Nazwisko Sokratesa przewija się w kulturze tak często, że właściwie nie sposób nie sposób nie natknąć się na w ciągu życia. Sokrates zginął w tragicznych okolicznościach, właściwie został zamordowany w świetle prawa, czyli zmuszony do wypicia kielicha cykuty. Nie była to konsekwencja żadnego przestępstwa, ale raczej wynik procesów, jakie przebiegały w społeczeństwie ateńskim. Ktoś taki jak Sokrates był wybitnie niewygodną postacią, ponieważ namawiał do zachowań, które prowokowały do nieobywatelskich zachowań. Filozof bowiem namawiał do samodzielnego myślenia. Nigdy, żaden ustrój nie będzie gloryfikował zbytniej samodzielności, ponieważ sprzyja ona rozwojowi anarchii i niesubordynacji. Oskarżenie twierdziło, że przestępstwem, które popełnił, było namawianie młodzieży do występku (miał młodych ludzi, którzy gromadzili się wokół niego, wyklejać pod każdym względem tak, że nie nadawali się już do życia w społeczeństwie) oraz obniżanie autorytetu bogów przez ujmowanie opowieści o ich losach rozumem. Ujęci w ten sposób tracili swoją boską moc i stawali się bardzo mało wiarygodnymi kandydatami na autorytety. Patrząc na świat za pomocą rozumu łatwo można dostrzec, że mają mnóstwo wad z pychą i zawiścią na czele, ale za grosz tego, czego w bogach szukamy - czyli majestatu, nadprzyrodzonej tajemnicy oraz bezstronności, obiektywności, na która naprawdę powinni się zdobyć bogowie. Problem polegał na tym, że Sokrates nigdy nie obrażał żadnych bogów, nigdy nie kpił z wiary innych a jakie były jego przekonania tego już się nie dowiemy, ponieważ po filozofie nie zachowały się żadne zapiski (najbardziej charakterystyczną cechą Sokratesa było to, że był mistrzem rozmowy, mistrzem konwersacji, ale nie pisał, ponieważ pismo zabija spotkanie z drugim człowiekiem, a filozof wierzył ponadto, że prawda tworzy się na styku dwojga ludzi - powstaje wyłącznie w rozmowie, nie można jej wytworzyć i przyjąć jak przyjmuje się pewnik, ponieważ to byłaby przemoc, nie - prawda). Zarzuty wobec filozofa były spreparowane, zmyślone, nikt im nie wierzył, a jednak, jakimś cudem, niewielką ilością głosów, ale jednak, wniosek o zabicie Sokratesa przeszedł i wszedł w życie. To byłą kara za niepokorność. Myliłby się jednak ten, który pomyślałby, że Sokrates przestraszył się wyroku i że jego historia jest przestrzeżeniem przed takim postępowaniem, wręcz przeciwnie - nieugięta postawa Sokratesa świadczy o tym, że warto być wiernym własnym przekonaniom. Sokrates nawet w chwili śmierci nie stracił odwagi, ponieważ dla niego najważniejsze było to, by móc "spojrzeć sobie w twarz", czyli do końca zachować godność. W przypadku filozofa oznaczało to dochowanie wierności sobie. Wychylając kielich cykuty cieszył się, ze odchodzi do lepszego ze światów, w którym spotka tylko dobrych i uczciwych ludzi. Umarł bez żalu, ale o tym, jak umierał, opowiem za chwilę na podstawie "Obrony Sokratesa" Platona, ucznia filozofa. Platon opowiedział w niezwykle sugestywny, przemawiający do wyobraźni moment sądu nad filozofem. Ta obrona jednocześnie jest jednocześnie oskarżeniem tych, którzy tego sadu nad Sokratesem dokonali. Sokrates broniąc się właściwie w wyjątkowo umiejętny sposób stawia sprawę zarzutów tak, że oskarżający nagle okazują się głupcami.
Nie ma najmniejszej wątpliwości, że obronić Sokrates się nie mógł, ponieważ wynik sądu był z góry znany. Sprawa Sokratesa miała wydźwięk polityczny. Nie można było - zdaniem władz Aten - dopuścić do tego, żeby tak - ich zdaniem - niebezpieczny człowiek chadzał po wolności. Jego poglądy znacząco wpływały na stosunki obywatel - państwo, ponieważ samodzielne myślenie, które propagował filozof, było w typie rewolucyjnym bardziej niż akademickim. Nazwiska Meletosa i Anytosa przeszły di historii jako tych, którzy dla interesów politycznych poświęcili życie wybitnego człowieka.
Podstawowymi zarzutami, które mu stawiali, była bezbożność i niemoralność (co tym bardziej zaskakujące, jeśli wziąć pod uwagę, że Sokrates jest twórcą etyki). Prokuratura powoływała kolejnych świadków oskarżenia. Jednym z nich był człowiek, który świadczył o tym, że Sokrates uzurpował sobie prawa do tytułu najmądrzejszego człowieka na ziemi. A to jak broni się filozof:
"... Znacie Chajrefona. To mój znajomy bliski od dziecięcych lat i mnóstwo z was ludzi dobrze go znało On wtedy razem poszedł na to wygnanie i wrócił razem z wami. I dobrze wiecie jaki był Chejrefon; jaki gorączka, do czego się tylko wziął. I tak raz nawet do Delfów poszedł, odważył się o to pytać wyroczni i, jak powiadam - nie róbcie hałasu obywatele - zapytał tędy wprost, czyżby istniał może ktoś mądrzejszy ode mnie. No i Pytia odpowiedziała mu, że nikt nie jest mądrzejszy. Chcę wam pokazać skąd się wzięła potwarz. Bo ja kiedym to usłyszałem, zacząłem sobie myśleć tak: Co właściwie mówi Apollo, jakąż to zadaje zagadkę? Ja przecież nie czuje w sobie ani małej ani wielkiej mądrości. Cóż więc on ma na myśli nazywając mnie najmądrzejszym? Niepodobna, żeby kłamał. Nie przystałoby mu to. Długo nie mogłem pojąć, co znaczą jego słowa. Aż w końcu poświęciłem się takiemu oto badaniu. Poszedłem do kogoś z ludzi, którzy uchodzili za mądrych, aby jeśli gdziekolwiek, to właśnie w spotkaniu z nim udowodnić wyroczni, że się myli: ujawnić, że ten oto jest mądrzejszy a tyś powiedziała że ja. Badając zaś owego człowieka, nie ma potrzeby, aby tu wymieniać tu jego nazwisko, był to któryś z polityków, właśnie z nim miałem takie doświadczenie, Ateńczycy... Otóż gdy z nim rozmawiałem, zaczęło mi się odsłaniać, że on wydaje się mądry wielu innym ludziom, a zwłaszcza sobie samemu, a wcale taki nie jest. Potem więc starałem się mu wykazać, że uważa się za mądrego, a mądry nie jest. Stąd mnie znienawidził i wielu innych, którzy przy nim byli(...) Wygląda na to Ateńczycy, że tak naprawdę Apollo jest mądry, a przez wyrocznię on mówi, iż ludzka mądrość niewiele jest warta albo nawet nic. I że wymieniając Sokratesa, tylko po to posługuje się moim imieniem, aby mię pokazać jako przykład, jakby mówił: Ten z was, ludzie jest najmądrzejszy, kto, jak Sokrates, pojął, że nic nie jest naprawdę wart jeśli chodzi o mądrość...".
Ten fragment pokazuje mechanizm, który wprawie w ruch maszynę zagłady. Tym mechanizmem, który nie zawodzi nigdy, w żadnych czasach, jest zawiść i urażona fałszywa duma. Człowiek, który rzucił kamieniem w filozofa sam uzurpował sobie prawa do tego, żeby poczuć się lepszym, znacznie lepszym, niż w rzeczywistości był. Sokrates broniąc się (to przedziwna obrona, przecież dobrze wie, że nikogo nie przekona) przedstawia własną definicję człowieka mądrego. Mędrcem może być - tak interpretuje przepowiednię Pytii - jedynie ten, który wie jedno: że nic nie wie. Ten, kto myśli w swojej naiwności, że posiadł jakąś wiedzę, dzięki której może poczuć się lepszym od innych, ten z pewnością błądzi w mrokach niewiedzy.
Takich ludzi, którzy bardzo chcieli "wiedzieć", bardzo chcieli, żeby świat również uznał, że oni wiedzą, są mądrzy i można a nawet trzeba ich słuchać, bo mają coś ważnego do powiedzenia, filozof spotykał co dzień podczas przechadzek po mieście. W charakterystyczny dla siebie sposób, zachowując się jak pomoc asystując przy porodzie, obserwował, jak łatwo można zmanipulować ludzi, którzy są święcie przekonani, że wiedza, pochodzi nich samych a tak naprawdę jest jedynie wynikiem prowokacji zręcznego filozofa. Ci ludzie, z którym mi Sokrates wdawał się w pogawędki, zawsze uważali, że ich proces myślowy jest ich i tylko ich, że nie zawdzięcza go nikomu. A tak naprawdę byli jedynie pobudzeni prze rozmówcę, który przede wszystkim chciał wydobyć na światło dzienne to, co może zdarzyć się tylko w rozmowie, czyli prawdę. Nigdy jednak nie przyszło mu do głowy poprzestać na tym, co raz wydobył, na tej prawdzie, która padła z ust któregoś przechodnia nawet, jeśli byłaby najbardziej przekonująca. W czasie procesu praktyki zostały przedstawione w opatrznym świetle czyli jako te, które miały na celu ośmieszenie rozmówców. Sokrates z pewnością nigdy nie chciał nikogo ani ośmieszyć ani umniejszyć jego zasług. Chciał tylko sprawić, żeby prawda (która zdecydowanie nie pochodzi od żadnego z ludzi, nie jest wynikiem ich myślenia tylko, ale niejako przepływa przez nas) ujawniła się i by za każdym razem, w każdej rozmowie wskrzeszać ją i rozwijać. Sokrates nie uznawał tych prawd, które miały być ludziom narzucone, ponieważ nie były niczym innym jak tylko aktem przemocy silniejszych wobec słabszych. Myślenie było potężna bronią w rękach kogoś takiego, kto pozwolił sobie uwolnić swoje myśli od wszelkich konwenansów. Wiedza, jeśli o jakiekolwiek wiedzy w przypadku nauczani Sokratesa można mówić (z pewnością nie jest to wiedza w dzisiejszym znaczeniu tego słowa, czyli takim, jaki my dziś znamy ze szły - twardej i do wyuczenia), "rodzi się" za każdym razem, kiedy z kimś rozmawiamy i za każdym razem jest prawdziwa. Pomaga w tym dowiadywaniu się systematycznie rozwijana cnota, czyli predyspozycja do czynienia dobra. Dobro jest skojarzone w tym systemie wartości z etyką. Dlatego właśnie Sokrates uznany był za twórcę etyki, ponieważ na cnotę kładł największy nacisk.
Sokrates był cnotliwy i dlatego nie bał się śmierci. Nie był też ateistą, o co często go oskarżano, Gdy by był, przerażał byt go możliwość tej wielkiej pustki, czarnej dziury, do której wpadł by, gdyby rzeczywiście wierzył, ze śmierci nie ma nic. Sokrates wierzył święcie w cnotę i w to, że jest jedyną dla której warto żyć - a co za tym idzie - również umierać. Bardzo ważnym fragmentem "Obrony Sokratesa" ten cytat:
"...Teraz pragnąłbym coś przepowiedzieć wam, którzy mię skazaliście. Bo jestem już na tym progu, gdzie zazwyczaj ludzie najwięcej wieszczą: gdy mają umrzeć. Przepowiadam więc, mężowie, którzy mię zabiliście, że zaraz po mojej śmierci spadnie na was kara o wiele cięższa, na Zeusa, od tej, przez którą mnie zadaliście śmierć (...) jeśli, mniemacie, ze zabijając ludzi powstrzymacie kogokolwiek od ganienia was za to, że nie żyjecie jak należy, niepięknie myślicie. Bo to, ani możliwe, ani piękne, zabezpieczyć się w taki sposób. Najpiękniej i najprościej jest nie gnębić innych, ale starać się samych siebie zrobić jak najlepszymi. Tyle pożegnalnych słów wieszczby dla tych, którzy mię skazali..."
Sokrates tym samym pokazał, że oskarżyciel i jego przeciwnicy popełnili błąd, ponieważ jeśli chcieli usunąć go z pola widzenia, to nie powinni skazywać go na śmierć, ponieważ taka mowa obrończa daje mu największa siłę i właśnie dzięki niej może najbardziej oddziaływać. Śmierć dodaje skrzydeł i unieśmiertelnia. To paradoksalny błąd oskarżycieli, którzy przez nieuwagę wystawili mu wieczny pomnik - sprawili, że Sokrates stał się legendą.
Kiedy zaś filozof zajął się problemem samej śmierci - strachu przed nią i oczekiwaniem na nią, powiedział:
"... Zastanówmy się nad tym, jak wielka jest nadzieja, że to coś dobrego. Bo jednym z dwojga jest śmierć. Albo to jest tak, że tam po prostu nic nie ma i człowiek po śmierci niczego w ogóle nie odczuwa, albo jest to tak jak mówią, jakaś przemiana i przeniesienie duszy stąd, gdzieś na inne miejsce. Jeśli to brak jakiegokolwiek odczuwania, jeśli to jest coś tak jak sen, w którym śpiącemu nawet wcale się nic nie śni, przecież cudownym zyskiem byłaby śmierć: myślę sobie, że gdyby ktoś nocą, w której tak mocno zasnął, iż nawet mu się nic nie śniło, miał porównać inne noce i dni swojego życia i zastanowiwszy się nad nimi powiedzieć, ile dni i nocy przeżył lepiej i przyjemniej od tamtej, myślę, że nie tylko jakiś zwykły człowiek, ale sam król perski uznałby, iż na palcach można by je policzyć w porównaniu z resztą dni i nocy. Jeśli więc śmierć jest czymś takim, ja uważam ją za zysk. Bo i cały czas wtedy nie wydaje się dłuższy niźli jedna noc. A jeśli śmierć to jest jakaś podróż stąd do jakiegoś miejsca i prawdą jest to co mówią, iż tam wszyscy są umarli, jakże mogłoby większe od niej być dobro, sędziowie? Skoro ktoś, przybywszy do Hadesu, uwolniwszy się od tutejszych rzekomych sędziów, znajdzie tam takich, którzy zaiste są sędziami, a powiada się o nich, że sądy tam sprawują, Minos, Radamantys, Ajakos, Triptolemos, i inni jeszcze półbogowie, którzy za życia byli sprawiedliwi, czyż to przykra jest emigracja? Albo spotkać tak Orfeusza i Muzajosa, Hezjoda i Homera? Ileż by nie jeden z was dał za to! Co do mnie, chcę częściej umierać jeśli to wszystko prawda..."
Widać wyraźnie, że myśl o śmierci nie sprawia mu przykrości. Rozumowo docieka konkretnych zysków, które można osiągnąć umierając. Okazuje się, że jest ich cała masa. Pierwszym z nich jest ten, że śmierć jest przejściem do wieczności, wobec której jest doczesne życie jest tylko mgnieniem oka nie wartym żadnego zachodu. Ta pochwała umierania jest zaskakująca dla oskarżycieli
Sokrates wskazuje, że śmierć nie jest w stanie zaszkodzić nam w niczym, ponieważ nie zabiera tego, co naprawdę nieśmiertelne, tego, co naprawdę ważne, czyli cnoty i dobrego imienia. Paradoksalnie śmierć jedynie wzmacnia to, co niematerialne, czyli zestaw wartości duchowych nazywanych cnotą. Porównanie życia i śmierci zdecydowanie wypada na korzyść śmierci, ponieważ ona sprawia, że nie można już niczego stracić.
Koniec "Obrony Sokratesa" to śmierć filozofa. To drastyczna scena, choć bezkrwawa. Sokrates musiał sam wypić kielich cykuty, nie zrobił tego za niego ktoś inny. Wśród ogólnej rozpaczy tych, dla których Sokrates był ważnym człowiekiem, sam skazany nie pozwolił sobie na żadną chwilę słabości. Nie pozwolił, żeby myśl o tym, że traci życie wtrąciła go z równowagi. Zanim nadeszła jego ostatnia chwila zrobił wszystko, żeby nie zostawić po sobie żadnych niedokończonych spraw.
Odszedł tak, jakby jego śmierć nie stanowiła powodu do rozdzierania szat. Dobre życie, jego zdaniem (a co za tym idzie - również dobra śmierć) polegał o na tym, by połączyć ze sobą trzy siły: szczęście, cnotę i rozum.