Wojna, męczeństwo, cierpienie, płacz po stracie najbliższych, koszmar obozów koncentracyjnych wydają się często tak odległe. Nas, młodych już właściwie nie dotyczą. Mieliśmy to szczęście, że nie doświadczyliśmy tego na własnej skórze. I choć słyszymy te słowa najczęściej na lekcji historii, często nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak wiele osób, żyjących obok nas, nosi w sobie pamięć o ogromnym cierpieniu...
Pamięć matki
Wracałam wczoraj ze spotkania z przyjaciółmi. Szłam powoli, a gęstniejąca mgła otulała mnie coraz bardziej. W pewnym momencie usłyszałam szloch. Zrobiłam jeszcze parę kroków, myśląc, że to tylko kot. Ale nie...to wyraźnie ktoś płakał. Zatrzymałam się i postanowiłam zobaczyć, co się dzieje. Przy pomniku Małego Powstańca stała starsza pani. Początkowo myślałam o tym, by iść dalej, bo nie byłam pewna, czy chce, by ktoś jej przeszkadzał i był świadkiem tej chwili słabości, ale ciekawość wzięła górę. Nie miałam jednak odwagi, by zapytać o powód łez. Starsza pani, kiedy tylko mnie dostrzegła, sama zaczęła mówić:
- Pewnie się panienka dziwi...Każdy się dziwi, jak mnie tu spotka. Ale inaczej po prostu nie mogę.- spojrzała mi w oczy, z których wyczytała nie tylko zdumienia, ale także współczucie, a widząc malujące się na mej twarzy zaciekawienie postanowiła opowiedzieć mi cała historię.
- To był mój ukochany syn, jedyny zresztą. Taki ambitny, zdolny. Wszystko potrafił zrobić, naprawić. Wszystko była takie piękne, póki on był przy mnie, póki nie wybuchła wojna. Nie chciałam, żeby szedł walczyć. Nie rozumiałam nawet matek, które były dumne ze swoich synów walczących o wolność kraju, choć sama mu opowiadałam o trudnej polskiej historii. Gdybym tylko mogła mu zabronić, nigdy nie poszedłby na te wojnę. Ale on się uparł. Cóż miałam robić? Chłopak chciał walczyć za ojczyznę, chciał pokazać swój patriotyzm. Tak go wychowałam, więc nie mogła mu tego zabronić. Ale dlaczego on? Dlaczego on musiał zginąć?? Mój Boże!!! - zaczęła płakać. Nie wiedziałam, czy mogłam jej jakoś pomóc. Czułam się niezręcznie. Ta pani była mi przecież zupełnie obca, a mimo to opowiadała mi o swojej największej tragedii.
Chwilę potem wyjęła z głęboko ukrytego portfela jakąś kartkę. Nie wiedziałam, co to jest. Chciałabym coś powiedzieć, żeby uspokoić ją, ale też i siebie. Nie mogłam jednak tego uczynić. Głos odmawiał mi posłuszeństwa. Staruszka delikatnie rozłożyła kartkę. Podała mi ją drżącymi rękoma. Zaczęłam powoli czytać, a ona, choć nie widziała tekstu, mówiła go razem ze mną. Ostatni list od ukochanego syna:
"Kochana Mamo!
Ciągle me myśli krążą wokół Ciebie, choć tu stale świstają kule. Nie boję się o siebie, ale o to, jak Ty sobie radzisz, moja ukochana matusiu. W czasie walki, tylko wspomnienia o Tobie dodają mi odwagi. Na froncie jest strasznie, pełno krwi, bólu, śmierci. Ale o mnie się nie martw. Już niedługo będziemy razem.
Kocham Cię, Jacek"
Kiedy skończyłam czytać, płakałam. Dotarło do mnie, jak straszną rzeczą musi być utrata własnego dziecka. Starsza pani, widząc moją reakcję, podała mi chusteczkę i mocno przytuliła. Jest dla mnie zupełnie obca osobą, a mimo to byłyśmy sobie w tej chwili tak bliskie. Zaskakujące, jak bardzo mocne przeżycia łączą obcych sobie ludzi, którzy w normalnych warunkach być może nawet by siebie nie zauważyli...
Ocalony
Szkolna wycieczka do obozu w Majdanku. Wychowawczyni postanowiła poczekać z nią do ostrej zimy. Już po chwili jesteśmy skostniali z zimna. Nad obozem unosi się głucha cisza. Jest tak, jakby nikogo tam nie było. A przecież są na setki - nas, uczniów, którzy niewiele wiedzą o życiu i śmierci. Stoimy nieco niespokojni, czujemy, że to miejsce okupione jest niezawinionym cierpieniem i śmiercią. Przejmujące zimno tylko potęguje naszą pewność, że nie jesteśmy tam sami, że otaczają nas duchy tych, którzy tam właśnie zginęli. Naszą zadumę przerywa huk. Przed moimi oczami pojawia się lufa pistoletu wycelowana w niewinnego człowieka, który ma świadomość tego, że zaraz zginie. Wszyscy jesteśmy przerażeni hukiem, który jeszcze kołacze się nam w uszach, a w drzwiach baraku staje elegancki starszy pan. Przeprasza nas wszystkich, zapomniał bowiem, że te drzwi tak łatwo wymykają się z ręki. Dociera do nas, że oto stoi przed nami człowiek, który przeżył piekło na ziemi. Chcemy się czegoś dowiedzieć - o obozie, o nim samym...nie wiemy jednak, czy możemy o cokolwiek zapytać. Mężczyzna, jakby czytał nam w myślach, uśmiecha się lekko i powoli, dokładnie ważąc każde słowo, zaczyna nam opowiadać.
- To miejsce nic się właściwie nie zmieniło przez tych kilkadziesiąt lat. Te same straszące ściany...brakuje tu jedynie ludzi, wygłodniałych, w nędznych ubraniach, o wielkich oczach, w których gościł strach. Jestem jednym z niewielu, którym udało się uciec. Był piękny lipcowy dzień, dzień moich urodzin. Jechaliśmy jak co dzień z robót. Ubrani w pasiaki, pilnowani przez żołnierzy z karabinami i psami. W pewnym momencie zepsuł się samochód, którym dowożono nas na miejsce i którym wracaliśmy. Zatrzymaliśmy się w niewielkim miasteczku, gdzie zajęli się nami jego mieszkańcy. Byliśmy zdziwieni, że nikt im nie zabronił pomocy. Padliśmy ze zmęczenia na ziemię. Nikt nie myślał o tym, że może nie wypada. Byliśmy tak wymęczeni, że myśleliśmy tylko o tym, by choć na chwile się położyć. Nagle podeszła do nas młoda lekarka, dała nam ubranie, trochę pieniędzy, nowe dokumenty. Baliśmy się strasznie, ale pokusa była zbyt silna. Postanowiliśmy skorzystać z pomocy tych ludzi i uciec. Nie zatrzymał nas żaden ze strażników, którzy siedzieli przy samochodzie i pilnowali miejscowych, naprawiających samochód. Dziś wiem, że zapewne jakiś inny więzień musiał zapłacić za tę naszą ucieczkę, ale wtedy o tym nie myślałem. Liczyło się tylko to, że dzięki odwadze obcych ludzi, wróciłem do życia.
Wszyscy siedliśmy na jednej z barakowych ławek, nikt nawet nie śmiał się poruszyć. Wyjeżdżając na tę wycieczkę wiedzieliśmy, że spotkamy się z historią, ze straszną obozową rzeczywistością. Nikomu jednak nie przyszło do głowy, że może poznać kogoś, kto sam przeżył koszmar tamtych dni.
Spacer, który pozwala zapomnieć
Są ludzie, którzy, aby wyleczyć rany, potrzebują drugiego człowieka. Są tacy, którzy swoje uczucia przelewają na papier, gdyż tylko w ten sposób potrafią mówić o najtrudniejszych chwilach swojego życia. Są wreszcie tacy, którzy potrzebują samotności, by zapomnieć, albo wrócić do tamtych wydarzeń. W czasie jednego z moim spacerów, które pozwalają mi odetchnąć po szkole, zbieram się na odwagę i podchodzę do starszego pana, którego wielokrotnie widziałam wpatrzonego gdzieś w dal. Zawsze mi się wydawało, że przypomina Mirona Białoszewskiego. Teraz okazuje się, że znał go, razem z nim walczył w Powstaniu Warszawskim.
Początkowo patrzy się na mnie z pewnym zdziwieniem, jednak po chwili rozpromienia się i zaczyna opowiadać o Warszawie, jaką nadal pamięta - zniszczonej, właściwie opuszczonej, o mieście bez radości, z którego zostały tylko gruzy. Nie wiem, co mam powiedzieć, zwłaszcza po tym, jak stwierdza, że teraźniejsze spacery są w dalszy ciągu szukaniem zapomnienia o tamtych strasznych latach. Wspomina miejsca, które dawały mu schronienie w czasie wojny.
- Dziś całe miasto wygląda zupełnie inaczej. I nie chodzi mi tu tylko o to, że się rozwinęło, że powstały nowe budynki, że zmienia się architektura. Dziś miasto tętni życiem, wszędzie widać uśmiechniętych ludzi. Czegoś takiego nie można było obserwować w latach trzydziestych, a w czasie wojny uśmiech na ludzkiej twarzy był już zupełną rzadkością. Pamiętam zwłaszcza jedno bombardowanie - kiedy dowiedzieliśmy się o nalocie, szybko ukryliśmy się w piwnicy. Po chwili usłyszeliśmy straszny huk, który jeszcze długo brzmiał mi w uszach. Kiedy otworzyłem oczy, byłem przerażony. Myślałem, że to już koniec, że ja już nie żyję. Białoszewski uśmiechnął się wtedy do mnie i powiedział, że jeszcze wszystko będzie dobrze. I miał rację! Tym, co wszystkich do tej pory dziwi jest to, że myśmy się cieszyli, że bomba nie trafiła w naszą kamienicę, ale w sąsiadów. Dziś brzmi to strasznie, ale w momencie, kiedy masz do wyboru własne cierpienie, albo cierpienie drugiego człowieka, wszystko, co dzieje się poza tobą i ciebie nie dotyczy, jest niezwykle istotne.
Moja rodzina wyprowadziła się z Warszawy jeszcze podczas wojny. Ja jednak nie potrafiłem wyobrazić sobie życia bez niej i wróciłem. Kupiłem dom w okolicy i choć wracają czasami złe wspomnienia, to nie wyobrażam sobie życia gdzie indziej.
Zawsze mi się wydawało, że wojna skończyła się już dawno...to jednak nie jest prawda...ona istnieje cały czas w świadomości tych, którzy ją przeżyli....