Pewnej letniej nocy nie mogłem zasnąć. Leżałem w łóżku i słuchałem, jak rodzice krzątają się po kuchni. Pewnie przyrządzają jutrzejszy obiad. Kiedy świecące wskazówki zegara przesunęły się na godzinę jedenastą, usłyszałem szum prysznica. Po chwili w domu zgasły światła, a z sypialni rozległo się ciche, melodyjne pochrapywanie mamy. A ja dalej nie mogłem zasnąć.
Wskazówki leniwie przesuwały się, a ja leżałem i gapiłem się w sufit. Mógłbym wstać i coś zrobić, ale chociaż nie mogłem zasnąć, czułem się dziwnie zmęczony. Północ. Pierwsza po północy. Druga. Trze… Zaraz, co to za odgłos? Jakby trzask. Może idzie burza? Wstałem i podszedłem do okna. Ku mojemu zdziwieniu, na dworze było jasno jak w dzień. Jak to możliwe? Kiedy moje oczy przyzwyczaiły się do intensywnego blasku, zobaczyłem, że na podwórku stoi dziwny pojazd. Niezbyt duży, lśniący jasnym światłem, o dziwnym, nieregularnym kształcie. Oczywiście od razu zdałem sobie sprawę, że to kosmici. Oraz że jestem prawdziwym szczęściarzem, raczej niewiele osób widziało to, co ja teraz. A może jestem jedyny.
Wsunąłem stopy w pantofle i wybiegłem na podwórko. Z bliska pojazd okazał się większy i jakby bardziej onieśmielający. Ostrożnie podszedłem, kiedy jedna ze ścian pojazdu odsunęła się. W szparze pojawiła się dziwna postać. Jakby człowiek, ale prawie dwumetrowej wysokości, niesamowicie chudy i mleczno-przezroczysty. Na jego twarzy błyszczały wielkie, czarne, obojętne oczy.
Obcy gestem zaprosił mnie do środka pojazdu. Wiedziałem, że bardzo nierozsądnie jest przyjąć to zaproszenie, ale nie mogłem opanować ciekawości. Najpierw ostrożnie zajrzałem. Przede mną błyszczało wszystkimi kolorami tęczy wielkie, pełne monitorów i pulpitów pomieszczenie. Było w nim jeszcze kilku obcych (byli trochę przerażający, nie pasowało do nich zabawne słowo "ufoludki"), którzy na mój widok odwrócili się w moją stronę i w milczeniu przypatrywali mi się wielkimi, obojętnymi oczami.
Wszedłem do środka i ostrożnie usiadłem na wysokim, srebrnym stołku. Obcy zaszemrali coś między sobą (ich język nie przypominał żadnego ziemskiego języka), po czym jeden przycisnął szmaragdowy guzik. Byłem ciekawy, co się stanie. Ku mojemu zdziwieniu, rozsunął się sufit i na cienkiej jak pajęcza nitka żyłce spłynęła przed mój nos…butelka Coca-Coli! To było naprawdę dziwne. Nie mogłem się powstrzymać i uśmiechnąłem się szeroko do gospodarzy. Oni również szeroko uśmiechnęli się do mnie i w tym momencie ich obojętne oczy stały się złote i bardzo sympatyczne. Grzecznie wypiłem kilka łyków Coca-Coli, po czym gestami dałem im do zrozumienia, że już muszę iść. Obcy pożegnali mnie podniesieniem prawej ręki. Ja zamachałem do nich wesoło.
Tym razem usnąłem bez problemu. Rano miałem ochotę opowiedzieć rodzicom o dziwnej przygodzie, ale i tak by mi nie uwierzyli. Zadowoliłem się więc dokładnym zbadaniem powierzchni podwórka. Ku mojemu zdziwieniu, znalazłem kawałeczki szkła z widocznym emblematem Coca- Coli.