Zawsze, gdy mamy do czynienia z pamiętnikiem, można zakładać, że pojawi się dużo osobistych refleksji i wniosków. Tak też jest w przypadki dzieła Białoszewskiego. Autor koncentruje się na opisie autobiograficznych doświadczeń z trudnego okresu powstania. Jednak w żadnym wypadku nie skupia się na oddziałach biorących udział w walce. Interesuje go natomiast punkt widzenia zwykłego człowieka, który często przypadkowo znalazł się w miejscu, gdzie wybuchał ogień i padał grad kul. Co więcej działania zbrojne toczą się niejako na drugim planie.
Najważniejsza jest próba przetrwania tych dramatycznych dni, gdy właściwie niewiele już budynków stoi w całości, a życie codzienne bardzo się skomplikowało. Po tygodniach spędzonych w nieludzkich warunkach trudno jest o żywność. Nawet zdobycie wody wymaga znacznego heroizmu. Dla Białoszewskiego troska o te zwykłe sprawy jest ważniejsza niż obserwacja postępu powstańczych oddziałów. Pisze o swojej rodziny, przyjaciołach, znajomych i o wielu przypadkowo spotkanych warszawiakach. To zwyczajni ludzie, niczym szczególnym się nie wyróżniają. Jednak taki obraz powstania z uwzględnieniem perspektywy cywila najbardziej interesował Białoszewskiego.
Ma się wrażenie, że powstanie zaskoczyło wiele osób. Niczego się nie spodziewający mieszkańcy próbują się odnaleźć w nowej sytuacji. Chociaż są zazwyczaj bezbronni, a wokół szaleje wojenna zawierucha, to jednak dzielnie walczą o swoje przetrwanie. Białoszewski wraz z matką i całą falą uciekinierów przechodzi z różnych dzielnic Warszawy na Stare Miasto, a później do Śródmieścia. Pisze w "Pamiętniku..." o tej wędrówce bez upiększenia. Kieruje się przy tym głównie troską o oddanie całej prawdy o tych trudnych tygodniach. Stara się niczego nie przemilczać, nawet wtedy, gdy konieczne jest mówienie o tchórzostwie. Jego celem nie jest upiększanie tej historii, nawet gdyby tego domagali się czytelnicy. Ważniejsze jest bowiem bycie wiernym prawdzie. Opisuje to, co widział i czego doświadczył. Rzadko wspomina o bohaterskich i heroicznych postawach. Pomija prawie zupełnie kwestię militarnego zaangażowania. Interesuje go tylko sytuacja ludności cywilnej.
Przede wszystkim utrwala powszednią egzystencję w piwnicach, schronach, gdzie przebywano przez większość dnia. Ludzie żyli tam w strasznym tłoku i koszmarnych warunkach. Najczęściej nie mieli możliwości zaspokojenia nawet elementarnych potrzeb. Żyli w atmosferze ciągłego zagrożenia. Kiedy bomby padały coraz bliżej, przechodzili z podwórka na podwórku, czasami przedzierali się ukrytymi przejściami, czy kanałami. W trakcie powstania najwięcej czasu zajmowała krzątanina przy zdobywaniu żywności. To nie było takie łatwe i nierzadko trzeba było wykazać się pomysłowością, sprytem i odwagą, by po wielu godzinach wrócić do schronu z jakąkolwiek zdobyczą.
Ludzie, co wydaje się zaskakujące, oswajają się z tą nietypową sytuacją. Przemieszczają się do bezpieczniejszych rejonów Warszawy i wszędzie, gdzie się znajdą, próbują stworzyć namiastkę życia. Oczywiście nie jest łatwo się zadomowić w tak chaotycznym i prowizorycznym świecie. Chociaż wszędzie tak dużo było cierpienia, ludzie przebywający w piwnicach, schronach starali sobie pomagać. Dzielili wspólny los, a co za tym idzie podobna była ich dola. Starano się normalnie funkcjonować. Nawiązywano więc nowe znajomości, dyskutowano, czytano i wspólnie z innymi modlono się. To zgodne i solidarne współżycie, co jakiś czas przerywały akty egoizmu i prywaty. Miały też miejsce kłótnie, a nawet bójki. Jednak zasadniczo starano się pogodzić różne interesy na drodze konsensusu.
Białoszewski opisuje więc powstanie z nietypowej strony. Unika wynoszenia ludzi na piedestał, nie gloryfikuje ich. W zamian daje bogatą panoramę codziennego życia pod gruzami walącej się stolicy. Stara się dokładnie, ze szczegółami odtworzyć poszczególne fakty. Co więcej niczego nie porządkuje, niczego nie ugładza. Zapisuje tekst tak, aby najwierniej oddać język mówiony. W pewien sposób udaje mu się oddać zamęt i zgiełk, który wtedy towarzyszył warszawiakom. Dzięki takiemu ujęciu czytelnik może łatwiej poznać ówczesna rzeczywistość. Powstanie dzieje się niejako na naszych oczach.