Był słoneczny i pogodny dzień, kiedy mieszkańcy małego miasteczka wylegli na rynek. Domy opustoszały, bo prawie wszyscy chcieli zobaczyć jak wygląda dostojny jubilat. W końcu nie każdy ma możliwość przeżycia 100 lat, a temu pisarzowi to się udało. Co prawda niewiele osób czytało jego książki, ale nikt otwarcie się do tego nie chciał przyznać. Jednak najłatwiej było przyjść na uroczystość.

Najpierw przemawiał burmistrz i w ciepłych słowach rysował sylwetkę solenizanta. Mówił długo i używał wielkich słów. Zwłaszcza dzieci zaczęły się już nudzić tym, co się dzieje. Jednak rodzice chcieli dotrwać do samego końca, bo na zakończenie miała być przygotowana jakaś atrakcja. Nikt z organizatorów nie zdradził, co miało być gwoździem programu.

Później jeszcze były występy zespołu regionalnego i specjalnie przygotowane na tą okazję piosenki. Jubilat, siwiuteńki i chudy starszy pan siedział na honorowym miejscu. Z jego twarzy nie można było nic wyczytać. Sprawiał wrażenie zamyślonego i nieobecnego. Czasami tylko się uśmiechał.

Jeszcze bardziej wzrosła temperatura i było coraz dusznej. Ludzie zaczęli się wachlować, a mężczyźni rozluźniali swoje krawaty. Tylko jubilat siedział dalej w garniturze. W pewnym momencie zachwiał się i ...upadł. Rozpoczął się harmider. W połowie przerwano śpiewaną akurat piosenkę. Zaczęła się konsternacja. Ktoś krzyknął do mikrofonu pytanie: Czy jest tutaj jakiś lekarz? Wtedy jakiś młody człowiek wbiegł na scenę. Dla zgromadzonych sprawa był już jasna. Zaczął się robić szmer.

Po paru minutach skonsternowany burmistrz powtórzył za lekarzem, że jubilat zmarł... Zmieszani i zakłopotani ludzie zaczęli się rozchodzić do swoich domów.