" Śmierć albo Zwycięstwo "

Tadeusz Kościuszko

Dzień był raczej chłodny. Od rana siąpił deszcz, zupełnie jakby była wczesna wiosna, a nie środek lata. Szymon leżał na kanapie i czytał kolejną nudna książkę o Dzikim Zachodzie. Na dole krzątali się rodzice. Wylot już za trzy godziny, a oni ciągle w proszku. Szymon popatrzył na podłogę na której stał pękaty plecak. On nie miał takiego problemu, spakował się już wczoraj wieczorem. Koło plecaka siedział mały, bury kundelek i wyczekująco wpatrywał się w Szymona. Miał śliczne brązowe oczy i nazywał się Orzech. Szymon przyniósł go rok temu ze schroniska.

Chłopak ziewnął. Beznadziejna ta książka. Położył ją na stoliku. Nie ma sensu tracić czasu na jej czytanie. Może zdrzemnie się chwilkę przed podróżą.

" Cokolwiek czynisz, czyń roztropnie i patrz końca! "

(" Quidquid agis, prudenter agas et respice finem ")

Juz prawie zasypiał, gdy ktoś wrzasnął:

- Szymciu, chodź tu na dół!

Nienawidził być nazywany Szymciem. Nie spiesząc się wcale, wsunął na nogi kapcie i poczłapał na dół, co wcale nie było łatwe, bo schody zastawione były butami, lornetkami i kosmetykami chroniącymi przed słońcem.

- O co chodzi, mamo?

- Szymciu, mamy problem... Zapomniałam na śmierć o ubraniach w pralni. Tam jest moja turkusowa sukienka i bielizna ojca, i w ogóle wszystko...

Szymek już wiedział, o co chodzi.

- I co, szukasz kozła ofiarnego, który skoczy po ciuchy?

Mama uśmiechnęła się promiennie:

- Czytasz w moich myślach, Szymuś - i pobiegła szukać torebki.

Już po chwili Szymon maszerował ulicą. W kieszeni miał sto złotych - sześćdziesiąt do zapłaty, reszta dla niego. Uśmiechnął się do siebie, dodatkowy zastrzyk gotówki dobrze mu zrobi. Szybko obliczył, że w szufladzie ze skarpetkami ma już uskładane osiemset złotych. Wcale niezła sumka. Może ją przeznaczyć na rower z przerzutką. A może na obóz na mazurach. A może... chwilowo zabrakło mu pomysłów. W każdym razie znajdzie sposób na przyjemne wydanie tych pieniędzy.

Pralnia mieściła się w różowym budyneczku kilka przecznic od domu Szymona. Po raz kolejny pomyślał, że kolor jej ścian jest naprawdę okropny. Chłopak był cały mokry, ponieważ zapomniał parasola. Woda kapała mu z nosa i z podbródka. Miał nadzieję, że nie przestraszy głupiutkiej osóbki, która pracowała w pralni. Dokładnie wytarł buty o wycieraczkę i nagle zauważył, że zakład jest czynny od godziny trzynastej. Było dopiero za dziesięć pierwsza. Szymon schował się pod małym daszkiem i uzbroił w cierpliwość.

" Nie wierzcie zegarom - czas wymyślił je dla zabawy "

Wojciech Bartoszewski

Punktualnie o trzynastej drzwi pralni otwarły się. Za lada jak zwykle stała młodziutka dziewczyna z głową pełną rudych loczków.

- Dzień dobry, ja po pranie...

- Tylko spokojnie, nie pali się!

- A owszem, palić się nie pali, ale za pół godziny wyjeżdżamy.

- Nazwisko?

- Ostaszewscy.

- Chwileczkę.

Dziewczyna poszła szukać ich prania na zapleczu, a Szymon bębnił palcami w dębową ladę. Wreszcie wróciła ze sporym zawiniątkiem.

- Sześćdziesiąt złotych.

- Juz się robi, szefowo - rzucił w jej stronę zwitek banknotów.

- Szefowe to były w poprzedniej epoce - gniewnie zaczęła dziewczyna, ale umilkła na widok dziesięciu złotych napiwku. Jej głupią twarz natychmiast rozświetlił fałszywy uśmiech. - Zapraszamy ponownie!

Tymczasem Szymon skrupulatnie sprawdzał, czy żadna część garderoby nie zapodziała się. Mama zrobiłaby piekło gdyby wrócił bez, na przykład, turkusowej sukienki. Na szczęście wszystko było w porządku. Burknął słowa pożegnania i ruszył do drzwi, mijając po drodze piękną jak marzenie dziewczynę.

" Kobieta nie goni za mężczyzną, bo kto kiedy widział, żeby pułapka goniła mysz "

Julian Tuwim

Miała długie, kasztanowe włosy, które falowały delikatnie w rytm jej kroków. Jej cera była opalona i delikatna. Długa grzywka spadała na ogromne, ocienione ciemną firanką rzęs oczy. Dziewczyna lekkim krokiem podeszła do lady i powiedziała swoje nazwisko, którego Szymon niestety nie dosłyszał. Zamiast pędem wracać do domu, z szeroko otwartymi ustami gapił się na nieznajomą. Nagle dziewczyna wykonała niezręczny ruch i jej pranie wylądowało na podłodze. Szymon zareagował błyskawicznie. Rzucił na stojący obok taboret swoje zawiniątko, podbiegł w stronę dziewczyny i schylił się, by pomóc jej pozbierać rzeczy. Dziewczyna zdziwiła się tak szybką reakcją. Spojrzała mu w oczy i wtedy zauważył, że jej oczy są barwy płynnego miodu. Nigdy nie widział takich oczu. Pozbierali już wszystko. Szymon właśnie zbierał się na odwagę, by zagadać, gdy dziewczyna jakby sobie o czymś przypomniała - zerwała się na równe nogi i wybiegła. Szymon stał jak osłupiały. Wziął swoje pranie i wyszedł na zewnątrz, ale dziewczyny już nie było. Jakim cudem zdołała się oddalić tak szybko?

"Kobieta podobna jest do cienia. Jeśli ją ścigasz - ucieka, jeśli ty uciekasz - idzie za

tobą."

Tennessee Williams

Rodzice już stali przed domem.

- A gdzieś ty się włóczył? Przecież pralnia jest zaledwie kilka kroków stąd!

- To trzeba było sobie samemu odebrać pranie, skoro pralnia jest tak blisko!

- No dobrze już, dobrze. Leć po plecak i wskakuj do auta. Jesteśmy strasznie spóźnieni.

Szymon nabrał tchu:

- Nie jadę.

Rodzice wyglądali na wstrząśniętych. Zapytali chórem:

- Słucham?

- Coś się stało... Spotkałem kogoś... To za długa historia, żeby opowiadać ją teraz, kiedy się spieszycie...

Mama zrobiła groźną minę:

- Szymon, czy ty w ogóle słyszysz, co mówisz? Wiesz, ile kosztuje taka wycieczka? My sobie z ojcem żyły sobie wypruwamy, a ty...

- Przykro mi, mamo, ale nie jadę.

Ojciec spojrzał uważnie na syna. Znał ten wyraz determinacji na jego twarzy. Odezwał się do żony:

- Kochanie, chodźmy. Dzieciak sam nie wie, co traci. Zrobimy sobie drugi miesiąc miodowy...

Mama prychając gniewnie wsiadła do auta. Ojciec wyjął z rąk Szymona zawiniątko z praniem.

- A z tobą, młody człowieku, porozmawiam po powrocie. Choć jedno mogę ci powiedzieć już teraz: przez następne kilka miesięcy zapomnij o kieszonkowym.

Ojciec wsiadł i odjechali.

"Trzeba być powolnym w rozważaniach i szybkim w działaniu"

Napoleon I

Szymon wpadł do domu i szybko odnalazł telefon. Wykręcił dobrze znany numer.

- Dzień dobry pani, mówi Szymon, czy mogę rozmawiać z Bartkiem?

- A, dzień dobry, Szymuś. Bartka nie ma w domu...

- A kiedy wróci, muszę z nim pilnie porozmawiać!

- Daj mi dokończyć. Bartka nie ma w domu, jest przed domem, pilnuje siostry.

- A czy ja mógłbym wpaść i pozawracać mu chwilę głowę?

- Oczywiście, Szymuś! Wiesz, że zawsze jesteś tu mile widziany. Mam nadzieję, że nic się nie stało?

- Nie, nie, wszystko w porządku. To ja zaraz będę.

Szymon zamknął drzwi i szybkim krokiem poszedł do Bartka. Przyjaciel siedział przed domem i słuchał walkmana. W małej piaskownicy bawiła się jego malutka siostrzyczka.

- Kogo my tu mamy! Stary, a ty nie powinieneś teraz łamać serca jakimś Hiszpankom?

- Hiszpanki muszą poczekać. Posłuchaj, co mi się przydarzyło. Spotkałem dziewczynę, ale co to za dziewczyna! Uśmiech jak z reklamy pasty do zębów, włosy miękkie i pachnące...

Bartosz zatrząsł się ze śmiechu.

- Stary, ty mówisz jak poeta! Zakochałeś się! Nieźle ci zakręciła w głowie ta lalunia! Jak ma na imię?

- Właśnie o to chodzi, że nie wiem. Zniknęła, rozpłynęła się poranna mgła.

- To masz problem.

- I przyszedłem, bo może ty pomożesz mi rozwiązać ten problem.

- Niby jak? Stary, ja pilnuję ładnych panienek, które miały pecha stanąć na mojej drodze - Bartosz puścił oko do Szymona. Ten wzruszył ramionami i zaczął iść w stronę domu.

- Jakbyś czegoś potrzebował, dzwoń - dobiegł go głos przyjaciela.

"Każdy prowadzi jakąś kalkulacje, którą nazywamy nadzieją"

Platon

W domu nalał sobie Coli i zaczął rozmyślać. Może dać ogłoszenie do

gazety? Albo zadzwonić do radia? Nie, to głupie. Na pewno zaraz zleci się tłum brzydul, które tylko czekają na taki romantyczny apel. No więc co robić?

"Postępuj zawsze tak, jakby to, co czynisz, miało być twoim ostatnim uczynkiem."

Elias Canetti

Następnego ranka obudził się przed ósma. Nadal nie miał pomysłu na odnalezienie pięknej nieznajomej. Był zły na Bartosza. Przyjaciel mógł być trochę bardziej pomocny. Po prostu go zbył, nawet nie próbował nic doradzić. Ech, życie.

" Żyj według życiorysu, który sam chciałbyś sobie napisać"

Aleksander Kumor

Szymon pomyślał, że chyba znowu musi zadzwonić do Bartosza. Może tym razem kumpel się zrehabilituje i doradzi mu coś sensownego.

- Halo? Cześć Bartosz, to ja.

- Cześć Szymon. Co tam, nieznajoma namierzona?

- Jeszcze nie. Co gorsza, nie mam pomysłu, jak zabrać się do rzeczy. Wpadnij bracie, pogadamy, zrobimy burzę mózgów, może razem coś wymyślimy.

- Zaraz będę.

Szymon zszedł na dół i otworzył drzwi do ogrodu. Orzech radośnie wybiegł na dwór. Chłopak nastawił wodę i zaczął kroić chleb. Był już porządnie głodny, a podejrzewał, że przyjaciel też pewnie jest bez śniadania. Po chwili do kuchni wpadł Bartosz.

- Stary, umieram z głodu! Zrób jakiejś jajecznicy, co? I zaparz kawy, bo jestem dziś nie do życia.

Szymon be słowa wskazał na patelnię, na której juz skwierczały jajka i na dwa parujące kubki, które stały na stole.

- No stary, czytasz w moich myślach. Ta twoja piękna nieznajoma będzie miała z tobą raj na ziemi!

"Żyj tak aby twoim znajomym zrobiło się nudno, gdy umrzesz"

Julian Tuwim

Po śniadaniu chłopcy zaczęli obrady. Szymon powiedział:

- Mam pomysł. Nasze miasto nie jest takie duże. Gdybyśmy przez trzy, cztery dni pokręcili się po centrum, być może natknęlibyśmy się na nią.

- Nie ma sprawy! Kiedy zaczynamy?

- Teraz?

* * *

Następne cztery dni chłopcy spędzili bardzo pracowicie. Obeszli parki, kawiarnie, kina. Zaglądnęli nawet do biblioteki. Każdy wieczór spędzili w innym hipermarkecie. Wreszcie Bartosz wypowiedział na głos to, co Szymonowi już od jakiegoś czasu kołatało się po głowie.

- Stary, to chyba nie ma sensu. Ona się po prostu zapadła pod ziemię. O ile kiedykolwiek istniała...

Ta ostatnia uwaga zdenerwowała Szymona.

- Jak to, o ile kiedykolwiek istniała? Masz mnie za czubka? Myślisz, że zrezygnowałem z wczasów za dwa tysiące dla jakiegoś urojenia?

- Spokojnie, stary... Mówię tylko, że jest trudniej, niż myślałem. Chyba powinniśmy trochę odpuścić.

Trudno się było z tym nie zgodzić.

"Kiedy coś uparcie gaśnie - zaufaj iskierce nadziei."

Wojciech Bartoszewski

- Wiesz co, Bartosz, wracaj do domu. Nie ma sensu, żebyś tracił tyle czasu.

- A ty?

- Ja się jeszcze trochę pokręcę tu i ówdzie...

- Słuchaj stary, jak coś będziesz miał, daj cynk!

- Masz to jak w banku.

* * * 

Szymon spędził kolejne kilka dni włócząc się po mieście. Powoli tracił nadzieję. Wlókł się właśnie do domu, gdy zauważył, że znajduje się w pobliżu pralni. Stał właśnie przed ogromnym domem, który od wielu lat był opustoszały.

"Czas omija miejsca, które wspominamy."

Stanisława Fleszarowa - Muskat

Czarne oczodoły okien wyglądały złowrogo. Dom miał opinię nawiedzonego, po zmroku żaden dzieciak nie zbliżyłby się do niego. Był bardzo stary, może miał nawet dwieście lat. Właściwie był to bardziej dworek niż dom. W środku rozpanoszyły się pająki i szczury. Kilka lat temu miało tu powstać centrum handlowe, ale inwestor w ostatniej chwili się wycofał. Twierdził, że nie ma środków na nową inwestycję, ale wszyscy wiedzieli, że przestraszył się po prostu złej sławy tego miejsca.

Tomek nie był strachliwy, za to miał ochotę pobyć chwile sam. Wszedł do ponurego hallu i powoli wspiął się na piętro. Nagle na końcu długiego korytarza dostrzegł zwiewną, delikatną dziewczęcą postać. Dziewczyna szybko zniknęła za zakrętem. Serce Szymona zabiło mocniej. Był pewien, że to nieznajoma z pralni. A więc to tu się przed nim schowała! Po raz drugi nie zamierzał stracić jej z oczu. Pobiegł za nią. Nie zwrócił nawet uwagi, że na ścianach opuszczonego domu wiszą piękne obrazy w złoconych ramach. Dziewczyna stała przy oknie i podziwiała zachód słońca. Gdy podszedł, zwróciła na niego swoje miodowe oczy, które teraz błyszczały gniewem.

- Nie widziałeś tabliczki? Teren prywatny, wstęp wzbroniony.

- Słucham?

- Teren prywatny. Nie miałeś prawa tu wchodzić.

Szymon nie wiedział, co powiedzieć. Tyle czasu jej szukał, a teraz po prostu zaniemówił.

" Kobieta nigdy nie wie, czego chce, ale nie spocznie, dopóki celu nie osiągnie."

Jean Paul Sartre

- Jestem Szymon. A ty?

- Wierzysz w to, że nadzieja jest matką głupich?

- Odpowiadasz pytaniem na pytanie.

- Ależ nie, skądże. Po prostu rodzice dali mi bardzo oryginalne imię. Miło mi cię poznać, Szymonie. Jestem Nadzieja.

Szymon czuł się bardzo onieśmielony. Tak bardzo chciała spotkać ponownie piękną nieznajomą, a teraz nie wiedział, co powiedzieć.

- Nadzieja? Niezwykłe imię. Twoi rodzice musieli być nieprzeciętnymi ludźmi.

- Aż za bardzo. Zginęli podczas jednej ze swoich szalonych wypraw, gdy byłam malutka.

- Tak mi przykro...

- Niepotrzebnie. Nie byli dobrymi rodzicami. Czasami myślę, że nie byli nawet dobrymi ludźmi - Nadzieja oderwała swoje miodowe oczy od Szymona i wpatrzyła się w widok za oknem. Szymon milczał. Nagle Nadzieja cicho się zaśmiała.

- A może masz ochotę zobaczyć moje dzieciństwo?

Nagle dotknęła ręką jego policzka, było to coś pomiędzy pieszczotą a uderzeniem, i Szymon znalazł się w zupełnie innym świecie. Była wiosna, słońce delikatnie ogrzewało jego twarz. Był na łące. Wokół kwitły mieniące się wszystkimi kolorami tęczy kwiaty, nad którymi unosiły się wielkie, kolorowe motyle. Szymon czuł spokój i radość. Nagle ktoś delikatnie dotknął jego ramienia. Obrócił się i zobaczył stojąca za nim małą dziewczynkę o pięknych, miodowych oczach i długich brązowych włosach. Dziecko uśmiechnęło się do niego słodko. Nagle dziewczynka wybuchła perlistym śmiechem i pobiegła. Szymon ruszył za nią. Wkrótce znaleźli się nad wielkim, błękitnym jeziorem. Dziewczynka radośnie biegła brzegiem jeziora, oglądając się na Szymona, który nie mógł jej dogonić. Jego nogi grzęzły jakby w smole, tak jak kiedy śni nam się koszmar, w którym ktoś nas goni, a my nie możemy uciec.

Nagle dziewczynka zaczęła tańczyć. Jej długie włosy falowały na wietrze, gdy tańcząc, powoli wchodziła do jeziora. Już była zanurzona po kolana... po pas... po szyję... A wreszcie zniknęła całkowicie w wodzie. Tafla jeziora lśniła niczym tafla lustra. Szymon chciał krzyczeć, ale żaden dźwięk nie mógł wydobyć się z jego ściśniętego gardła.

Nagle z powrotem znalazł się w opuszczonym dworku. Odruchowo cofnął się o krok. W końcu rozmawiał z duchem. Nadzieja uśmiechnęła się smutno.

- Tak, dobrze myślisz. Umarłam. Nie pamiętam, czemu to zrobiłam. Nie pamiętam, co czułam, gdy umierałam... Po prostu tak się stało...

"Żadna kobieta nie powiedziała nigdy całej prawdy o swoim życiu"

Isadora Duncan

- Ale... przecież duchy nie robią prania... A my spotkaliśmy się w pralni...

- Ach, tamto... To była misja. Ktoś posłał mnie, żeby cię chronić. Ktoś bardzo ważny - Nadzieja wymownie wzniosła oczy ku niebu.

- Masz na myśli, że wysłał cię sam Bóg?

- Domyślny jesteś - czy mu się wydawało, czy w jej głosie zabrzmiała leciutka ironia.

- Ale... przed czym miałaś mnie chronić? Przed zawyżonym rachunkiem?

Nadzieja spojrzała na niego surowo. Zrozumiał, że z takich rzeczy się nie żartuje i zrobiło mu się głupio.

- Nie, Szymonie, nie przed tym. Twoje życie miało się skończyć. Gdybyś wyszedł wtedy pralni, potrąciłby cię srebrny Mercedes. Zginąłbyś na miejscu.

Szymonowi nagle zaschło w gardle. Oparł się o ścianę.

- Czyli jesteś moim aniołem stróżem?

- Tak jakby.

- A czy można... czy wolno... czy to dopuszczalne, żeby zakochać się w swoim aniele stróżu?

Ostatnie promienie zachodzącego słońca nikły za horyzontem. Nadzieja nagle zaczęła się śpieszyć.

- Na mnie już czas. Przyjdź tu jutro o tej samej porze. Porozmawiamy.

Zanim odeszła, dotknęła lekko ustami jego policzka i uśmiechnęła się pięknie.

"Łzy słabej kobiety, najsilniejszego mężczyznę zwyciężyć potrafią."

Stanisław Brzozowski

* * *

Szymon szybko opowiedział wszystko Bartoszowi. Przyjaciel o mało nie pękł ze śmiechu.

- Stary, ty to masz wyobraźnię! Wygłupiasz się, nie? Sprawdzasz mnie?

Kiedy się przekonał, że Szymon nie żartuje, spoważniał.

- Stary, ostatnio miałeś ciężki czas... Szukałeś tej dziewczyny, a jej nigdzie nie było... Ale duch?

Niestety, Bartosz okazał się nie być dyskretną osobą. Wkrótce każdy w miasteczku chichotał na widok Szymona, a małe dzieci aż kwiczały ze śmiechu gdy przechodził ulicą. Szymonowi wcale się to nie podobało, szczególnie że niedługo mieli wrócić rodzice. Dlatego któregoś wieczora udał się na spotkanie z Nadzieją w złym humorze. Szczerze mówiąc, był wściekły.

- Nadzieja, jesteś tu? - nawet się nie przywitał, tylko zaczął ją atakować:

- Skoro jesteś, jak twierdzisz, moim aniołem, to dlaczego mnie nie ostrzegłaś, że zrobię z siebie totalnego idiotę? Dzieci wytykają mnie palcami! Żadnego pożytku z ciebie nie ma...

- Spokojnie. Nie podoba mi się to, co mówisz. Nie kazałam ci mówić nikomu o naszej przyjaźni. Skoro jesteś niezadowolony z naszej znajomości, to nic prostszego... Już znikam...

Szymon rozglądnął się niepewnie wkoło. Był zupełnie sam.

* * *

Szymon siedział w swoim pokoju i wyglądał przez okno. Patrzył w niebo pełne gwiazd. A więc tak zakończyć się ma ta historia? Tak jakoś - nijako?

"Taki ma koniec, co piękne na ziemi"

("Das ist das los des schonen auf der Erde!")

Friedrich Schiller

Nagle poczuł, że nie jest sam. Obrócił się i spojrzał na Nadzieję. Dostrzegł smutek w jej miodowych oczach, ale i tak był na nią zły.

- Mogłabyś chociaż zapukać.

Nadzieja uśmiechnęła się blado.

- Nie gniewaj się już na mnie. Muszę ci się do czegoś przyznać. Przybyłam nie całkiem po to, by cię chronić...

- A po co? Żeby ze mnie zrobić idiotę przed wszystkimi?

Nadzieja oglądała z zainteresowaniem swoje paznokcie.

- Ja... wiesz... Ja mam prośbę. Od tylu lat jestem uwięziona w tym okropnym domu. Chciałabym już pójść dalej, odnaleźć spokój.

- To czemu tego nie zrobisz?

- Nie mogę... Zginęłam tak nagle. Gdybyś mógł zadzwonić do mojej ciotki i powiedzieć jej o wszystkim... To dałoby mojej duszy spokój, którego tak potrzebuję.

Szymonowi zrobiło się żal dziewczyny. Juz nie był na nią zły.

- Nie ma sprawy, a jak ma na nazwisko twoja ciotka?

- Ostaszewska - Nadzieja zniknęła, a Szymon czuł się bardzo dziwnie. Natychmiast odnalazł domowy notesik z adresami i telefonami krewnych. Czyżby któraś ciotka była również ciotką Nadziei?

Po dłuższej chwili postanowił zadzwonić do cioci-babci. Staruszka ucieszyła się, że słyszy "kochanego Szymusia". Gdy dowiedziała się, po co chłopak dzwoni, najpierw nie chciała mu nic powiedzieć. Potem przyznała, że w rodzinie była malutka dziewczynka o imieniu Nadzieja, która zaginęła. Szymon z gardłem ściśniętym wzruszeniem powiedział o jeziorze, w którym znajdują się szczątki dziecka. Ciotka przez długą chwilę milczała. Szymon przestraszył się, że coś jej się stało, ale starsza pani w końcu się odezwała:

- Niech cię Bóg błogosławi, Szymuś. Dzięki tobie jej dusza znajdzie spokój.

Gdy odłożył słuchawkę zorientował się, że na kanapie siedzi Nadzieja. Jej oczy błyszczały szczęściem, a policzki były ładnie zaróżowione.

- Ciotka jutro ruszy do akcji. Nasza ciotka... A ja wreszcie dostanę się tam, gdzie juz dawno powinnam być. Dziękuję za wszystko, kuzynie - podeszła do Szymona i jej ciepłe usta musnęły jego policzek. Zanim odeszła, zaśpiewała mu:

" Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, stałbym się jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący. Gdybym też miał dar prorokowania i znał wszystkie tajemnice, i posiadał wszelką wiedzę, i wiarę miał tak wielką, iżbym góry przenosił, a miłości bym nie miał - byłbym niczym. I gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją, a ciało wystawił na spalenie, lecz miłości bym nie miał, nic mi nie pomoże. Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą; nie jest bezwstydna, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego; nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą. Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieje, wszystko przetrzyma. Miłość nigdy nie ustaje /... /."

Św. Paweł (1 Kor 13, 1-8)

W tym momencie stało się coś dziwnego. Czas cofnął się, Szymon znowu był w pralni. Nagle do środka wkroczyła piękna dziewczyna - niska, z krótkimi czarnymi włosami i niebieskimi oczami. Za nią szła Nadzieja. Puściła do Szymona oko. Chłopak stał i patrzył, co się wydarzy. Kiedy dziewczyna odbierała pranie, z tylnej kieszeni jej dżinsów wypadła legitymacja szkolna. Szymon ją podniósł i zerknął- dziewczyna miała na imię Nadzieja.

- Przepraszam, to chyba twoje?

Dziewczyna spojrzała na legitymacje i uśmiechnęła się szeroko.

- Dzięki. Ciągle ją gubię! Straszna gapa ze mnie. A tak przy okazji, jestem Nadzieja.

- Szymon - uścisnęli sobie ręce.

- Słuchaj, Nadzieja. Może skoczylibyśmy na kawę i ciastko? Ja stawiam.

Dziewczyna uśmiechnęła się jeszcze szerzej.

- Nie tracisz czasu! Jasne, czemu nie. Znasz jakąś miłą cukiernię?

Gdy tak gawędzili Nadzieja-Anioł bazgrała coś palcem na zaparowanej szybie. Szymon popatrzył i uśmiechnął się do siebie. Jego kuzynka napisała:

"Miłość wszystko zwycięża i my ulegamy miłości"

Wergiliusz (Publius Vergilius Maro, 70 - 19 p.n.e.)

1) "Animorphs" , część 1 , K.A. Applegate