Bardzo często słyszymy o tym, że koniecznie musimy zabrać się za kształtowanie swojego życia. Wszystkie media masowe atakują nas komunikatami o tym, jak ważne jest kształtowanie własnego wizerunku, własnego ciała, a w końcu - własnego życia. Wierzymy w to, że możemy zrobić wszystko, czego tylko zapragniemy. Kupujemy podręczniki, które krok po kroku pokazują nam, jak osiągnąć sukces, który będzie wynikiem naszej ciężkiej pracy i będziemy mogli - gdy już osiągniemy go dziękować sobie - tylko i wyłącznie sobie. Jest to jednak mrzonka. Nie możemy zrobić z siebie kogoś, kim chcemy być. "Człowiek jest kowalem własnego losu" to antyczne hasło. Tym bardziej mnie dziwni teraz, gdy przeczytałem dwie tragedie greckie, obie autorstwa Sofoklesa. Historie Edypa i Antygony pokazują coś wręcz przeciwnego, czyli to, że nasze ludzkie działania prowadzą raczej do spełnienia przeznaczenia niż do przełamania go i pełnej od niego niezależności. Postaram się udowodnić, że kształtowanie własnego losu jest niemożliwe w świecie, w którym to przeznaczenie jest najważniejsze.

Tragedia antyczna opiera się na twierdzeniu, że nie jesteśmy w stanie uciec przed przeznaczeniem, a jeśli nawet próbujemy tego dokonać, to ironia tragiczna objawia się w ten sposób, że wszelkie wysiłki mające na celu odwrócenie przeznaczenia, jedynie przyspieszają bieg wydarzeń. Sytuację zaogniają dodatkowo konflikty tragiczne pomiędzy jednostką dotkniętą przez fatum a otoczeniem oraz wewnętrzne konflikty samej jednostki, która popełnia zawsze grzech hybris, czyli pychy, która pcha z niesamowitą siłą człowieka w objęcia przeznaczenia.

Historia Edypa z przerażającą dokładnością ilustruje powyższy schemat wydarzeń. Mit (bo na mitach opierają się wszystkie tragedie w związku z tym, że w mitach zapisano najważniejsze historie świata - przez to mówi się dziś o archetypiczności mitów) przekazuje nam następującą historię. Otóż Lajos, król Teb, dźwigał na swoich barkach ciężar klątwy (tzw. klątwa rodu Labdakidów). Głosiła ona, że Lajos zostanie zbity przez własnego syna a potem ten syn ożeni się z własną matką. Ta przepowiednia byłą tak przerażająca, że Lajos za wszelką cenę chciał uniknąć nieszczęścia w rodzinie. Tą ceną byłą śmierć pierworodnego synka, który w przyszłości miał się dopuścić takich niesłychanych zbrodni. Kiedy dziecko miało być zgładzone, Jokasta nie wytrzymała i niemowlę jednak przeżyło, tyle, że zostało porzucone w górach na pastwę dzikich zwierząt. Żeby szybciej znalazły dziecko, przekłuto mu stopy (zapach krwi miał wabić jak przynęta). Stało się jednak inaczej. Szybsi niż zwierzęta byli pasterze z sąsiedniego królestwa. Opatrzyli stopy dziecka i zanieśli je na dwór królewski Koryntu i tam zostawili, ponieważ para królewska, Polibos i Merope, nie mogli mieć dzieci. Zaadoptowali chłopca i wychowywali jak rodzonego syna. Nigdy nawet nie wspomnieli, że to nie oni są jego biologicznymi rodzicami. Przeznaczenie dało o sobie znać. Choć chłopak - dano mu na imię "Edyp" co znaczy "Obrzmiałostopy" - wychowywał się zdrowo i zapowiadał się na świetnego wojownika i następcę tronu, ponieważ być silny, odważny i miał śmiały umysł - wydarzyło się coś, co zepsuło tę sielankę. Któregoś dnia, jeden z zazdrośników, powiedział Edypowi w gniewie, że jest podrzutkiem. Edyp był wyjątkowo porywczy i dumny, więc nie namyślając się zbyt długo, ruszył do wyroczni w Delfach, żeby dowiedzieć się, jaka jest prawda. Kiedy już dotarł na miejsce i zadał pytanie o swoje pochodzenie, nie dostał bezpośredniej odpowiedzi, jedynie powtórzenie przepowiedni, przez którą został porzucony przez rodziców w górach. Przeraził się i zapomniał o swoich wątpliwościach. Doszedł do wniosku, że jeśli wyrocznia nie wspomina nic o jego pochodzeniu, to Polibos i Merope są jego rodzicami. Wtedy zdecydował, ze nigdy nie wróci na Korynt. Powędrował w przeciwną stronę. Gdy akurat szedł wąskim przesmykiem skalnym, z naprzeciwka nadszedł człowiek w średnim wieku, który nie miał zamiaru ustępować drogi młokosowi. Edyp był rozpieszczony przez przybranych rodziców do tego, stopni, że nie wyobrażał sobie nawet takiej sytuacji, ze może pojawić się ktoś, kto nie wykona jego polecenia. Kiedy okazało się, że nieznajomy chce wymusić pierwszeństwo, nie myślał zbyt długo - wyciągnął miecz i zabił tego człowieka, który przecież nic nie zrobił złego. Słudzy zabitego uciekli. Edyp powędrował dalej i właściwe nie miał najdrobniejszych wyrzutów sumienia. Po pewnym czasie natknął się na potwora, który zagrażał mieszkańcom Teb. Był to Sfinks, który każdemu przechodniowi zadawał następującą zagadkę. Co to za zwierzę, które rankiem chodzi na czterech nogach, w południe na dwóch a wieczorem na trzech? Edyp odpowiedział, że to człowiek, bo rano chodzi na czworakach (jest niemowlęciem), w południe na dwóch nogach (jest dojrzały), a wieczorem na trzech, ponieważ podpiera się laską. Sfinks w odpowiedzi rzucił się w przepaść. Edyp wszedł do miasta jako triumfator, a w nagrodę otrzymał tron i królową za żonę. Czyli w taki oto prosty sposób spełniał się przepowiednia. Edyp wpadł we własne sidła, ponieważ tak bardzo chciał uniknąć swojego przeznaczenia, że tylko (przez istnienie ironii tragicznej) przyspieszył bieg wydarzeń.

Nie mogę na tym przykładzie zgodzić się z twierdzeniem, że to my kształtujemy swoje życie. Tu widać jak na dłoni, że jest zupełnie odwrotnie. Otóż to los nas kształtuje. Wszystko, co możemy zrobić w tej trudnej sytuacji, to jedynie walczyć o swoją godność. Czyli zrobić wszystko, by nawet najtrudniejszy wariant naszego życia przyjąć tak, by zachować nasze człowieczeństwo. W tym jednym mogę się zgodzić z pewnością - otóż jeśli nie możemy decydować o tym, co się z nami dzieje, możemy o tym, jak. A to już bardzo dużo w tej trudnej sytuacji. Jesteśmy kowalami, ale jedynie sposobu, w jaki przyjmujemy nasz los. Na nic więcej wpływu mieć nie możemy. Żadne podręcznik kształtowania osobowości nie przyjdzie nam z pomocą. Jedynie nasza odwaga i pokora w przyjmowaniu siebie takich, jakimi jesteśmy.