Z racji tego, że w temacie brak jakiejkolwiek wzmianki o tym, że moim zadaniem jest dokonanie analizy kultury osobistej i zawodowej tylko osoby wciąż żyjącej i stąpającej po świecie, obrałam postanowienie napisania o nieżyjącym już, ale wciąż żywym w naszych sercach i umyśle, człowiekiem wielkiego formatu - Marku Kotańskim.
Kim był Marek ?
........................................................................................................................
O sobie samym mówił : "daleki jestem od pewności, że osąd jaki mi wystawią za to co robię będzie jednoznacznie pozytywny, ponieważ prawda o człowieku jest zawsze złożona, tylko wówczas nie rozmija się z rzeczywistością."
Wspaniały idealista i dalekowzroczny wizjoner, który przez cały okres trwania swego życia poszukiwał innowacyjnych rozwiązań problemów, które miotają współczesnymi zbiorowościami społecznymi. Niemal zawsze był pierwszy: przy uzależnionych od narkotyków, zarażonych HIV-owcach i bezdomnych. Niezwykle charyzmatyczny inicjator i lider "Monaru", a także "Markotu", zainicjował utworzenie więcej niż stu sześćdziesięciu placówek pomocowych i leczniczych dla uzależnionych, schorowanych, którzy nie posiadają dachu nad głową, dla ludzi bez przeszłości i przyszłości. Niezwykle wrażliwy psycholog - terapeuta o niewyczerpującym się rezerwuarze energii - nauczał innych ludzi, w jaki sposób "czerpać siłę z dawania siebie innym". Z uporem maniaka, brawurą, męstwem i imponującą determinacją walczył na rzecz ludzi w potrzebie, albowiem sam mówił o sobie, że "sprzedał się ludziom".
"Przyjacielu mój
daj mi trochę siebie,
siłę, odwagę, zaufanie do ludzi...
Chcę żyć inaczej.
...Daj mi więcej
przyjacielu mój
daj mi trochę siebie,
bym i ja mógł dać siebie innym." *
Nigdy nie brakowało środków, aby nie powstrzymywać jego coraz nowszych konceptów, myśli i inicjatyw, przecież w zupełności wystarczające jest z jednego serca do innego serca przelać choć odrobiny ciepła.. Przełamywał wszelkie stereotypy, obalał wszelkie mity i stawał w obronie godności oraz prawa najwątlejszych, zepchniętych na margines życia społecznego.
Wzbudzał kontrowersje oraz skrajne uczucia, stąd też jednego, czego nie brakowało w nim samym i wokół jego osoby, to "obojętność". Dzięki temu, w sercach i myślach tak wielu istot ludzkich pozostawił po sobie tyle dobra i ciepła.
Dokładnie dwadzieścia cztery lata temu, w momencie, w którym Karol Wojtyła został powołany na stanowisko papieża, zaś Wanda Rutkiewicz stanęła na szczycie Mount Everest ( Czomolungmy), Marek Kotański poczynił pierwszy krok w celu zdobycia i utrzymania przyczółków niemożliwego... W tym dniu, wywiódł ze szpitala "garstkę" młodych narkomanów do wyniszczonego i zdewastowanego dworku w Głoskowie i zamiast lekarstw i szpitalnych łóżek zaproponował im normalne życie oraz stanowiska pracownicze we wspólnocie terapeutycznej. Los zechciał, iż ten rozsiewający wokół miłosierdzie Człowiek wielkiego formatu i o wielkim sercu odszedł do wieczności w dniu, w którym Jan Paweł II przybliżał nam zagadnienie Bożego Miłosierdzia i pochylania się nad słabymi i potrzebującymi. Czyżby Najwyższy Ojciec uznał, iż Marek Kotański już wykonał powierzoną mu misję ?
W moim życiu niezwykle ważną rolę odgrywa "wiara". Stoję na stanowisku, iż życie winno być przepełnione miłością do bliźniego, a szczególnie do ludzi pokrzywdzonych przez los. Niepełnosprawni, schorowani, biedni nie oczekują wyłącznie współczucia i empatii, potrzebują również wsparcia konkretnego. Wiara jest również sposobem na przezwyciężenie trudnych momentów życiowych, przywraca nadzieję na lepsze czasy, na radosne sytuacje i warunki. Stanowi ucieczkę od ludzi niegodziwych, od zawiści, od nieczystości, której jest na całym ziemskim globie tak wiele i który mam ogromne pragnienie pokonywać - z determinacją i uśmiechem na twarzy!
Uśmiech jest czymś, o czym każda istota ludzka nie powinna zapominać. Z pewnością jest pomocny we wszystkich zaistniałych okolicznościach, dodaje sił i otuchy, jest naszym towarzyszem i przyjacielem. Inni - realni przyjaciele - również są niezbędni, są rzeczywistym i szczerym wsparciem. Jakże przyszło mi wychowywać ośmioletniego, niepełnosprawnego syna , niewyobrażalna jest dla mnie egzystencja bez najbliższej rodziny, przyjaciół i bez systemu aksjonormatywnego, o którym pisałam wcześniej. Bez tego wszystkiego moja droga przez życie nie byłaby pełna.
Za pierwszego człowieka, który poświęcił swoje życie w imię ludzkości i jej rozwoju był Prometeusz, albowiem wykradł on z boskiego Olimpu ogień, za co spotkała go niezwykle surowa kara - został przykuty do skał Kaukazu.. W późniejszym czasie niejednokrotnie ktoś podejmował działania podług wzorca mitu o Prometeuszu. Niejeden twórca literacki opisywał takiego formatu ludzi i tego typu czyny, gloryfikując je i ukazując ich nieocenione wartości.
Niezwykle istotna w Nowym Testamencie jest przypowieść, parabola o "O miłosiernym samarytaninie". Przedstawia ona historię Samarytanina (mieszkańca krainy określanej nazwą "Samaria"), który nie tylko wyraził współczucie względem rannego i okradzionego przez zbirów, lecz także opatrzył jego krwawiące rany, pielęgnował i opłacił jego pobyt w gospodarstwie w miasteczku. Pomocy potrzebującemu odmówili przed nim dwaj duchowni, a więc ludzie, którzy ze względu na swoje powołanie powinni udzielać pomocy każdemu człowiekowi. Przesłaniem i metaforą paraboli jest "przykazanie miłości" oraz miłosierdzia, jakie winniśmy sobie okazywać nawzajem każdego dnia.
Pisarzem, który niezwykle często podejmował zagadnienie poświęceń, był polski noblista - Stefan Żeromski. Nowela jego autorstwa, zatytułowana "Siłaczka" oraz powieść pod tytułem : "Ludzie bezdomni" ukazują losy dwóch bohaterów, którzy podejmują w życiu długofalową decyzję o poświęceniu innych całego swego czasu i życia.
Stanisława Bozowska - bohaterka wyżej wspomnianej noweli - podejmuje walkę z ciemnotą i uwstecznianiem się wsi i małych miasteczek. Rzeczywiście jest siłaczką - bowiem próbuje samodzielnie nauczać wiejskie potomstwo, wykonuje w "głuchej" wiosce pracę nauczycielki. Czyn ów jest niezwykle piękny, wzruszający i szlachetny, jednak jego koniec jest smutny : z wyczerpania i ubóstwa Stanisława zapada na ciężką chorobę i odchodzi do wieczności.
Z kolei doktor Tomasz Judym poświęca całe swe życie, żyjącym w ubóstwie górnikom. Zalicza się on do typu ludzi "bezdomnych" - zmuszony jest zrezygnować z posiadania osobistego domu i rodziny. Jako doktor nauk medycznych, pragnie przyczynić się do szczęścia ludzi biednych, którzy nie są w stanie uiścić należnej mu opłaty, pragnie prowadzić leczenia ich rodzin, rezygnuje z osobistego życia. To również szlachetna i odważna decyzja, niemniej jednak przyczynia się do cierpienia jego ukochanej Joanny, która pragnie stać się jego przyszłą żoną , stworzyć z nim rodzinę, razem z nim pracować w przychodni. Doktor Tomasz Judym stoi na stanowisku, iż działalności społecznej, poświęcenia siebie i własnego szczęścia innym ludziom - nie można w żaden sposób pogodzić.
Jakby istnym przeciwieństwem doktora Tomasza Judyma jest lekarz Piotr Obarecki - drugi po Stanisławie Bozowskiej bohater "Siłaczki". Ów lekarz zrezygnował ze swoich młodzieńczych ideałów, przysposobił się do praw Obrzydłówka, począł "obrastać w tłuszcz". Od swych pacjentów pobierał opłaty, nie leczył ubogich, ale wyłącznie tych, którzy byli w stanie pokryć koszta leczenia. Jednym słowem - "nie został Prometeuszem" tak jak Stanisława Bozowska. Jednak czy posiadamy prawo całkowitego potępienia jego osoby i jego zachowania?
Wreszcie przyszły czasy, w których każda jednostka ludzka ceni swą wiedzę, potencjał i zawód, który wykonuje. Powiada się, iż dzisiaj nie ma niczego za darmo. Prawdą jest, że brzmi to niezwykle brutalnie i okrutnie. Wygląda na to, że na "Siłaczki" i na "Tomaszów Judymów" brak miejsca w dzisiejszych realiach. Z jednej strony - nie napawa to optymizmem i entuzjazmem. Bo przecież ideały, oddanie się innym - to właśnie wartości, to jedyne podejmowane działanie, które posiada sens. Ile zwykle trudno egzystować na świecie, w którym każda istota ludzka myśli wyłącznie o sobie samej i dla swoich interesów zdolna jest niszczyć wszystko wokół i osiągać je "po trupach". Znane są nam z różnorakich historii ogrom poczynań - poświęceń, które najnormalniej w świecie wprawiają w zażenowanie ludzi zwyczajnych i przeciętnych. Wystarczy przywołać dokonania Janusza Korczaka albo ojca Maksymiliana Marii Kolbego. Dziełom tak wspaniałych i wyjątkowych ludzi należy się ogromny respekt, szacunek i estyma.
Z drugiej strony jednak, nie wolno nam wymagać od każdej istoty żywej, aby była podobna do mitycznego Prometeusza. Zadbać o swoje życie w taki sposób, aby nie wyrządzać szkody i zadawać cierpienia innym ludziom, znać wartość własnej pracy i czerpać z niej korzyści - to również czyny godne szacunku i poważania. Poświęcić się całkowicie i zaprzepaścić osobiste plany - to być nie "fair" względem własnego sumienia i własnego "ja", a co więcej nikt nie wyposażył nas w takie prawo.
We współczesnych realiach także brakuje miłosiernych samarytan, którzy za całą pewnością są niezbędni. W dzisiejszej rzeczywistości jest przecież tyle ubóstwa, ludzi uzależnionych i schorowanych, bezdomnych i nie posiadających pracy, zaniedbywanych i niekochanych dzieci, osamotnionych matek i osób starszych. Gdyby nie wsparcie bezinteresownych ludzi, którzy niosą pomoc innym, wielu ludzi nie uporałoby się z problemami codziennego życia.
Samarytanin stanowi symbol miłosierdzia i bezinteresownego wsparcia. To wzór człowieka litościwego, obdarzającego miłosierdziem innych ludzi. Obowiązkiem każdej istoty ludzkiej jest okazywanie pomocy innym ludziom, a przede wszystkim tym, którym tego typu wsparcie jest niezwykle potrzebne. O wartości człowieka nie przesądza jego proweniencja, ale nastawienie do bliźnich.
Idealny przykład współczesnego samarytanina stanowi moim zdaniem - Marek Kotański, którego sylwetkę chciałabym bliżej nakreślić i zaprezentować.
Marek Kotański przyszedł na świat w stołecznej Warszawie w dniu 11 marca 1942 roku, w rodzinie o szczególnych tradycjach humanistycznych. Jego matka, imieniem Ludwika, była artystką -malarką, zaś ojciec imieniem Wiesław, profesorem japonistyki na Uniwersytecie Warszawskim.
W roku 1960 Marek Kotański rozpoczął studia psychologiczne na Uniwersytecie Warszawskim. Bardo aktywnie działał w "Ruchu Młodych Wychowawców", który brał pod swe opiekuńcze skrzydła : sieroty i młodzież naznaczoną piętnem patologii społecznych. Jako student trzeciego roku podjął pracę terapeuty w Szpitalu Psychiatrycznym przy ulicy Dolnej w Warszawie, działał także w Izbie Wytrzeźwień, znajdującej się przy ulicy Kolskiej w Warszawie. W tym też okresie rozpoczął kooperację ze Społecznym Komitetem Przeciwdziałania Alkoholizmowi, i współtworzył "Ruch
Trzeźwości".
W 1974 roku Marek Kotański podjął pracę w Szpitalu Psychiatrycznym w Garwolinie na oddziale dla ludzi uzależnionych od silnych środków odurzających i narkotyków. To tutaj właśnie stopniowo rodziła się w nim idea i projekt ruchu "Monar". "Młodzieżowy Ruch na Rzecz Przeciwdziałania Narkomanii" - w skrócie- "Monar" - został utworzony w 1981 roku. Pierwszy ośrodek otworzono w opuszczonym i fragmentarycznie zdewastowanym domu w Głoskowie. Marek Kotański podjął tam współpracę z grupą pacjentów ze szpitala w Garwolinie.
Aktualnie "Monar" dysponuje 25 ośrodkami na terenie całej Polski, w wielu miejscach naszego kraju były one tworzone w budynkach popegeerowskich albo opuszczonych przez Rosjan - koszarach. W okresie między 1985 a 1994 rokiem, Marek Kotański prowadził szereg działań profilaktycznych i kształtował sukcesywnie "Młodzieżowy Ruch Czystych Serc, który" zrzeszał młodzież w wieku licealnym - promujący zdrowy, wolny od nałogów styl życia. W tym okresie był również pomysłodawcą działań promujących trzeźwość oraz akcji pod hasłem "Kupą Mości Panowie", promującej czystość środowiska, jak również określanej mianem "Łańcuchem Czystych Serc", w której setki tysięcy młodych ludzi połączyło dłonie w łańcuchu łączącym Morze Bałtyckie z Tatrami, solidaryzując się w idei humanitaryzmu.
"Narkotyki są jak jadący pociąg. Wsiadasz do niego, paląc pierwszego jointa i pociąg rusza. Za oknem pojawiają się kolorowe krajobrazy. Kiedy się napatrzysz, chcesz coś nowego. Pojawia się amfetamina i pociąg przyśpiesza, coraz szybciej mijają słupy trakcji elektrycznej. Trudno jest z niego wysiąść. Dalej jest "brown sugar" i "kompot". Pociąg wjeżdża do tunelu, z którego nie ma już odwrotu. Wszystko sprzedane, nie ma mieszkania, nie ma rodziny ani przyjaciół. Myślisz komu wyrwać torebkę, aby było na następną działkę, żeby wreszcie zasnąć, zapomnieć o głodzie, HIVie. Jak się wkłuć w ostatnią zwapniała żyłę w pachwinie... A przecież miało być tak pięknie!
Wielu mówi: "to nieprawda, my tylko 'ganję' i ani kroku dalej. Nie widzą, że kręcą się w kółko i są jak dziecinna kolejka. Zabawka ułożona na dywanie. Stracili poczucie rzeczywistości, ich uśmiech zmienił się w grymas twarzy, a luz w otępienie. Trawa wypaliła im trawę w mózgu, w duszy i w sercu.
Kto czeka na peronie, by wsiąść do tego pociągu? Ludzie młodzi, wrażliwi, twórczy, poszukujący, inteligentni... Jak ich uratować? Uchwalić ustawę zabraniającą noszenia nawet szczypty marihuany w kieszeni? Czy to coś załatwi? Co mogą zrobić nauczyciele z dealerami w szkolnych toaletach? Co mogą zrobić rodzice ze swoją wiedzą o narkotykach: dla nich "trawa" rośnie na trawnika, a "kompot" pije się do obiadu?
A na tym peronie jest coraz większy tłok. Nie trzeba czytać zatrważających statystyk, wystarczy się rozejrzeć, powąchać dym od sąsiedniego stolika w pubie, spojrzeć w rozszerzone źrenice kolegi, zauważyć nerwowe odruchy własnego dziecka. To jest epidemia i każdy jest na nią narażony. Co chwilę odchodzą pociągi pełne młodych ludzi wioząc ich w kierunku tunelu, z którego nie ma powrotu...
Jak ich uratować?
Od 25 lat zajmuję się leczeniem, rehabilitacją i readaptacją chorych na nieuleczalną narkomanię i z całą stanowczością twierdzę, że czas zająć się zdrową młodzieżą. Proponuję podstawić na ich peron pociąg z napisem "RUCH CZYSTYCH SERC". Dać alternatywę pociągom jadącym w narkomański kanał. Chodzi mi o wytworzenie "mody na niebranie", autentyczną przyjaźń, prawdziwą miłość, czynienie dobra.
Jest to kolosalnie trudne zadanie. Wizja hip-hopowych koncertów bez marihuany, techno-party bez amfetaminy, szkół bez narkotykowych dealerów wydaje się być utopią. Ale utopią na tyle piękną, że warto się w nią zaangażować. Aby się powiodło, muszą się przyłączyć wszyscy: rodzice, nauczyciele, idole młodzieżowi, autorytety, Kościół i media.
Kiedy trzydzieści lat temu zakładałem Stowarzyszenie "MONAR", powodowany chęcią niesienia pomocy młodzieży, która wpadła w sidła narkotyków, wiedziałem, że chcę i muszę ratować ich brudne serca. Te serca ubrudziliśmy im, przede wszystkim MY, Ty i ja, ludzie dorośli, rodzice, opiekunowie, nauczyciele naszym zakłamaniem, brakiem żarliwej wiary, pogonią za pieniądzem, egoizmem, nieumiejętnością wskazywania właściwych drogowskazów życia itp. W pogoni za ulotną karierą, zagubiliśmy to, co w życiu jest najpiękniejsze, dawanie siebie innym, miłość bliźniego, pochylenie się nad słabszym, bezsilnym odchodzącym od nas na zawsze i podanie mu bezinteresownie ręki. Dziś świat i życie na nim, stało się dla wielu z nas puste, pełne lęku o mętną przyszłość i teraźniejszość. Spójrzmy jak wygląda nasz zwykły dzień, a zobaczmy, jak dużo tracimy nie mogąc odnaleźć się w nim. Postanowiłem, że w nowym tysiącleciu spróbuję, szczególnie wśród młodych ludzi, stworzyć krąg, a właściwie kręgi dobra i czystości, szlachetne działania pomagające słabszym. Wielki ruch czynienia dobra. Chciałbym zacząć, jak już wspominałem, od młodzieży, która przecież z natury rzeczy jest czysta i jeszcze nie ma w duszy zbyt wielu złych, brudnych kartek zapisanych niestety często nieświadomie przez dorosłych.
Wasz Przyjaciel - Marek Kotański"
Pomysłodawca i inicjator "Monaru" i "Markotu", Marek Kotański, odbył w dniu 10 września odbył podróż do Sierpca. Spotkał się w hali Liceum Ogólnokształcącego z delegacjami młodzieży licealnej, zaś następnie z nauczycielami i pedagogami. Próby, mające na celu uzyskanie możliwości spotkania z Markiem Kotańskim w Sierpcu podjęte zostały już na początku miesiąca czerwca. Usilnie zabiegały o to władze powiatowe przy udziale niżej podpisanego jako przewodniczącego powiatowej Komisji Bezpieczeństwa i Praworządności.
W styczniu 1994 roku Marek Kotański powołał do życia "Markot" - instytucję, której celem miał być walka z problemami bezdomnych i pozbawionych przeszłości.. Aktualnie, ośrodków "Markotu" (a pośród nich również innych placówek - dla osamotnionych matek, dla niepełnosprawnych dzieci, osób starych i schorowanych) jest w naszym kraju sześćdziesiąt pięć. Pracownicy "Markotu" bardzo często rekrutujący się ze zresocjalizowanych narkomanów, odnajdują ludzi bezdomnych, zamieszkujących dworce, przytułki i ulice.
Poza ośrodkami "Monaru" i "Markotu" istnieje i funkcjonuje również dwadzieścia siedem poradni terapeutycznych Marka Kotańskiego, rozsianych po terytorium całego państwa polskiego. Marek Kotański dał również pomysły wielu innym akcjom. Na przykład nawoływał, aby przynajmniej raz w ciągu roku celebrować dzień "dawania" i "wymiany" zbędnych i zawadzających rzeczy. Miał ogromne pragnienie utworzenia rządowego Biuro ds. Patologii Społecznych, które nadzorowałoby i stymulowało działania następujących resortów : sprawiedliwości, zdrowia i opieki społecznej, edukacji narodowej, pracy i polityki socjalnej, a także spraw wewnętrznych. Wystąpił również z pomysłem uformowania w jeleniogórskim Strążu "Monarowskiej Ameryki". W tym też celu pragnął zaadaptować posowieckie koszary i przekształcić je w pięciotysięczne "Miasto Odrzuconych". Do pomysłu nie zdołał mimo to przekonać lokalnych władz, ani także okolicznych mieszkańców.
Marek Kotański niejednokrotnie inicjował organizowanie akcji w stylu "Łańcucha Czystych Serc". W dniu 23 maja 1994 roku odbył się między innymi tak zwany "Krąg Akceptacji" dla zarażonych wirusem HIV i chorych na AIDS. Początkowo Marek Kotański propagował wykorzystywanie prezerwatyw jako środek profilaktyczny względem tej choroby. W późniejszym jednak czasie zmienił poglądy i rozpoczął upowszechniać kampanię wstrzemięźliwości oraz wierności.
- "Na co dzień widzę przerażające rzeczy: powszechna rozwiązłość, powszechny seks, brak świadomości zagrożenia AIDS - kochają się wszyscy z wszystkimi. I dlatego sam Kościół nie wystarczy, muszą go wesprzeć ludzie świeccy z autorytetem. Trzeba stworzyć modę na wierność" - nawoływał Marek Kotański.
W 1996 roku Marek Kotański zainicjował kultywowanie "Dnia Ludzi Bezdomnych" i sam ustalił, że będzie przypadał on na dzień 14 kwietnia. W tym też okresie w stołecznej Warszawie utworzona została piekarnia dla bezdomnych i ubogich, otwarto "Dom Azylanta i Uchodźcy" dla czterdziestu osób oraz "Bajkę" - ośrodek dla osamotnionych matek.
W styczniu 1997 roku, wolontariusze, jak również pracownicy "Markotu" i "Monaru" uformowali "Ruch Społeczny Przeciw Złu", którego głównym celem jest bezpośrednie oraz długofalowe wsparcie potrzebującym oraz walka z patologią we wszystkich dziedzinach życia społecznego. Marek Kotański miał również szereg pomysłów powiązanych ze środkami masowego przekazu. W tym samym roku doprowadził do utworzenia pisma dla bezdomnych, które zatytułowane miało być "My giganci". W roku 1999 wpadł na pomysł wyprodukowania programu telewizyjnego o nazwie "Telewizja Maksymalnej Temperatury". Program ten emitowany był na antenie prywatnej "Trochę Młodszej Telewizji".
Podczas powodzi, która dotknęła nasz kraj w 1997 roku, Marek Kotański zorganizował "Serc Pospolite Ruszenie" i przesłał do tonących miast konwoje oraz pociągi z żywnością, odzieżą i najbardziej potrzebnymi artykułami pierwszej potrzeby.
W styczniu 1998 roku powołał do życia nowy ruch, funkcjonujący w ramach "Monaru" - tak zwany "Ruch Społeczny na Rzecz Dzieci Specjalnej Troski". W dniu 14 kwietnia tego samego roku - w Światowy Dzień Ludzi Bezdomnych - z jego inicjatywy otwarte zostało w stołecznej Warszawie hospicjum dla ludzi bezdomnych.
W lutym 2001 roku zorganizował w stołecznym mieście "Łańcuch Czystych Serc" przeciw zjawisku narkomanii. Wzięło w nim udział blisko trzech tysięcy młodych ludzi, prezes Rady Ministrów, a także członkowie gabinetu państwowego. W tym samym roku, również w kwietniu blisko tysiąc osób uformowało zapowiadany "Łańcuch Pokoju" pomiędzy ambasadami Palestyny i Izraela w stołecznej Warszawie. W taki sposób chcieli oni zamanifestować swój protest względem toczonych działań wojennych na Bliskim Wschodzie oraz zsolidaryzować się z ofiarami. Pośród nich był także Marek Kotański.
Wręczono mu wiele nagród oraz wyróżnień. Dwukrotnie otrzymał on nagrodę "Victora", został także obdarowany nagrodą Brata Alberta, zaś za szczególne i wybitne zasługi w udzielaniu wsparcia drugiemu człowiekowi otrzymał z rąk Prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego "Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski". Przez dzieci został w 2000 roku doceniony przez przyznanie mu "Orderu Uśmiechu". Był również bliski nominacji do Pokojowej Nagrody Nobla, jednak nie był w stanie pojawić się na nominacjach, bowiem przebywał wówczas w szpitalu po odbytym zawale serca.
- "Mając milion dolarów, wybudowałbym wielkie Centrum Pomocy Bliźnim, w którym tysiące ludzi znalazłoby opiekę i pomoc. Modlę się, żeby taką nagrodę otrzymać".
W grudniu 1997 roku Marek Kotański przybył do Rzymu na audiencję generalną w Watykanie. Po audiencji Papież Jan Paweł II przeprowadził z nim krótką rozmowę:
- "Papież powiedział mu: Jestem z tobą".
- I to jest nagroda za całe moje dotychczasowe życie" - powiedział potem dziennikarzom Kotański."
Z wykształcenia był psychologiem oraz terapeutą, z zamiłowania zaś - społecznikiem. Stał na stanowisku, iż cierpiał na osobliwą "chorobę miłości" do ludzi oraz imperatyw niesienia pomocy schorowanym i nieszczęśliwym, pośród których przyszło mu żyć i pracować. W chwili obecnej ośrodki pomocy, których powstanie zainicjował Marek Kotański pomagają blisko dwunastu tysiącom ludzi. Nadal jednak nieprzerwanie coś robił, nieustannie było o nim głośno w mediach. Jedną z najbardziej nagłośnionych spraw, w których partycypował, była rozprawa sądowa, w sprawie zwrócenia zmaltretowanego i zakatowanego dziecka matce z chronicznym problemem alkoholowym. Marek Kotański stanął wówczas w obronie matki, jak się w późniejszym czasie okazało - wystraszonej kobiety, która razem ze swym dzieckiem była dręczona, bita i poniżana przez męża.
- "Zawsze ryzykowałem w swoim życiu i jeżeli ludzie odwrócą się ode mnie - trudno. Widocznie tak było przesądzone (...) Wiem, na czym polega lęk przed ukamienowaniem, ale być może jej się uda."
Zawsze można było go spotkać skromnie ubranym, a cecha charakterystyczną tego wspaniałego człowieka był "kucyk" swobodnie opadający z tyłu na plecy . Powiadał, iż miał go odkąd pamiętał i zapewne będzie z nim, aż po kres jego dni -i rzeczywiście się nie mylił. Ten "kucyk" zawsze będzie przywoływał na myśl jego postać, za każdym razem będzie tak samo wzruszał.
Bardzo często w wywiadach stawiano mu pytanie o to, czy nadąża za tempem życia, jakie sam sobie obrał, czy wystarcza mu energii i chęci. Na ca zawsze udzielał odpowiedzi z uśmiechem na twarzy, iż naturalnie, jak każdy człowiek miewa także "gorsze dni".
- "Wtedy myślę, że chyba zbyt dużo ciężaru wziąłem na siebie, ale później to mija, bo wokół mam przyjaciół (...) Jednak wielokrotnie zamykam się i płaczę".
W ośrodkach pomocy Marka Kotańskiego wspierało , wspiera i nieprzerwanie będzie wspierać wiele osób, a wśród nich takie postaci jak : Janina Ochojska, s. Małgorzata Chmielewska, ks. Arkadiusz Nowak, Maciek Michalski.
Marek Kotański napisał wiele książek i broszur, których zapewne teraz zabraknie w księgarniach. "Daj siebie innym" powiada o zrozumieniu, wejrzeniu w głębię siebie, o korzeniach rodziny, teoriach, które stosował Marek i ich słuszności; były to również jego wspomnienia i refleksje. W książce "Ty zaraziłeś ich narkomaniom" - Marek Kotański prawił o zjawisku narkomanii, schorowanych, swoich ośrodkach, personelu i własnych refleksjach powiązanych z wykonywaniem takiej pracy.
Na temat ludzi, którzy popadali i stopniowo ulegali nałogowi, używkom, wypowiadał się następująco :
-" Wcześniej byli hipisi - dzieci kwiaty, dzisiaj wszyscy wpadają do jednego worka i trudno odnaleźć jedną ideologię. Świat manewruje młodych w bramę narkotyków, a my dorośli, nie potrafimy pomóc tej młodzieży".
Jego podopieczni powiadają, że był bezwzględny, bardzo często ostry: "potrafił człowieka o glebę rzucić, ale jak już rzucił, to pozbierał. Dobry człowiek". Dobry? Sądzę, że to stanowczo niewystarczająca ilość słów. Metoda Marka Kotańskiego na wyzwalanie się z narkomanii to praca, egzystencja we wspólnocie, gdzie pensjonariusze i terapeuci formują szeregi jednej zwartej grupy. Pracownicy "Monaru" powiadają, że przynosi ona zadziwiające rezultaty.
Narkomanii nie da się w żaden sposób wyleczyć, żyje się z jej obecnością do końca (tak samo jak w przypadku anoreksji), lecz można ją chwilowo "zaleczyć", można z niej wyjść. Dzięki metodom, które stosuje się w "Monarze", pacjentów wychodzących z narkomanii jest blisko 20 procent (przy stosowaniu innych metod ów odsetek wynosi blisko 11 punktów procentowych). Ocalonych przez ośrodki Marka Kotańskiego w przeciągu trzydziestu lat można liczyć w tysiącach.
W dniu 19 sierpnia 2002 roku w wieku sześćdziesięciu lat zmarł w Szpitalu Bielańskim w Warszawie, w następstwie poważnego wypadku samochodowego.
Pogrzeb był piękny - jeśli takiego określenia można użyć względem pogrzebu. Na uroczystości żałobne zjechało przedstawicielstwo "Monaru" z terenu całej Polski. Przybyło wielu ludzi, którzy zawdzięczali Markowi Kotańskiemu życie oraz tych, którzy dzięki jego osobie i metodom nieprzerwanie toczą o nie zaciętą walkę. Pogrzeb odbył się na warszawskich Powązkach, zaś Msza święta została celebrowana w kościele świętego Stanisława Kostki na warszawskim Żoliborzu. Nie trzeba było żadnych słów - liczba przybyłych na uroczystości pogrzebowe dała świadectwo temu, iż odszedł do wieczności człowiek wielkiego formatu. Pensjonariusze "Monaru" odznaczali się koszulkami w kolorze czarnym, na których widniał wizerunek Marka Kotańskiego oraz napis "Daj siebie innym".
- "Powiedziano kiedyś o nim, że był charyzmatycznym świeckim, kapłanem miłosierdzia. Nie da się bez wiary zrozumieć, dlaczego odchodzi akurat wtedy, gdy w Polsce papież wzywa do miłosierdzia " - powiadał biskup Piotr Jarecki.
W kondukcie za ciężarówką, która wiozła trumnę z umarłym, pogrążonymi w wieńcach ulicami stołecznej Warszawy przeszło kilka tysięcy ludzi. Obok trumny wystawiono księgę pamiątkową (można było dokonać w niej zapisu również w Poznaniu). Przeważnie pojawiały się w niej troski i obawy o przyszłe losy narkomanów i państwa polskiego, a także podziękowania od wyleczonych i ich rodzin. Maciek Michalski z "Monaru" powiedział, iż nie ma żadnych podstaw, aby się obawiać tego, że "Monar" ulegnie rozpadowi:
- "Paradoksalnie, czujemy się jeszcze bardziej zjednoczeni. A Marek chciałby, żeby Monar istniał"
"Kotański był człowiekiem, który przekraczał siebie. Ciągle mu było za mało domów pomocy, za mało osób, którym pomógł" - powiadał biskup Piotr Jarecki.
Marka Kotańskiego po jego śmierci odznaczono Krzyżem Komandorskim.
Nie czuje wstydu przed tym, że po mich policzkach spływają łzy. Kiedy dowiedziałam się o wypadku i śmierci Marka Kotańskiego płakałam rzewnymi łzami. Zapaliłam świeczkę. To był człowiek wielkiego formatu - idol, człowiek, którego warto i należy podziwiać i przechować jego i jego działania w pamięci. Był człowiekiem - instytucją, pomocą na dwóch nogach i z nieprzerwanie gorejącym miłością sercem. Zwracał się do młodych ludzi i zbiorowości społecznych, które zwracały swe uszy ku jego słowom. Obawiam się, że po jego śmierci już żaden człowiek nie będzie w stanie mówić i co gorsza, że już żaden człowiek nie będzie potrafił i chciał słuchać. Oby zjawisko narkomanii się nie nasiliło, albowiem niestety... narkomania zabija...
Niewątpliwe był on charyzmatycznym przewodnikiem serc i umysłów. Posiadał zdolność rozbudzenia ludzkiej solidarności, zaś w jego placówkach uratowano pokaźną liczbę zniewolonych nałogami ludzi. Bardzo często obierał kierunek "pod prąd", robił rzeczy, które nie spotykały się z powszechną aprobatą. Udzielał pomocy w walce ludziom z ich słabościami i pokusami. Uczynił bardzo wiele dla tych, nad którymi roztoczył swą opiekę. To właśnie im niejednokrotnie zastępował najbliższą rodzinę, przyjaciół i jedynym człowiekiem, który wyciągnął w ich stronę pomocna dłoń. Jego utrata zachwiała poczucie zabezpieczenia ludzi blisko z nim powiązanych emocjonalnie.
Marek Kotański o sobie samym powiadał :
- "Jestem trochę infantylny. Lubię błyszczeć, być w centrum uwagi. Oczywiście nie jestem ani świętym Franciszkiem, ani Bratem Albertem. Nie byłbym godny nawet stóp im całować, ale staram się choć w tysięcznej części ich naśladować".
Niemniej jednak, dla ludzi, którym udzielił pomocy "Kotan" na wieki pozostanie w kręgach świętych.
I według mnie Marek Kotański był człowiekiem, który powinien służyć za wzór do naśladowania, miłosiernego samarytanina, który bezinteresownie udzielał pomocy potrzebującym, wspaniałym specjalistą, który znał się na swojej profesji. Żywię ogromną nadzieję, iż jego dzieło będzie kontynuowane przez innych ludzi oraz, że pamięć po nim pozostanie na zawsze w naszych sercach i umysłach na długi czas. Sądzę, że dzisiejszy świat potrzebuje więcej tego typu ludzi jakim był Marek Kotański. Gdyby nie on i jego dzieło, wielu ludzi, którym udzielił pomocy z pewnością nie byłoby już pośród żyjących. Jego strata dla naszego świata ma ogromnie ujemne znaczenie.
Każda jednostka ludzka została powołana do istnienia. Powinna zatem spędzić życie w taki sposób, aby je ukształtować. Jego życie nie może pójść na marne, nie może nie mieć żadnego celu i sensowości. Człowiek nie może pozostawać głuchy na przekaz i nauczanie Słowa Bożego, które wyznaczają kierunki zasady postępowania. I takie właśnie życie prowadził, aż do kresu swych dni - Marek Kotański.
Z całym przekonaniem mogę stwierdzić, że był on człowiekiem z bardzo wysoką kulturą osobistą i zawodową, jakiej każdy z nas może pozazdrościć wielu.
Dokonując podsumowania moich deliberacji, mogę stwierdzić, że najlepiej byłoby, gdyby nigdy nie zaistniały sytuacje i okoliczności, które zmuszałyby ludzi do poświęceń. Gdyby na świecie nie panowała nędza, choroby i wojny, zaś każdy miał możliwość uczciwego wykonywania swojej pracy - nikt nie byłby zmuszany do składania ofiary z własnego życia. Wartość i sens poświęceń i ofiarności byłyby wyłącznie sprawą wagi9 teoretycznej, ocenianej z pewnością bardzo wysoko. Jednak niestety, współczesne realia są inne i stąd też niezbędni są ludzie, którzy wyciągną pomocna dłoń w stronę potrzebujących , nie tylko z pieniędzmi, ale również z otwartymi ramionami i sercem pełnym miłości - ludzi znających się na swojej pracy, tak zwanych "specjalistów w swojej dziedzinie".
...W telegraficznym skrócie...
"Marek Kotański, często nazywany po prostu - Markiem lub tak jak przez jego pacjentów - Kotanem (ur. 11 marca 1942 w Warszawie, zm. 19 sierpnia 2002 w Szpitalu Bielańskim w Warszawie po wypadku samochodowym w Nowym Dworze Mazowieckim) - psycholog, terapeuta, organizator wielu przedsięwzięć dążących do zwalczania zjawisk patologii społecznej i udzielania pomocy osobom uzależnionym od alkoholu, narkotyków, zarażonych wirusem HIV, byłych więźniów czy osób bezdomnych. Twórca m.in. Monaru i Markotu.
Jego matka, Ludwika, była malarką. Ojciec, Wiesław, profesorem japonistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Dom Kotańskich był otwarty dla każdego potrzebującego pomocy.
Już w liceum Marek był inicjatorem kilku akcji mających na celu pomoc ludziom w potrzebie. Od 1960 studiował psychologię na Uniwersytecie Warszawskim. W czasie studiów działał aktywnie w Ruchu Młodych Wychowawców, który opiekował się sierotami i młodzieżą dotkniętą patologiami społecznymi. Po studiach podjął pracę terapeuty w szpitalu psychiatrycznym przy ul. Dolnej w Warszawie. Współpracował ze Społecznym Komitetem Przeciwdziałania Alkoholizmowi, a także angażował się w tworzenie Ruchu "Trzeźwość".
W 1974 Kotański podjął pracę w Szpitalu Psychiatrycznym w Garwolinie, gdzie mieścił się odział dla osób uzależnionych od narkotyków (w owym czasie z powodów ideologicznych uważanych w Polsce za osoby nie istniejące). Widząc, że tradycyjne metody leczenia nie dają pozytywnych rezultatów, stworzył tam i poddał terapii pierwsze grupy, zwane "społecznościami", a także dał początek systemowi leczenia uzależnionych od narkotyków, "Monarowi".
Pierwszy ośrodek "Monaru" założono 15 października 1978 w Głoskowie pod Garwolinem. Urządzono go w opuszczonym i częściowo zrujnowanym domu. Marek Kotański rozpoczął tam pracę z grupą pacjentów ze szpitala w Garwolinie. Efekty okazały się dużo lepsze niż się spodziewano. Obecnie jest ponad 157 ośrodków Monaru. W latach po stanie wojennym włączył się w prace Rady Konsultacyjne, mającej służyć dialogowi między opozycją a komunistyczną władzą, a w której uczestniczyły takie osoby jak Krzysztof Skubiszewski i Władysław Siła-Nowicki. Miał nadzieje, iż Rada posłuży jako miejsce "zbiorowej psychoterapii" a on sam umożliwi lepszą komunikację pomiędzy jej uczestnikami[1]
Organizował też osady dla osób dotkniętych wirusem HIV i chorych na AIDS w ramach stowarzyszenia "Solidarni Plus".
W latach 1985-1994 Marek Kotański był organizatorem akcji "Łańcuch Czystych Serc", w której setki tysięcy młodych ludzi złączyło dłonie w łańcuchu łączącym Bałtyk z Tatrami, jednocząc się w idei humanitaryzmu. Zorganizowano także wiele koncertów Czystych Serc w których wzięły udział tysiące ludzi.
W 1993 r. Kotański założył Markot - Ruch Wychodzenia z Bezdomności (obejmujący 100 ośrodków dla bezdomnych, samotnych matek z dziećmi, osób niepełnosprawnych, terminalnie chorych). Rozwinął również system pomocy dla osób opuszczających więzienia, działający od 1994 i również przez nikogo nie finansowany.
Otrzymał wiele nagród:
* dwa razy otrzymał nagrodę Wiktora
* nagrodę imienia Brata Alberta
* Order Uśmiechu w 2000 r.
Był popularny i lubiany przez niektóre grupy społeczne, często pokazywany przez media, chociaż niejednokrotnie jego bezkompromisowa postawa budziła sprzeciw, a czasem agresję niektórych odłamów społeczeństwa."