- Puk, puk - rozległo się pukanie do drzwi wejściowych. Wyszłam z pokoju, który dzieliłam z siostrą i poszłam otworzyć.
- Ile razy mam powtarzać,- powiedziała sąsiadka z dołu - że macie nie tupać tak strasznie, bo mi się sufit trzęsie.
- Przepraszamy, ale staramy się naprawdę nie tupać i nie hałasować.
- Tak oczywiście, to dlaczego mój sufit ciągle zachowuje się jakby chodziło po nim stado słoni i jeszcze te odgłosy tupania, czasem słychać nawet rozmowy. Próbowałam się do tego przyzwyczaić, ale nie jestem w stanie!
- Bardzo panią przepraszam. Postaram się, by nie miała już pani powodów do zmartwień.
- Mam nadzieję, że się postarasz, mam nadzieję. Do widzenia - powiedziała i zanim zdążyłam odpowiedzieć, wyszła.
Zła, że znowu mi się dostanie od rodziców, wróciłam do pokoju. Żadne inne pomieszczenie nie przepuszczało dźwięków tylko nasz pokój. Zabrałam się do odrabiania zadań. Kułam do późnego wieczora, bo nazajutrz miał być sprawdzian z chemii.
Tego wieczoru nie mogłam zasnąć. Myślałam ciągle o odwiedzinach sąsiadki. Przecież odwiedzinach nas jest cicho. O co jej właściwie chodzi? W końcu zasnęłam, by rano leniwie się obudzić i popędzić do szkoły. Lekcje mijały spokojnie. Napisałam chemię na ful punktów. Byłam z siebie zadowolona. Moją radość jeszcze wzmagało to, że rodzice mieli wrócić wcześniej z pracy, a potem zabrać mnie i siostrę do kina. Powinni już być w domu. Wracałam do domu w podskokach. Wpadłam do mieszkania i oznajmiłam radosną chemiczną nowinę. Obydwoje bardzo się ucieszyli. Prawie wleciałam do mojego pokoju i przebiegłam go skacząc do góry, jak piłka. Otwarłam okno. Do pokoju wpadło ciepłe wiosenne powietrze. Zaczęłam rozpakowywać plecak. Musiałam dzisiaj wcześniej skończyć pracę domową, bo przecież chciałam iść z rodzinką do kina. Wyciągałam książkę do matmy i zaczęłam przetrząsać plecak w poszukiwaniu długopisu. Usłyszałam dźwięk dzwonka do drzwi, ale nie podniosłam się, bo był to na pewno był jakiś uczeń do mamy, która dawała w domu korki z angielskiego. No gdzie to moje pisało się schowało? Wyciągałam wszystko i wywróciłam plecak do góry nogami. Mój ukochany długopis wypadł i potoczył się pod łóżko. Położyłam się na dywanie i wsadziłam rękę pod tapczan. Nie mogłam go dosięgnąć. Już miałam odsunąć łóżko, gdy usłyszałam głos mamy:
- Ania, chodź na chwilę do kuchni. - zabrzmiało to tak, jakby coś się stało.
- Tak? - zapytałam wchodząc do kuchni.
- Była tu przed chwilą pani Grzybek, nasza sąsiadka, - powiedziała mama, a widząc moje zdziwienie dodała - sąsiadka z dołu.
- Och.
- Och. To dobre określenie. Znowu musiałam się wstydzić. Dlaczego ty tak hałasujesz w tym pokoju? Pani Grzybek chciała sobie uciąć drzemkę, ale nie mogła, bo miała wrażenie, że dom się trzęsie się w powałach! Czy ty nie możesz chodzić odrobinę ciszej? Sąsiadka powiedziała jeszcze, że następnym razem nie przyjdzie tu na skargę, tylko zgłosi ten fakt do spółdzielni mieszkaniowej. Co oznacza, że mogą tu przyjść pracownicy tejże spółdzielni i wlepić nam mandat, który zapłacisz z własnego kieszonkowego.
- Ależ mamo, naprawdę się staram być cicho, nie chodzę w butach po pokoju, nie słucham głośno muzyki, ba po 21.00 w ogóle nie słucham niczego.
Ja uważam, że to jakaś bajka. Ta Grzybek mnie po prostu nie lubi, i tyle. I dlatego tak się uskarża na mnie.
- Nie mogę ci przyznać racji córeczko, bo nie mam powodów, by nie wierzyć tej przesympatycznej pani
- Taa, jasne przesympatycznej, zależy, dla kogo… - powiedziałam, i wyszłam z kuchni.
Podniosłam książki do matematyki, które leżały na dywanie w moim pokoju, wzięłam pierwszy lepszy długopis i zaczęłam coś skrobać.
Gdy napisałam już ostatnie działanie wstałam i podeszłam do stosu książek, który leżał koło łóżka, tam gdzie wypatroszyłam swój plecak. Wyłowiłam tę pożyczoną dzisiaj z biblioteki i zauważyłam zeszyt do fizyki. Tyle, że nie mój. Zeszyt należał do Oli, która jutro miała być przepytana na wskroś przez fizycę, bo ta jej obiecała pytanie. Wzięłam zeszyt i poszłam oddać go Oli, która mieszkała niedaleko. Prawie mnie ucałowała, gdy zobaczyła zeszyt. Powiedziała, że szukała go wszędzie, była bliska płaczu. Przeprosiłam Olkę jednocześnie ją pocieszając. Wszystko będzie dobrze. Pożegnałyśmy się.
Wracając, zobaczyłam leżące na ziemi zwierzę. Był to kotek, śliczny kotek. Musiał zostać potrącony przez samochód. Leżał na drodze, bezbronny i poraniony. Schyliłam się, by zobaczyć, czy leszcze oddycha. Żył. Był bardzo zraniony, ale żył. Wzięłam go na ręce i poszłam do weterynarza, który miał gabinet w suterenie mojego bloku.
Prawie w ogóle nie było kolejki. Pan Wojtek zbadał kiciusia i orzekł, że kot ma złamaną łapkę, którą trzeba unieruchomić, ale poza tym nic poważnego mu nie jest. Weterynarz zakładając opatrunek zauważył przytwierdzoną do obróżki blaszkę z imieniem kota, której ja wcześniej nie zauważyłam. Wzięłam opatrzonego kota na ręce i spojrzałam na blaszkę. Tyle, że nie było na niej imienia kota, lecz adres właściciela, zaś imię było po drugiej stronie. Mój poszkodowany wabił się Milczek. Spojrzałam jeszcze raz na adres. Przecież to ten sam blok, co mój tylko mieszkanie inne. Poszłam, więc oddać Milczka właścicielowi.
Gdy znalazłam już wyznaczony numer zorientowałam się, że kot należy do pani Grzybek. Przestraszyłam się, z pewnością pomyśli, że to ja zrobiłam krzywdę kotu. Nerwowo zapukałam do drzwi. Właścicielka Milczka otworzyła i spojrzała na mnie z urazą.
- Och to ty- zobaczyła Milczka w moich ramionach i od razu zmieniła ton - Milczuś! Co mu się stało? - zapytała.
-Chyba wpadł pod auto, gdy go znalazłam leżał na środku ulicy.
- Wnieś go do pokoju. Może napijesz się herbatki? - trochę mnie zamurowała ta nagła zmiana, ale odrzekłam że chętnie się napiję.
- Dziękuję ci bardzo - powiedziała pani Grzybek siadając przy stole - za uratowanie mojego kotka. Mógł go przecież ktoś przejechać, albo znaleźć jakiś wygłodzony bezpański pies. Aż strach pomyśleć, co by było. Jestem ci naprawdę niezmiernie wdzięczna. Ach, przepraszam za te moje kąśliwe uwagi, może faktycznie trochę przesadziłam.
- Och, nie ma sprawy, ale ja już muszę lecieć, bo powiedziałam mamie, że wrócę za 15 minut, a tym czasem minęła już godzina.
- Dobrze to biegnij. I jeszcze raz bardzo ci dziękuje. - wstałam podziękowałam za herbatę i poszłam do siebie.
- No jesteś wreszcie - przywitała mnie mama - idź do pokoju spakuj książki na jutro, ubierz się i wychodzimy do kina.
- Dobrze już idę - powiedziałam i poszłam do pokoju.
Spakowałam wszystkie książki i przypomniałam sobie o długopisie, który spadł mi pod tapczan. Odsunęłam łóżko i razem z nim dywan, który dolegał aż do samej ściany.
- Mamo! - zawołałam - choć tu musisz coś zobaczyć! - mama po chwili weszła do mnie do pokoju - zobacz co tu jest!
- To… To jest dziura…
- Tak, mamo, dziura w podłodze! Przez nią pani Grzybek nie mogła zasnąć dzisiejszego popołudnia i to przez nią tyle razy się denerwowała. Ten dywan leżał tu jak się wprowadzaliśmy, więc go zostawiliśmy tam gdzie był i dlatego nie mieliśmy pojęcia o tej dziurze. Och jak się cieszę, że wyjaśniła się ta sprawa! - powiedziałam i roześmiałam się, a po chwili dołączyła do mnie również moja mama.