Przełom XIX i XX wieku to czas, kiedy w wyniku zwątpienia we wszelkie ideologie następuje rozwój pesymistycznych nastrojów, a poczucie bezsensu staje się czymś naturalnym. Jest to typowe dla dekadentów - ludzi przekonanych o tym, że wszystko już było, że świat chyli się do kresu, do czego Nietzsche dodaje jeszcze, że "Bóg umarł". Dekadencka postawa była charakterystyczna dla środowisk ówczesnej cyganerii artystycznej, która stawiała się w opozycji do reszty społeczeństwa, określanego mianem filisterskiego, pochłoniętego pogonią za pieniądzem. Przedstawiciele cyganerii nie przywiązywali wagi do wartości materialnych miały one tylko o tyle wartość, o ile pomagały zdobyć środki uśmierzające ból istnienia i dekadenckie nastroje.

Podstawą światopoglądu dekadenckiego była filozofia Arthura Schopenhauera, który twierdził, ze życie nie ma sensu, bo u podstaw każdego działania leży właściwie zwierzęcy, instynktowny popęd, człowiek zaś jest bezsilny, dlatego egzystencja jest przyczyną cierpienia, od którego uciec można w stan nirwany bądź w sztukę.

Charakterystyczne dla dekadentów uczucia odzwierciedla utwór Bogusława Butrymowicza. W 1897 roku powstał sonet IX, który skonstruowany jest, jak klasyczny sonet: ma czternaście wersów układających się w cztery strofy, z których dwie pierwsze mają charakter opisowy , a następne refleksyjno - filozoficzny, co stanowi o jego liryczności. Treść utworu sprawia, że nie odnajdziemy w nim wielu środków stylistycznych. Kiedy wyraża się bolesne stany ducha oszczędność środków artystycznych jest bardziej wymowna niż ich bogactwo i różnorodność. Dlatego powiedzieć można, że treść utworu koresponduje z jego tematyką.

Treścią utworu jest prezentacja sytuacji artysty w tym świecie wątpliwości negacji. Dla poetów nie ma już miejsca w tej rzeczywistości. Nie ma też odpowiedzi na podstawowe, priorytetowe dla każdego człowieka pytania. Nie ma już właściwie nic.

Bohater liryczny utworu boleje nad pozycją artysty, jest on klaunem społeczeństwa, są oni ofiarami publicznej kpiny i szyderstwa:

"Z nas szydzą, żeśmy z jakichś niby szczytów

Runęli na dół i złamali skrzydła

A teraz w niemoc ujęci jak w sidła

Leżymy pełni przekleństw, skarg i zgrzytów"

Podmiot liryczny choć tworzy, słowami o "jakichś niby szczytach" wyraża zwątpienie w jej moc. Przecież sztuka miała być tym, co ocala w tym świecie bezsensu, zresztą wyraz tego znajdziemy na przykład u Kazimierza Przerwy - Tetmajera:

"Choć życie nasze nic nie warte,

Evviva l`arte!"

Tutaj wartość sztuki jest ogromna, a jej rola taka, jak w filozofii Schopenhauera. Sztuka jest trwała, nieprzemijająca. Sztuka ocala wszystko to, co przemija - także człowieka, który ją tworzy. Inne jednak jest zdanie Butrymowicza na ten temat, o czym świadczy przesłanie jego utworu. Ironicznie wyraża się on na temat wielkości sztuki. Skrzydła poezji są niebezpieczne - wznoszą ponad tłumem i światem, ale są też przyczyną bolesnych upadków. A te są przyczyną dotkliwego śmiechu ludzi. Z króla przestworzy można bardzo szybko stać się deptanym przez innych, "ujętym w sidła niemocy", leżącym na samym dnie, "pełnym przekleństw, skarg i zgrzytów" wrakiem człowieka.

Świat zewnętrzny nawet piękny nie przynosi ukojenia, nie daje poczucia sensu, trwałości jakichkolwiek wartości:

"Bo nam za mało tych złudnych błękitów

Co lazurowe tworzą malowidła"

Piękno natury i przyrody to złudzenie, które nie wnosi niczego ważnego do rzeczywiście istotnej warstwy życia. Co więcej piękno natury jest fałszywe - mami nasze zmysły i kryje prawdę, która jest przerażająca.

Nie wszyscy jednak dostrzegają upadek świata i kryzys wartości. Są "ślepcy", wierzący w "ciemność" i słowa fałszywych wróżbitów, którzy zadowalają się tym, co ta nieprawdziwa, pokolorowana rzeczywistość im oferuje. Bezmyślnie decydują się więc na łatwe, nieskomplikowane trwanie. Bezmyślność jest wygodna - zaznaczmy.

"Wam nie rozedrze serca narzekanie,

Fatalność bytu wam piersi nie stłoczy,

Bo jej odczuwać nie jesteście w stanie."

Bohater liryczny utworu, który jest jednocześnie podmiotem i często wypowiada się w imieniu zbiorowości artystów, sytuuje się w opozycji do rzeszy tych bezmyślnych istot. Ale jednocześnie odczuwa swoją inność i wyobcowanie. Widzi swoją rolę w podjęciu rzetelnego odczuwania i dostrzegania spraw świata. Nie pozwala sobie na przymykanie oczu. Jest jak Konrad z "Dziadów", który "za miliony kocha i cierpi katusze". Jednocześnie ustawiczne narzekanie i rozdrapywanie ran powoduje marazm, osłabia wolę życia i działania. Jest pułapką, kajdanami, ale dekadent to pozer, gra nieszczęśnika, nie może przestać być nieszczęśliwy, bo nie byłby już sobą. On nie szuka więc wyjścia z tej trudnej sytuacji, ale skupia się na jej przeżywaniu, na trwaniu w niej. Jego stan ducha wyraża także postawa zewnętrzna, postura jego ciała - przygarbiony, znużony wyróżnia się kiedy, idzie obok dumnego z siebie człowieka - wyprostowanego, z podniesioną głową, który pewnie stawia kroki.

Ostatnia strofa jest dowodem na to, jak istotna jest świadomość tego, co się dzieje z tym światem, z ludzkością - choć jest się dla niego karłem, chorym na ślepotę - "My, karły ślepe"- jak powie podmiot liryczny to świadomość właśnie pozwala wznieść oczy w górę. Gest ten ma bardzo bogata symbolikę - wznoszenie oczu ku górze towarzyszy modlitwie Jezusa, jest krótkim aktem wiary, jeśli nie w Boga to w coś lepszego, dobrego, ucieczką do jakiejś opatrzności, poszukiwaniem ratunku, wyzwolenia. Jest chwilą, czasem nieświadomej nadziei, której, jak widać nie umieli się wyrzec nawet dekadenci, bo jest ona cechą natury ludzkiej.

Podmiot - bohater wiersza to reprezentant doby modernizmu, a więc z jednej strony schyłek , przełom wieków, koniec, a z drugiej rozwój nowoczesności: telefon, żarówka, lokomotywa, promienie Roentgena, elektron Thomsona, rad i polon Skłodowskiej - Curie, genetyka Mendla, ewolucjonizm Darwina - to tylko główne odkrycia epoki. Te doniosłe dla nauki i historii cywilizacji wydarzenia miały dwa skutki - rosła duma z potęgi cywilizacji, ale złożoność wszechświata ujawniała też małość człowieka. Przestał on być centrum, panem stał się tylko elementem, cząstką, "jednym z". Machina cywilizacji budziła więc podziw, pociągała, fascynowała, ale też przerażała. Bo człowiek odkrył swoją kruchość, zauważył od jak wielu czynników jest zależny, dostrzegł swoją bezradność, bezsilność, niemoc wobec wielu zjawisk i sytuacji. Stąd marazm, bierność, apatia - przekonanie o wtórności wszystkiego i dezaktualizacji wartości. Życie jest już tylko czekaniem na śmierć, która staje się wybawicielką. Dlatego nie dziwi, że nieraz z tęsknotą wyrażano się o niej w utworach epoki.

"O przyjdź!" - wołał do niej Stanisław Korab - Brzozowski, przedstawiając ją jako ponętną, ukochaną kobietę.

Sytuacja, o której mowa powodowała problemy bardzo istotne - ludziom trudno było znaleźć swoje miejsce na ziemi, swój sposób na życie. Dotyczyło to także artystów, przekonanych o tym, że wszystko już było. Ich działalność jest zapisem ówczesnej rzeczywistości, odbija nastroje, mody i niepokoje epoki. Jednocześnie sztuka wyniesiona na najwyższy poziom, zyskuje status sacrum, obok erotyki i przyrody nie dlatego, że źródłem poznania, którego w niej wcześniej upatrywano. Ale dlatego, że daje zapomnienie.

"Wielka Nirwana" - to droga ucieczki, ratunku. W całym sonecie wyczuwamy pogardę dla świata i otoczenia, której zresztą podmiot liryczny nie kryje. Dlatego nie dziwi, że nirwana jest dla niego nadzieją na wyzwolenie od świata i całego jego bezsensu. Tylko ona jest lekarstwem na ból wywołany koniecznością istnienia w tej absurdalnej rzeczywistości, stanowi kres męki życia: "wszystko zamknie w bezdennej pomroczy".

Młoda Polskaepoka, która zasłynęła dekadentami, cyganami - oryginałami i ludźmi, którzy zanegowali wszystko bliska jest w swoich nastrojach i sposobie odczuwania wszystkim, żyjącym na przełomie wieków, także XX i XXI. To, co wyraził w swoim utworze Bogusław Butrymowicz powtórzyła wiek później Wisława Szymborska:

"Tyle oczekiwań i nadziei ludzkości znowu spełzło na niczym:

Miał być lepszy od zeszłych nasz XX wiek.

Już tego dowieść nie zdąży,

lata ma policzone,

krok chwiejny,

oddech krótki."