Ostatnio na ekrany polskich kin wszedł film zatytułowany: "Wiedźmin", którego scenariusz został oparty na opowiadaniach znanego polskiego pisarza fantasty: Andrzeja Sapkowskiego, które traktowały o przygodach owego Wiedźmina. Reżyserem tego obrazu jest Marek Brodzki a tytułową rolę Geralta z Rivi nazywanego wiedźminem odtwarza Michał Żebrowski.

Geralt jako niemowlę został zabrany z rodzinnego domu ze względu na funkcjonowanie tak zwanego "prawa niespodzianki" i odpowiednio wychowany i przyuczony do zajęcia, które zostało mu wyznaczone, czyli walki z różnego rodzaju stworami i dziwolągami, które mogły by zagrażać bezpieczeństwa człowieka, za co Wiedźmin miał otrzymywać normalną pensję. Muszę w tym miejscu dodać, że w ogóle "prawo niespodzianki", które wymyślił Sapkowski jest zagadnieniem intrygującym i ciekawym i nieco bardziej zawikłanym, niż to, w jaki sposób w filmie ukazał je Brodzki. Moim zdaniem owe prawo zostało w tej ekranizacji dość spłycone i okrojone, przez co, ktoś, kto nie spotkał się nigdy z tym terminem może wynieść na jego temat mylne wrażenia. Z interpretacji Brodzkiego należało by wywnioskować, że "prawo niespodzianki" do pewnego rodzaju zapłata przez kogoś, komu zostało uratowane życie temu, który to uczynił i który może zażyczyć sobie w zamian za swoją usługę, "coś co owy człowiek ma w domu, a o czym jeszcze się nie dowiedział". I jak łatwo się domyślać owym "czymś" jest niemowlak, o którym istnieniu nie wie jeszcze jego ojciec, gdyż na przykład nie ma regularnego kontaktu ze swoją partnerką, matką noworodka. W powieści Sapkowskiego mechanizm "prawa niespodzianki" jest szerzej zinterpretowany i nie jest tak prosty, jak by się mogło wydawać po oglądnięciu filmu.

"Wiedźmin" rozpoczyna się od momentu, kiedy Geralt jest poddawany szkoleniom, edukacji i różnym modyfikacjom przygotowującym go do roli, jakiej został przeznaczony, aż do chwili, kiedy uznano, że już jest wystarczająco wyedukowany i może zacząć pracować jako płatny pogromca najróżniejszych stworów i na takiego jest pasowany. Kiedyś walcząc z jakimś potworem ratuje z opresji kobietę, jak się okazuje księżniczkę Pavettę, którą w filmie odtwarza Agata Buzek. W ramach wdzięczności za okazaną odwagę królowa zaprasza Geralta do swego pałacu, w którym akurat wydawana jest uczta, podczas których miały odbyć się zrękowiny dorastającej panny. W pałacu było zaledwie dziesięć osób i kiedy decyzja o zamążpójściu Pavetty miała zostać już oficjalnie podjęta do sali wpadł rycerz, którego tożsamości nikt nie mógł odgadnąć, gdyż caluteńki ubrany był w zbroje tak, że żadna część ciała nie wystawała na zewnątrz nie zdradzając, kim jest przybyły gość. Zakamuflowany mężczyzna twierdził, że to jemu i tylko jemu należy się prawo ożenku z księżniczką i on po nią przybywa. Wywiązała się sprzeczka spowodowana niezrozumieniem sytuacji przez królową i Pavettę, ale po wyjaśnieniach faktycznie okazało się, że tajemniczy mężczyzna ma prawo domagać się ręki dziewczyny i w końcu zostaje mu ona oficjalnie przyznana. Rycerz jest zadowolony z takiego rozwoju wypadków i chce w jakiś sposób podziękować Geralyowi za okazaną mu pomoc, dlatego przyznaje mu "prawo niespodzianki" nie zdając sobie sprawy z tego, że Pavetta jest brzemienna. Po tym zdarzeniu Geralt opuszcza zamek i właściwie zapomina o sytuacji. Planuje ocalić jednego z ostatnich prawdziwych smoków, na którego życie dybią ludzie planujący na jego morderstwie zarobić fortunę. W drodze będą towarzyszyć mu napotkani znajomi: wędrowny wierszokleta pretendujący do miana poety i barda, którego odtwarza Zbigniew Zamachowski oraz czarującą Jenneffer, która była czarodziejką. Najemni pogromcy smoków nie radzą sobie z tym "egzemplarzem", którego chce uratować Wiedźmin, tak, że udaje mu się ocalić jego istnienie. Później akcja nabiera tempa i wątki się plątają, gdyż do Geralta dochodzi informacja, iż rodzina królewska z Pavettą i jej małżonkiem na czele zginęła w jakiejś bliżej niewyjaśnionej tragicznej katastrofie statku, co właściwie pojawia się w tym filmie nie wiadomo skąd i nie do końca jest to uzasadnionej jakimikolwiek argumentami logicznymi. Wiedźmin odszukuje Ciri, ową córkę Pavetty, która się uratowała z tragedii i liczy sobie już dziesięć latek i zawozi do świątyni w mieście Cintry, gdzie pozostawia pod opieką kobiety o imieniu Nenneka, którą zagrała Anna Dymna. Sam wyrusza w dalszą podróż po świecie, w celu oczyszczania go z działania niebezpiecznych dla ludzi stworów. Jednak zaraz później okazuje się, że Ciri wcale nie jest bezpieczna, gdyż na świątynie napadają ludzie, którzy ją niszczą, mordują kapłanki a małą Ciri uprowadzają….

Co będzie dalej? Jak postąpi wielki Geralt? Czy odnajdzie Ciril i uratuję ją od tragicznego losu? Czy zdoła dopaść tych, którzy zbezcześcili miejsce święte i wymordowali kobiety? Czy zemsta mu się powiedzie? By zdobyć odpowiedzi na te i inne pytania zachęcam wszystkich do…przeczytania książki, bo jej ekranizacja jest totalnym niewypałem i klapą. Uważam, że wydanie pieniędzy na bilet do kina w tym wypadku jest równoznaczne z wyrzuceniem ich w błoto. Dlaczego? Po pierwsze w ogóle nie rozumiem, po co reżyser podkreśla, że ten film powstał na podstawie sagi Andrzeja Sapkowskiego, jak w większej części różni się od jej treści. Połowę wydarzeń z oryginału tu nie ma, albo są tak zmodyfikowane i że i tak ich nie odzwierciedlają. W ogóle należałoby zapytać, gdzie jest właściwa dla przygód Wiedźmina fabuła, bo w tej ekranizacji zdecydowanie jej nie ma?! Po drugie bohaterowie adaptacji również są wyssani z palca lub zbyt bujnej wyobraźni Brodzkiego, gdyż próżno szukać ich pierwowzoru literackiego w sadze Sapkowskiego. Po trzecie efekty specjalne, które w takim typie filmu powinny stanowić jego największy atut, tutaj są kolejną klapą i pogrążają jego reżysera. Wszystko kapie sztucznością i na kilometr widać, że w ukazywanych smokach, wiwernach i innych fantastycznych stworach nie ma nic z autentyczności a są wytworem niezbyt udanej pracy komputerowców, którzy zdecydowanie się nie popisali i pokazali jak nisko jeszcze stoją polskie możliwości w realizowaniu takich obrazów i jak daleko nam jeszcze do genialnych efektów specjalnych, jakie tworzą Amerykanie. Smoki, które powinny budzić lęk i grozę nie mają nic z tych rzeczy, są po prostu nienaturalne i przez to groteskowe. Obrazy walk są może dynamiczne i pełne akcji tak, że nawet wciągają, jednakże są zupełnie zepsute obrazem krwi, która pryska na przykład z zabijanych stworów a która nawet nie ma odpowiedniego koloru. Dodatkowo jakiś sztuczny patetyzm wprowadzony do zachowania Geralta przekreśla możliwość pozytywnego ocenienia tych scen. Wiedźmin raz po raz przyjmuję pozę, która jest kompletnie sztuczna, co zaprzecza wiarygodności ukazywanych wydarzeń.

Obsada według mnie również nie jest właściwa, Brodzki zupełnie minął się z wymową powieści Sapkowskiego i angażując aktorów patrzył chyba tylko na ich popularność w Polsce, bo na pewno nie na ich podobieństwo do książkowych bohaterów. Jaskier wygląda jak by był, co najmniej ojcem tego, którego wykreował Sapkowski, jest zbyt stary a w dodatku jego umiejętności wokalne są żadne, co również przekreśla jego podobieństwo wobec pierwowzoru. Księżniczka Pavetta- mdła i płytka, również zbyt stara, swoją grą zupełnie nie przekonuje, ale za to widać, jaką potęgą w polskim kinie jest…uznane nazwisko. Yenneffer, również nie wygląda na tyle lat ile powinna, a fakt że należy do rodu czarodziejek, wynika właściwie tylko z tego, co mówi, bo faktycznie nie robi nic, co by mogło to potwierdzić, przez cały czas trwania filmu nie pokazała choćby jednej sztuczki, niczym nie zdradza swoich umiejętności. Ponadto właściwie jej postać, jest w tej ekranizacji w ogóle źle skonstruowana i ten, kto nie czytał powieści nie będzie miał szansy zorientowanie się w tym, czy pomiędzy nią a Geraldem rodzi się jakaś relacja, a jak tak, to właściwie jaka?! Sama scena "leczenia" Wiedźmina jest tu niejasna i nielogiczna, gdyż z fabuły obrazu Brodzkiego można by wywnioskować, że jedynym sposobem na wyzdrowienie Geralda jest jego przespanie się z kobietą, która jest czarodziejką, a to nie tak miało wyglądać w założeniach Sapkowksiego i jego utwór głębiej analizuje tą sytuacje, czego oczywiście w filmie zabrakło, czyniąc tę scenę nielogiczną i niezrozumiałą. Sylwetka Ciri również zupełnie nie przypomina tej z pierwowzoru literackiego. U Brodzkiego staje się ona uroczym i grzecznym dzieciątkiem o anielskich blond włosach, natomiast u Sapkowskiego dziewczynka wcale nie była chodzącym ideałem, ale zdradzała mocny charakter. Tu jest tak spokojna, że aż zupełnie nienaturalna, zdaje się w ogóle nie przeżywać tego, co ją spotyka, nie okazuje emocji i uczuć, jakie z pewnością w małym dziecku winny budzić tak traumatyczne przeżycia. Nie robi na jej wrażenia spalenie i całkowite zniszczenie świątyni, w której się wychowywała, a i zamordowanie jej opiekunki wydaje się być dla niej zupełne nieistotnym zdarzeniem. Przecież to samo w sobie brzmi już sprzecznie?!

A scenografia? Kolejna klapa i porażka ekipy realizatorskiej, a przecież film o takiej tematyce daje ogromne pole do popisu, i właśnie scenografia obok nieszczęsnych efektów specjalnych, o których była tu już mowa, powinna stanowić atut tej produkcji a tego nie czyni, wręcz obniża jeszcze jego walory. Sceneria jest uboga i banalna, w ogóle nie przykuwa oka widza, nie jest zapewne czymś, co może na długo zostać w pamięci. Podobnie kostiumy- nic ciekawego i oryginalnego, przypominają raczej stroje aktorów z jakiegoś filmu o tematyce historycznej niż fantastycznej, co stanowi kolejny zawód w tej realizacji. Właściwie z tego nastroju, jaki zbudował Sapkowski w swoim utworze nie pozostaje tu nic, nawet nie pomagają w jego utrzymaniu te nieliczne potwory, a już o magii w ogóle nie można tu mówić, gdyż praktycznie jest niezauważalna. W ogóle właściwie nie wiem, co by tu można uznać za przejaw fanatasy?! Już zupełnie nie pasują do niego polskie pejzaże, które widzimy w tle, jeszcze w dodatku jakieś takie totalnie zwykłe, pozbawione piękna i uroku, czy chociaż jakiejś dzikości. Kolejnym nietrafionym elementem jest muzyka, która w niczym nie przypomina na przykład oprawy z "Władcy Pierścienia", w którym wszystko tętniło, pulsowało, a muzyka doskonale wkomponowywała się w obrazy. To na odwrót, brak harmonijności, jest jakaś banalna, prosta, taka "swojska" w negatywnym znaczeniu tego słowa. Właściwie większość tej oprawy stanowią pieśni, które wyśpiewuje Jaskier, jak już wspomniałem nieobdarzony największym talentem muzycznym, i na pewno nie staną się one wielkimi przebojami, które przez wiele tygodni będzie się nucić. Choć muszę przyznać, że patrząc na dramatyczną porażkę całego tego przedsięwzięcia ballady Jaskra swym mizernym poziomem doskonale się do niego nadawały. Słuchając tego "darcia" nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że zaraz z za rogu wyjdzie nie jakiś kolejny komputerowy niewypał mający przedstawiać smoka, ale na przykład oddział Krzyżaków…Dlatego musiałem się skupić i powtarzać sobie, że film nam który wykupiłem bilet nosi tytuł: "Wiedźmin" a nie na przykład: "Bitwa pod Grunwaldem".

"Dzieło" Grodzkiego jest także klapą, jeżeli chodzi o jego emocjonalność, o budzenie jakiś odczuć w widzu, gdyż w ogóle tego nie robi. Patrząc na ekran nie czułem nic, zupełną pustkę, choć muszę przyznać, że w jakiś kategoriach jest to pewne osiągnięcie reżysera, gdyż chyba zdarzyło mi się to po raz pierwszy. Nie ma tu napięcia, nie ma scen, które miałby w swym założeniu być śmieszne, nie ma i takich, które by wzruszyły czy wywołały podniecenie. Nic, kompletna pustynia emocjonalna!!! Patrzyłem na to w ogóle nie wczuwając się w to, co widzę, było mi wszystko jedno jak ten film się zakończy, co Gerlat uczyni i czy uratuje Ciri. Może jedynie odczuwałem zażenowanie, że Polacy mogą stworzyć tak kompromitujący obraz, który uderza również w twórczość Sapkowskiego i jego kunszt pisarski.

Nie mam nawet oceny, którą mógłbym przyznać tej adaptacji, gdyż jeśli powiem, że był on przeciętny to obrażę wiele innych produkcji z tego przedziału, które były o niebo lepsze od tej. To, że Brodzki zaangażował do swego przedsięwzięcia same znane nazwiska, co zresztą też już odpowiednio skomentowałem, nie zapewni mu chwały i sukcesu, gdyż nazwisko nie wystarczy, trzeba jeszcze zagrać i mieć możliwości do tej gry. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że na palcach jednej rękami mógłbym policzyć ujęcia, które były niezłe, które coś sobą reprezentowały, bo większość z nich ich była po prostu kompletną klapą. Jak jeszcze w jakimś stopniu jestem w stanie zrozumieć i przemilczeć fakt, że blizna na twarzy Wiedźmina w każdym ujęciu była w nieco innym miejscu czy pozycji czy, że nagle w jednej ze scen ni stąd ni zowąd pojawiają się jakiś miecze, to już zupełnie nie rozumiem jak reżyser mógł przeoczyć takie rażące uchybienia, jak widoczne ślady zostawione przez samochód na ziemi, na której toczyła się akcja albo to, że jeden z biorących udział w filmie statystów ma założone na nogach adidasy, co wprawiło mnie nie tyle w śmiech ile w kompletne zniecierpliwienie i zażenowanie brakiem kompetencji ekipy realizatorskiej.

Kończąc moją recenzję filmu Brodzkiego zdecydowanie polecam wszystkich zapoznanie się z sagą Sapkowskiego i darowanie sobie straty czasu na tą ekranizację. A już na pewno nie polecam jej tym, którzy nie czytali opowiadań, gdyż mogą nabrać mylnego mniemania o tak znakomitym pisarzu, jakim jest Sapkowski. Film nie ma w sobie nic z wielkiego kunsztu literackiego pierwowzoru, jest płytką podróbką nie wartą nawet obejrzenia. Ja osobiście po wyjściu z sali kinowej byłem zażenowany i przerażony nieudolnością polskich fachowców od kręcenia filmów. Jest to nudna, nielogiczna i nieprzemyślana ekranizacja, która nie daje widzowi żadnych emocji, nie dostarcza żadnych wrażeń. Siedząc w kinie można się tylko zastanawiać, co ja tu robię i po co w ogóle tu przyszedłem?! Zdecydowanie polecam zaoszczędzenie tych pieniędzy i wybranie się na przykład na filmowe adaptacje "Władcy Pierścieni" na podstawie trylogii Tolkiena, gdyż to jest faktycznie wielki przedsięwzięcie obrazujące popularną dziś literaturę fantasty.