W gruncie rzeczy świat przedstawiony w "Małej apokalipsie" zbliża się do ostatecznej zagłady. Wszystko, co przedstawiono ulega rozpadowi. Nie ma żadnej pewnej rzeczy, na której można by się oprzeć. To rozmycie podkreśla niejasny czas powieściowy. Nie wiadomo dokładnie, kiedy toczy się główna akcja. To równie dobrze mogą być lata siedemdziesiąte jak i dziewięćdziesiąte. Nie ma jasnych dat, a w takiej sytuacji niczego nie można wykluczyć. Nie ma stałych wartości, a co za wszystko sprawia wrażenie chaosu. W tak nieuporządkowanym świecie jednostka czuje się źle i nie potrafi znaleźć dla siebie żadnego azylu.
Kiedy bliżej przyjrzymy się powieści Tadeusza Konwickiego to dostrzeżmy nawet dwa światy, które praktycznie w żaden sposób do siebie nie przystają. Brakuje między nimi punktów stycznych. Pomimo tego bohater musi żyć w tych dwóch sferach. Jednak co rusz napotyka na problemy, bo nie potrafi pogodzić świata propagandy z tym, z czym się styka na co dzień. Rządzący chcą kreować rzeczywistość zgodnie ze swoimi partykularnymi celami. W związku z tym głoszą propagandę sukcesu, snują optymistyczne wizje i pokazują je na ekranach telewizorów. Jednak to tylko fasada, za którą kryje się prawda. Nawet entuzjazm manifestujących w Warszawie jest wymuszony. Nie idzie za nim zadowolenie szarych, zwykłych mieszkańców. Oni nie mają wielu powodów do radości. Nawet można powiedzieć, że czują się rozczarowani tym, co ich otacza.
Konwicki z pełną konsekwencją pokazuje świat rządzony przy pomocy totalitarnych założeń. Miasto ozdobione flagami, czy plakatami w rzeczywistości nie jest piękne. Podobnie informacje przekazywane przez środki masowego przekazu chociaż optymistyczne, to przecież nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Co za tym idzie, nie mają żadnej wartości poznawczej. Warto jeszcze wspomnieć o zakłamanym język, który tuszuje błędy rządzących i wykoślawia prawdziwy obraz rzeczywistości. Nikt nie mówi o totalnym rozpadzie, chociaż on jest faktem. Zewnętrznymi tego objawami są zarówno walące się kolejne budynki mieszkalne jak i wybuchające instalacje gazowe. Właściwie gdzie by nie spojrzeć tam wszystko się degraduje, niszczeje. Mosty się rozpadają, a symbol panującego systemu Pałacu Kultury - traci kolejne płyty elewacyjne. Ostateczna katastrofa jest tylko kwestią czasu. W gruncie rzeczy każdego dnia jakiś inny element świata przestaje istnieć. Postępującego rozpadu nikt nie jest w stanie powstrzymać. Jest on trwałym składnikiem codzienności i paradoksalnie jedyną pewną rzeczą.
Poprzez wprowadzenie takiego, a nie innego tytułu pisarz sugeruje, że świat został dotknięty małą Apokalipsą i teraz czeka go zagłada. Podkreśla to na wiele sposobów. Nadejście dopustu bożego, podobnie jak w Biblii, zapowiadają liczne znaki. Co prawda nie słychać niebiańskich trąb, nie ma jeźdźców, jeszcze nie zapada się ziemia, ale i tak widoczne są pewne niepokojące symptomy. W przyrodzie następuje dziwne pomieszanie pór roku. Można także zauważyć inne osobliwe zjawiska. Jednak brak im dramatyzmu nowo testamentalnej księgi. Wszystko ma mniejszy, bardziej prozaiczny wymiar. Co więcej tragizm ociera się tutaj o groteskę. Pomimo licznych zapowiedzi apokalipsa w takim wydaniu nie dotyczy kosmosu, tylko ogranicza się do przestrzeni jednego kraju. Być może za tym pójdą inne katastrofy, ale póki co zagłada czeka Polskę.
Rozpadowi ulegają równocześnie wszelkie formy dotychczasowego życia zbiorowego i osobowość poszczególnych bohaterów. W zmienionych warunkach ludzie nie umieją się porozumieć, ani nawet wyrazić najprostszych uczuć, emocji. Zdegradowano wartości etyczne, a także zakwestionowano konieczność wprowadzenia rozróżnień między dobrem a złem. Nie wiadomo gdzie jest prawda a gdzie fałsz. Nikt nie może pozbyć się uczucia strachu, czy niepokoju. W takim świecie trudno mieć poczucie bezpieczeństwa. Człowiek stopniowo ulega degradacji. Zaczyna troszczyć się o zaspokojenie swoich elementarnych potrzeb.
W "Małej Apokalipsie" jest wiele wątków biblijnych. Dla przykładów wędrówka bohatera ma przypominać drogę krzyżową Chrystusa na Golgotę. Biblijne źródło ma też wprowadzenie motywu ofiary całopalenia. Jednak biblijny Sąd Ostateczny poprzedza nadejście Chrystusa, a we wspomnianej powieści nie ma żadnej takiej nadziei. Wszystko dlatego, że życie duchowe uległo degradacji. Nikt nie liczy na zbawienie. Tym samym Konwicki stworzył nie tylko opowieść o państwie komunistycznym, ale poruszył szerszy problem. Ukazał nie tylko skarlenie rzeczywistości, ale także śmierć ogólnoludzkich wartości. To niebezpieczeństwo może grozić całemu światu. Na tym polega "Mała Apokalipsa".