Siedziałem na pokładzie i nudziłem się niemożliwie. Zamiast biwakować z chłopakami w górach, śpiewać przy ognisku, grać na gitarze i poznawać nowe dziewczyny, ja krążyłem na nudnym statku pełnym emerytów po Morzu Śródziemnym. Rodzice myśleli, ze to świetny prezent, taki wakacyjny rejs, a ja nie miałem serca powiedzieć im, jak bardzo się mylą. Teraz wpatrywałem się w błękitne morze i umierałem z nudy.

Nagle dojrzałem kątem oka, że ktoś się do mnie przysiadł. W pierwszej chwili pomyślałem, że drobna postać należy do ucznia szkoły podstawowej, Ale nie, to był zgarbiony staruszek oparty na lasce.

- Jak się miewasz, młody?

Nie lubię, kiedy nazywa się mnie "młody". To takie lekceważące.

- Całkiem nieźle, proszę starszego pana - chciałem się lekko odgryźć, ale nie być niegrzeczny.

Staruszek roześmiał się:

- O, widzę, że jesteśmy przewrażliwieni na punkcie swojego młodego wieku! Nic się nie martw, ani się nie obejrzysz, a będziesz gotowy ucałować w oba policzki każdego, kto da ci dziesięć lat mniej niż masz naprawdę.

Akurat, pomyślałem, ale nic nie odpowiedziałem.

- Nazywam się Andrzej, a ty?

- Paweł.

W ten sposób zawarłem jedną z najdziwniejszych znajomości w moim życiu. Odtąd cały czas spędzaliśmy razem. Usiedliśmy razem przy stoliku na śniadaniu, obiedzie i kolacji, po południu wpadaliśmy na kawę, wieczorem zachwycaliśmy się zachodami słońca. Andrzej opowiadał mi o swoim życiu. Wycieczka to prezent z okazji osiemdziesiątych urodzin, jaki zafundowała mu ulubiona wnuczka. Starszy pan miał piętnaścioro wnucząt i trójkę dzieci. W ciągu ostatnich trzech lat stracił żonę i dwóch synów. Jednak nie stracił pogody ducha. Cieszył się chwilą, małymi radościami dnia codziennego. Ja też opowiedziałem Andrzejowi o sobie, swoich problemach, radościach, planach na przyszłość. Czułem się świetnie rozmawiając z Andrzejem. Był dobrym słuchaczem, wiedział, kiedy się zaśmiać, a kiedy pokiwać głową. Był też dobrym doradcą. Szybko przekwalifikowałem te wakacje z najnudniejszych na najlepsze w moim życiu.

Jednak pewnego dnia Andrzej spóźniał się na śniadanie. Zaniepokoiłem się trochę, wiadomo, w wieku lat osiemdziesięciu nie ma żartów ze zdrowiem. Jednak Andrzej wreszcie pojawił się w drzwiach, podekscytowany i z blaskiem w oczach. Byłem bardzo zdziwiony, jednak zanim zdążyłem zapytać, co się stało, staruszek pokazał mi kogoś. Była to siedząca daleko od nas staruszka z dołeczkami w policzkach i zabawnymi, fioletowymi loczkami.

- To Renata… Nie mogłem wczoraj usnąć i poszedłem do baru. Ona też tam siedziała. Przysiadłem się i świetnie nam się rozmawiało, przegadaliśmy całą noc.

Nie wiedziałem, co o tym myśleć. Z jednej strony cieszyłem się radością Andrzeja. Z drugiej - byłem trochę zazdrosny, że tracę przyjaciela na rzecz jakiejś Renaty.

Jednak myliłem się. Kiedy poznałem Renatę, okazało się, że jest równie miła, dowcipna i nowoczesna jak Andrzej. Od tej pory byliśmy nierozłączni. Zaśmiewaliśmy się do łez z dowcipów, które opowiadał Andrzej, śpiewaliśmy stare piosenki i plotkowaliśmy o innych pasażerach. Byłem odprężony i szczęśliwy. Żałowałem trochę, że nie są moimi dziadkami, tak dobrze mi było w ich towarzystwie, ale wiedziałam, że nasza znajomość będzie kontynuowana w Polsce.

Do Poznania wróciliśmy we wrześniu. A już w październiku przyszedł pocztą różowy, pachnący kartonik - zaproszenie na ślub Andrzeja i Renaty. To była jedna z najszczęśliwszych chwil w moim życiu!