W czasie, kiedy oczy całego świata zwrócone były na zmagania drużyn piłkarskich w czasie Mistrzostw Świata w piłce nożnej, ja uczestniczyłam w zupełnie innych zawodach sportowych. Mimo iż nawet była tam telewizja, podejrzewam, że oglądalność była minimalna. A to dlatego, że były to zawody lekkoatletyczne dzieci z zespołem Downa, czyli inaczej mówiąc Muminków, jak ich pieszczotliwie, bez cienia złośliwości, nazywamy.
Prowincjonalny mały stadion gościł niewielką liczbę kibiców, głównie rodziny i przyjaciół zawodników. Mimo to atmosfera była fantastyczna, a doping gorący. Uśmiech towarzyszył każdemu dziecku, które startowało w zawodach. Każdy z nich mógł na chwilę poczuć się bohaterem, na którego zwrócone są oczy wszystkich obecnych. Nieważne jest to, jaki jest wynik, liczy się udział.
Zresztą widać to po dzieciakach. Jeden z moich podopiecznych, Bartek, bierze udział w skoku w dal. Trzymam kciuki z całych sił i jak tylko chłopak wychodzi na rozbieg krzyczę z całych sił: "Bartek, Bartek!". Bartek, jak prawdziwa gwiazda przesyła całusy i macha do publiczności. Widzę, że wzbudza wielką sympatię, bo do mojego kibicowania przyłącza się coraz większa grupa ludzi.
Bartek oddaje najkrótszy skok, ale nic to, schodzi z bieżni z głową podniesioną i dumną, uśmiecha się chyba jeszcze szerzej niż przed skokiem, a ja cieszę się razem z nim. Inne dzieciaki poklepują go po ramieniu i gratulują, iście rodzinna atmosfera, nie ma zazdrości ani zawiści.
To zachowanie nie budzi we mnie zaskoczenia. Cieszy mnie ta bezinteresowność i odświętność tego dnia, cieszy panujący dookoła entuzjazm. Jednak o wyjątkowości tego dnia dla mnie zadecydowało inne wydarzenie:
Zaczyna się konkurencja biegu na 100 metrów. W niej z kolei bierze udział Wiktor. Chciałaby żeby wygrał, bo wiem jak bardzo mu na tym zależało. Widzę jak się denerwuje, ale nie zapomina zrobić profesjonalnej rozgrzewki przed startem. Zresztą reszta zawodników też wyraźnie naśladuje zawodowych biegaczy - podskakują raz na jednej, raz na drugiej nodze, potem skłony, rozciąganie… no i już wszyscy gotowi do startu. Biegną… Najpierw wszyscy równo, a potem Wiktor wysuwa się na prowadzenie. "No…" - myślę sobie - "Teraz to go chyba nikt nie wyprzedzi". Oczyma wyobraźni już widzę mojego podopiecznego stojącego na podium i odbierającego złoty medal. Jestem taka dumna z niego.
Ale co to? Tuż przed samą metą Wiktor zatrzymuje się i biegnie z powrotem, oddalając się od mety. "Co ty robisz głuptasie!" - myślę sobie. Inne dzieci mijają Wiktora i dopiero teraz widzę, że jeden z rywali przewrócił się w czasie biegu i leży na bieżni. Minę ma niewesołą, ale Wiktor, który widział ten upadek, wrócił po kolegę. Pochylił się nad nim, pomógł wstać i teraz już obaj biegną do mety. Dwaj szczęśliwi chłopcy, którzy przegrali bieg, ale wygrali przyjaźń.
Publiczność nagradza Wiktora i jego nowego przyjaciela gromkimi brawami. Ja też dostrzegam piękno tej chwili i uświadamiam sobie, na czym polega zasada "fair play" w sporcie. Bo w świecie ludzi pełnosprawnych jest ona już chyba mitem.
Przypominają mi się sceny z profesjonalnych zawodów. Idea starożytnych igrzysk olimpijskich odżyła w czasach nowożytnych za sprawą barona Pierre'a de Coubertina. On też wprowadził zasadę "fair play" czyli uczciwej i szlachetnej konkurencji sportowej oraz szacunku dla rywali. Jednak do dzisiaj niewiele z tych założeń pozostało. Współczesny sport jest nastawiony jedynie na zysk i ciągłe zwiększanie oglądalności. Częściej mamy do czynienia ze sportem agresywnym i bezwzględnym, w którym liczą się tylko indywidualne osiągnięcia każdego z zawodników. Ponadto wciąż dowiadujemy się o coraz to nowszych aferach dopingowych i korupcyjnych, w których wyniki meczów są "kupione".
Można tutaj mnożyć negatywne przykłady. Ja ograniczę się do dwóch, które utkwiły mi najbardziej w pamięci. Jedno, całkiem niedawne, miało miejsce w czasie tegorocznych Mistrzostw Świata. Mecz na samym szczycie - Francja i Włochy walczą o tytuł mistrza świata w piłce nożnej.
Jednym z zawodników Francji jest piłkarz - legenda, Zinedine Zidane. Swoją sławę mistrz zawdzięcza nie tylko znakomitej grze piłkarskiej i sportowemu talentowi, ale też właśnie czystej i uczciwej rywalizacji. I niestety, kończący karierę Zizu zszedł z boiska właśnie z powodu karygodnego zachowania wobec gracza drużyny przeciwnej. Jeden z Włochów sprowokował go niewybrednymi docinkami, na które Zidane zareagował agresją. Dostał czerwoną kartkę i musiał opuścić swoją drużynę.
Niesportowe zachowanie dotyczyło zarówno Zidane, jak i jego rywala. Świadczy to o zaprzepaszczeniu zasady szacunku dla przeciwnika w zawodach.
Po tym finale została tylko gorycz i rozczarowanie grą mistrzów. Niewiele miało to wspólnego z pozytywnymi emocjami, jakie powinny towarzyszyć zawodom sportowym.
Myślę, że Coubertin złapałby się za głowę będąc świadkiem takiego zachowania.
Inne wydarzenie, nie tak jednoznacznie złe, ale na pewno niesportowe, miało miejsce podczas igrzysk olimpijskich. Trwał bieg maratoński, a właściwie się kończył, bo na ostatnią prostą wbiegła jedna z zawodniczek. Była pierwsza, daleko za sobą zostawiła rywalki, dlatego medal był już niemal w jej rękach.
Jednak w pewnym momencie nogi odmówiły jej posłuszeństwa, zawodniczka upadła, potem próbowała się podnieść i zebrać siły na przebiegnięcie tych kilkudziesięciu metrów, które dzieliły ją od mety. Oklaski na stadionie umilkły i nastała konsternacja. Nikt nie wiedział co się dzieje. Zawodniczka wciąż nie mogła dobiec do mety. Jej rywalki już ją dogoniły i mijają bez żadnej reakcji, bez wyciągniętej dłoni, bez pomocy. Przecież każda z nich biegnie po medal, a to przecież grube pieniądze. I tylko to się liczy. Ta, która przebiegła metę pierwsza pewnie wychwalała los, za taką niespodziankę, za taki prezent.
Ostatecznie zawodniczka podniosła się i dobiegła do mety, ale zupełnie sama, bez medalu, bez sławy, sama ze swym własnym niedomagającym ciałem.
Całkiem podobna sytuacja do tej, która przed chwilą miała miejsce na małym prowincjonalnym stadionie, gdzie zawodnicy biegli wprawdzie nie na 40 000 metrów, a zaledwie na 100, ale to oni udowodnili, czym jest prawdziwa sportowa rywalizacja, co znaczy szacunek dla rywala i godne sportowca zachowanie.
Idea fair play żyje, ale nie na stadionach, gdzie królują herosi naszych czasów, piękni, wysportowani i nieprzyzwoicie bogaci. Bogaci dzięki wielkim sukcesom sportowym, a nieraz także dzięki oszustwom. Żywotną i świetnie się mającą zobaczyłam dopiero na prowincjonalnym mały stadionie, gdzie rywalizacja jest tylko dodatkiem do spotkania człowieka z człowiekiem i gdzie nagrodą za godne sportowca zachowanie jest paczka cukierków i czekoladek.