Witold Gombrowicz, ceniony polski pisarz, pozostawił po sobie wiele dzieł, ale szczególnie warto bliżej się przyjrzeć jego "Dziennikowi". Jego zbiór zapisków nie tylko rejestruje bieżące wydarzenia, ale przede wszystkim zawiera refleksje na rożne tematy. Powstawał on systematycznie przez kilkanaście lat aż do roku 1966. Odgrywa on ważną rolę w jego twórczości i "jest zarazem kluczem i koroną wszystkiego, co napisał". To sformułowanie Jana Błońskiego z książki "Forma, śmiech i rzeczy ostateczne", najlepiej podsumowuje ta kwestię.

Gombrowicz dąży do bezkompromisowej szczerości artystycznej i nie waha się prezentować bardzo ostre tezy. Często korzysta z polemicznego tonu i bez miary angażuje się w żywioł dyskusji. Notuje swoje proste spostrzeżenia i wnikliwe przemyślenia, ale także daje upust swoim żalom, frustracji i kompleksom. Ponieważ przebywa za granicą, więc z dystansu patrzy na swoich rodaków pozostających w kraju i może do woli ich krytykować. Staje się niezwykle bystrym obserwatorem, a wobec jego opinii nie sposób przejść obojętnie. "Dziennik" pragnie walczyć z funkcjonującymi mitami polskości, które znacznie utrudniają życie w obecnych czasach. W żadnym wypadku nie może akceptować pompatycznego patriotyzmu, który jest kultywowany w wielu środowiskach. Z wielkim zacięciem krytykuje również Kościół podtrzymujący taką prostą, wręcz ludową religijność. Te narodowe formy zniewalają Polaków i dlatego należy z nimi podjąć zdecydowaną walkę.

Jednak najważniejsza jest próba opisania w "Dzienniku" samego autora i jego twórczości. Oczywiście Gombrowicz nie jest tutaj wolny od gestów autokreacji, ale warto docenić jego wysiłek lepszego i precyzyjniejszego wyjaśnienia przesłania jego utworów literackich. Wiele mówiący jest już nawet pierwszy wpis: "Ja". To słowo pokazuje, gdzie znajduje się najważniejszy punkt ciężkości i kto będzie w centrum jego zainteresowania. Jednak nie tylko chodzi tutaj egotyzm, czy kreowanie własnego wizerunku. Równie ważne jest zaprezentowanie własnego widzenie świata. W ten sposób kontynuuje, zarysowane już w "Ferdydurke", rozważania nad wcieleniami Formy. Dla niego wszelkie role społeczne, czy narodowe są krępującymi kaftanami, z których jak najszybciej trzeba się uwolnić. W ten sposób Gombrowicz odpowiada na krytykę swojej twórczości i polemizuje ze środowiskiem emigracji. Odpowiada także na tezy wysuwane przez Stefana Kisielewskiego w "Tygodniku Powszechnym" i odnosi się do wniosków Czesława Miłosza. Warto podkreślić, że poszczególne partie "Dziennika" Gombrowicza były na bieżąco publikowane w "Kulturze". W związku z tym to dosyć nietypowy przykład diariusza. Autor potrafi z pewną ironią wypowiadać się na temat własnej twórczości: "pisanie nie jest niczym innym tylko walką, jaką toczy artysta z ludźmi o własną wybitność". Równocześnie próbuje udowodnić swoją wybitność na wiele sposobów, to broniąc się, to napastliwie atakując innych. Pod tym względem nie przebiera w środkach. W końcu za swoją bezkompromisowość zdobywa opinię skandalisty.

Pisarz nie boi się polemizować z uznanymi na gruncie polskim autorytetami, czy ludźmi będącymi ucieleśnieniem kultury. Tak dzieje się chociażby w przypadki Czesława Miłosza, z którym spotyka się często na łamach paryskiej "Kultury". Między innymi recenzuje, omawia książki przyszłego Noblisty. Nie popiera wniosków Miłosza, nie zgadza się z nimi, ale w pewien sposób je szanuje. Potrafi oddać także jego zasługi. Kiedy odnosi się do "Zniewolonego umysłu " pisze wprost:

"Miłosz jest pierwszorzędną siłą. To pisarz o jasno określonym zadaniu, powołany do przyśpieszania naszego tempa, abyśmy nadążyli epoce- i o wspaniałym talencie. Znakomicie przystosowany do wypełniania tych przeznaczeń swoich. Posiada on coś na wagę złota, co nazwałbym "wolą rzeczywistości", a zarazem wyczucie punktów drastycznych naszego kryzysu. Należy do nielicznych, których słowa maja znaczenie (jedynie, co może go zgubić, to pośpiech)."

Stara się z dużą dozą obiektywności oceniać swoich kolegów po piórze. Przy okazji recenzji "Zdobycia władzy" pisze nawet: "Bardzo silna książka. Miłosz to dla mnie przeżycie." Widać w tych słowach podziw i hołd dla artystycznych zamierzeń Miłosza. W dzienniku notuje wręcz, że to autor, któremu "osobiste życie dyktuje dzieło." Widzi więc wpływ faktów historycznych na poszczególne utwory pisarza.

Jednak przy całym szacunku okazywanym przyszłemu Nobliście, potrafi pamiętać także o skomplikowanym życiorysie Miłosza. Wyszukuje jego słabe strony, obnaża go i pokazuje w zupełnie innym kontekście. Ujawnia jak ciężkie osobiste doświadczenia wpłynęły później na jego literaturę. W swoim komentarzu do znanej "Rodzinnej Europy" pojawia się swoiste ostrzeżenie: "Przy czytaniu Miłosza zalecam ostrożność, gdyż on jest- tak twierdzę- osobiście zainteresowany w zamazywaniu konturu." Tak więc brakowało mu u wspomnianego pisarza jasno postawionych granic między poszczególnymi, ważkimi kwestiami.

Jednak relacje między obydwu pisarzami były bardzo skomplikowane. Gombrowicza różniło od Miłosza urodzenie, odmienne stosunki rodzinne, a także co ważniejsze życiowe przejścia i indywidualny charakter. Dla przykładu autor "Zdobycia władzy" cenił rodzinę, bo widział w niej centrum porządku wszechświata i przechowywał pamięć o utraconym dzieciństwie. Zarówno w poezji, jak i prozie odbudowuje krajobrazy stron ojczystych. To doświadczenie obce jest Gombrowiczowi, który źle wspominał rodzinę i walczył z krewnymi. Jednak chociaż polemizował i krytykował Czesława Miłosza potrafił także wyrazić słowa uznania, a nawet hołdu dla twórczości swojego adwersarza. Obydwaj intelektualiści byli jednak synami epoki i dlatego ich osobiste doświadczenia znalazły oddźwięk w ich twórczości. Jednak analiza porównawcza z pewnością pozwala wydobyć także ich rozbieżności temperamentów i dostrzec odmienne wybory ideologiczne i artystyczne.

Warto przyjrzeć się teraz dokonaniom Stanisława Wyspiańskiego. Witold Gombrowicz nie waha się napisać o nim w "Dzienniku" następujące uwagi: "Nuda tych dramatów (...) Wyspiański jest jednym z największych wstydów naszych, gdyż nigdy nasz podziw nie rodzi się w podobnej próżni, oklaski, hołdy, wzruszenia nasze w tym teatrze nie miały nic wspólnego z nami. Jaki był sekret tego triumfu? Wyspiański (...) zaspokajał potrzeby, ale były to potrzeby jak najdalsze życiu indywidualnemu, potrzeby Narodu. Naród potrzebował posągu. Naród domagał się wielkiej sztuki. Dramatyczność narodu domagał się narodowego dramatu. Naród potrzebował kogoś, kto by w sposób wielki celebrował jego wielkość. Wyspiański, przeto stanął przed narodem i powiedział: Oto mnie macie! Żadnej małości, sama wielkość i w dodatku z greckimi kolumnami." Ta bezpardonowa krytyka "Wesela", dramatu uważanego za genialne dzieło, odkrywa przed nami innego Gombrowicza. Uznanie sztuk Wyspiańskiego bierze się - według niego - z potrzeby leczenia narodowych kompleksów. Jednak takie poczucie dumy narodowej i uparte poszukiwanie bohaterstwa w niedawnych dziejach nie prowadzi - zdaniem Gombrowicza - do niczego dobrego. Polacy w ten sposób czują się zagubieni w bezmiarze kosmosu, całkowicie bezradni wobec szybko zmieniającej się sytuacji.

Także artykuł Lechonia, który ukazał się w "Wiadomościach", zatytułowany "Literatura polska i literatura w Polsce" wzbudził jego żywe emocje. Krytyka Gombrowicza nie zna granic. Nie zgadza się wywodem, że "równi jesteśmy najlepszym literaturom światowym, ale zapomniani i niedoceniani!". Takie stawianie rzeczy wielce go oburza i prowadzi do następującej konkluzji: "porównać Mickiewicza z Dantem lub Szekspirem, to porównywać owoc z konfiturą, (...) pole i wioskę z katedrą lub miastem." W ten sposób drwi z tez swoich adwersarzy. Nie widzi żadnego powodu, aby hołubić polską literaturę, czy też doszukiwać się lepszości własnego narodu. Nie dostrzega jego niezwykłych dokonań, a tym bardziej daleki jest od mówienia o historycznym posłannictwie Polaków. Co więcej nie akceptuje szczególnie pojmowanego patriotyzmu i oburzają go pewne praktykowane zwyczaje. W "Dzienniku" dzieli się następującą refleksją:

"Kiedyś zdarzyło mi się uczestniczyć w jednym z tych zebrań poświęconych wzajemnemu polskiemu krzepieniu się i dodawaniu ducha gdzie, odśpiewawszy Rotę i odtańczywszy krakowiaka, przystąpiono do wysłuchiwania mówcy, który wysławiał naród, albowiem `wydaliśmy Szopena`, albowiem mamy Curie Skłodowską i Wawel (...). Tłumaczył on sobie i zebranym, że jesteśmy wielkim narodem (...). Ale ja odczuwałem ten obrządek jak z piekła rodem (...). Gdyż oni, wywyższając Mickiewicza, poniżali siebie (...). Geniusze! Miałem ochotę powiedzieć zebranym: -Cóż mnie obchodzi Mickiewicz? Wy jesteście dla mnie ważniejsi od Mickiewicza. I ani ja ani nikt inny nie będzie sądził narody polskiego według Mickiewicza lub Szopena, ale wedle tego, co tu, na tej sali, się dzieje i co tu się mówi."

Tak więc nie rozumie stereotypowych zachowań i nie zgadza się na nie. Chce dokonać filozoficznej oceny świata i uwolnić się od narodowych obciążeń. Kiedy pisze o szacunku do ojczystego kraju to nie wynika on z zastanych narodowych wartości, czy też formatu wieszczów. Pragnie, aby o wielkości ojczyzny wnioskowano na podstawie zachowań i postaw wszystkich ludzi, których ojczyzna wydała. Zwykli, prości przedstawiciele narodu decydują o wszystkim. Aby nie było żadnych wątpliwości w tym względzie, mówi wprost: "jestem człowiekiem o zaostrzonym, niewątpliwie, poczuciu godności osobistej, taki zaś człowiek, gdyby nawet nie był związany z narodem więzami zwyczajnego patriotyzmu, będzie zawsze pilnował godności narodu chociażby z tego względu, że nie może od narodu się oderwać i wobec świata jest Polakiem- stąd wszelkie poniżenie narodu poniża i jego osobiście wobec ludzi." Nadto pisze z ironia, że polskie samouwielbienie niezbyt dobrze świadczy o dojrzałości oraz odpowiedzialności narodu.

Zapiski w "Dzienniku" Gombrowicza wzięły się z silnej potrzeby autoanalizy, chęci obrony swych dokonań twórczych, ale równie często wynikały z aktualnych zdarzeń. Autor nie tylko dzieli się prywatnymi opiniami, ale chce mówić prawdę o świecie i ludziach wokół niego. Formułuje spokoje, wyważone sądy, ale także wyraża oceny pełne krytyki i złośliwości. Dzieli się własnym zwątpieniem, ale kiedy pisze o sfermentowanej Polonii, chce niewątpliwie pomóc własnemu narodowi.

Świadomy swej wyobraźni, otwarty na świat niejako obnaża się w "Dziennikach" przed czytelnikiem. Tworzy tym samym nowego bohatera, właściwie sobowtóra, który na wiele sobie pozwala. Może zmyślać, błaznować, krytykować. Wszystko co obce, mu dokucza i doskwiera. Gotowy jest na toczenie walki ze wszystkim, którzy chcą go w jakikolwiek sposób ograniczyć czy poskromić. Z przyjemnością obnaża fałsz, dwuznaczność ludzkich zachowań, na światło dzienne wydobywa ułomności oraz braki. W swej analizie życia posuwa się do nawet do bluźnierczych, szokujących, czy paradoksalnych wniosków. Niektóre spostrzeżenia zapisane w "Dzienniku" w dalszym ciągu są aktualne.