Ostatni rozdział "Ludzi bezdomnych" zawiera takie słowa: "(...) Judym uciekł. Szedł brzegiem lasu, później środkiem pastwisk błotnistych. Gdzieś błądził. Nad wieczorem ujrzał przed sobą w polu szkielet zabudowań kopalni. Straszna nienawiść do tego widoku i wyniosła wzgarda, jak pysk w kły uzbrojony, otwarła się w jego piersiach. Szedł dalej. Stanął nad brzegiem szerokiej wody, płytko rozlanej. W niskich, nędznych, zżółkłych trawach kisł ten czarny zalew śmierci, który nad otchłanią kopalni chwieje się lichymi falami. Ciemna woda zdawała się ma-rzyć, zdawała się czekać, kiedy runie w głębinę wydrążoną, kiedy napełni puste lochy, kuszące próżnie, które ją ciągną, ssą, wzywają. Judym ją poznał. To ona! Widział ją w nocy. Tej nocy... Szukał na falach świetlistego znaku, długiej ruchomej wskazówki, która przeszywa jak doborowa stal damasceńska. I uczuł w sobie ostrze. Daleko, daleko za lasami łkał świst pociągu, niby słowo tajemnicze zawierające sens życia. Tuż obok stóp Judyma było szerokie, suche zawalisko, otwór w postaci leja zwróconego wierzchołkiem na dół. W głębi ziemi pod nim były niegdyś galerie kopalni. Warstwy skał piaskowca i łupku gliniastego, wskutek "wyrabowania" budynku podtrzymującego piętro, zarwały się od własnego ciężaru i, spadając odłamami swymi napełniły puste przestrzenie pokładów węgla. Gleba zewnętrzna zsunęła się w przepaść wraz z murawą, krzewami i utworzyła dół głębokości dwudziestu metrów. W miejscu rozdarcia widać było pręgi piachu siwe i jasnożółte. Naokół stały karłowate, nędzne sosny. Jedna z nich rosła na samym brzegu zawaliska. Oberwana ziemia ściągnęła w głębinę prawy korzeń, a lewy został na twardym gruncie. Tak ja dzieje kopalni rozdarły na dwoje. Pień jaj stał jedną połową swoją w górze, a drugą szedł wraz z zawaliskiem, niby istota ludzka, którą na pal wbito. Tamten, z bryłami ziemi w dół ściągnięty, prężył się jak członki na torturach. Wszczepione w glebę pazury górne trzymały się z całej siły. Judym zsunął się w zawalisko, żeby go nikt nie widział. Rzucił się na wznak. Pod sobą w głębi ziemi słyszał od czasu do czasu huk wystrzałów dynamitu i prochu. W górze widział obłoki sunące po niebie lazurowym. Obłoki jasne, święte, zaczerwienione obłoki... Tuż nad jego głową stała sosna rozdarta. Widział z głębi swojego dołu jej pień rozszarpany, który ociekał krwawymi kroplami żywicy. Patrzał w to rozdarcie długo, bez przerwy. Widział każde włókno, każde ścięgno kory rozerwane i cierpiące. Słyszał dokoła siebie płacz samotny, jedyny, płacz przed obliczem Boga. Nie wiedział tylko, kto płacze... Czy Joasia? - Czy grobowe lochy kopalni płaczą? Czy sosna rozdarta?

Jest to końcowa scena, obrazująca stan psychiczny głównego bohatera. Judym dokonał wyboru, poszedł własną droga heroicznego poświęcenia, uznał, ze taka decyzja będzie słuszna. A jednak nie przyniosła mu ona szczęścia, nie dała mu nawet krzepiącego przekonania, że jego wybór był na pewno właściwy. Rozdarta sosna symbolizuje jego stan wewnętrzny. Judym również jest rozdarty. Postrzega swoje położenie jako konieczność dokonania skrajnego wyboru między ideą, w którą zawsze wierzył, a szczęściem osobistym, miłością, której zawsze pragnął. Bohater nie widzi możliwości kompromisu, opuszcza Joasię, choć ona podziela jego ideały i deklaruje chęć wspólnej z nim realizacji jego zamierzeń. Judym odrzuca tę możliwość, uważa, że nie będzie potrafił pogodzić życia osobistego z powołaniem. Jego zdaniem rodzina uczyni zeń dorobkiewicza. Tylko sam będzie mógł kontynuować swe dzieło. Ale czy jest tego pewien. Judym wierzy w słuszność swej idei, ale jej realizacja jest dla niego cierpieniem. Jego praca nie wynika z autentycznej troski o ludzi, których leczy. Oczywiście, robi wszystko, by im pomóc, ale traktuje to w kategoriach spłaty długu. Jego misja ma wyraźny podtekst egoistyczny. Stąd ta skrajność. Judym sam sobie nie dowierza, wie, że wystarczy pretekst, by brakło mu sił i determinacji. Jego sytuacja jest tragiczna, musi dokonać wyboru, a cokolwiek wybierze nie przyniesie mu szczęścia. Kontynuacją losów młodego doktora wydaje się historia Obareckiego z "Siłaczki". Obarecki stanowi przykład tego, czego Judym obawia się najbardziej, stopniowej utraty ideałów i przyłączenia się do ludzi, którymi pogardza.

Ostatnia scena jest dobrym przykładem poetyki pisarskiej Żeromskiego. Autor posługuje się tu symbolem, środkiem wyrazu charakterystycznym dla literatury młodopolskiej. Symbol pozwala uchwycić treści niewyrażalne słowami. Zwraca też uwagę sposób ukazania emocji bohatera za pomącą paralelizmu. Obrazy przyrody, jakie jawią mu się przed oczyma, są obrazami jego duszy, puste przestrzenie po wydobytym węglu, są jak pustka w jego duszy. Krajobraz jest szary i smutny, miejscami przerażający tajemniczymi krzykami i rozdzierającym płaczem. Huki wystrzałów też wpisują się w niespokojny stan jego ducha, w jego wnętrzu też dochodzi do gwałtownych starć, rozum walczy z uczuciem. Istota zaś wyrazu jego stanu jest rozdarta sosna ociekająca krwawymi kroplami żywicy.

W tej decyzji i w tym rozdarciu pobrzmiewają echa romantyzmu. Judym też jest idealistą i indywidualista, który chce sam własnym poświęceniem zbawiać świat. Jego zamierzenia są z ducha pozytywistyczne, ale skrajny sposób ich realizacji jest już odwołaniem do wcześniejszej tradycji literackiej.