Monika Wąs, Interia: Czy była pani buntowniczką od zawsze, czy stała się nią, dopiero będąc nauczycielką?

Aneta Korycińska, Baba od polskiego: Buntowniczką byłam od zawsze. Dylematy, jak się zachować, towarzyszyły mi już od dzieciństwa. To kwestia charakteru. W szkole miałam bardzo dobre oceny. Nie mogę powiedzieć, że nie byłam kulturalna. Wręcz przeciwnie uchodziłam za bardzo grzeczne dziecko, ale gdy widziałam jakiś absurd, to on mi nie pozwalał czuć się dobrze w danej przestrzeni. Tak mam do dziś. 

W ogóle nigdy nie sądziłam, że można chcieć być nauczycielem. Gdy byłam w liceum, odbyło się spotkanie z osobami, które przeprowadzały testy zawodowe. Z pytań i odpowiedzi, których udzieliłam, wynikało, że powinnam zostać albo nauczycielką, albo psycholożką. Powiedziałam wtedy mojej polonistce, że ja sobie tak życia nie zmarnuję. Los zdecydował inaczej, a ja jestem bardzo zadowolona z biegu wypadków. Niedawno, o ironio!, prowadziłam warsztaty w klasie mojej nauczycielki od polskiego. 

Śmiała deklaracja, wiedziała pani, czego nie chce robić. Jak w takim razie trafiła pani na studia z filologii polskiej? 

Po liceum myślałam, że zajmę się fizyką, biologią… W ogóle bardzo dużo rzeczy mnie wtedy interesowało. W tym okresie też dużo chorowałam. Uznałam, że warto zdecydować się na kierunek studiów związany z tym, co nie sprawiało mi trudności a dawało dobre wyniki. Wiedziałam, że umiem pisać. Filologia polska była więc naturalnym wyborem. Postanowiłam, że po roku zdecyduję, co dalej, ale… zakochałam się w tych studiach! Poznałam ludzi, z którymi miałam o czym rozmawiać, mogłam realizować dużo projektów. Założyliśmy Teatr Polonistyki, mogłam uczestniczyć w spotkaniach kół naukowych. Realizowałam swoje pasje, ale nadal nie chciałam uczyć w szkole. Do licencjatu podeszłam strategicznie. Miałam zdobyć zawód, więc wybrałam ścieżkę nauczycielską, ale rozwijałam się też w innych obszarach. Uznałam, że dobrym pomysłem będzie wybór studiów z redakcji językowej tekstu, więc je rozpoczęłam. 

Wybrała pani pracę w wydawnictwie?

Gdy rozpoczęłam studia doktoranckie, znalazłam pracę, ale nie w wydawnictwie. Trafiłam do redakcji gazety.pl, ale nie do działu poświęconego kulturze. Miałam tworzyć treści dotyczące rozrywki, na której się nie znałam. Nie oglądałam programów tego typu. Dla mnie to był duży wysiłek, żeby pisać o świecie, który mnie nie pasjonuje. W tym czasie tworzyłam też artykuły naukowe historycznoliterackie, np. o Słowackim. To były dwa różne światy. Nie umiałam wejść w rytm dziennikarski, w media. Nie odnajdywałam się w tym. Postanowiłam odejść i skorzystać z wykształcenia pedagogicznego. Trafiłam do szkoły i to był strzał w dziesiątkę! Wreszcie mogłam pokazać moje (czasem szalone) pomysły, a energia klasy i to, że dobrze się bawimy, napędzały mnie do podejmowania dalszych działań. Każda lekcja była inna. Zrozumiałam, że żadna inna praca nie da mi takiej satysfakcji. 

Dlaczego zatem zrezygnowała pani z pracy w szkole? Co było powodem – problemy systemu edukacji czy założenie działalności gospodarczej, która przyniosła większą swobodę i dochody?

Nie odeszłam z powodu działalności ministra Przemysława Czarnka. Znałam główne bolączki polskiej edukacji, zanim zaczęłam pracę w szkole. Od początku wiedziałam, ile zarabiają nauczyciele. Zdawałam sobie sprawę, że z pensji, którą otrzymam, nie opłacę nawet najmu kawalerki. Od razu szukałam dodatkowego zajęcia. 

Dziesięć lat pracowałam jako nauczycielka w bardzo dobrej szkole. Nikt nie narzucał mi podręczników, tworzyłam autorskie programy nauczania zgodne z podstawą programową. Miałam miejsce na kreatywność i dużo swobody. Mogłam np. zabrać uczniów do parku na lekcję języka polskiego. To była dobra strona mojej pracy, ale nie było idealnie. 

Odeszłam z powodów personalnych, ale też dlatego, że miałam taką możliwość. Nie wszyscy mogą sobie na to pozwolić. Dzięki Babie od polskiego, czyli własnej działalności gospodarczej, miałam drugą równoległą ścieżkę zawodową. Po pewnym czasie wiedziałam, że mogę się z niej utrzymać. I skorzystałam z możliwości, które sobie stworzyłam. 

 
 
 
 
 
Wyświetl ten post na Instagramie
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Post udostępniony przez ROMANTYKON - konwent miłośników romantyzmu (@romantyk.on)

 

Wspomniała pani o ministrze Czarnku. Skierowała pani do niego wniosek o udostępnienie informacji publicznej dotyczący podręcznika do historii i teraźniejszości. Czy jest jeszcze coś, o czym chciałaby pani porozmawiać z ministrem edukacji i nauki, gdyby pojawiła się taka okazja?

Tak, złożyłam wniosek dotyczący podręcznika do HiT-u. Jednak chciałabym powiedzieć panu ministrowi znacznie więcej. Uważam, że powinien rozmawiać o edukacji z młodymi ludźmi, konsultować rozwiązania z tymi, których one dotyczą, pytać o potrzeby, słuchać odpowiedzi, wyciągać wnioski i wprowadzać mądre rozwiązania. 

Bezsensowne jest to, że o tym, jak ma się uczyć młodzież, decydują osoby, które już dawno młode nie są. Świat się bardzo dynamicznie zmienia. Nastolatek inaczej widzi otaczającą rzeczywistość niż osoba dorosła, pan w garniturze. 

Szkoła powinna być dla młodej osoby miejscem ekspresji, wyrażania własnego zdania, refleksji na temat różnych poglądów. Dzięki temu na podstawie rzetelnej wiedzy i dyskusji uczniowie mogliby budować własny system wartości. 

Szkoła powinna być też bezpiecznym miejscem, wspólnotą. Pieniądze przeznaczane na system edukacji muszą odpowiadać bieżącym potrzebom dzieci i młodzieży. Mam wrażenie, że teraz są w wielu wypadkach źle wykorzystywane, przepalane. 

Na co, według pani, w pierwszej kolejności powinny być przeznaczone pieniądze związane z systemem edukacji w naszym kraju?

Najpilniejsze jest wsparcie psychologiczne uczniów i zadbanie o niedofinansowaną psychiatrię dziecięcą. Młodzi ludzie zmagają się dziś z ogromną presją. Potrzebują często fachowej pomocy. Nauczyciele w wielu przypadkach nie mają narzędzi, aby pomóc uczniowi znajdującemu się w kryzysie psychicznym. Niektórych sygnałów związanych z depresją i innymi problemami psychicznymi nie zauważają, bo często nikt ich tego nie nauczył. Robią, co mogą, ale ponoszą ogromne osobiste koszty tych starań. Nie mają superwizji, czyli sami nie spotykają się z terapeutami i psychologami, żeby porozmawiać. Przenoszą więc problemy z pracy do domu, co w naturalny sposób wywołuje u nich frustrację. 

Czy remedium na problemy publicznej edukacji są inne formy kształcenia, np. szkoły prywatne, dodatkowe lekcje?

Im więcej absurdów w państwowym systemie, tym więcej osób korzysta z innych form kształcenia. Rodzice, chcąc bronić dzieci przed błędami, wynikającymi m.in. z działań ministerstwa, wydają ogromne pieniądze na edukację prywatną, społeczną. 

Zapominamy, że uczniowie powinni mieć zapewnioną edukację państwową, czyli bezpłatną, na wysokim poziomie! Ja też zarabiam na prywatnych zajęciach. Uważam, że odpowiadam na potrzebę, która się pojawiła. Według mnie świadczy to jednak o kryzysie edukacji w Polsce. Bo tylko niektórzy mają dostęp do dobrego nauczania. Dzieli się uczniów na lepszych i gorszych. Tych, którzy urodzili się w dużym mieście i ich rodzice mają na tyle pieniędzy, aby zapewnić im wysokie standardy nauczania, oraz pozostałych, którym się nie poszczęściło. 

Przeczytaj również: Matura próbna 2023 już w grudniu. Znamy terminy wszystkich egzaminów

Czy jest coś, co pani zdaniem, mogą zrobić rodzice i nauczyciele, aby choć trochę poprawić sytuację w szkołach?

Szkoła powinna być wspólnotą, która ze sobą współpracuje. To nie powinien być zamknięty budynek, ale przestrzeń, do której każdy może wnieść coś od siebie. Często rodzice dużo pracują, wysyłając dziecko do szkoły z przekonaniem, że trafia w bezpieczne miejsce. Bywa, że ich rola na tym się kończy. W czasach ich młodości z nauczycielami się nie dyskutowało –  ja zachęcam do zmiany podejścia, do zadawania pytań. Na przykład, gdy słyszymy, że nasze dziecko nie umie pisać, warto dopytać, co to znaczy i jak można to zmienić. 

Według mnie to rodzic powinien mieć najwięcej do powiedzenia w kwestii edukacji dziecka. Nauczyciel powinien odpowiadać na jego pytania, rozwiewać wątpliwości, informować o problemach i postępach ucznia. To może być męczące dla obu stron i wymaga poświęcenia czasu, ale nie ma nic cenniejszego dla młodego człowieka niż poczucie bezpieczeństwa i opieki ze strony dorosłych. Dzięki takiej współpracy proces wychowania będzie spójny. 

Rodzice czasem boją się przyjść i zapytać, bo gdy oni byli dziećmi, to nauczyciel był autorytetem…

Autorytet zdobywa się otwartością i wiedzą. Nauczyciel musi umieć rozmawiać zarówno z uczniem, jak i z rodzicem. Nie twierdzę, że to proste zadanie. Młody człowiek powinien mieć poczucie, że może przyjść do nauczyciela, gdy ma pytania związane z przedmiotem, ale też i wtedy, gdy ma inny problem, niekoniecznie związany ze szkołą. 

Mam kontakt z absolwentami. W szkole mówili do mnie per pani Aneto, po jej ukończeniu często proponowałam im przejście na ty. Większość z nich, nie chce przekraczać tej granicy. To jeden z wyrazów szacunku, który chcą mi okazać. Dla mnie szczególnie cenna jest chęć utrzymywania przez nich kontaktu ze mną, zwłaszcza teraz, gdy są już na studiach. 

Z tej perspektywy może pani opisać współczesnego ucznia po maturze. Czy to osoba pewna siebie, znająca swoją wartość, idąca z otwartym umysłem w świat, czy niekoniecznie?

Młodzi ludzie są bardzo zagubieni. Jeżeli uczeń nie wyjeżdża na studia do innego miasta, to niewiele się zmienia w jego życiu. Zdana matura nie otwiera nowego, lepszego świata, wręcz przeciwnie. Pojawia się niepokój. Nie mają już lekcji tworzących rytm, dzięki którym wiedzą, co mają ze sobą zrobić. Zajęcia na studiach nie trwają przez cały dzień, nie są regularne, pojawiają się nowi ludzie, a nie dawni znajomi. Jest też presja, że nagle stali się dorośli, a wybór studiów zdecyduje o tym, co będą robili przez resztę życia. 

Zdarza się, że błądzą, zmieniają kierunki. Studiują rok, rezygnują, wybierają inny kierunek. Wielu z nich już podczas studiów podejmuje pracę, bo zaczyna brakować pieniędzy na przeżycie w wielkim mieście. 

Obserwuję problemy uczniów po szkołach społecznych i prywatnych, w których pracowałam. Czasem nie radzą sobie na studiach, bo być może do tej pory mieli za dużo indywidualnego podejścia i otwartości. Nagle na uczelni okazuje się, że nie ma dowolnej ilości terminów, żeby zdać egzamin. Trzeba mądrze zarządzać swoim czasem. To dla nich trudne. 

Przeczytaj również: Najmłodszy nauczyciel w Polsce: Uczniowie znają swoje prawa i głośno o nich mówią. Patrzę na to z dumą

Powiedziała pani o problemach młodych ludzi, wielu bolączkach polskiego systemu edukacji, ale czy z czegoś możemy być dumni? 

Dobrze, że zaczynamy mówić o problemach edukacji. Dzięki temu coraz więcej osób, które chcą poprawić sytuację, zaczyna się zrzeszać. Pojawiają się warsztaty dla młodych ludzi. Uczą się na przykład jak tworzyć hasła do Wikipedii, dzięki temu mają wpływ na rzeczywistość internetową. Mogą nauczyć się języka inkluzywnego.

Dyrektorzy zgadzają się, aby osoby spoza placówki prowadziły prelekcje i warsztaty. Powstają różne ważne inicjatywy, dzięki którym nauczyciele mogą podnosić swoje kompetencje. Doceniam pracę np. Szkoły z Klasą, Szkoły Dobrej Edukacji i Szkoły Edukacji. 

Nauczyciele mogą rozmawiać o procesie kształcenia, różnych podejściach do nauczania, innowacyjnych metodach na forum międzynarodowym. Właśnie wróciłam ze Szwecji, z bardzo inspirującego spotkania. To wspaniałe możliwości, z których warto korzystać. 

Ważne jest też, że dzieci i młodzież mogą wyjeżdżać. Wycieczki są istotne w procesie edukacji i cieszę się, że jest to dofinansowane ze środków ministerialnych. Oczywiście tych pieniędzy nie wystarcza dla wszystkich, ale jakaś pula jest. Bo, niestety, nie każdego rodzica stać, aby zapłacić za wyjazd dziecka. 

Chciałabym wymienić więcej plusów… Mam nadzieję, że niedługo będę mogła. 

 

Rozwiąż nasze quizy:

QUIZ Pamiętasz lektury z czasów szkolnych? Uzupełnij brakujące słowo

QUIZ ortograficzny. Czy wiesz, jak zapisać te rzadko używane wyrazy?

QUIZ: Rozszyfruj skróty i skrótowce. Wstyd nie mieć kompletu punktów