Wcale się nie bałam wsiąść na żaglówkę, choć nigdy dotąd nie płynęłam żadnym statkiem, a na dodatek nie umiem pływać. Jednak znajomi zapewniali mnie, że taka przejażdżka to świetna zabawa.
Zaczęło się faktycznie, bardzo przyjemnie. Chłopcy zajęli się żaglami i wszystkimi technicznymi sprawami, a ja i koleżanki przebrałyśmy się w kostiumy kąpielowe i opalały na dziobie. Słońce cudownie świeciło, a ja pogrążyłam się w marzeniach. Cudownie było tak odpoczywać w promieniach ciepłego, lipcowego słońca.
Jednak po pewnym czasie poczułam, że mam na nogach gęsią skórkę. Otworzyłam oczy i przekonałam się, że niebo zachmurzyło się. Chmury były czarne i wyglądały groźnie. Pobiegłyśmy narzucić coś na siebie. Trochę się wystraszyłam, bo nie widać było brzegu, zerwał się wiatr i naszą żaglówka mocno kołysało. Znajomi uspokoili mnie, że na pewno nie będzie burzy i nic nam nie grozi.
Mylili się. Rozpętała się straszna burza, a ja umierałam ze strachu. Byłam pewna, że zaraz znajdę się w wodzie i utonę. Nawet zaczęłam się modlić, choć dawno tego nie robiłam. Ogarnął mnie paraliżujący strach, ręce mi drżały i nie wiedziałam, co mam robić.
Na szczęście burza nie trwała długo. Niebo rozpogodziło się i tylko nasze zmoknięte włosy ciuchy przypominały o piekle, które przed chwilą się rozpętało.
Dalsza część rejsu była spokojna. Trochę przekomarzałam się z chłopcami, którzy udawali, że chcą mnie wrzucić do wody, trochę gawędziłam z koleżankami. Wieczorem wyskoczyliśmy coś zjeść, a potem pojechaliśmy do domu. To była naprawdę udana sobota!