Bardzo lubię podróże i byłam zachwycona, kiedy dowiedziałam się, że w te wakacje odwiedzę Włochy. Jeszcze tam nie byłam, a przecież to wspaniały i tak barwny kraj. Oczywiście tydzień czasu, to stanowczo za mało by być w każdym ważnym miejscu. Więc zaczęłam się zastanawiać, co wybrać na początek. Nie mogłam się zdecydować i pomyślałam, że muszę sięgnąć do przewodników.
Następnego dnia podzieliłam się swoją radością z przyjaciółką Anią. Ona mi zazdrościła tego wyjazdu. Bardzo żałowałam, że nie możemy jechać razem. Jednak moi rodzice nie byliby w stanie jej też ufundować taką wycieczkę. Mimo to wspólnie układałyśmy plan wyjazdu. Było trochę przy tym śmiechu. W końcu po paru godzinach wszystko już ustaliłam. Byłam tylko ciekawa, czy wszystko będzie przebiegać zgodnie z planem.
Póki co z przejęciem czekałam na wakacje. Kiedy się rozpoczęły, to znowu odliczałam czas do 17 lipca. Aż wreszcie przyszedł ten dzień. Spakowana z małą walizeczką siedziałam w samolocie i zachwycona patrzyłam za okno. Cieszyłam się z tego, co za chwile mnie czeka.
Na lotnisku miała czekać na mnie ciocia. Jednak bezradnie rozglądałam się wokół i nigdzie jej nie widziałam. Jakby tego było mało jej telefon komórkowy milczał. Była gdzieś poza zasięgiem sieci. Wyszłam poza obręb lotniska i miałam nadzieję, że wszystko dobrze się skończy. Póki co postanowiłam nie marnować czasu, tylko wybrać się na spacer po Neapolu. Zeszłam do pobliskiego miasta. Trochę czułam się nieswojo. Przechodząc przez niewielką uliczką w szybie spostrzegłam jaka znajomą twarz. Przez moment się zastanawiałam, kto to taki. Potem już wiedziałam - to Gustaw Herling-Grudziński. Jego fotografię z niedawno czytanej książki "Inny świat" wciąż miałam przed oczami. Nie byłam pewna, czy dobrze robię, ale weszłam do malutkiej kawiarenki i podeszłam do starsze do pana. Byłam zdenerwowana, ale zapytałam, czy mogę na chwilę się przysiąść. Kiedy zobaczyłam przytakujący gest i zapraszający gest usiadłam obok.
Zaczęłam rozmowę od przedstawienia się i wytłumaczenia, dlaczego uważam pana Gustawa za osobę wyjątkową. Opowiedziałam o wpływie jaki wywarły jego książki na moje patrzenie na świat. Był wyraźnie wzruszony, gdy o tym mówiłam. Spoglądał z pewnym niedowierzaniem na mnie. Dopiero, gdy pokazałam książkę wyciągniętą z mojej torby wtedy uwierzył. Wtedy mój rozmówca się otworzył:
- Cieszę z tego co powiedziałaś. Pisałem "Inny świat" także z myślą o takich młodych ludziach, jak ty, którzy tego koszmaru nie doświadczyli. Ty nawet nie wiesz jak II wojna wpłynęła na nas. Zniszczyła wyznawane wcześniej wartości. Jak trudno było wierzyć w miłość człowieka do człowieka, skoro patrzyło się na takie zbrodnie. Kryteria oceny zawodziły i tracił rację bytu. Pewnie dla ciebie niektóre przedstawione w książce fakty były niewyobrażalne, a jednak one wszystkie miały miejsce. Wszystko oparłem na faktach. Przedstawiałem zaistniałe sytuacje i postawy ludzkie. Doświadczenie sowieckie potwierdziły, że istnieje granica wytrzymałości. Kiedy doskwiera straszliwy głód, człowiek jest w stanie zrobić potworne rzeczy. Przekonałem się, że człowiek może być ludzki jedynie w ludzkich warunkach. Nonsensem jest ocenianie go w wedle kryteriów panujących w wolnym świecie.
-Czy to oznacza, że pomimo zrozumienia, do jakich okrucieństw zdolny jest człowiek, Pan go nie potępia?
-Tak. Zgadza się. Głód często łamał kobiety i nawet powodował, że uciekały się do prostytucji. Później łatwo staczały się coraz bardziej, aż sięgnęły dna.
Wtedy przypomniałam sobie losy pewnej Polki oraz Tani, śpiewaczki opery moskiewskiej. Za jedzenie mogły zrobić wszystko. Fizyczne męczarnie łamały ducha człowieka i potem z tak zniszczoną osobowością trudno było funkcjonować.
-Ale jednak były też wspaniałe kobiety jak na przykład Natalia Lwowna.
- Tak. Masz rację. Natalia na zawsze została w mojej pamięci. Z niej biła taka wielka godność, że można było na nowo odzyskać siłę, gdy się z nią porozmawiało. To była niezłomna niewiasta, jakich jest mało. Doznała wielkich cierpień, a jednak nie tylko nie zdeptała swego człowieczeństwa, ale jeszcze je ubogaciła. Siłę znajdywała w "Zapiskach z martwego domu" autorstwa Dostojewskiego. Pewnie do końca moich dni będę pamiętał jak mówiła: "Jest zawsze miejsce na nadzieję, gdy życie okazuje się czymś tak beznadziejnym, że staje się nagle naszą wyłączną własnością... (...), gdy nie można podnieść ręki na los, właśnie dlatego, że jest losem, pozostaje jeszcze jedno - obrócić się przeciwko samemu sobie! Och, pan chyba nie potrafi zrozumieć, jaka pociecha tkwi w wyborze rodzaju i czasu śmierci... tego nauczył mnie Dostojewski.."
-To rzeczywiście mocne słowa -wtrąciłam.
-Drugim podziwianym człowiekiem był Kostylew. Miał niewiarygodną odwagę i siłę woli. Okaleczał się byle tylko nie pracować dla wroga. Cierpiał naprawdę straszliwie. Jednak spokój odnajdywał w lekturze książek. Wtedy przebywał w całkiem innym świecie. Bronił swej niezależności duchowej, tożsamości, ale zapłacił za to najwyższą cenę - oddał życie.
-Przez moment zastanawiałam się, czy byłabym w stanie podjąć taki wybór. Odpowiedziałam sobie, że nie.. Doszłam do konkluzji, że człowiek, musi być doprowadzony do ostateczności, aby coś takiego zrobić. Jednocześnie konieczny jest naprawdę silny charakter.
-Wiesz, co stało się z tym współtowarzyszem, którego spotkałeś po wojnie?
-Potem już nie maiłem z nim kontaktu - powiedział cicho -. Czasami sam nad tym się zastanawiam. Ppamiętam jak mówił do mnie: "Miałem więc do wyboru własną śmierć lub śmierć tych czterech (...). I wybrałem. Miałem dość lasu i tego przeraźliwego, codziennego wywijania się od śmierci - chciałem żyć. Złożyłem zeznanie. Rozstrzelano ich za zoną w dwa dni potem". On tak prosił o zrozumienie, a ja nie potrafiłem powiedzieć tego słowa "rozumiem". To było trudne. "Może wymówiłbym bez trudu to jedno słowo nazajutrz po zwolnieniu z obozu. Może... . Miałem jednak już za sobą trzy lata wędrówek wojennych, udziału w bitwach, normalnych uczuć, miłości, przyjaźni, życzliwości... . Dni naszego życia nie są podobne do dni naszej śmierci i prawa naszego życia nie są również prawami naszej śmierci". Tak, to zadecydowało o wszystkim.
- Ale ten człowiek będzie do końca wewnętrznie rozdarty i towarzyszyć mu będzie poczucie winy!
- Nic na to nie poradzę. Każdy musi odpowiadać za wszystkie swoje czyny.
- To rzeczywiście jest ważne.
Pokiwał głową ze zrozumieniem. Uznał naszą rozmowę za skończoną. Nie chciałam więc dłużej nalegać i gorąco mu podziękowałam. Pożegnałam się i wyszłam.
Ponownie wróciłam na lotnisko. A tam stała zdenerwowana moja ciocia. Wszystko jej wyjaśniłam i opowiedziałam o moim niespodziewanym spotkaniu. Pomyślałam, że wycieczka zapowiada się wspaniale. W mojej głowie gdzieś kołatało pytanie, jak moje postępowanie kiedyś ocenia inni.