.
Co to znaczy, że jest się częścią społeczności, która kształtuje się w jakieś społeczeństwo o jasno lub mniej jasno zdefiniowanych wymaganiach względem pojedynczego przedstawiciela? Co to znaczy, że jakieś konkretne społeczeństwo ewoluuje i dąży do osiągnięcia pewnych stanów, które uznaje za wartościowe z punktu widzenia obranej filozofii? Co to znaczy wartość społeczeństwa? I wreszcie jak można te wartości ocenić dziś, kiedy mówi się o zupełnym zaniku niegdyś tak wyraźnie kształtujących każdą zbiorowość reguł, obowiązków i wzajemnych oczekiwań? To jedna część. Kim trzeba być i jakimi cechami należy się odznaczać, aby móc mówić o sobie, że stało się częścią społeczności? Czy można dokonywać prób zestawienia dzisiejszych mas ze społecznościami funkcjonującymi sto, dwieście czy więcej lat temu? Ale przede wszystkim nasuwa mi się pytanie, którego przewrotność powoduje, że zada je dopiero na końcu - czy w ogóle istnieje coś takiego jak ewolucja społeczeństwa? Aby odpowiedzieć na te wszystkie pytania odwołam się do różnych dziedzin kultury, przywołam różne przykłady zachowań człowieka będącego częścią jakiejś większej całości oraz rozważę problematykę obecności i współobecności we współczesnym świecie.
Aby w ogóle podjąć rozważania na temat tak silnie związany ze stosunkami między ludzkimi, trzeba w sposób konieczny zdefiniować termin, który pojawił się dziś już wielokrotnie, a mianowicie termin "społeczeństwo". Otóż jest to grupa ludzi, wyraźnie zorganizowana zbiorowość, którą cechuje pewne uporządkowanie oraz poczucie odrębności względem innych zbiorowości tego rodzaju i względna intensywność oddziaływań między poszczególnymi członkami ją tworzącymi, dodatkowo spajana prze wspólny, niezbyt rozległy teren zamieszkania, warunki życia, określony podział pracy oraz ustalone normy postępowania (Mała Encyklopedia PWN). Idąc dalej tropem przytoczonej definicji można wysnuć wniosek, że każdy dziś jest częścią jakiejś większej lub mniejszej społeczności, bowiem zostaje w nią wpisany już choćby ze względu na miejsce zamieszkania czy szkołę, do której zapisują nas nasi rodzice. Oczywiście, im bardziej samodzielni jesteśmy, tym więcej możliwości wyboru staje przed nami otworem, a tym samym podejmowane przez nas decyzje mogą mieć i mają kluczowe znaczenie dla odbioru naszej osoby przez współczesny świat i ludzi go zamieszkujących. Ważne, aby podkreślić w tym miejscu, że u progu XXI wieku, nie istnieje żaden naród, będący chyba podstawowym i tym samym najliczniejszym społeczeństwem zamieszkującym konkretnie zdefiniowany obszar geograficzny, które nie "cierpiałoby" na wewnętrzne zróżnicowanie. Oczywiście podziały te są uwarunkowane przez bardzo skomplikowane procesy rozwoju grup ludzkich związane z dojrzewaniem kultury, świadomości obywatelskiej, ale także kształtowaniem się stosunków wewnętrznych między poszczególnymi członkami i wszelkich kontaktów z przedstawicielami innych, pochodzących z państw i społeczeństw ościennych a tym samym obcych ludzi. Byłoby zaniedbaniem nie wspomnieć, że podstawową jednostką społeczną jest rodzina, a zatem według pewnego modelu przyjętego w naszej kulturze dwójka rodziców oraz dwoje do czwórki dzieci. Zgodnie z tradycją, typem wychowania oraz prawem rodzice są odpowiedzialni za swoje potomstwo do momentu, w którym uzyska ono samodzielność fizyczną, psychiczną i materialną. Niemniej jednak podkreślić należy fakt, że to rodzice w dużej mierze ponoszą odpowiedzialność za nasze wychowanie, poziom kultury i tym samym naszą przynależność społeczną. I w większości wypadków powinniśmy im być za to wdzięczni. Aby jednak nie przedłużać wstępnych rozważań, przejdę teraz do szczegółowych argumentów, które pozwolą mi wysnuć wnioski, będące odpowiedzią na pytania zawarte na samym początku mojej pracy.
Problem definiowania społeczeństwa, określenia jego kondycji oraz w miarę możliwego systematyzowania obecny był na kartach literatury do samego niemalże jej początku. Oczywiście przyjmował różny wymiar i intensywność, niemniej jednak przykłady podejmowania takiej właśnie problematyki całą pewnością można by wyszukać. Do czego zmierzam? - kiedy przygotowywałem się do pisania pracy, doszedłem do wniosku, że zjawisko masowości pojawiło się na kartach literatury polskiej w oczekiwanym wymiarze dopiero w osiemnastym wieku, kiedy to twórcy tacy jak Krasicki, Niemcewicz czy Naruszewicz dostrzegli siłę rażenia satyry społeczno - obyczajowej i przyjęli na siebie rolę strażników moralności. I właśnie od myśli zawartej w twórczości wymienionych poetów chciałbym rozpocząć argumentację w swojej pracy.
Nie od dziś wiadomo, że najtrudniej jest oceniać samego siebie, zwłaszcza wtedy, kiedy ocena ta miałaby być niezbyt pochlebna lub gdzieś tam, w głębi świadomości pozostaje przekonanie, że jesteśmy w tej ocenie nie do końca za sobą szczerzy. Jest jeszcze druga strona medalu. Oto czasem po prostu nie jesteśmy w stanie sobie uświadomić wad i niedoskonałości, które dla naszego najbliższego otoczenia mogą być wprost nie do wytrzymania lub też jesteśmy zagubieni w jakiejś czynności, która my sami postrzegamy jako dobrą lub przynajmniej nie - złą, choć w rzeczywistości ma ona fatalne skutki dla naszych najbliższych. I tak właśnie jest z alkoholizmem. Dostrzegł to Krasicki i bardzo ostro napiętnował w satyrze Pijaństwo, gdzie zarzucił bardzo typowym szlachcicom wykorzystywanie niemalże każdej okazji do wypicia większej ilości alkoholu, co nieuchronnie musiało prowadzić do uzależnienia i tym samym do moralnego i społecznego upadku. Fakt wykorzystania osób fikcyjnych oraz stworzenie sytuacji hipotetycznych spowodował, że czytelnik ma wrażenie, że problem dotyczy nie tylko osób opisanych, ale znacznie większej masy, a prawdopodobnie całego stanu szlacheckiego, co zresztą w gruncie rzeczy było prawdą. A jak to się ma do dzisiejszych czasów? Niestety mentalność Polaków przez ponad dwieście lat nie uległa większym zmianom, bowiem po dziś dzień postrzegani jesteśmy jako naród niezwykle chętny do spożycia alkoholu przy każdej okazji i, niestety, naród nie znający w piciu umiaru. To jedna z naszych narodowych wad, których chyba już nigdy nie uda nam się zwalczyć, a że wciąż na nią cierpimy to nie ulega wątpliwości, a dowodem w sprawie niech będzie książka Jerzego Pilcha Pod mocnym aniołem, wydana przecież całkiem niedawno, bo w 2000 roku, w której opowiedziana jest historia alkoholika. Mówiąc krótko - pijaństwo jest i z pewnością będzie bolączką narodową Polaków, którzy nie potrafią znaleźć złotego środka pomiędzy zabawą a zachowaniem umiaru i… nikt ani tym bardziej nic tego nie zmieni. Oczywiście należy tę sytuację potępić i napiętnować jako złą, mającą zgubny wpływ na rodzinę, poziom kulturalny oraz sprawność intelektualną, jednak należy dostrzec jeszcze jeden aspekt - Polacy jako naród są bardzo silnie ze sobą zintegrowani, a jeśli pojawia się jakaś kość niezgody, wówczas wszystkie niesnaski łagodzone są właśnie po wypiciu odpowiedniej ilości jakiegoś trunku. I właśnie stan ogólnej wzajemności jest efektem integracyjnej funkcji alkoholu, a że tak się niestety sprawy mają niech potwierdzą rozmowy młodzieży, którym mam możliwość się często przysłuchiwać - ich głównym tematem są imprezy, które się rozkręciły dopiero "kiedy wypiliśmy trzecią flaszkę"… To smutne.
O tym jaki jest stosunek Polaków do cnót, jakimi są niewątpliwie prawdomówność, skromność, religijność oraz pokora, nikogo chyba nie trzeba informować czy przekonywać. Każdy z nas, po dokonaniu własnego rachunku sumienia, dojdzie do przekonania, że przecież odznacza się i realizuje pewne wyznaczniki wynikające z wymienionych wyżej cech, a zatem z pewnością po prostu jest skromny, prawdomówny i tak dalej. To niewątpliwie bardzo wygodna postawa, która jednak tak naprawdę do niczego nie tak na dłuższą metę prowadzi, a to dlatego, że nie podchodząc do siebie z odpowiednią dozą samokrytyki, tracimy rzeczywisty kontakt z prawdą o nas samych, a stąd to już naprawdę bardzo krótka droga do popadnięcia w stan głębokiego samouwielbienia i zatracenia się absolutnej hipokryzji. Bo czyż nie taka jest większość społeczeństwa? Podstawą stała się ciągła potrzeba zysku, nawet wtedy, kiedy odbywa się kosztem innych ludzi, religijność wyrażana poprzez niedzielne msze szyta jest grubą nicią fałszu, bo tak wiele osób idzie się po prostu pokazać, a wartości wynikające ze skromności czy elementarnej pokory zatraciły się już dawno i trudno będzie ten stan jakkolwiek zmienić. Pytanie pozostaje tak naprawdę jedno - czy dzisiejsze czasy tolerują ludzi, którzy w swym imperatywie molarnym umieścili wartości wynikające z dobra czy chęci niesienia altruistycznej pomocy? I, z wielką przykrością, muszę stwierdzić, że trzeba być naprawdę wyjątkową osobowością, aby móc wypłynąć na szerokie wody kultury albo stać się istotną w społeczeństwie jednostką, niosąc chętną pomoc bliźnim oraz będąc posłusznym wszystkim pozytywnym wartościom. A zadecydował o tym pewien bożek, któremu na imię Pieniądz, i jego magiczna moc dawania ludziom iluzorycznego szczęścia, ale szczęścia, które ma tę przewagę nad każdym innym jego rodzajem, że po prostu można je zmierzyć, wyliczyć i porównać, a tym samym dowartościować kosztem drugiego - a co jest przyjemniejszego od bycia lepszym od innych…? To smutne.
Pocieszające jest zaś niewątpliwie wielki pęd młodych ludzi do nauki oraz poziom polskiego szkolnictwa - polska matura jest druga pod względem trudności w Europie a ustępujemy palmy pierwszeństwa jedynie Francji, co chyba nie jest dla nas jakaś wielką obrazą, jeśli weźmiemy pod uwagę dorobek kulturalny tego narodu. Oczywiście zmieniły się warunki społeczno - polityczne i dziś, nie posiadając odpowiedniego wykształcenia, nie mamy szans na znalezienie satysfakcjonującej nas pracy a tym samym, nie mamy szans na utrzymanie się. To może smucić, lecz chyba ważniejsze jest, że odpowiednie wykształcenie jest gwarantem wysokiego poziomu kulturalnego naszych obywateli, co w warunkach europejskiej integracji, coraz wyraźniejszej homogenizacji społeczeństw oraz zatracania się cech kultur narodowych jest symptomem pozytywnym. Polacy są narodem przyzwyczajonym do przechowywania własnych tradycji - przecież udało się nam je utrzymać w zasadzie w niezmienionych formach przez przeszło sto dwadzieścia lat zaborów, kiedy de facto nie istniało pojęcie "kultura polska". Ma zatem ów edukacyjny pęd właściwie same plusy, choć oczywiście ktoś może zarzucić "młodym naukowcom", że zaniedbują rodzinę, życie osobiste i uczestnictwo w przedsięwzięciach nie związanych ze szkołą, ale sądzę, że będą to jedynie głosy wiecznie niezadowolonych krytykantów, których głos prędzej czy później urwie się lub zginie w szumie codzienności. To pocieszające.
Przeraża mnie natomiast skłonność do konfliktów. Być może w polskiej rzeczywistości jest to mało zauważalne, lecz problem ten jest obecny. Mam w tym momencie na myśli wszelkie ugrupowania o wyraźnej proweniencji neonazistowskiej jak na przykład Młodzież Wszechpolska czy Narodowa Organizacja Patriotyczna. Członkowie tych stowarzyszeń najczęściej wywodzą się z rodzin o bardzo niskim poziomie społecznym, gdzie panował kult siły oraz przekonanie, że "im się po prostu należy, bo są Polakami", a zatem należą do lepszego gatunku ludzi. Jestem głęboko przekonany, że jest to ideologia utopijna a historia, na całe szczęście, wielokrotnie pokazała, iż systemy filozoficzne oparte na przekonaniu o wyższości własnego narodu skazane są na porażkę - tak przecież było z faszyzmem czy stalinizmem. Niemniej jednak agresja, nietolerancja oraz nienawiść, która cechuje skinheadów, skłania do zastanowienia nad legalnością tych organizacji. Zaś wprost przeraża, że kilku spośród obecnie rządzących dziś Polską polityków ma takie właśnie korzenie i dąży do wzmocnienia pozycji społecznej tych, jak by na to nie spojrzeć, faszystowskich bojówek. Pozostaje wierzyć, że Polacy, tak niechętnie przyjmujący skrajności, nigdy nie pozwolą dojść do samodzielnej partii, która rzekomo pragnie zająć się dobrem polskich rodzin. To pocieszające.
Pora, aby dokonać podsumowania zebranych argumentów oraz odpowiedzieć na pytania zawarte we wstępie. Otóż z analizy polskiej rzeczywistości wyłania się obraz narodu dość silnie podzielonego ze względu na stan posiadania, miejsce zamieszkania czy preferencje kulturalne, jednak bardzo silnie spojonego wartościami wynikającymi z poczucia przynależności do większej całości. Wielkie znaczenie ma wciąż pojęcie "ojcowizny", czyli tego wszystkiego, co otrzymujemy w spadku po naszych rodzicach i co w naszym przekonaniu jest wartością trwałą i niezmienną. To właśnie przywiązanie do tradycji, miejsca naszego urodzenia, specyficznej w skali światowej religijności oraz symboli jest gwarantem zachowania tożsamości narodowej w globalnej wiosce, w której lada chwila zamieszkamy. Więc cóż to znaczy być częścią jakiejś społeczności? - to znaczy realizować się w duchu idei wyznawanej przez pewną grupę ludzi, czuć z nią wyraźny związek oraz świadomie wpływać na jej kształt poprzez własne słowa, myśli i czyny. Ewolucja społeczeństwa jest procesem długotrwałym i mozolnym, zaś zawsze wywołana jest pewnymi zjawiskami o bardzo gwałtownym charakterze. Najczęściej zmieniają się zachowania i reakcje na pewne układy odniesienia, w których funkcjonuje określona grupa, nie zmieniają się zaś praktycznie nigdy wartości, w oparciu o które została ona powołana czy też tożsamo odczuta przez jej poszczególnych przedstawicieli. Słowem - zmieniają się zachowania nie zaś ludzie. W reszcie wyłącznie od nas zależy czy zechcemy utożsamiać się z dowolnie wybraną grupą czy też zechcemy manifestować się swoją indywidualność, lecz zawsze pozostaniemy częścią większej całości, do której zostaliśmy przypisani w momencie naszych narodzin czy przyjęcia pewnych sakramentów, o czym zadecydowali nasi rodzice pragnący wyłącznie naszego dobra a rozpoznający je jako niosące ze sobą wartości wynikające z dobra, miłości czy pozytywnej wzajemności.
A jakie jest to dzisiejsze społeczeństwo? Powiem dość przewrotnie - jest dokładnie takie samo jak zawsze, a wyłączenie od nas zależy, co będziemy chcieli dostrzec a na co przymkniemy oko…