Mantua, Dzień życia mojego ostatni

Czcigodny Ojcze!

Piszę do Ciebie do Werony z wygnania. Przebywam w Mantui, rozmyślając nad moim smutnym położeniem. Ta, którą pokochałem od pierwszego spojrzenia, kobieta-anioł, połówka mej duszy - przez waszą Ojcze rodzicielska nieżyczliwość i moja porywczość została sama. A dziś już słońca oglądać nie może.

Zabiłem Tybalta. Wielka zbrodnia, Bóg świadkiem moim, że nie chciałem. Okrutne zrządzenie losu. A teraz zabije i siebie, skoro żyć z moim aniołem nie mogę. Przy pożegnaniu Laurenty wyrzekł;

"Wygnany jesteś z obrębu Werony,

Zbierz męstwo, świat jest długi i szeroki".

Zbyt długi i szeroki bez niej. Pusty, wrogi. Jej śmierć - mą śmiercią.

Tutejszy aptekarz, u którego nabyłem pomocny eliksir, by w niebie zamieszkać z mą Julią, zapewnił, że nawet siłę dwudziestu ludzi pokona.

Kiedyś wierzyłem: "miłość nie zna żadnych tam i granic". Drżałem na dźwięk głosu Kapuletich córki, gdy mówiła:

"Romeo! Czemu ty jesteś Romeo! Uroczy anioł

Wyrzecz się swego rodu, rzuć tę nazwę".

Pojąłem tę dzielną kobietę za żonę. Ojciec Laurenty świętym sakramentem nas "dwojga w jedno zmienił".

A dzisiaj Julia, me słońce daleko, już zaszło. Wybrała śmierć, a nie łoże Parysa. Baltazar nowinę tę przyniósł. I Wy Kochani daleko. Być może zbyt słabym. Me imię, dwudziestego piątego lutego czczone rzekomo bohaterskie, wsławione. A ja jak syn Montekiego niewiele już mogę. Jedynie odejść.

Ojcze i Matko wspomnijcie na nasza niedolę. Fatalna miłość moja i Julii, bo "nienawiść pierś ojców" toczy. Ufam, że nieśmiertelna, i szczęśliwa w bezkresach.

Żegnam Was moi kochani. Bywajcie zdrowi, wspomnijcie syna czasem, i dajcie kres waśniom z Kapuletimi wiekowym.

Gdy czytać będziecie me słowa, ja z Julią na Was patrzeć będziemy z góry i błogosławić. Bo śmierć z miłości tak wielkiej nie może zbawienia odmówić.

Zostajcie z Bogiem, za błędy przepraszam, a o modlitwę upraszam.

Romeo