Pewnego dnia odrabiałem właśnie lekcje, gdy przez otwarte okno wleciał do mojego pokoju dziwny pojazd wielkości i kształtu wazy do zupy. Pojazd wylądował na kanapie, otwarły się w nim miniaturowe drzwiczki i wyszedł przez nie malutki ludzik. Kiedy tylko znalazł się na dywanie, natychmiast urósł do rozmiarów przeciętnego człowieka. Przestraszyłem się i zanim zdążyłem się powstrzymać, wrzasnąłem. Mój krzyk usłyszała mama i natychmiast przybiegła sprawdzić, co się dzieje:

- Bartek, wszystko w porządku?

- Chyba tak, ale zobacz, kto tu jest!

Mam bezradnie rozglądnęła się po pokoju:

- Kto?

- Jak to kto? ON - pokazałem palcem na stojącego przede mną i przyglądającemu się z zainteresowaniem mamie kosmitę.

- Ależ, Bartuś, tu nikogo nie ma - mama z niepokojem dotknęła ręką mojego czoła. Zrozumiałem, że tylko ja widzę kosmitę.

- Oj, mamo, musiałem usnąć i coś mi się przyśniło.

- Za dużo oglądasz filmów o kosmitach - powiedziała mama i wyszła.

Gdy zostaliśmy sami, kosmita uśmiechnął się do mnie. Przyjrzałem mu się uważnie. Wyglądał całkiem jak człowiek, tylko miał srebrne oczy, a zamiast uszu - czułki. No i był zielony.

- Coś się nie podoba? - chyba zdenerwowało go moje gapienie się w na niego.

- To mój pokój, będę się na ciebie patrzył tak długo, jak długo będę chciał!

- No racja, przepraszam.

Nie wiedziałem, od czego zacząć rozmowę. Chyba od pytania podstawowego:

- Kim jesteś?

- Jestem przybyszem z planety G76. Nazywam się Tagr.

- Nie słyszałem o takiej planecie.

- Jak to? Przecież jest zaledwie pięćset lat świetlnych stąd!

- No tak… A czego szukasz na Ziemi?

- Na jakiej Ziemi, co ty bredzisz? Przyleciałem na Marsa na coroczny Zlot Miłośników Temperówek. Tylko widzę, że przez rok strasznie tu wszystko pozmieniali…

Nie mogłem wytrzymać i roześmiałem się:

- Hmmm, Tagr, jakby ci to powiedzieć… Jesteś z całą pewnością na Ziemi, nie na Marsie.

Zielony człowiek rozzłościł się nie na żarty:

- To ten stary grat! A mówiłem im w warsztacie, że kiedyś przez pomyłkę zabierze mnie na koniec świata!

Ze złości kopnął swój malutki pojazd.

- Tagr, skoro już tu jesteś, to może zostaniesz kilka dni w Polsce i zwiedzisz nasz piękny kraj?

- Polska, Polska… Coś słyszałem. Podobno ludzie tu są bardzo gościnni…

- Owszem. Możesz zamieszkać u mnie, będzie mi bardzo miło cię gościć.

- Chętnie! Na dobry początek mógłbym coś przekąsić.

Natychmiast wyciągnąłem wszystko co miałem, a miałem akurat same smakołyki: chipsy, paluszki, popcorn, Colę. Jednak Tagr tylko spojrzał na nie z obrzydzeniem i łakomie sięgnął w stronę mojego piórnika. Spojrzał na mnie pytająco, a ja, choć nie byłem pewien, o co mu chodzi, skinąłem głową. Tagr natychmiast wyjął wszystkie ołówki i schrupał je z wyrazem błogości na twarzy.

- Delicje!

- Hmmm, cieszę się, że ci smakowało. Tak przy okazji, to jestem Bartek.

Ale kosmita chwilowo nie był zainteresowany moim imieniem. Ziewał i rozglądał się za odpowiednim miejscem na małą drzemkę. Była już prawie dwudziesta trzecia, więc i ja byłem śpiący. Ustaliliśmy, że zmieścimy się razem w moim łóżku.

Rano zaproponowałem Tagrowi, by poszedł ze mną do szkoły. Chciałem sprawdzić, czy naprawdę tylko ja go widzę, a poza tym trochę się bałem zostawiać żarłocznego kosmitę w moim pokoju. Ku mojemu zdziwieniu, Tagr rzucił się na mnie i zaczął mnie ściskać. Był bardzo wdzięczny za zaproszenie. Kiedy szliśmy do szkoły, nieśmiało zagadnął:

- A tak właściwie, to co to jest ta szkoła?

Aż przystanąłem ze zdziwienia.

- Jak to? Chcesz mi powiedzieć, że wy nie macie szkół?

- Może mamy, tylko inaczej się nazywają. Co zwykle robicie w takiej szkole?

- Ale pytanie! Oczywiście uczymy się.

- A po co?

- Jak to po co? Żeby wiedzieć różne mądre rzeczy.

Tagr uśmiechnął się szeroko:

- W takim razie już wiem. U nas nie ma szkół. My rodzimy się mądrzy, nie potrzebujemy dodatkowej wiedzy.

- Szczęściarze z was. Ile ty właściwie masz lat?

- Niedługo stuknie mi piętnaście tysięcy.

- To staruszek z ciebie!

- Wcale nie. U nas przeciętna długość życia wynosi sto tysięcy lat. Jestem nawet za młody, żeby się ożenić. Ale podoba mi się taka jedna…

Kosmita najwyraźniej się rozmarzył. Tymczasem doszliśmy już do szkoły. Właśnie zaczynała się pierwsza lekcja, geografia. Lekcja dotyczyła starożytnych poglądów na temat wszechświata. Mój kosmita pękał ze śmiechu. Na szczęście nikt oprócz mnie go nie słyszał. Później usiadł koło mnie i opowiadał mi o kosmosie. Zwiedził wiele planet i wiele galaktyk. Jego wykład był naprawdę fascynujący. Tak ciekawy, że prawie zapomniałem, że jestem na lekcji. Nauczycielka zauważyła, że nie uczestniczę w lekcji i kazała mi powtórzyć swoje ostatnie słowa. Oczywiście nie miałem pojęcia, o czym właśnie mówiła i dostałem niedostateczny z zachowania. Następna była historia. Nauczyciel opowiadał nam o starożytnym Egipcie i przedstawił kilka hipotez na temat powstania piramid. Tagr zachichotał tylko i powiedział, że jego cioteczny stryjek pomagał Egipcjanom zbudować piramidy. W środku lekcji mój przyjaciel zgłodniał i zapragnął skosztować mapy. Powiedziałem mu, że to nie najlepszy pomysł, ale uparł się. Cichutko podszedł do tablicy i odgryzł spory kęs mapy. Na szczęście nikt tego nie zauważył, a Tagr zaniósł się kaszlem, bo mapa była stara i zakurzona. Na następnej lekcji był język polski. Kosmita zjadł wszystkie kredy i dyżurny dostał burę. W czasie przerwy skoczyłem do sklepiku szkolnego i kupiłem Colę. Ja wypiłem napój, a Tagr schrupał puszkę. Następną lekcją była informatyka. Podczas gdy my biedziliśmy się z Microsoft Wordem, kosmita usiadł przy wolnym komputerze i włamał się do tajnych akt CIA. Szturchnął mnie w bok i zobaczyłem, że CIA ma zdjęcia kosmitów oraz wie, kto zabił Kennedy'ego. Ostatnią lekcją była biologia. Omawialiśmy organizm człowieka, a Tagr wyjął mały notesik i pilnie notował. Zapytałem, po co to robi. Odpowiedział mi, że na jego planecie takie rewelacje o ludzkim organizmie zrobią na wszystkich wielkie wrażenie. Ja natomiast myślałem, że umrę z nudy i ucieszyłem się, gdy zadźwięczał dzwonek. W drodze do domu Tagr zagadnął:

- Ale świetnie jest w waszej szkole!

Nie odpowiedziałem nic, ale pomyślałem, że gdyby musiał chodzić do szkoły dziesięć miesięcy w roku, pięć dni w tygodniu, prawdopodobnie zmieniłby zdanie. Jednak mój przyjaciel był zachwycony szkołą, więc uprzejmie zaproponowałem mu, aby jutro również mi towarzyszył. Ucieszył się tak, że aż rzucił mi się na szyję.

Po obiedzie musiałem usiąść do nauki, bo jutro miała być klasówka z niemieckiego. Posadziłem Tagra przed telewizorem i zająłem się wkuwaniem słówek. Nagle usłyszałem, że Tagr rozpaczliwie szlocha. Przestraszyłem się i podbiegłem do przyjaciela. Na szczęście nie stało się nic złego. W telewizji nadawano właśnie "Powrót Lassie" i kosmita płakał rzewnie nad perypetiami dzielnego psa. Wytłumaczyłem mu, że to tylko film, że przedstawione wydarzenia nie dzieją się naprawdę. Kosmita uznał, że nadawanie nieprawdziwych historii jest głupie i przełączył telewizję na wiadomości.

Wieczorem poczułem, że w pokoju unosi się niemiły zapach. Szybko przeszukałem pokój pod kątem starych skarpetek, ale nic podejrzanego nie znalazłem. Ostrożnie zapytałem Tagra, kiedy ostatnio się kąpał. Kosmita z dumą odrzekł, że należy do czyściochów i mył się niecałe pięć miesięcy temu. Powiedziałem, że jeśli chce korzystać z mojej gościny, musi się umyć. Nie bardzo mu się to podobało (na jego planecie uważa się, że kąpiel raz na rok w zupełności wystarczy), ale pomaszerował do łazienki. Gdy wrócił, przekonałem się, że jego skóra ma dużo jaśniejszy odcień. Byłem zmęczony i myślałem, że tej nocy będę spał jak kamień. Niestety, Tagr chrapał tak głośno, że nie mogłem zmrużyć oka.

Rano znowu wyruszyliśmy do szkoły. Ten dzień minął bez niespodzianek. Kosmita zjadł całą kredę i dyżurny został wezwany na dywanik do dyrektora. Po południu musiałem iść na zakupy. Kosmita oczywiście postanowił mi towarzyszyć. Po drodze okazało się, że kosmita nie ma pojęcia, co to jest supermarket albo sklep. Na ich planecie jeśli ktoś potrzebuje czegoś, po prostu to sobie bierze. Wydawało mi się, że taki system jest całkiem niezły. Może kiedyś ktoś wprowadzi coś takiego na Ziemi? Kosmita nie widział też nigdy pieniędzy. Z zainteresowaniem oglądnął parę banknotów i monet, które mu pokazałem i próbował nawet schrupać pięciozłotówkę, ale na szczęście w porę mu ją wziąłem.

W sklepie Tagr od razu popędził do działu z artykułami papierniczymi. Pomyślałem, że też mu się coś od życia należy, więc niech naje się biedak do woli. Ja natomiast spokojnie zacząłem wkładać do koszyka potrzebne produkty. Chleb, mleko, makaron… Kiedy miałem już wszystko, poszedłem po Tagra. Ku mojemu zdziwieniu, nie było go w dziale papierniczym. Przeraziłem się. Być może już nigdy nie zobaczę mojego zielonego przyjaciela! Na szczęście kosmita stał przy kasach i spokojnie wyjmował pieniądze z kasy. Kiedy podszedłem, uśmiechnął się niewinnie i powiedział z dumą:

- To powinno wystarczyć na każde zakupy!

Bardzo mnie to zdenerwowało:

- Co ty wyrabiasz, Tagr? Wykorzystujesz to, że nikt cię nie widzi i kradniesz pieniądze. Tak nie można!

Tagr zawstydził się, a ja nie byłem pewien, czy nie potraktowałem go za ostro. W końcu był przecież kosmitą i nie wiedział, jakie normy zachowań obowiązują na Ziemi. Trochę łagodniej poprosiłem go, żeby oddał ukradzione pieniądze. Targ posłusznie położył je delikatnie na kolanach kasjerki. Kobieta na widok pojawiających się znikąd pieniędzy krzyknęła głośno i zemdlała. Ludzie zaczęli tłoczyć się wokół niej, a ja westchnąłem głośno i pomyślałam, że lepiej wezmę już Tagra do domu, zanim coś jeszcze przeskrobie.

Nazajutrz nie miało być żadnych klasówek, więc włączyłem komputer i podłączyłem się do Internetu. Tagr natychmiast włamał się do tajnych archiwów KGB. A ja myślałem, że ta instytucja już nie istnieje! Pokazał mi własnoręczne notatki Stalina i Lenina, plan bomby atomowej i zdjęcia rosyjskich szpiegów rozsianych po całym świecie. Spędziliśmy przed komputerem cały wieczór. Wreszcie uznałem, że czas już do łóżka. Albo byłem dziś naprawdę zmęczony, albo Tagr tym razem nie chrapał, bo spało mi się świetnie.

Następnego dnia znowu zabrałem kosmitę do szkoły. Tym razem zjadł nie tylko kredę, ale odgryzł również kawałek tablicy. Dyżurny się rozpłakał. Po szkole musiałem wpaść na pocztę, aby wysłać list. Gdy stałem koło skrzynki na listy, Tagr zauważył znaczek przyklejony na liście:

- A to co?

- To znaczek. Musi być na każdym liście, który wysyłamy.

- Aha. Mógłbym go skosztować?

Oczywiście nie zgodziłem się, ale zaproponowałem, że kupię mu inne znaczki. Tagr wybrał najbardziej kolorowe. Poprosiłem panią w okienku o kilka sztuk każdego z nich. Kosmita zajadał, aż mu się uszy trzęsły. Gdy skończył, zapytałem, czy zjadłby jeszcze parę.

- Jestem już najedzony, ale może mógłbyś kupić jeszcze kilka?

- Na później?

- Nie… Po głowie mi chodzi taki pomysł…

Nie chciał powiedzieć o co chodzi, ale wreszcie to z niego wydobyłem. Tagr wymyślił, że będzie kolekcjonował znaczki. Najzabawniejsze było, że sądził, że nikt przed nim nie wpadł na taki pomysł! Wyjaśniłem mu, że ludzie, którzy zbierają znaczki to filateliści. Kosmita słuchał z zainteresowaniem. Wróciliśmy do domu, zjedliśmy kolację i położyliśmy się spać.

Następnego dnia była sobota. Miałem zaplanowane kino z kolegami i poprosiłem Tagra, żeby poszedł z nami. Musiałem pilnować biletu, ponieważ mój nowy przyjaciel najwyraźniej miał ochotę go zjeść. Usiedliśmy, jak zwykle, w ostatnim rzędzie. Gdy światło zgasło, Tagr zaczął wrzeszczeć. Okazało się, że bardzo boi się ciemności. Szeptem wyjaśniłem mu, że nie ma czego się bać. Koledzy zaczęli się śmiać, że mówię sam do siebie, ale dla mnie samopoczucie Tagra było ważniejsze. Wkrótce zaczął się film. Na nieszczęście była to komedia. Tagr śmiał się tak głośno, że nie słyszałem dialogów. Nawet nie wiedziałem, co odpowiedzieć kolegom, gdy pytywali się, jak mi się podobał film.

Kiedy zostaliśmy sami, dałem wyraz swojej złości:

- Dlaczego tak się zachowywałeś?

- Jak?

- Śmiałeś się tak głośno, że nic nie słyszałem.

- Film był taki śmieszny, że nie mogłem się powstrzymać…

W ramach przeprosin Tagr usiłował mi opowiedzieć, o czym był film. Niestety, mówił tak nieskładnie, że nic z tego nie rozumiałem. Jednak nie chciałem ranić jego uczuć, więc podziękowałem, kiedy skończył.

Następnego dnia obywatele Stanów Zjednoczonych wybierali nowego prezydenta. Pomyślałem, że może warto pokazać Tagrowi, jak wygląda prawdziwa demokracja. Oczywiście nie miałem na myśli wycieczki do Stanów, a wizytę w ambasadzie, gdzie mieszkający w Polsce Amerykanie mogli oddawać głosy. Zostałem na zewnątrz, a niezauważony przez nikogo Tagr wślizgnął się do środka i obserwował ludzi wrzucających głosy do urny. Nagle ze zgrozą zobaczyłem, że kosmita sięga do urny, wyciąga głosy i pożera je. Był już wieczór, więc po chwili lokal zamknięto i otwarto urnę. Jakież było zdziwienie urzędników, gdy w środku nie było nic! Zaczęli biegać w kółko i krzyczeć coś o rosyjskiej manipulacji, a ja pękałem ze śmiechu. Po chwili zjawił się mój przyjaciel. Najwyraźniej był zadowolony z siebie. Postanowiłem dać mu trochę do myślenia:

- Tagr, jak mogłeś? Skąd teraz będzie wiadomo, na kogo głosowali ludzie?

- Nie mogłem się powstrzymać… Wyglądały tak apetycznie…

- Teraz być może głosowanie będzie musiało być powtórzone!

- Przez parę karteczek? Nigdy nie uwierzę, żeby Amerykanie byli aż tak drobiazgowi!

Chciałem wyglądać groźnie, ale na samą myśl o urzędnikach skaczących koło urny nie mogłem się powstrzymać od śmiechu. Tagr dołączył do mnie i razem pękaliśmy ze śmiechu.

Wieczorem poszliśmy na mecz. Przez cały mecz kosmita wrzeszczał tak głośno, że nie mogłem skupić się na grze zawodników. Natomiast po meczu bardzo mu się spodobała awantura, którą urządzili pseudokibice i ochoczo przyłączył do nich. Ze zgrozą obserwowałem przyjaciela, który rzucał krzesłami i zachowywał się jak prawdziwy chuligan. Ja wolałem wycofać się i nie ryzykować. Czekałem na Tagra przed stadionem i zacząłem od ostrych wymówek:

- Co ty wyrabiasz? Zachowywałeś się jak najgorszy chuligan!

- Ale dlaczego? Zachowywałem się jak wszyscy.

- Jak wszyscy chuligani!

- Jacy chuligani?

- Tacy, którzy po meczu robią awantury.

- To tak nie można się zachowywać?

- Absolutnie nie!

- A, to przepraszam. Poprawię się.

Wieczorem Tagr powiedział mi, że musi wracać do domu. Dziwne, ale zrobiło mi się bardzo przykro. Tagr był czasami trochę męczący, ale i tak bardzo go polubiłem. Pomogłem mu spakować jego skromny dobytek i wyskoczyłem na pocztę, by dokupić jeszcze kilka znaczków do jego kolekcji. Po kaucji kosmita uściskał mnie i zmniejszył się do wielkości kilku centymetrów. Raźno wszedł do swojego pojazdu i… już go nie było.

Nazajutrz w wiadomościach Amerykanie poinformowali o spisku rosyjskim. Uśmiechnąłem się pod nosem.