Wysoki Sądzie, Ławo Przysięgłych…
Zebraliśmy się tu dzisiaj, aby zdecydować o winie bądź niewinności mojego klienta - Zenona Ziembiewicza - osoby powszechnie znanej i szanowanej, która piastując urząd prezydenta naszego miasta, ogromnie przysłużyła się naszej społeczności. Zanim zapadnie wyrok w tej sprawie powinniśmy odpowiedzieć sobie na kilka pytań. Zastanówmy się więc, czy rzeczywiście Zenon Ziembiewicz przekroczył wszelkie granice moralności, czy jego życie osobiste miało aż duży wpływ na życie zawodowe i wreszcie, czy możemy zabronić mu sprawowania urzędu prezydenta naszego miasta? Chciałbym tutaj dowieść, że oskarżenia rzucane pod adresem mojego klienta są całkowicie bezpodstawne.
Mój przedmówca podkreślał w swojej mowie, że najpoważniejszym przewinieniem, jakiego dopuścił się pan Ziembiewicz, był romans z panną Justyną Bogutówną. Według jego słów, oskarżony już przy pierwszym spotkaniu z nią, podstępnie zwabił ją do Hotelu Paryskiego w celu naruszenia jej czci, mimo iż dziewczyna w tym czasie bardzo przeżywała śmierć swojej matki. Pozwolą Państwo, że przytoczę w tym miejscu opis tego spotkania, gdyż uważam, że wiele on wyjaśnia.
"- Skąd się tu wzięłaś? - spytał [Zenon Ziembiewicz] niezbyt radośnie (...)
- Mama mi umarła - powiedziała Justyna i nagle się rozpłakała. - Mama nie żyje".
Widząc roztrzęsioną dziewczynę, mój klient postanowił w spokoju z nią porozmawiać i pomóc jej dojść do siebie. Dlatego uprzejmie zaprosił ją do Hotelu Paryskiego, w którym przebywał.
"Ponieważ niosła koszyk i nie przestawała płakać, parę osób obejrzało się za tą niezwykłą parą (...)
- Zaraz - rozważał. - Słuchaj, wejdźmy na chwile do mnie, to mi wszystko opowiesz (...)
- Kiedy ja nie mogę - odpowiedziała zmartwiona. (...) Mam posadę, jestem w służbie (...)
Niby to się spieszyła, ale dalej stała (...)".
Po dotarciu na miejsce Zenon starał się uspokoić płaczącą dziewczynę. W trakcie rozmowy dowiedział się, że nie otrzymała ona zaległych pieniędzy i chciał uregulować jej należność. Ona jednak odmówiła przyjęcia tych pieniędzy i pospiesznie zmieniła temat rozmowy. Potem nastąpiło pewne wydarzenie, które mówi samo za siebie:
" [Zenon] Chciał mówić dalej, ale nie mógł. Justyna (...) objęła go mocno w pasie obiema rękami i małą głowę z całej siły przyciskała mu do piersi. - Ty mój kochany - mówiła - ty mój kochany (...)".
Widzimy zatem, że to co się później stało, nie jest winą mojego klienta. W rzeczywistości to nie on uwodził, tylko to on został uwiedziony przez Justynę. Faktycznie to on jest w tym wszystkim stroną poszkodowaną.
Po jakimś czasie dowiaduje się on o tym, że panna Bogutówna zaszła w ciążę i że dziecko jest jego. Na jego nieszczęście, o wszystkim dowiedział się w tym samym dniu, w którym wręczał jej pewną sumę pieniędzy. Dla wszystkim nagle stało się oczywistym, na co miały być one przeznaczone. Tymczasem wcale tak nie było. Zenon przekazując Justynie pewna kwotę, wyraźnie zaznaczył, co to są za pieniądze i nigdy - podkreślam - nigdy nie zasugerował jej zabiegu aborcji, więc nie może być winien śmierci swojego nienarodzonego dziecka. Przypomnijmy teraz okoliczności tego spotkania:
"- Och, a ja tu siedzę! - zawołała Justyna ze zgrozą. (...)
- A na co te pieniądze? - spytała.
- Jak to, nie pamiętasz? Przecież akurat tyle zostało jeszcze z tego, coście nie odebrały z Boleborzy.
Machnęła ręką niechętnie, że jakby wcale nie jest ważne. Ale pieniądze wzięła.
- I gdyby ci tylko było coś potrzeba, to pamiętaj!"
Zauważmy, że nie padło a jego ust ani jedno słowo na temat aborcji. Wręcz przeciwnie, Zenon zadeklarował jej swoją pomoc, gdyby miała jakieś problemy. Jak każdy mężczyzna mógł się przestraszyć odpowiedzialności, jaką niesie z sobą dziecko, ale nie chciał pozostawić dziewczyny samej z tym wszystkim. Stąd jego chęć pomocy. Sytuacja była jednoznaczna, nie możemy więc przekręcać faktów i nie róbmy tego. Czas pokazał, że panna Justyna ofiarowaną pomoc przyjęła i często, może nawet nazbyt często, z niej korzystała. Przypomnijmy sobie jej ciągłe zmiany miejsca pracy - sklep bławatny pana Torucińskiego, potem cukiernia Chązowicza, w której też długo nie popracowała. Decyzje, które sama podejmowała, przyczyniły się do utraty zdrowia i popadnięcia w chorobę psychiczną. Uważam, iż warto tu podkreślić fakt, że nawet wtedy Zenon nie pozostawił jej samej sobie - opłacaj jej pielęgniarkę i sprowadził lekarza. A co zrobiła Justyna, odpłacając mu za pomoc? Oblała jego twarz kwasem…
Kolejny zarzut pod adresem pana Ziembiewicza mówi o jego egoizmie i nieliczeniu się z uczuciami panny Adeli, z którą związał się w czasie studiów w Paryżu. Oskarża się go o to, że zostawił ją w ciężkiej chorobie. Umyślnie jednak zatajono przed Państwem pewne informacje na ten temat. Wydaje mi się, że najlepszym wyjściem będzie przytoczenie w tym miejscu zeznać oskarżonego:
"Była starsza od niego, była od początku chora i wiedziała, że nie jest kochana. Ale sama kochała w takim stopniu, że jej uczucie starczyło dla nich obojga na całe dwa lata męczarni i szczęśliwości. Była to niedobra miłość, pełna ciężkich scen, które nic nie zmieniały, i najgorętszych pieszczot, które nic nie mogły okupić. Zbyt wyraźnie umierała, by czegokolwiek, co jeszcze było z życia, zdolna była się wyrzec, nawet męki.
Nie obiecywał jej nic, nie kłamał, nawet niewiele udawał. Był wdzięczny i dobry dla niej, jak tylko mógł - i właśnie tę jego dobroć w złych chwilach także mu wypominała.(...) Odwlekał swój wyjazd, póki to było możliwe, nawet ponad możliwość. To, co znosił przez ten ostatni rok, było niezmiernie ciężkie.(...) Odjeżdżając prosił Karola, najbliższego swego przyjaciela, by nad nią czuwał, by donosił mu o wszystkim".
Nie można zarzucić mu bezduszności, gdyż Adela doskonale wiedziała, że Zenon jej nie kocha. Zauważmy, że nie chciał jej opuścić, odwlekał swój wyjazd tak długo, jak tylko się dało. Odjeżdżając, powierzył opiekę nad chorą swojemu przyjacielowi. Czy tak postępuje człowiek bez serca?
Mojemu klientowi zarzuca się również to, że nie ma szacunku dla samego siebie, że dla kariery jest w stanie poświęcić własne ideały i poglądy. Prawdą jest, że pisząc swoje artykuły w "Niwie", musiał swoje myśli "zamknąć tematem jak granicą, aby nie przenikały do sfery, w której zaczynają się zastrzeżenia i wątpliwości". Ale zadajmy sobie pytania: dlaczego tak postępował, co nim kierowało, po co w ogóle podejmował pracę w tej gazecie? Jest tylko jedna odpowiedź na te pytania: robił to wszystko, bo musiał zdobyć pieniądze. Były mu one potrzebne do skończenia studiów w Paryżu, w które włożył wiele wysiłku i nie chciał, aby to wszystko poszło na marne. Robił wszystko, aby zdobyć tak potrzebne w tym czasach wykształcenie. Gdy nadarzyła się okazja uzyskania pieniędzy, które zaofiarował mu pan Czechliński, Zenon - nie myśląc zbyt długo - skorzystał z niej. Nie brał pod uwagę tego, iż stanie się w ten sposób uzależniony od swojego "darczyńcy". Któż z nas w takich okolicznościach postąpiłby inaczej? Pewnie niewielu. Większość z nas przyjęłaby te pieniądze podobnie jak mój klient. Dlatego też mój przedmówca nie powinien wysuwać tak poważnego oskarżenia, jakim jest niewątpliwie zarzucenie komuś braku moralności.
Czwartym i ostatnim zarzutem w stosunku do mojego klienta jest to, że przyczynił się on do przerwania budowy domów robotniczych. Wszyscy doskonale wiemy, że "fundusze, na które Ziembiewicz liczył na pewno, zostały cofnięte w związku z ogólną polityką oszczędnościową rządu". Zapominamy jednak o tym wszystkim, co zrobił dla naszej społeczności oskarżony. A przecież:
"przeprowadził remont walącego się budynku dawnej cegielni (...), naciskiem na radę miejską uzyskał rozwiązanie kontraktu (...) i na tym pięknym miejscu nadbrzeżnym, korzystając z zachowanych jeszcze gdzieniegdzie starych drzew, założono park, a w nim pijalnię mleka dla dzieci, korty tenisowe, place do gry w koszykówkę i siatkówkę".
Czy to jest mało? Przypomnijmy sobie czasy poprzednika pana Ziembiewicza. Wtedy nic nie zrobiono, aby poprawić wygląd naszego miasta. Dopiero mój klient zaczął dbać o nas i naszą miejscowość. Powinniśmy być mu za to wdzięczni, a nie oskarżać go o rzeczy, które są bezpodstawne. Dlatego proszę Was, Wysoki Sądzie i członkowie Ławy Przysięgłych, o rozpatrzenie sprawy i wydanie sprawiedliwego wyroku.
Dziękuję.