Czy obejrzenie filmu może zastąpić lekturę książki? Praktyka niestety pokazuje, że nie tylko zastępuje, ale wręcz wypiera. Tymczasem film może pełnić znakomicie funkcję rozwijającą wyobraźnię, o ile jest rodzajem dopełnienia lektury. Większość filmowych lektur jest adaptacją, nie ekranizacją, różnią się one więc często w sposób zasadniczy od literackiego pierwowzoru, będąc interpretacja reżyserską. Wielu jednak widzów, nie znając tekstów lektur, nie są nawet tego świadomi. Podwójnie to zubaża odbiór dzieła, spłaszczonego ich niewiedzą i- co gorsza- nieświadomością tej niewiedzy.
Jednym z bardziej wyrazistych przykładów adaptacji tekstu literackiego jest "30Door Key" Skolimowskiego, będącej zaledwie luźną interpretacja "Ferdydurke" Gombrowicza. Bo jakże "wiernie" przenieść na ekrany dziwny świat tej awangardowej, przedwojennej, absurdalnej powieści - antypowieści, w której fabuła pełni tylko rolę pretekstu wobec filozoficznych refleksji nad Formą. Gombrowicz penetruje i bada sferę kontaktów międzyludzkich, posługując się słowami-kluczami, znaczącymi w obrębie jego świata cos więcej niż w mowie potocznej. Mamy tu gębę, pupę, łydkę, jest niedojrzałość, parobek, ciotka, profesor, jest też Forma. Kontakty międzyludzkie polegają na nieustannej deformacji tego kto staje naprzeciw mnie i kto odwdzięcza mi się tym samym. Wzajemne formowanie, ustalanie swej pozycji, wpycha człowieka w określoną rolę : ucznia wobec nauczyciela i nauczyciela wobec ucznia, chłopca wobec dziewczyny i dziewczyny wobec chłopca, parobka wobec pana i pana wobec parobka. Nawet jeśli Forma jest zniewoleniem, jej brak okazałby się tragedią, groźba bezformia wpycha bohaterów "Ferdydurke" do przyjmowania najbardziej groteskowych i absurdalnych min, wulgarnych gęb, infantylnych grymasów. W istocie jednak okazuje się, ze świat bez Formy istnieć nie może i nie potrafi - naturalność, oryginalność, pierwotność i autentyczność są największymi mitami. Józio, wcześniej 30 letni pisarz poszukujący odpowiedniej dla wyrażenia swego talentu formy, teraz znowu mały chłopiec porwany zostaje przez profesora Pimpkę i osadzony w szkole, następnie na stancji u Młodziaków, dociera nawet na wieś, by odnaleźć upragnioną autentyczność, naturalność. Wszędzie jednak napotyka miny, gęby, przed którymi nie może uciec. Jednak samym faktem kwestionowania tego, co wydaje się w społeczeństwie oczywiste, więc naturalne- ról, konwenansów, ograniczeń, oczekiwań, wymagań- obnaża on sztuczność całego systemu. Z artystycznego punktu widzenia ważne są w powieści również nie fabularne rozdziały o Filidorze i "Filibercie dzieckiem podszytym", ponieważ obserwację społeczną przenosi Gombrowicz na świat sztuki. I w tej dziedzinie jak się okazuje istnieje praktyka przyprawiania "gęby", upupiania, które sprawia, że pisarze muszą tłumaczyć się krytykom-dorosłym ze swej niedojrzałości, niesforności, krnąbrności. Akt tworzenia Gombrowicz również potraktował ironicznie, parodiując patetyczny obraz dobywania doskonałej formy z materii niedojrzałości. On jako pisarz staje po stronie niedokształcenia, niedokończenia, nieuformowania, balansując w świecie pomiędzy, co uznane jest za szczeniacki objaw buntu. Odmowa wejścia w konwencjonalną literacką formę jest widoczna w "Ferdydurke" na wielu poziomach, nie tylko tematycznym, "fabularnym" lecz też i konstrukcyjnym - powieść jest parodią wszystkich znanych konwencji epickich. Świat przedstawiony tworzy jednak mimo wszystko całość, dzięki językowi, który zespala absurdalne wydarzenia ze sobą i stanowi żywą materię "Ferdydurke". Idiom Gombrowiczowski pochłania rzeczywistość, wysuwa się na przód, zaczyna w utworze pełnić funkcję bohatera. Podlega on również deformacji, przechodząc w nonsens - "cip cip cipuchna" mówi Pimko lub gubiąc gdzieś zasady gramatyczne: ("pensjonarka nie wiedziała o Norwidzie do Pimki").
Oto powstał paradoks: "Ferdydurke" jest parodią klasyki, jest drwiną z kanonu, tradycji, jednocześnie stając się sama klasyką. Teraz na lekcjach polskiego można usłyszeć: "Gombrowicz wielkim pisarzem był.", a na szkolnych korytarzach da się usłyszeć o "upupianiu" i "przyprawianiu gęby".
Zapoznawszy się z materią tej przedziwnej książki, raz jeszcze należałoby zastanowić się nad możliwością przeniesienia jej na ekran. Czy można uczynić w filmie język widocznym? Czy można przełożyć na obraz takie genialne zdanie: "świat malał, jakby zacieśniał się kurczył prężył się i nacierał (...). A pupa, infantylna absolutnie, przerażająco godziła z góry"? A przecież cała "Ferdydurke" aż skrzy się od takich sformułowań! Czy można stworzyć scenariusz na podstawie absurdalnych, pozornych wydarzeń? Czy można zastąpić realną, prawdopodobną psychologicznie motywację bohaterów, irracjonalnymi, niewytłumaczalnymi zachowaniami, wynikającymi z tego, że: "idiotyczna, infantylna pupa" paraliżuje, "odbierając wszelką możliwość oporu"? "Ferdydurke" dzieje się poza poetyką filmu, poza klasyczną formą filmu, poza językiem filmu.
Selektywność w wyborze scen, którą reżyser musi się kierować, spowodowała również w przypadki filmu Skolimowskiego, wycięcie wielu ważnych momentów i arcyśmiesznych momentów, którymi tylko czytelnik tekstu mógł się delektować do woli. Reżyser posłużył się konwencją snu, by w ten sposób uwiarygodnić dziwaczne wydarzenia "Ferdydurke". Film rozpoczyna się: "Tego ranka obudziłem się ze snu tak szczególnego, że aż się śmiałem". Co więcej ich przyczyna została również umiejscowiona w świecie przedstawionym: podczas odbywającego się meczu tenisa(opisanego w Filibercie) obserwowanego przez państwa Hurleckich, kula wystrzelona przez Filiberta przebija szybę sali kortu, powodując ruszenie się lawiny niecodziennych zdarzeń.
Forma groteski tylko do pewnego stopnia została przyswojona przez kino i rządzi się ona nieco innymi prawami niż jej literacki odpowiednik. Bez wątpienia pisarz ma więcej swobody w tworzeniu groteskowego świata niż reżyser, nie ogranicza go bowiem realna materia ani żadne zasady fizyki, których reżyser ignorować nie może. Dlatego ten drugi musi balansować na pograniczu prawdopodobieństwa i nieprawdopodobieństwa, możliwego i niemożliwego. Efekt jest taki, ze jak w przypadku filmu Skolimowskiego, widz ma wrażenie uczestnictwa w świecie dziwnym, nie zaś groteskowym, nie znając zaś tekstu "Ferdydurke" w ogóle może nie pojąć istoty wydarzeń przedstawionych. Widz taki z przyzwyczajenia kieruje się zasadą zdrowego rozsądku, realizm jest pierwszą konwencją, w jakiej umieszcza on fabułę.
Czy łatwiejsze zadanie mają ci reżyserzy, którzy sięgają po teksty łatwiejsze, utrzymane w konwencji realistycznej, respektujące zasadę prawdopodobieństwa psychologicznego i związku przyczynowo-skutkowego? Pokaz "Krzyżaków" wg Henryka Sienkiewicza był wielkim wydarzeniem w historii polskiej kinematografii. Jako dzieło historyczne, powieść pozytywistycznego pisarza, wymagała przedstawienia odległych o kilka wieków wydarzeń z zachowaniem realiów i obyczajów tamtej epoki. Bogata akcja książki musiała w sposób automatyczny zostać nieco okrojona, parę postaci drugoplanowych, parę wątków pobocznych nie znalazło się w scenariuszu: nie ma wątków królowej Jadwigi, ślubu Zbyszka i Danusi, opata z Bogdańca. Natomiast pojawia się scena napadu Krzyżaków na zamek Juranda, co w oryginale jest opowieścią Mikołaja z Długolasu. Przy tak obfitym materiale malarskim, reżyser wybrał tez niektóre opisy Sienkiewicza, czyniąc je wyraźnie tłem akcji, jednak w większości, rezygnował on z portretowania przyrody. Dialogi również musiały zostać skrócone, co odbiera filmowi charakteru opowieści. Dokonano też fuzji dwóch postaci: pana Fourcy i Fulka de Lorche, by wykorzystać głos bezstronnego obserwatora dla uwiarygodnienia przekazu. Jednak widz może być pod wrażeniem 15 minutowej sceny bitwy pod Grunwaldem, gdzie reżyser użył wszystkich dostępnych filmowi metod wizualizacji słowa. Czy wystarcza to jednak, by odnieść wrażenie wyniesione z lektury tekstu "Krzyżaków", wrażenie podróży w czasie, w świat XV wiecznej Polski? Pisarz, poprzez kreację narratora może w dużo większym stopniu podzielić z czytelnikiem swój zapał, pasję, zaangażowanie w opisywaniu rzeczywistości, natomiast tu reżyser jest ukryty za stworzonym przez siebie obrazem.
Jak sprawa ta wygląda w XXI wieku? Lepsza technologia, większe możliwości stojące przed reżyserem, ale czy większe osiągnięcia kinematografii? O tym, ze nie zawsze poziom artystyczny idzie w parze z rozwojem technicznym, świadczy klapa "Przedwiośnia"- pierwszej polskiej superprodukcji w tym stuleciu. Realizacja pochłonęła grube miliony, jednak doborowa obsada miała wkrótce przyciągnąć do kin widzów. Zagrali Krystyna Janda, Daniel Olbrychski, Janusz Gajos - giganci polskich scen, partnerowali im młodzi aktorzy - w roli głównej wystąpił Mateusz Damięcki. Czy film Bajona był jednak ekranizacją, wiernym przeniesieniem literatury na ekran czy raczej adaptacją zmieniająca punkt widzenia na tekst? Wydaje się, ze tym drugim, skoro dla Żeromskiego "Przedwiośnie'' było próbą rewizjonistycznego rozliczenia się z przeszłością i jej mitami oraz diagnozą stanu kraju po odzyskaniu niepodległości, dla Bajona natomiast film był opowieścią o młodzieńczym buncie i fizycznej miłości. Czy odejście od ideologiczności oryginału jest znakiem czasu, czy raczej wielkim nieporozumieniem? Baryka na końcu filmu umiera. Dlaczego, bo rozstając się z kochanką nie ma po co już żyć? Jeśli tak to jest to ogromne spłycenie postaci i problemu poszukiwania przez nią tożsamości. Jeśli nie, to reżyser nie zrobił nic, by głębszą interpretację zasugerować. "Przedwiośnie" z jednego z najważniejszych dokumentów ideowej dyskusji dwudziestolecia, stało się filmem przygodowym, atrakcyjnym dla młodego widza, w którym znajdzie się i trochę wojny i płomienny romans i nagła śmierć bohatera. Możliwe że Żeromski w tym wydaniu jest lekkostrawny, młodzieżowy, bardziej na czasie, rozrywkowy, ale jest to tylko cień Żeromskiego.
Innym kontrowersyjnym filmem jest "Romeo i Julia" współczesna adaptacja słynnego dramatu Szekspira dokonana przez australijskiego reżysera Baza Luhrmanna. Akcja toczy się w wielokulturowej i wielonarodowej dzielnicy o nazwie Verona Beach, gdzie symbole religijne są równie szanowane i obecne co gadżety popkulturowe. Prolog i epilog zostaje przedstawiony jako wiadomość w telewizji- dramat dwojga słynnych kochanków rozegra się obok innych codziennych problemów, sensacji, skandali. Plaża w Mexica City przeobraża się w plac Werony, umowność i teatralność tej pozornie realistycznej scenografii podkreślona jest przez bijącą w oczy jaskrawość kolorów, neonowych krzyży, sztucznych ogni, wszechobecność pustych symboli religijnych nawet na lufach pistoletów. Wydarzenia przedstawione są na poły realistycznie ( jak w filmie) na poły teatralnie (ale raczej jak w popularnym musicalu): rzeczywistość okazuje się być spektaklem - spektakl zakończy się jednak prawdziwą tragedią. Wielu ludzi zarzucało twórcy wypaczenie klasycznej formy przejmującego dramatu Szekspira, sprowadzenie tragedii z Werony do trywialnej formy musicalu, filmu gangsterskiego, operetki. Słowem, oskarżeniem było przejście od kultury wysokiej do kiczu, który uwłacza godności największego geniusza teatru. Jednak należy pamiętać o tym, że Szekspir z perspektywy kilku wieków został doceniony i uznany za klasyka, za wzór, w swoim czasie tworzył swoje dzieła, często obrażające ówczesne poczucie piękna i moralności. Nigdy jako twórca nie stawiał bariery między gatunkami wysokimi i niskimi, w istocie podział taki to efekt ugruntowania się doktryny klasycystycznej. Tymczasem Szekspir z chęcią czerpał i z kultury jarmarcznej, ludowej i oficjalnej. Film można więc uznać za wierny idei teatru szekspirowskiego, choć tak bardzo jego forma uległa zmianie.
Odpowiedź na postawione w temacie pytanie nie jest trudna. Nie należy stawiać filmu w opozycji do literatury - obie te dziedziny nalezą do szerokiej kategorii sztuki, w obu dziedzinach zdarzają się arcydzieła. O dziwo nie częściej zdarza nam się przeczytać genialną książkę niż obejrzeć genialny film. Interesujących pozycji nie brakuje ani w historii literatury, ani kina (biorąc pod uwagę zaledwie dwuwieczna historię kinematografii jest to i tak zdumiewające). Lektury nic nie zastąpi, to rzecz oczywista, a jednak bez kina (podobnie jak bez teatru) nasz odbiór literatury stawałby się być może coraz bardziej konwencjonalny.