Całkiem niedawno udało mi się obejrzeć bardzo ciekawą ekranizację "Krzyżaków" Henryka Sienkiewicza. Muszę przyznać, że film zrobił na mnie tak wielkie wrażenie, że jeszcze długo po seansie rozmyślałam o przypadkach jego bohaterów. Chyba w związku z intensywnością przemyśleń, przyśnił mi się tej samej nocy intrygujący, aczkolwiek realistyczny sen, który bezpośrednio dotyczył filmu.

Niespodziewanie znalazłam się w przestronnej, wysokiej komnacie pełnej obcych, dziwnie ubranych ludzi. Zaczęłam się rozglądać i zobaczyłam, że kobiety miały na sobie długie suknie i gorsety oraz dosyć oryginalne buty z cienkimi i długimi czubkami. Mężczyźni z kolei odziani byli w ciężkie zbroje a przy boku nosili miecze lub topory. Początkowo zdawało mi się, że biorę udział w jakiejś imprezie, że znalazłam się na balu przebierańców. Gdy zaczęłam wsłuchiwać się w rozmowy współbiesiadników, okazało się, że posługują się oni dosyć dziwnym, archaicznym językiem. Próbowałam wstać, żeby do kogoś podejść i porozmawiać, żeby dowiedzieć się gdzie właściwie jestem. Kiedy podniosłam się z krzesła zdałam sobie sprawę, że odziana jestem w niewygodną suknię, gorset oraz ciasne buciki. Miałam ochotę to wszystko z siebie zdjąć, pomimo tego, że mój strój miał całkiem ładny kolor i ozdobiony był falbanami oraz koronką. Pod suknią miałam chyba całe tuziny halek...

Przeszłam się po izbie i znalazłam obok damy, którą nazywano "księżną Anną". W jej pobliżu znajdowało się kilka dziewcząt w moim wieku, jedna z nich, Danusia, trzymała w rękach małą lutnię i nuciła jakąś piosenkę. Muszę przyznać, że była ona bardzo ładna, miała gęste, niemalże złote włosy i cała jej postać sprawiała subtelne wrażenie. U jej stóp przysiadł młody, przystojny rycerz - wyraźnie zainteresowany jej osobą. Jak się niebawem okazało - miał na imię Zbyszko. Postanowiłam porozmawiać z tą parą, czułam się jednak wobec nich jakoś niepewnie i nieśmiało. Wreszcie postanowiłam podejść do jakiegoś tajemniczego jegomościa i poprosiłam, by wyjaśnił mi całą sytuację. Mój rozmówca miał czarne, długie włosy oraz gęstą i równie czarną brodę. Ubrany był w zbroję z haftowanymi, zdobionymi naramiennikami a przy jego boku wisiał ciężki, ostry miecz. Usłyszałam wcześniej, iż ktoś zwracał się do niego per "Mikołaju z Długolasu", więc i ja zwróciłam się do niego w te słowa...

- Cóż to za uroczystość, Mikołaju?

- Jakże to?! Waćpanna raczy nie wiedzieć takiej rzeczy? Wszak to Wigilia Pańskiego Narodzenia jest! Cóż to za obyczaje, żeby zacna dwórka księżnej Anny takiej to rzeczy nie pomna była!

Ponieważ mój rozmówca był wielce zdziwiony moim niestosownym pytaniem, postanowiłam więcej nie zdradzić się ze swoją niewiedzą.

- Ach, no oczywiście... A kimże jest ten piękny młodzieniec usługujący złotowłosej Danusi?

- Ależ to Zbyszko z Bogdańca! Nie słyszała waćpanna o nim? Wszakże to młodzian, co posła krzyżackiego śmiał zaatakować i który z wizytą do króla jechał, kiedy to następca tronu niespodziewanie nam zmarł... Wielka to wówczas żałoba była, wielka... Ale ja o Zbyszku mówić wszak miałem. Ano, kiedy to oddział kuszników już na egzekucję go prowadził, to ta młoda dwórka nasza, dziewka jego podbiegła doń i mu chustę białą na głowę zarzuciła i zakrzyknęła "mój ci on jest!" i Zbyszka od śmierci ocaliła... Z tego też powodu taki on do niej przywiązany i usłużny dla wybawicielki swojej i narzeczonej.

- Narzeczonej?! - zdziwiłam się nieco.

- Jak to? Wszak zwyczaj taki jest... Kiedy młódka niewinna białą chustę na głowę młodzieńca na śmierć skazanego zarzuci, to wówczas uratowany on jest i dziewczynę za żonę wziąć musi. Nic dziwnego wszak, że Zbyszko wdzięczny jest dziewczynie i wpatrzony w nią niczym w klejnot jakiś drogocenny... Ale i pozazdrościć takiego zięcia Jurandowi ze Spychowa można! - zakrzyknął Mikołaj i popił nieco piwa z wielkiego dzbana.

- Czyżby to była sama Danusia Jurandówna? - zapytałam nieśmiało obawiając się trochę reakcji mojego rozmówcy.

- No a jakże! - krzyknął - Ostatnimi czasy Krzyżacy mają ważne powody, by Juranda z daleka omijać... Na własne uszy żem słyszał, jak to nowy oddział zakonników nie znając jego potęgi, zaatakował mocarza i jego służbę w czas polowania... Gdy tylko do Szczytna wrócili zaraz komtur głowy im obmył i tłumaczyć się musieli temuż, bo Jurand o wszystkim co zaszło królowi doniósł... - rzekł Mikołaj i widać było, że zaczął się zastanawiać szczerze nad przyczynami mojej niewiedzy i może szpiega jakiegoś się we mnie domyślał.

- A ten szlachetny rycerz, co właśnie do Zbyszka podszedł, to zapewne wuj jego - Maćko, nieprawdaż? - spytałam niezrażona i zaczęłam się zastanawiać nad tym dziwnym językiem, którym i ja mówić poczęłam wcale o tym nie myśląc.

- To i dobrze waćpanna rzekła... A słyszała może o ataku brutalnym, jakiego doznał z rąk krzyżackich rycerzy?

- Coś mi się o uszy obiło, zapewne, ale może waćpan mógłby mnie uświadomić w tym kierunku dokładniej nieco? - spytałam pewna, że tak się stanie, bo Mikołaj najwyraźniej lubił snuć opowieści.

- Ano zdarzyło się to przed samą śmiercią naszej ukochanej królowej Jadwigi, świeć Panie nad jej duszą. Maćko wyruszył naonczas z wizytą ważną do Mistrza krzyżackiego zakonu, by prosić o łaskę dla swego krewniaka. Po drodze zdarzyło się, że go właśnie Krzyżacy zaatakowali znienacka. Jeden z nich weń kopię wymierzył i go zranił. Bóg raczy wiedzieć, jak by się to zakończyło, gdyby nie sam Jurand, który mu z pomocą przyszedł. Zobaczywszy go, Krzyżacy poczęli w popłochu uciekać ze strachem w oczach, he he he! A dobrze im tak, psubratom!.. Waćpanna wybaczy wyrażenie moje grubiańskie... Urazić nie chciałem jejmości.

- Ależ nie szkodzi, drogi Mikołaju, proszę sobie nie przeszkadzać i mówić dalej. Bardzo to ciekawe, co opowiadacie...

- No już więcej to do powiedzenia nie ma... Może prócz tego, jak się nasza piękna para poznała. Albowiem się to w karczmie w Tyńcu zdarzyło... W jednym czasie zajechał tamże Zbyszko z Maćkiem oraz księżna Anna w drodze do Krakowa będąc. Była też z nią ta oto dwórka Danusia Jurandówna... Ale! A waćpanny tamże nie było?? - spytał podejrzliwie Mikołaj.

- Niestety nie. Od niedawna wszak służę na dworze księżnej i nie znam się dobrze ze wszystkimi... - poczęłam się niewprawnie tłumaczyć.

- Ano być może, być może... Powracając jednak do wydarzeń w karczmie miejsce mających... Księżna poprosiła swoją ulubioną dwórkę, by ta poczęła śpiewać i grać wszystkim, stanąwszy na podwyższeniu, by ją widać było. W pewnym momencie, podczas śpiewu, dziewczyna straciła równowagę i niechybnie głowę by sobie nieszczęśliwie rozbiłam, gdyby Zbyszko jej w porę nie złapał... Tak ją na ramionach księżnej oddał. Wielce się dama nasza zafrasowała wypadkiem, a Zbyszko z okazji korzystając, śluby Danusi złożył i trzy pawie czuby dać obiecał. Z tego też powodu zaatakował on później krzyżackiego posła, bo ten właśnie pawi czub miał przy hełmie. Na szczęście nasz rozważny Powała z Taczewa w porę naszego młodzieńca poskromił i do porządku doprowadził.

Na tym Mikołaj skończył swoje opowiadanie i dopił resztę piwa, gdy rozległ się toast wznoszony przez księżną. Życzyła młodym zakochanym szczęścia i długiego razem pożycia. Zebrani tak głośno krzyczeli, że się ze swojego snu przebudziłam...

Muszę przyznać, że był to najdziwniejszy sen w moim życiu. Obudziwszy się, miałam wrażenie, że wszystko to się zdarzyło rzeczywiście. Wydawało mi się, że rozmawiałam z Mikołajem i widziałam Zbyszka z Danusią, przecież jeszcze przed chwilą stałam tak niedaleko... Z drugiej jednak strony, przypomniałam sobie to nieprzyjemne uczucie, które towarzyszyło noszeniu ciasnej sukni i ucieszyłam się, że nie obowiązuje mnie ówczesna etykieta.