Lampka rzucała jasne światło na książkę. Litery zaczęły rozmywać się przed zmęczonymi oczami Anety. Odłożyła ją na bok.
- Kończymy na dzisiaj? - spytała zaczytanego chłopaka, który rozciągnął się leniwie na dywanie obok kanapy.
- Uhm - usłyszała jego głos.
- To wstawaj...
- Zaraz, zaraz tylko doczytam.
Zerknęła mu przez ramię. Odyseja Homer - przeczytała. Zamyśliła się. Pamiętała tę lekturę. Klasyczna epopeja. Była ciekawa, chociaż pisana wierszem. Nie musiała się zbytnio trudzić, żeby dobrnąć do końca. Opowiadała historię Odyseusza, jednego ze sławniejszych bohaterów wojny trojańskiej. To dzięki jego podstępowi z drewnianym koniem Grecy zwyciężyli, pokonując Trojan po dziesięcioletnich zmaganiach wojennych. A potem pojechali do domów. Odyseusz również. I właśnie o jego powrocie do rodzinnej Itaki mówi Odyseja. Nie był to łatwy powrót, gdyż Odys naraziwszy się bogu Posejdonowi (oślepił jego syna, cyklopa Polifema) i obrzucony przez niego klątwą, nie mógł dotrzeć do brzegów ojczyzny. Tułał się tak przez długie dziesięć lat. Zawsze na drodze stawały mu jakieś przeszkody, a to nieprzychylne wiatry, gdy jego współtowarzysze uwolnili je z zawiązanego worka podarowanego mu przez króla wiatrów, sądząc że są w nim skarby, a to zakochana w nim wróżka Kirke, która więziła go na swojej wyspie przez kilka lat. Nie było mu łatwo. Stracił wszystkich towarzyszy podróży i wszystkie swoje statki. Część z jego ludzi została w państwie Lotofagów, część zginęła pożarta przez Lestrygonów. Także Scylla i Charybda zebrały swoje żniwo. Odyseusz jednak nie poddał się. Uparcie dążył do celu, którym była jego coraz bardziej pożądana wyspa z najbliższymi mu ukochanymi ludźmi - Penelopą i Telemachem. I w końcu dotarł do Itaki dzięki pomocy bogów i swojej wytrwałości. Ominął wszystkie przeszkody i powrócił do domu i rodziny. Oderwała się od swoich myśli.
- O, już kończysz. I co?
- Dobre - popatrzył na nią rozmarzonym wzrokiem. - Ech, żeby tak jak ten Odys ruszyć w świat...
- Gadasz, przecież on tak się tułał z przymusu, nie z własnej woli. Dziesięć lat się biedak męczył.
- Ale jaki był dzielny i sprytny. I silny. Pomyśl sobie, ile przeszkód musiał pokonać. Syreny, cyklopa, przeciwne wiatry. Nawet Scyllę i Charybdę.
- I wstąpił do Hadesu - dorzuciła Aneta pojednawczo.
- Widzisz - triumfował. - A w końcu osiągnął swój cel. Dotarł do swojej wiernej żony, Penelopy i syna, Telemacha. Chciałbym być taki wytrwały jak on.
- Ależ ty jesteś uparty, Maćku - zaśmiała się Aneta.
- No wiesz - obruszył się. - Wcale nie. Muszę się bardziej starać. I mocniej wierzyć w sukces. Ale chciałbym też zwiedzić troszeczkę świata tak jak on. Wykazać się męstwem, umiejętnościami dawania sobie rady w każdej sytuacji.
- Mój ty bohaterze - mrugnęła do niego okiem. - A teraz idziemy coś zjeść...
- Byle nie lotosy z kraju Lotofagów - zażartował.
Poszli do kuchni. Był już najwyższy czas, żeby zrobić kolację. Oboje byli już bardzo głodni.
- A jak twoja Antygona? Skończyłaś już ją czytać? - zainteresował się Maciek. On też kiedyś sięgnął po tę tragedię Sofoklesa.
Pamiętał, że bardzo zdenerwował go konflikt Antygony z jej wujem i jednocześnie władcą Teb, Kreonem. Ona broniła swojego brata, Polinejkesa, którego dusza zagrożona była wieczną tułaczką po świecie żywych. Starożytni wierzyli, że aby zmarły mógł spoczywać w pokoju należało go pogrzebać. Wówczas odchodził do Hadesu. Kreon zaś wydał zakaz pochowania Polinejkesa, gdyż uznał go za zdrajcę. Powodem było sprowadzenie obcych wojsk do wojny przeciwko Eteoklesowi, jego bratu, który nie chciał oddać mu tronu, chociaż wypadała jego kolej na rządzenie Tebami. Umówili się bowiem wcześniej, że będą panować na zmianę i co roku wymieniać się. Eteokles nie dotrzymał umowy, a Polinejkes postanowił upomnieć się o swoje prawa zbrojnie. I tak zaczęła się bratobójcza walka. W efekcie zginęli obaj, a królem został Kreon. Można powiedzieć, że pasuje tutaj przysłowie: "gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta". Chociaż jak się później okazało, była to korzyść dość złudna. W każdym razie Kreon go denerwował, bo swoim nakazem narobił dużo problemów i przyczynił się do śmierci najbliższych. A przecież wystarczyło, żeby działał zgodnie z prawami boskimi...
Aneta otworzyła lodówkę.
- Tak.
Zaczęła z niej wyciągać produkty.
- I podobała ci się?
- Kto?
- No, Antygona przecież o nią pytałem.
- Podobała. Tylko że oni byli jacyś dziwni. Nie mogli się dogadać.
- Takie czasy...
- Kreon wymyślił sobie zakaz, który działał wbrew tradycji i prawom bogów, a potem się dziwił, że jest ktoś, kto się buntuje - Aneta energicznie położyła rzeczy z lodówki na stole. - Zrób herbatę, ja zrobię kanapki.
- Ale Antygona miała rację, nie sądzisz? - spytał Maciek.
- Z punktu widzenia kochającej siostry, na pewno.
- A co? Zgadzasz się z Kreonem? - zaatakował.
- Od razu zgadzasz... trochę racji miał. Był w końcu królem, a Polinejkes okazał się zdrajcą. Sprowadził w końcu obce wojska na swoją ojczyznę, Teby. I jaką inną karę mógł dać biedny Kreon komuś, kto nie żyje?
- Fakt. Ale Antygona była super.
- Racja. Niewielu potrafiłoby tak otwarcie wystąpić przeciwko władzy i narazić się na tak poważne konsekwencje - zgodziła się Aneta.
- Oddała życie za swoje przekonania - pokiwał z uznaniem głową Maciek.
- Tak jak chrześcijanie w starożytnym Rzymie - dorzuciła dziewczyna. - Brr - dać się pożreć lwom. Albo zostać ukrzyżowanym czy spalonym żywcem. Okropne.
- Ale bardziej okropny był ten, kto ich skazywał na taką śmierć. Na przykład Neron. Sienkiewicz opisał to w Quo vadis.
- Neron był szaleńcem i sadystą - podniosła głos Aneta.
- I marnie skończył - odważył się dorzucić Maciek.
- Dobrze mu tak - warknęła z zaciętością.
Kanapki szybko zniknęły ze stołu.
- Ależ z ciebie zadziorny hajduczek - Maciek popatrzył z czułością na swoją dziewczynę.
- A ty byś wolał taką Oleńkę - roześmiała się. - Mój, Kmicicu. Albo lepiej nie. Kmicic to było niezłe ziółko. Narozrabiał tak, że musiał nawet zmienić nazwisko na Babinicz.
- Ale potem został bohaterem. Pomagał uratować Częstochowę, zaczopował armatę, pokonał wielu Szwedów. I to wszystko z miłości.
Potop Henryka Sienkiewicza - Aneta zastanowiła się chwilę. To chyba książka dla facetów, tyle tam bitew i polityki. Ale za to wątek romansowy... Wzruszyła się. Jak ten Kmicic musiał kochać tę Oleńkę Bilewiczównę. Zmienił się przecież dla niej z hulaki i egoistycznego rozbójnika w przykładnego patriotę i szlachetnego, przyzwoitego człowieka. Nie w głowie już mu były zabawy i krzywdzenie innych. Ukorzył się jako Babinicz. Było to dla niego wyjątkowo trudne, gdyż jako dumny szlachcic, bogaty, o wysokim rodowodzie, musiał stać się pospolitym szlachetką. Oznaczało to dla niego deklasację. W końcu jednak, dzięki swoim zasługom na polu bitwy i wewnętrznej przemianie, odzyskał uczucia ukochanej. Pobrali się i woli ojców stało się zadość.
Zaczęli zmywać naczynia.
- Wierzysz w takie przemiany ze złego w dobrego? - spytała cicho Aneta.
- Chyba tak. Przecież wielu się zmieniło. Nawet taki Jacek Soplica. Zabił z zemsty ojca swojej ukochanej, bo dał mu czarną polewkę. A potem wstąpił do zakonu i został emisariuszem. Nawet imię zmienił - na Robaka. Ukorzył się całkowicie.
- Racja. Został bohaterem. Nawet oddał życie za drugiego człowieka. Osłonił bowiem młodego Horeszkę przed kulą.
I znowu ten Pan Tadeusz Adama Mickiewicza - pomyśleli jednocześnie. - Co rusz to się pojawia. Przez pamięć przepłynęła im historia nieszczęśliwego Jacka Soplicy. Biedaczek. Zakochał się w niewłaściwej kobiecie. Była bowiem lepiej urodzona od niego. Nie byłby to bynajmniej mezalians, gdyż Soplica był również szlachcicem, ale ojciec Horeszkówny nie uważał adoratora swojej córki za równego sobie, gdyż posiadał o wiele większy majątek i wpływy. Potrzebował go jedynie ze względów politycznych i prywatnych interesów. Jacek był lubiany i popularny wśród miejscowej szlachty, co dawało mu jej poparcie, a co za tym idzie wpływy. Mógł w ten sposób zdobywać głosy potrzebne Horeszce np. do przegłosowywania ustaw. Okazywał więc przyjaźń młodzieńcowi, przymykał oko na jego rosnącą miłość do Ewy. Ale gdy ten odważył się poprosić o jej rękę, postawił na stół czarną polewkę. Wynikło z tego powodu wiele kłopotów. Przede wszystkim ten, że rozżalony i urażony szlachcic zabił zarozumiałego magnata. A że uczynił to w czasie najazdu Rosjan na jego dwór, to naraził się na oskarżenie o zdradę i współpracę z wrogiem. Ciężko odpokutował swoją zbrodnię. Podobnie jak Kmicic zmienił nazwisko, został teraz Robakiem. Wstąpił też do zakonu i został emisariuszem. Tak jak wcześniej był dumnym szlachcicem, tak teraz przeobraził się w pokornego księdza. I z mozołem naprawiał swoje wnętrze. Szczytem jego osiągnięć stało się ocalenie życia Hrabiemu. Spłacił w ten sposób swój dług wobec Horeszki.
Poszli do pokoju. Maciek znowu rozłożył się na dywaniku.
- Ale wiesz co? Ludzie czasami bywają wredni - sapnął.
- Czemu tak mówisz?
- Bo weźmy taką Salomeę Brynicką z Wiernej rzeki Żeromskiego. Opiekowała się tym Józefem Odrowążem, narażała dla niego życie, nawet pokochała, jak się wydawało z wzajemnością, a on co? Wyjechał sobie z mamusią i zostawił ją samą.
- Cóż, pieniądze przesłaniają wielu ludziom cały świat. A ona była zbyt biedna dla wielkiego magnata. To się musiało tak skończyć. Niejednemu ideały braterstwa i równości z czasu powstania styczniowego po jego upadku wywietrzały z głowy.
- A i dzisiaj niejeden dla pieniędzy zdradzi nie tylko ideały, ale i przyjaciół czy rodzinę.
- Wstrętne.
- Wstrętne - zgodził się.
Jakże często ludzie okazują się niewdzięcznikami - pomyślał Maciek. - Takim klasycznym przedstawicielem tego "gatunku" jest Józef Odrowąż. Salomea opiekowała się nim, narażała życie, a wreszcie pokochała go szczerą, głęboką i oddaną miłością. A ten co? Przestraszył się mamusi... odjechał i zostawił wierną sobie kobietę na pastwę losu. Nie przejął się tym, co się z nią stanie. Ważniejsze okazały się dla niego majątek i tytuły. Co gorsze, jego matka ośmieliła się zapłacić za opiekę nad synem. Poniżyła tym biedną, ale dumną Salomeę. Wyglądało to tak, jakby chciała zapłacić za uczucia, którymi dziewczyna obdarzyła byłego powstańca. I pomyśleć, że jako matka powinna dbać o dobro syna i liczyć się z jego uczuciami. Nie obchodziło jej to i narzuciła mu swoją wolę. A ten nie protestował... cóż warta była ta jego miłość - obruszył się.
Podniósł się powoli z dywanika. Przeciągnął się.
- Muszę już iść.
- Odprowadzę cię do drzwi.
- Dzięki za kolację - pocałował ją w policzek.
- Spotkamy się jutro?
- Tak. Będę czekać na ciebie jak Julia na swojego Romea.
- Tylko nie wychodź na balkon, bo jest mróz, a nie chciałbym żebyś się rozchorowała.
Uśmiechnęła się do niego.
- Ok. Jakby wyglądała taka pociągająca nosem Julia.
Roześmieli się.
- Do zobaczenia.
- Pa.
Aneta zamknęła za Maćkiem drzwi. Wróciła do pokoju. Podeszła do regału z książkami. Wyjęła jedną z nich. Na twardej okładce ozdobnymi literami napisane było: Szekspir Romeo i Julia. Usiadła na kanapie. Otworzyła książkę i znowu z kart popłynęła historia dwojga zakochanych, dziewczyny i chłopaka, ze skłóconych rodów Kapulettich i Montekich. Byli tacy młodzi. I tacy szczęśliwi ze sobą. Dożyliby pewnie w szczęściu późnej starości, gdyby nie splot nieprzychylnych wypadków i działania pragnących ich rozdzielić krewnych. A tak, oboje umarli, popełniwszy samobójstwa. On - wypił truciznę, ona - wbiła sobie sztylet w pierś...
- Jak dobrze, że nie jestem Julią - mruknęła do siebie Aneta. - zamykając książkę. - Pora iść spać. Wstała z kanapy i położyła książkę na swoje miejsce. - I dobrze, że Maciek ma miłych rodziców.
Wyłączyła światło w pokoju i wyszła.