Lirili Larila (szkoła mi zjadła mózg)

Lirili larila, wchodzę do szkoły, Mój mózg już krzyczy: „Znowu? Serio? Do woli?!” Plecak jak czołg, a ja jak ameba, Na pierwszej lekcji już szukam chleba.

Lirili larila, pani coś gada, Otwieram zeszyt, a tam… sałata. Kartkówka z chemii, klasówka z matmy, A w głowie mi tylko: co jem dziś na przerwie?

Lirili larila, piszę sprawdzian, Pytanie pierwsze: „Oblicz sumę marzeń.” Drugie brzmi: „Ile kosztuje spokój?” Trzecie: „Co to znaczy być wiecznie w obłoku?”

Lirili larila, dzwonek dzwoni, Wybiegam z klasy jak ninja po zbroi. Na korytarzu tłum zombie bez celu, Wszyscy idziemy… do sklepiku. Z apelu.

Lirili larila, w plecaku żyje coś, Chyba to kanapka z zeszłego miesiąca. Nie wiem już kiedy śpię, a kiedy śnię, Ale matematyka mówi, że to nie ma znaczenia.

Lirili larila, dzień się kończy, Wracam do domu, już ledwo się toczę. Zadanie z polskiego? Aha, świetnie, Napisać epopeję o jabłku w sieci.

Lirili larila, noc mnie przytula, Budzik ustawiam, choć boli mnie dusza. A jutro znów szkoła, znów WF i fizyka... ...i znów zapytam: czy to już Ameryka?

 

 

 

Jak coś to jest trochę odklejona wersja, i taka inna (po prostu nie polecam pisać i mówić tego na polskim)