Wszystko zaczęło się, gdy po pogrzebie mamy, przeprowadziliśmy się z tatą dużego miasta. Chcieliśmy zmienić otoczenie, by uniknąć bolesnych wspomnień, poza tym tata mógł znaleźć tu lepiej płatną pracę. Jednak początki w nowym mieście były bardzo trudne. Nie potrafiłam się zaaklimatyzować w szkole, cały czas czułam się kimś obcym. Nie potrafiłam znaleźć prawdziwych przyjaciół, znajomość z koleżankami z klasy ograniczała się do lekcji i przerw, rodzeństwa nie miałam. Ojciec pracował bardzo dużo. Może chciał w ten sposób zagłuszyć ból po stracie mamy. W efekcie wszystkie popołudnia spędzałam samotnie na smutnych rozmyślaniach.

Któregoś dnia siedziałam na ławce w parku, czytając książkę. W pewnym momencie przysiadł się do mnie jakiś chłopak mniej więcej w moim wieku. Zaczęliśmy rozmawiać i okazało się, że mamy sobie mnóstwo do opowiedzenia, możemy rozmawiać na każdy temat. Zupełnie nie wiem kiedy zrobiło się późno i musiałam wracać. Umówiliśmy się z Michałem, tak miał na imię mój nowy znajomy, że następnego dnia znowu spotkamy się w parku. Miał przyprowadzić swoich przyjaciół, abym mogła ich poznać. Długo rozmyślałam przed pójściem spać, jacy też mogą być i czy polubimy się nawzajem.

Następny dzień dłużył się niemiłosiernie, a ja byłam bardzo podekscytowana. Szybko odrobiłam zadania i zrobiłam domowe porządki. Nieco dłużej niż zwykle zabawiłam przed lustrem, szykując się do wyjścia. Popędziłam do parku. Rzeczywiście byli, już z daleka rozpoznałam sylwetkę Michała. Jego znajomi okazali się równie mili i bardzo swobodni. Spędziliśmy razem kilka godzin. Nagle któryś z nich wyciągnął zawiniątko z marihuaną. Dla każdego przygotowano skręta. Nigdy wcześniej nie paliłam nawet papierosów, narkotyki zupełnie mnie nie pociągały. Dużo czytałam o uzależnieniach i nie chciałam, by to mnie spotkało. Oni jednak przełamali moje opory, zapewniając, że na pewno nie uzależnię się od jednego razu, zresztą, jak przekonywali, "trawka" jest mniej szkodliwa i uzależniająca niż alkohol, który jest przecież powszechnie dostępny. Nie chciałam okazać się niedoświadczoną prowincjuszką, dlatego uległam ich namowom. Najpierw trochę się krztusiłam, ale w końcu nauczyłam się zaciągać. Narkotyk chyba zaczął działać, bo poczułam się beztrosko i bezpiecznie, wszystko mnie śmieszyło, a świat wokół wydawał się bardzo dobry.

Zaczęliśmy się spotykać codziennie, od razu po szkole pędziłam do nowych znajomych, czasem nie szłam na ostatnie lekcje, by szybciej być wśród nich. Teraz już nie miałam oporów ani przed papierosami, ani przed "trawą". Do tego doszedł alkohol, ale nie widziałam problemu. Cieszyłam się, że mamy wspólne sprawy. Jednak nauka szła mi coraz gorzej, miałam mnóstwo nieobecności. Wreszcie sięgnęłam po twardsze narkotyki. W końcu nauczyciele, zaniepokojeni moim zachowaniem, zawiadomili tatę. Z tego powodu zaczęły się między nami kłótnie, nasz kontakt nie był już taki jak kiedyś, pełno w nim było wzajemnych pretensji, chociaż ojciec nadal nie przypuszczał, że mogę "ćpać", nie miał pojęcia, jak nisko się stoczyłam. Teraz już nikt mnie nie częstował, sama musiałam zdobywać pieniądze na narkotyki. Sprzedałam część swoich ubrań i książek, w końcu zaczęłam podbierać pieniądze ojcu. Pewnego dnia przypadkiem znalazł w moich rzeczach strzykawkę. Dotarła do niego cała prawdą. Postawił mi ultimatum: albo pójdę na odwyk, albo muszę wyprowadzić się z domu. Nie rozumiałam, że mówi to dla mojego dobra. Wolałam wynieść się z domu. Spałam u rozmaitych znajomych, do szkoły przestałam chodzić zupełnie. Wreszcie nikt już nie chciał mnie przyjmować, stanęło przede mną widmo dworca. Kiedy pierwszy raz musiałam przespać się na dworcowej ławce dotarło do mnie, że jestem na dnie. Postanowiłam wrócić do domu i zrobić wszystko, co poleci ojciec. Ojciec rozpłakał się na mój widok, wyglądałam naprawdę okropnie, byłam brudna, wychudzona i chorobliwie blada. Tata przyjął mnie i zawiózł do ośrodka odwykowego. Nie było łatwo, musiałam wiele przejść, ale udało mi się zerwać z nałogiem. Świadomość, że ojciec mimo wszystko mnie kocha i czeka na mój powrót, dodawała mi sił. Zrozumiałam, że co zdawało mi się najpierw okrutnym postępowaniem z jego strony, było jedynym rozsądnym wyjściem. Żałuję tylko, że wcześniej nie zwierzyłam mu się z moich problemów. Gdybym opowiedziała mu, jak bardzo czuję się samotna, na pewno poświęciłby mi więcej czasu, a ja nie szukałabym zapomnienia w tych strasznych, niszczących używkach.