarz podjął naukę na kompletach u Państwa Balińskich, ale wakacje spędzał na wsi w Małoszycach, gdzie w 1914 r. zatrzymała ich wojna. W 1915 r. Gombrowicz zaczął naukę w warszawskim gimnazjum im. św. Stanisława Kostki. Już w tym czasie ujawniła się miłość Witolda do literatury i filozofii. Czytał Krasińskiego i Słowackiego, a potem pasjonował się Nietzschem i Schopenhauerem oraz całą plejadą światowych pisarzy.
Po maturze podjął studia prawnicze na Uniwersytecie Warszawskim. Podczas studiów zaczął pisać opowiadania i eseje, wykazując się niezwykłym talentem literackim, a wykłady często omijał. Po zakończeniu studiów rozpoczął kolejne w Paryżu w Instytucie Wyższych Studiów Międzynarodowych, ale bardziej od nauki interesowało go miasto. Wówczas również rozpoczął podróżowanie, a po powrocie do Warszawy zaczął pracę jako aplikant u sędziego Myszkorowskiego. W tym czasie pisał pierwsze opowiadania do „Pamiętnika z okresu dojrzewania”. Po tym, jak nie udało mu się dostać na kolejną aplikację do Radomia, Gombrowicz spędzał coraz więcej czasu w Zakopanem.
W 1933 r. wydał „Pamiętnik z okresu dojrzewania”, który przez krytyków nie został zbyt dobrze przyjęty. Gombrowicz pisał jednak dalej. Po śmierci ojca odziedziczył połowę majątku w Małoszycach, a także zaczął pisać do warszawskich gazet jako krytyk literacki. W kolejnym roku zaprzyjaźnił się z równie nietuzinkowymi twórcami jako on sam, czyli z Brunonem Schulzem i Witkacym. Jednocześnie daleko mu było do poetów Skamandra. Z czasem powstawały kolejne utwory.
W 1938 r. Gombrowicz wyjechał do Austrii i Włoch, gdzie poczuł pierwszy powiew faszyzmu. Po powrocie do kraju przebywał ponownie w Zakopanem. Sporo publikował zarówno własnych utworów, jak i artykułów z zakresu krytyki literackiej, aż w lipcu 1939 r. wsiadł na statek do Argentyny. To właśnie tam zastał go wybuch II wojny światowej, toteż pozostał w obcym kraju na dłużej. Wiadomo też, że była to dla niego jedna z najtrudniejszych decyzji w życiu.
Lata wojny były dla pisarza bardzo trudne. W Argentynie żył skromnie, ponieważ literackie umiejętności nie przynosiły mu większego dochodu. Po wojnie udało mu się otrzymać posadę w banku. Korespondencja z Jerzym Giedroyciem, którą prowadził od roku 1950, zaowocowała drukiem „Dziennika” w odcinkach w paryskim wydaniu „Kultury”. Udało mu się także wydać we Francji „Trans-Atlantyk”. W latach 60. nazwisko Gombrowicza było już znane na świecie, ale w Polsce jego utwory przyjmowano z niechęcią. Sprawę skomplikowało otrzymanie przez pisarza stypendium Fundacji Forda i pobyt w Berlinie Zachodnim, co doprowadziło do istnej nagonki władz komunistycznych na twórcę. Gombrowicz otrzymywał kolejne nagrody literackie, a także był dwukrotnie nominowany do Literackiej Nagrody Nobla. Ponoć dostałby ją w 1969 r., gdyby śmierć nie zmazała go z listy kandydatów.
Gombrowicz był twórcą, który za życia zdobył sławę na całym świecie. Jego utwory tłumaczone były na dziesiątki języków, a także wystawiane na deskach teatrów, ale w Polsce cenzura dyskredytowała go i nie pozwalała mu zaistnieć. W zasadzie dopiero w latach 80. Gombrowicz narodził się na nowo dla rodaków i zyskał należyte uznanie.
W 1968 r. Gombrowicz poślubił młodszą od siebie Ritę Labrosse, z którą żył już od kilku lat. W żonie miał ogromne wsparcie w ostatnich latach życia, gdy choroba wrzodowa powodowała coraz gorszą kondycję pisarza. Witold Gombrowicz zmarł w wyniku choroby płuc 24 lipca 1969 roku w Vence we Francji. Jego dziedzictwo literackie pozostaje niezmiennie istotnym elementem polskiej i światowej literatury, inspirując kolejne pokolenia czytelników i pisarzy.
Ważniejsze utwory:
- „Pamiętnik z okresu dojrzewania” (1933)
- „Ferdydurke” (1938)
- „Iwona, księżniczka Burgunda” (1938)
- „Opętani” (1939)
- „Trans-Atlantyk” (1953)
- „Bakakaj” (1957)
- „Pornografia” (1960)
- „Kosmos” (1965)
Ferdydurke jest tytułem, którego znaczenie bardzo trudno wyjaśnić. Badacze nie są zgodni co do zamiarów samego autora, szczególnie że nigdy sam nie wyjaśnił tej kwestii, a obszernie tłumaczył się ze swoich utworów (mówi się, że najlepszym komentatorem dzieł Gombrowicza był sam Gombrowicz). Analizując sens tytułu „Ferdydurke”, trzeba także pamiętać o tym, że Gombrowicz uwielbiał bawić się językiem, zatem tytuł jest z pewnością grą słowną. Jest kilka teorii na temat znaczenia słowa Ferdydurke:
- w okresie międzywojennym popularna była powieść Lewisa pt. „Babbitt”. Pojawia się tam epizodyczna postać – Freddy Durkee. Brzmi podobnie, jednakże znów brak dowodu, czy tam należy szukać źródła natchnienia dla Gombrowicza;
- niektórzy sądzą, że Ferdydurke można odczytać, jako angielskie „thirtieth door key”. Znów brzmi podobnie. W dosłownym tłumaczeniu chodzi o klucz do trzydziestych drzwi. Byłby w tym jakiś sens, jeśli przyjąć, że „Ferdydurke” jest w istocie kluczem do szukania dojrzałości trzydziestolatka;
- bardzo możliwe, że tytuł nic nie znaczy. Autor bawi się z czytelnikiem, który doszukuje się ukrytego sensu w miejscu, w którym go nie ma. Być może ten brak sensu jest właśnie sensem tytułu i przewrotnie właśnie o to chodziło Gombrowiczowi.
Kim byli chłopcy, a kim chłopięta w Ferdydurke?
Uczniowie szkoły, w której uczył się Józio – główny bohater Ferdydurke Witolda Gombrowicza – dzielili się na dwie grupy:
- chłopcy (chłopacy) - to ci uczniowie, którzy sprzeciwiali się choremu, przestarzałemu systemowi nauczania i próbowali z nim walczyć. Przywódcą grupy był Miętus (Miętalski). Usiłował on manifestować swoją dojrzałość (choć nie zawsze w dojrzały sposób), wyrażając w ten sposób sprzeciw wobec polityki zdziecinniania i upupiania uczniów. Jego postawa była także próbą ucieczki od „gęby”, którą szkoła doklejała uczniom, aby zatracili własną tożsamość i przyjmowali narzucone maski.
- chłopięta – popierających istniejący ład, do których należeli najlepsi, grzeczni i pilni uczniowie. Bez oporów przyjmowali politykę traktowania ich jak dzieci, choć wynikać to mogło z systemu wychowania wyniesionego z domu. Na ich czele stał Syfon (Pylaszkiewicz) – szkolny prymus. Jego postawa jest niejako kontrą do poglądów Miętusa, którym Syfon prawdziwie gardzi. Nie chce być tak wulgarny jak przeciwnik. Twierdzi, że stare obyczaje i wypracowane szablony postępowania są jedyne słuszne i należy im się poddać.
Wzajemna niechęć chłopców i chłopiąt prowadzi ostatecznie do pojedynku na miny, uczciwie zwyciężonego przez Syfona, jednak ostatecznie wygranego przez Miętusa w wyniku gwałtu przez uszy.
Co łączy Ferdydurke i Sklepy cynamonowe?
Ferdydurke Gombrowicza i Sklepy cynamonowe Brunona Schulza powstały w podobnym czasie (Ferdydurke wydane 1937, Sklepy cynamonowe - 1933). Pisarze żyli w tej samej rzeczywistości i widzieli jej defekty. Warto wspomnieć, że Gombrowicz i Schulz byli przyjaciółmi. Co więcej, Schulz recenzował zresztą Ferdydurke i podziwiał jej autora, widząc w nim wybitnego pisarza. Ich twórczość opiera się zatem na podobnym spojrzeniu na otaczającą rzeczywistość, choć znajdziemy w ich podejściu także różnice. O ile Gombrowicz uporczywie próbuje burzyć formę, to Schulz stara się raczej układać świat po swojemu i tworzy mity.
Na płaszczyźnie treści, obydwa utwory zbudowane są na bazie snu i retrospekcji. W Ferdydurke Józio budzi się kompletnie zmieszany i opowiada sen, który przeniósł go w czasy szkolne. Utwór podzielony na 3 części jest próbą rozprawienia się z formą, od której nie ma ucieczki.
Sklepy cynamonowe to z kolei poetycka proza oparta na marzeniu sennym. Również tutaj główny bohater przenosi się w czasie do wieku dziecięcego i opowiada o nim, jakby było snem. Rzeczywistość przedstawiona przez narratora jest zmienna, falująca, wręcz nierzeczywista, co przywołuje skojarzenie ze snem. Deformacje świata i płynność przedstawionych sytuacji oraz osób charakterystyczne są dla obu utworów.
O ile Gombrowicz rozprawia na temat formy i próby ucieczki od „gęby”, która okazuje się niemożliwa, to Schulz widzi we współczesnym świecie zmniejszenie roli człowieka do funkcji manekina. Choć mowa tu raczej o odczłowieczeniu, to można tu też zobaczyć, że próba ucieczki bohatera od małomiasteczkowości to w pewnym sensie próba uwolnienia się od formy w rozumieniu Gombrowicza.
Na czym polegał pojedynek na miny w Ferdydurke?
Pojedynek na miny był rozstrzygnięciem sporu pomiędzy grupą chłopców, którym przewodził zbuntowany Miętus i chłopiąt, dowodzonych przez Syfona, walczącego o stare wartości.
Podczas przerwy między lekcjami Józio zauważa, że Miętus szykuje się do gwałtu („plan uświadomienia Syfona przez uszy”). Próbuje powstrzymać Miętusa i namawia go na ucieczkę do świata parobków. Rozmarzenie o życiu parobka malowało się na twarzy Miętusa, co zauważył Syfon, wytykając jego zakłamanie: „Cudzy idealizm zwalcza, ale sam do parobków się wdzięczy”. Miętus w złości wyzywa Syfona na pojedynek na miny. Umawiają się po lekcjach. Miętus wyznacza na swoich arbitrów Myzdrala i Hopka, a Józia mianuje bezstronnym superarbitrem. Syfon wybrał Pyza i Guzka.
Pojedynek rozpoczyna się w zamkniętej klasie, bez widzów, według jasnych zasad:
„Przeciwnicy staną naprzeciwko siebie i oddadzą serię min kolejnych (…) Miny – jak najbardziej osobiste, swoiste i wsobne, jak najbardziej raniące i miażdżące – stosowane być mają bez tłumika aż do skutku”.
Syfon doskonale znosił najokropniejsze miny Miętusa, denerwując go coraz bardziej. Ostatnia mina Syfona była palcem dumnie podniesionym do góry, czego nie potrafił znieść przeciwnik. Miętus usiłował swój palec obrzydzić, ale bezskutecznie. Ogłoszono zwycięstwo Syfona, co wyprowadziło Miętusa z równowagi. Z wściekłością rzucił się na Syfona i dokonał na nim gwałtu przez ucho:
„Nadstaw uszko! Na szczęście jeszcze można dostać się do ciebie… na siłę… przez uszy… (…)
Nachylił się nad nim i poszeptał – Syfon zzieleniał (…) zaryczał widząc, że nie może uciec, zaryczał, by zagłuszyć zabójcze, uświadamiające słowa (…)”.
Ferdydurke — rodzina Młodziaków.
Po pojedynku na miny Józio wpada w pułapkę kolejnej formy. Pimko zabiera go do rodziny Młodziaków, gdzie ma za zadanie pozbyć się pozorów i nauczyć nowoczesności. Do domu wpuszcza ich Zuta, nowoczesna pensjonariuszka, której zachowane pełne jest ignorancji i tupetu. W ten sposób, w swoim mniemaniu, daje wyraz nowoczesności.
Józio szybko zapomina o dotychczasowych przekonaniach i za wszelką cenę chce być nowoczesny. Bezskutecznie usiłuje zaprzyjaźnić się z Zutą, starając się swoim zachowaniem pokazać, że wcale nie stroi póz. Gdy odwiedza go Miętus, Józio wyznaje, że zakochał się w Zucie, ma trzydzieści lat i próbuje pozbyć się gęby, którą mu nadano. Aby zdobyć Młodziakównę, Józio wraca do szkoły. Kopyrda okazuje się rywalem w walce o serce Zuty. Tymczasem okazuje się, że Syfon w wyniku gwałtu przez uszy postanawia się powiesić.
Podczas kolacji, Młodziakowa usilnie pokazuje swoją nowoczesność, stawiając ją naprzeciw, staromodnego według niej, Józia. Oznajmia, że namawia nawet córkę na intymne relacje z Kopyrdą, gotowa na nieślubną ciążę, będącą przejawem upragnionej nowoczesności. Bohater zauważa, że jest przez Młodziaków upupiany i chce dać temu kres.
Józio znajduje listy różnych mężczyzn do Zuty, m.in. od Pimki szukającego możliwości bycia sam na sam z dziewczyną i Kopyrdy, który bez skrępowania proponuje spotkanie łóżkowe. Bohater pisze do obu amantów list jako Zuta i zaprasza ich do domu na tę samą godzinę. Najpierw o północy w okno puka Kopyrda, którego Zuta wpuszcza, by z nowoczesnością oddać się namiętnościom, po czym puka Pimko, nie zauważając na początku ucznia. Józio krzyczy, że złodzieje są w domu, na co Młodziakowie biegną do pokoju córki. Gdy odkrywają Kopyrdę, nowocześnie nie widzą w tym nic złego, ale odkrycie w pokoju córki starego belfra już nie uchodzi płazem. Zaczyna się bójka, a Józio odchodzi z poczuciem, że pozbył się gęby nowoczesności i uwolnił od uczuć do Zuty.
Co oznacza słowo Ferdydurke?
Nie jest do końca jasne, co oznacza słowo Ferdydurke i początkowo uznawane było za przypadkowo stworzone i nic nieznaczące. Sam Gombrowicz mówił o Józiu, ale też o sobie „Ja, Ferdydurke”, nie wskazując żadnego wyjaśnienia odnośnie do genezy tytułu.
Pewien trop znalazł Bogdan Baran, który zauważył podobieństwo do imienia Freddy Durkee – bohatera powieści Sinclaira Lewisa, który również przeniósł się do czasów dzieciństwa.
Niektórzy z kolei widzą w Ferdydurke fonetyczne podobieństwo do angielskiego „thirty door key” („klucz do trzydziestu drzwi”), co związane byłoby z wiekiem bohatera, w którym rozpoczyna on retrospektywą wędrówkę po swoim życiu i szukanie ucieczki od formy.
Czym jest upupianie w Ferdydurke?
Upupianie to proces, który najlepiej widać w części poświęconej szkole. Bohater Ferdydurke ma okazję obserwować ten proces, a także sam jest mu poddany. Symbolem upupiania, a właściwie siły, która upupia, jest prof. Pimko. Chodzi tutaj o sytuację, w której uczniów na siłę się udziecinnia, rozmawia się z nimi i traktuje się ich wyłącznie jako dzieci, a nie jako partnerów do rozmowy. Upupianie to infantylizowanie, udziecinnianie, sprowadzanie do trzech głównych cech charakterystycznych: niewinności, czystości, skromności. Jest to jeden ze sposobów formatowania swojego rozmówcy (w tym przypadku dziecka), którego wtłacza się w schemat, w formę. W tej relacji zakłada się, że ten uczeń nic o świecie nie wie, nie ma żadnych cielesnych potrzeb, nie rozwijają się one w nim, a do tego jest wyjątkowo skromny, nie ma w nim żadnej dumy, buty, własnego zdania. Upupianie polega więc na „dorabianiu” uczniowi takiego właśnie wizerunku, sztucznie narzuconego. Jak się to robi? Przede wszystkim za pomocą sposobu komunikacji z uczniem, zwrotów do niego kierowanych, traktowania go jako młodej, niedoświadczonej istoty, którą trzeba prowadzić za rękę. Jest to oczywiście proces sztucznie narzucany na uczniów, odbierający im indywidualizm, własne zdanie, osobowość. To tworzenie sztucznego wizerunku dziecka, które — jak pokazuje praktyka — niewiele ma wspólnego z rzeczywistością. Witold Gombrowicz pokazuje jednak, że cały mechanizm klasycznej szkoły opiera się właśnie na takich zasadach.
Czym jest forma w Ferdydurke?
Forma w Ferdydurke to przede wszystkim coś nie do uniknięcia. Zdaniem Gombrowicza, co wyraźnie pokazuje w swojej powieści, nie ma ucieczki przed formą. Oczywiście można uciekać z jednej formy, natomiast efekt jest taki, że lądujemy w kolejnej. Józio wędrujący przez trzy różne przestrzenie – szkołę, pensję i wieś pokazuje nam bardzo wyraźnie, że wszyscy wokół niego mają narzucone określone schematy. Młodziakowie mają na przykład formę nowoczesną, starają się za wszelką cenę być rodzicami wyzwolonymi z określonych schematów, ale to wyzwolenie też jest sztuczne, a więc stanowi pewną formę. Na wsi mamy z kolei pana i parobka, z których to dwóch wizerunków bohaterowie nie mogą się uwolnić. Najbardziej wyraziście formę widać jednak w szkole, kiedy na lekcji polskiego pada pytanie, czemu właściwie Słowacki miałby zachwycać. Nauczyciel osadzony w formie, która zakłada jedynie, że oznajmia on uczniom, że Słowacki jest wielkim poetą, a oni to przyjmują pokornie, jest tym pytaniem zupełnie wytrącony z równowagi. Szybko jednak do niej wraca przy pomocy schematów umożliwiających zapanowanie mu nad uczniami,
Forma u Gombrowicza to schematy zachowań, przekonania, światopogląd, maski, które na siebie narzucamy, bo wydaje nam się, że tak, a nie inaczej powinniśmy się zachowywać, bo tego się od nas oczekuje, bo tacy powinniśmy być.
Jak autor Ferdydurke rozumie dojrzałość?
Witold Gombrowicz zdaje się mieć ambiwalentne podejście do dojrzałości. Z jednej bowiem strony traktuje ją jako doskonałość. Każdy z nas dąży do tego, aby zdecydować się na jakąś drogę życiową, konsekwentnie nią podążać, realizować się w wybranej przez siebie pracy itp. To zresztą problem głównego bohatera Ferdydurke – Józia, który mimo swoich 30 lat przyznaje się, że nie ma pomysłu na siebie, próbował różnych dróg, ale żadna nie okazała się taką, która by go pochłonęła na 100%, dlatego też pojawia się prof. Pimko, który na nowo zabiera go do szkoły, gdzie ma się ukształtować osobowość Józia.
Z drugiej jednak strony – dojrzałość nie jest tak wyjątkowa i dobra, jak mogłoby się z pozoru wydawać. Ma bowiem podstawową wadę: stanowi wyraz absolutnego przyjęcia formy, utożsamienia się z nią. Dojrzali ludzie to ludzie, którzy mają „formę”, przyjęli określone role w życiu i się ich konsekwentnie trzymają. Nie mają wobec nich dystansu, ponieważ te formy wyznaczają sens ich życia. Co gorsza, dojrzali ludzie starają się te „formy” narzucać na innych (przyprawiając im między innymi gębę). Są więc nie tylko schematyczni, ale i opresyjni wobec innych.
Gombrowicz zdaje się nie rozstrzygać kwestii dojrzałości w sposób jednoznaczny. Rozumie i chyba nawet popiera dążenie jednostek do dojrzałości, do przyjmowania ról i form, zdaje sobie sprawę, że z tych form nie ma ucieczki innej niż w kolejne formy. Ferdydurke zdaje się jednak zachęcać do uzyskania pewnego dystansu w stosunku do własnej formy, maski (a właściwie masek, które przyjmujemy). Marzy mu się dojrzałość, w której jest jednak miejsce na odrobinę zabawy, którą sam przecież uprawiał w wielu formach autokreacji (chociażby w swoich Dziennikach).
Jak wyglądała lekcja polskiego w Ferdydurke?
Lekcja polskiego w Ferdydurke to jedno z pierwszych wydarzeń, które skłania Józia do refleksji, że powinien uciekać przed formą.
Lekcja rozpoczyna się pojawieniem nauczyciela. Paradoksalnie jego wejście nie wymusza ciszy, tylko prowokuje jeszcze większy hałas. Uczniowie starają się za wszelką cenę zrobić ogromny wrzask. Jedynie Syfon Pylaszczkiewicz posłusznie wyjmuje książki. W końcu nauczyciel krzyknął, wrzaski się skończyły… i lekcja się wcale nie zaczęła. Tym razem uczniowie zaczęli korzystać z innych metod uniemożliwiających prowadzenie zajęć: zwolnienia do toalety, symulowania chorób, wciągania nauczyciela w zabawne anegdotki. Na nic to jednak się zdało, ponieważ w szkole był wizytator, którego pojawienia się obawiał się polonista. Najpierw chciał odpytać Syfona, ale ten nie zgodził się odpowiadać bez wizytatora. Stwierdził, że jeśli później ma opowiadać przy nim, to teraz nie może zdradzać swojej wiedzy.
Rozpoczęła się właściwa lekcja, której tematem miała być poezja Słowackiego. Nauczyciel zapowiedział, że będzie mówić o tym, dlaczego Słowacki wzbudza w ludziach zachwyt. Odpowiedź jednak okazała się nadzwyczaj prosta – „Słowacki wielkim poetą był”. Nauczyciel nie był w stanie powiedzieć wiele więcej, uczniowie zaś nie wykazywali żadnego nim zainteresowania. Powtarzali jedynie bezrefleksyjnie jego słowa. Profesor kazał więc im napisać wypracowanie: „Dlaczego w poezjach wielkiego poety, Juliusza Słowackiego, mieszka nieśmiertelne piękno, które zachwyt wzbudza?”. Na to odezwał się uczeń Gałkiewicz, który sprzeciwił się takiemu tematowi, ponieważ stwierdził, że on nie ubóstwia Słowackiego. To skonsternowało nauczyciela: najpierw chciał mu wstawić „pałę”, następnie wmówić mu, że jednak uwielbia Słowackiego, w końcu szantażował go dobrem własnej rodziny, które będzie zagrożone, jeśli on nauczyciel straci pracę za takie przekonania u uczniów. W końcu sięgnął po broń ostateczną – kazał Gałkiewiczowi czytać jeden z fragmentów Słowackiego, a sam dalej kontynuował wywód o wielkości wieszcza. Nikt się już nie sprzeciwił, wszystko wróciło do normy. Ta sytuacja pokazała, jak bardzo silna jest forma lekcji, układu nauczyciel-uczeń, gotowych schematów myślenia, których uczniowie muszą się nauczyć.
Dlaczego Ferdydurke jest utworem awangardowym?
Ferdydurke jest utworem anwangargowym z kilku powodów. Przede wszystkim jednak kluczowa jest tutaj gra, jaką powieść ta podejmuje z klasycznym modelem powieści realistycznej i czyni to na kilku poziomach.
• Chronologii – teoretycznie Ferdydurke układa się chronologicznie, ale kiedy uświadomić sobie sam początek i Józia, który ma 30 lat i ląduje w szkole na nowo, gdzie wszyscy traktują go jako dziecko, to chronologia przestaje być już taka oczywista.
• Związki przyczynowo-skutkowe i spójność akcji – tutaj także z pozoru Ferdydurke zdaje się zwykłą powieścią, jeśli jednak zastanowić się nad choćby takim epizodem jak bezdomny z gałązką za oknami Młodziaków albo wprowadzone dygresje, okazuje się, że tutaj spójności w tradycyjnym rozumieniu nie ma.
• Czas i miejsce akcji – z pozoru tylko realistyczne, znacznie bardziej zbliżające się do poetyki snu, która umożliwia wprowadzanie różnego rodzaju odkształceń, przeobrażeń.
Ferdydurke jest powieścią awangardową, która gra z konwencjami powieści dydaktycznej, psychologicznej, jak i wiejską sielanką. Z każdego z tych wzorów czerpie inspiracje, ale jednocześnie doprowadza do podważenia i wykrzywienia pierwotnych form opowiadania. Nie brakuje tutaj różnego rodzaju wyolbrzymień (choćby scena z matkami, które przejmują się niewinnością swoich dzieci w zdecydowanie przesadzony sposób). Sporo tutaj jest także groteski, przejaskrawienia, choćby w przedstawieniu ziemiańskości Hurleckich. Wszystko jest niby znajome, ale jednak udziwnione, ma zaskakiwać czytelnika, jak choćby sam tytuł czy zupełnie infantylne zakończenie: „Koniec i bomba. A kto czytał ten trąba”.
Dlaczego Ferdydurke to groteska?
Ferdydurke to powieść, która sięga po chwyt groteski przede wszystkim w przedstawianiu postaci, jak i niektórych związanych z nimi zdarzeń. Chodzi tutaj przede wszystkim o tak charakterystyczne dla groteski chwyty, jak wyolbrzymienie, parodia, komizm i absurd. W Ferdydurke każde ze środowisk, do których trafia Józio, zostaje za pomocą groteskowego obrazowania wyśmiane, podważone, pokazane w krzywym zwierciadle. Zarówno profesorowie w szkole są zbyt profesorscy, a uczniowie zbyt infantylni (jako grupa), Młodziakowie próbują być pedantycznie nowocześni, Młodziakówna jest groteskowa w swoim wyzwoleniu, parobkowie z kolei na wsi aż kipią cielesnością i także jest to komiczne. Wyolbrzymiony zostaje sposób prowadzenia lekcji, kuriozalne są rozmowy przy stole u Młodziaków, romanse rozwijające się na wsi także bardziej przypominają parodię niż mówienie o nich na serio.
Warto przypomnieć, że groteska to kategoria estetyczna, która cechuje się obrazowaniem łączącym przeciwstawne sobie kategorie, czyli np. brzydotę i piękno, tragizm i komizm, fantastykę i realizm. Ferdydurke pod tym względem jako całość jest groteską, ponieważ podejmuje bardzo realistyczną dyskusję o stereotypach, schematach, wyobrażeniach, jakim ulegamy w codziennym życiu, natomiast łączy to z fantastyką w kreowaniu akcji czy bohaterów, poetyką snu, która umożliwia narratorowi tak swobodne przechodzenie między kolejnymi wydarzeniami.
Dlaczego Ferdydurke to powieść inicjacyjna?
Ferdydurke nawiązuje do klasycznych powieści inicjacyjnych. Te z kolei dotyczyły procesu dojrzewania, dochodzenia do prawdy, uzyskiwania wiedzy o świecie. Powieścią inicjacyjną są np. Syzyfowe prace czy Przedwiośnie Stefana Żeromskiego, a więc pisarza współczesnego Gombrowiczowi. Wielką tradycję podróży, która daje inne spojrzenie na świat, ufundowała oczywiście Boska komedia Dantego. W Polsce pierwszym takim utworem, parodiującym w pewnym stopniu absolutną powagę tego typu utworów były Mikołaja Doświadczyńskiego przypadki Ignacego Krasickiego.
Ferdydurke odnosi się do całej tej tradycji przez głównego bohatera i fabułę. Józio, mimo że ma 30 lat, ponownie wraca do szkoły, aby dowiedzieć się, czym jest życie, przygotować się do dorosłości, odnaleźć sens. Okazuje się jednak, że odnajduje tylko formę, przed którą chce się bronić. Kolejne jego „podróże” przez pensję u Młodziaków po szlachecki dworek ujawniają jedynie siłę każdej kolejnej formy, jaką napotyka, a jednocześnie zachęcają bohatera do wydawania jej wojny. Co ważne, bohater jednak zdobywa na końcu upragnioną wiedzę. Niestety jest to bardzo brutalna prawda o świecie, która pokazuje, że nie ma innej ucieczki od formy niż w inną formę.
W jaki sposób forma Ferdydurke warunkuje proces odbioru powieści?
Forma Ferdydurke, która bazuje na starciu realizmu i fantastyki, w istotny sposób wpływa na odbiór tej powieści. W bardzo wielu miejscach można uznać bowiem, że opowiada ona o realnym życiu, konkretnych zjawiskach, piętnuje błędny sposób postrzegania rzeczywistości. Natychmiast jednak w takim momencie pojawia się fragment, scena, postać, która wyrzuca z tego realistycznego oglądu i każe patrzeć na Ferdydurke jak jakąś zabawę, bajkę, opowiastkę, która nie ma wiele sensu. Bardzo dobrze pokazuje to choćby samo zakończenie powieści, kiedy to poważną refleksję o niemożności ucieczki przed formą wieńczy iście dziecięca rymowanka: „Koniec i bomba. A kto czytał ten trąba”. Takich zestawień na przestrzeni całej powieści jest wiele, to zaś stawia odbiorcę w trudnej sytuacji, bo autor cały czas prowadzi bowiem z nim grę. Trzeba być uważnym, kiedy w Ferdydurke mówi się na serio, a kiedy zaczyna się zabawa oraz kiedy się ona kończy i wracają poważne problemy. Wydaje się wręcz, że oddzielenie jednego od drugiego w tej powieści jest właściwie niemożliwe.
Nawiązania do innych utworów w Ferdydurke.
Ferdydurke jest usiana nawiązaniami do innych utworów. Wśród najważniejszych należy wymienić:
• w kontekście motywu wędrówki, inicjacji, poszukiwania wiedzy: Boska komedia Dantego, Kandyd Woltera, W poszukiwaniu straconego czasu Marcela Prousta,
• w kontekście motywu szkoły i inicjacji – Syzyfowe prace Stefana Żeromskiego,
• Pan Tadeusz w odniesieniu szczególnie do trzeciej części, obrazu dworku szlacheckiego,
• poezja Słowackiego, Mickiewicza, polski romantyzm fundujący wizję idealnej kobiety (do której nie pasuje młoda pensjonarka), romantyzm jest jednym z podstawowych przedmiotów parodii w Ferdydurke,
• Gargantua i Pantagruel Francois Rabelais jako przykład analogicznego działania groteski i parodii.
Niewinność w Ferdydurke.
Niewinność w Ferdydurke jest równie istotna jak problem dojrzałości. Zdaniem Gombrowicza człowiek nigdy ostatecznie nie dociera do pełni dojrzałości. Oczywiście, dojrzewamy, wybieramy jakąś formę, przyjmujemy maski i funkcjonujemy jako osoby dorosłe. Zdaniem Gombrowicza gdzieś tam głęboko, ukryte są w nas jednak pewne pokłady niedojrzałości, dla której należy znaleźć formę. To bowiem owa buzująca w nas niedojrzałość doprowadza do rozbicia tradycyjnych form, stereotypów, wzorców zachowań. Gombrowicz był przekonany, że sztuka jest właśnie wyrazem tej podskórnie drążącej nas niedojrzałości.
Niedojrzałość tak rozumiana to jednak kłębowisko potrzeb, buzującej energii, popędów. Nie można więc tak rozumianej niedojrzałości utożsamiać z niewinnością. Ta bowiem jest, co prawda, symbolicznym znakiem dziecięcości, prostoduszności czy łatwowierności. Nie jest to jednak coś skrywanego, a wręcz przeciwnie – wystawionego na widok publiczny. Pupa, która jest symbolem niewinności, jest jednocześnie w powieści znakiem opresji. Przykład Józia pokazuje bowiem, że infantylizacja nie dotyczy wyłącznie dzieci, często silne utożsamienie się z formą również prowadzi do takiej wtórnej infantylizacji, którą w powieści nazywa się upupieniem. To zjawisko Gombrowicz ewidentnie krytykuje. Nie krytykuje natomiast wewnętrznej niedojrzałości, chce jednak dla niej znaleźć nową formę. Jest bowiem przekonany, że to, co niejednokrotnie buzuje pod maską dojrzałości, jest od niej znacznie ciekawsze i jednocześnie chroni nas przed sztucznie narzuconą niewinnością.