Ukochana Lauro!

Przyszła zima. Cisza każe zamykać oczy przed padającym śniegiem i odpływać w marzenia. Pamiętasz może tę pelargonię, którą hoduje moja Mama na naszym balkonie? - dziś znowu zakwitła. To dziwne, bo przecież pelargonie nie kwitną zimą. Widać ta miała swoje własne zdanie na ten temat i postanowiła robić, co się jej żywnie podoba. Wiesz, Kwiatuszku, Kogoś mi przypomina…

Ja jednak chyba lubię zimę. Wolne spacery pośród tego wszechogarniającego fioletu zagubionej pod śniegiem drogi, która wiedzie w końcu od zimy do zimy, od wiosny do wiosny, od Ciebie do Ciebie. Dlatego chciałem Ci podziękować za ostatni list, chociaż nie, nie za list, za słowa, które zapadły w mojej pamięci i które są teraz moim światłem pośród ukołysanego do snu pod śnieżną kołdrą lasu. "Kochany, pisałaś, każda chwila rozdziera moje serce szablą tęsknoty, każdy łyk herbaty jest jakby cykutą spijaną z Twoich ust, bo nie ma ich teraz przy mnie, każdy oddech mój staje się jakby mniej warty, bo nie Ty nie oddychasz moim powietrzem, każdy gest, każde spojrzenie, każda myśl nabrała takiej lakonicznej powszedniości i nie sprawia, że odczuwam zwykłą radość istnienia, bo nie mam Cię przy sobie." Wiesz… Kiedy skończyłem go czytać wczorajszej nocy, to jakby świat zawirował wokół mnie tysiącem barw a chóry anielskie zagrały najpiękniejszą z melodii na lirach i harfach i śpiewały o najczystszym z uczuć. Ta noc, jakże cudownie senna - bezsenna, minęła. Dziś znów nastał wieczór. Głucha na słowa lampka zapłonęła znów na moim biurku, więc mam swoją ukochaną ciszę, która jeszcze tak niedawno była naszą ukochaną ciszą , która pławi się w dzikim winie i zapachu jaśminów - moich myśli o Tobie, którą za chwilę zamienię w słowa płynące prosto z kolejnego zachwytu wspomnieniami.

Pisanie jest wyzwaniem, bo brakuje w nim spojrzeń zagubionych w sobie, brakuje dotyku spadającego delikatnym drżeniem na dłonie, brakuje oddechów błądzących nieprzytomnie po szyi i policzkach, brakuje wrażliwości ust, które mówią tak nieporównywalnie więcej niż słowa. Pisanie listów jest sztuką a pisanie listów do Ciebie jest wyzwaniem podwójny, bo wiem, że tak doskonale potrafisz odczytać to wszystko, co zapisane jest pomiędzy kolejnymi wersami i łowisz te moje myśli nieuczesane niczym wprawne oko astronoma spadające po sierpniowym gwiazdy. Dlatego, proszę Cię, czytaj go spod wpółprzymkniętych powiek, bo wierzę, że uda mi się przemycić Tobie siebie w całości i niemal bez reszty zatracając się w słowach, choć przez chwilę ukołysać Cię do snu i szepnąć półsłówkiem, że nie mogę już dłużej czekać na błękit oczu Twego - naszego nieba. A Ty wówczas sięgniesz po telefon i wystukując po torach marzeń choć krótki list staniesz się częścią mojego pragnienia o końcu tygodnia i naszym spotkaniu.

Wskazówka zegara nieuchronnie pokonała granicę północy. Jutro, jak w każdą środę, czeka mnie ciężki dzień, zresztą wiesz o tym doskonale. Pomyślałem, że dopiję herbatę i położę się spać, uciekając od mojej rzeczywistości w świat niepokornych marzeń o Tobie, kiedy tańczysz na łące pośród tysiąca kwiatów, w świetle zachodzącego słońca i blasku rzeki naszych chwil oderwanych od świata trzech wymiarów. Wiesz na pewno, o którym miejscu teraz myślę, prawda… Ciekawe czy tamta stara wierzba przetrwa kolejną wiosenną powódź - mam wielką nadzieję, że tak - tam przecież wszystko się zaczęło.

Wiesz… Tak trudno jest zasypiać, tak trudno jest budzić się, kiedy wiem, że następny dzień będzie tak samo samotny, tak samo szaro - bury, tak samo ułożony według schematu szkolnego planu i domowych obowiązku. Tak trudno jest wydzierać radość istnienia z każdego płatka spadającego śniegu i słońca iskrzącego się w polach okrytych kołdrami zamarzniętego śniegu - są tak ascetycznie spokojne ale spokój ten nie przekłada się w żaden sposób na ich monotonię. Pociągają bielą, onieśmielają czystością i prowokują harmonią. Eh, nie wiem czy chciałabyś tego słuchać czy po prostu chwycić mnie za rękę i pobiec pomiędzy słoneczne pola blasków i radości mroźnego poranka. Tak trudno jest myśleć, że do końca tygodnia zostały całe chwile wieczności zaklęte w godzinach spędzonych w szkole, później w bibliotece, wreszcie w domu pod stertą książek ale także z kubkiem gorącej herbaty i lekturą książki Marka Hłaski, którą poleciłaś mi w ostatnim liście. Teraz czytam Ósmy dzień tygodnia - nie wiem czemu, ale fabuła jest mi tak dziwnie bliska… Zapewne już czytałaś Pięknych dwudziestoletnich, jeśli zaś nie, to daj mi szybciutko znać - przywiozę Ci, ponieważ znalazłem egzemplarz na półce mojego taty, swoją drogą, dziwne, że nigdy mi jej nie polecał.

Najdroższa. Będę kończył, bo pora, bym kończył, bo pora zamknąć oczy długiemu dniu i wyciszyć muzykę codzienności, bo pora spać. Tak bardzo żałuję, że nie mam Cię przy sobie, że nie mogę Cię przytulić a później zbudzić się przy Tobie, zasłuchać się w biciu Twego serca i znów zasnąć i śnić Ciebie aż do rana. I jeszcze pozostać we śnie, zachować go pod powiekami i śnić na jawie, kiedy tylko uda się odnaleźć chwilę ciszy w zgiełku codzienności. Trwać w nim tak długo jak tylko się da, aż nastanie kolejna noc i będzie wspaniała okazja, by znów wrócić do krainy błękitnych połonin moich marzeń niedoścignionych, zapachu słońca i muzyki gór ukołysanych wiatrem.

Tak bardzo tęsknię…

Tak bardzo chciałbym wrócić na szlaki prowadzące zawsze w kierunku odkrycia nas w sobie jeszcze piękniej i tak cudownie więcej i więcej dające nam miłości naszej doskonale młodzieńczej.

Proszę, uważaj na siebie, bo drogi są bardzo śliskie i tak łatwo skręcić sobie nogę a przecież już za miesiąc jedziemy w góry. Pozdrów koniecznie rodziców - na tej drugiej kartce znajduje się przepis na szarlotkę, o który prosiła Twoja Mama, a który kazała załączyć moja z życzeniami sukcesów w kuchni.

Całuję i życzę kolorowych snów, w których występować będę w roli głównej…

Filon