"Pianista"- udałem się na premierę do jednego z koszalińskich kin, które nazywa się: "Kryterium" na godzinę 20.00 a dokładniej 20.15. Kiedy wszedłem do sali zdumiało mnie to, że calutkie kino było już zapełnione, prawie żadnych wolnych foteli, ale później pomyślałem, że właściwie to nie ma czemu się dziwić, jak o godzinie 13.00, czyli w środku dnia wolne pozostały jedynie dwa rzędy, i to w dodatku te pierwsze, przed samym ekranem, na których nie ogląda się zbyt przyjemnie. Kiedy już usadowiłem się w moim fotelu, na podest przed ekranem wszedł mężczyzna, i dopiero teraz zauważyłem, że obok niego stało prawdziwe pianino. On wygłosił taką prelekcję dotyczącą sylwetki Władysława Szpilmana, jego życia i twórczości, podając kilka istotnych szczegółów, żeby Ci, którzy o nim nigdy nie słyszeli, nie czuli się całkowicie zagubienie w trakcie seansu. Kiedy skończył swój monolog zapowiedział, że teraz na owy podest wyjdzie jakaś pani, niestety nie udało mi się zapamiętać jej nazwiska, gdyż było trudne, a ja nie miałem przy sobie nic do pisania, która zaraz po pojawieniu się siadła przy pianinie. Nagle w kinie zapanowała cisza, to nieprawdopodobne, że trzysta osób w jednej sekundzie zamilkło i zwróciło swe oczy na pianistkę. Zaczęła grać utwór Chopina, niestety nie umiem podać jego tytułu, gdyż muzyka klasyczna nigdy nie byłą moją mocną stroną, ale z lekcji muzyki wyniosłem tyle, że teraz rozpoznałem kompozycje właśnie tego wielkiego muzyka. Jej gra była cudowna, utwór zaczął coraz donośniej rozbrzmiewać w kinowej sali, niósł się coraz wyżej, coraz bardziej przyspieszał, czułem swój zachwyt, podniecenie i wypieki na policzkach. Czułem dreszcze przechodzące mi po plecach, kiedy owa kobieta wygrywała akordy, które swoją intensywnością jakby unosiły się ponad tempem tego utworu. Muszę przyznać, że było to niesamowite, że nie podejrzewałbym, iż zgromadzeni obok mnie ludzie pod wpływem gry pianistki wpadną w zadumę i wyciszą się zupełnie, w sumie nie podejrzewałem sam siebie o taką wrażliwość, umiejętność kontemplacji muzyki poważnej. Być może wynikało to z tego, że ja nie jestem do takiego czegoś przyzwyczajony, żyje w dwudziestym pierwszym wieku, w którym na każdym kroku spotykam się z banalnością, komercyjnością i szablonowością, pustotą tego wszystkiego, co dają nam media, dlatego odsłuchanie Szopena na żywo, jest pewnym odbiciem się od szarej codzienności, wyjściem na wyżyny. Po tym kawałku pianistka zaserwowała nam jeszcze kilka innych utworów, takich, które były szczególnie popularne w Warszawie powojennej, jak na przykład szlagier "Czerwony autobus", który jak się okazało również skomponował Szpilman, o czym ja oczywiście nie miałem pojęcia.

Po takim prologu przyszła pora na rozpoczęcie seansu. Zaczęła się projekcja "Pianisty"- filmu, który przeszedł moje wszelkie wyobrażenia, był doskonały pod każdym względem, a przede wszystkim zawierał jasne i klarowne przesłanie, które każdy jest w stanie zrozumieć, każdy widz umie uchwycić sens tego obrazu, wie, co Polański- który jest jego reżyserem chciał powiedzieć publiczności, na co chciał zwrócić naszą uwagę.

Film opowiada o czasach, w których Warszawa znajdowała się pod niemiecką okupacją, dla nas- młodzieży, to okres, którego nie znamy i nie pamiętamy. Cała nasza wiedza na ten temat ogranicza się do suchych faktów wyczytanych w kronikach, czy podręcznikach od historii, albo usłyszanych od naszych dziadków, którzy przeżyli ten okres. A tutaj mamy okazję zobaczyć te wydarzenia na dużym ekranie, nie ma tu fikcji, podkolorowania, przemilczeń czy niedopowiedzeń. Polański ukazuje nam życie w ówczesnej polskiej stolicy, pozwala zobaczyć na własne oczy, to wszystko, co się tam działo, dramaturgię i tragizm sytuacji, w jakiej znaleźli się warszawiacy. Obraz ukazuje nader realistycznie i przekonująco, odtwarza piekło zgotowane Żydom, ich pobyt w getcie warszawskim, ale wszystkie te obrazy nie są zbyt wyniosłe, patetyczne, są po prostu jasne i proste, chwytają za serce, ale nie swym wyolbrzymieniem, ale swoją naturalnością i autentycznością. Powstało wiele filmów o wojnie, ale żaden z nich nie zawierał w sobie takiego przekazu, jak "Pianista", być może to szczególny dar Polańskiego- umiejętność takiego osobliwego pokazywania tych dramatycznych sytuacji, by były wymowne, ale i proste. Być może wynika to z tego, że sam reżyser, jak udało mi się wyczytać, "gościł" w getcie, miał okazje przyglądnąć się temu, co tam się dzieje, i teraz tak samo ukazuje to w swym filmie, to relacja z tamtego okresu ukazywana oczyma głównego bohatera.

Często recenzując filmy używa się określeń typu: "był dobry gdyż trzymał w napięciu", ale według mnie to nie jest słuszne kryterium i właściwe sformułowanie. "Pianista" ciekawi, pochłania widza, intryguje, a swoim obrazem skłania do przemyśleń, refleksji i wyciągania wniosków. Spotkałem się z opiniami krytyków negujących ten film, że jest on komercyjny, nastawiony na szeroką publiczność, stosujący typowe chwyty hollywoodzkie, ale ja się z tym absolutnie nie zgadzam, uważam, że "Pianistą" Polański udowodnił swój wielki kunszt i talent, wręcz geniusz reżyserski, dzięki czemu film może trafić do szerokiego grona publiczności, ukazuje obraz rzetelny i prawdziwy, bez przejaskrawienia, karykatury. Obraz jest niezwykle przekonujący, wszystko wygląda niezmiernie realistycznie, widz może mieć wrażenie, że naprawdę uczestniczy w tych strasznych wydarzeniach. Najgorsze jest to, że my patrzymy na to w sali kinowej, a zaledwie sześćdziesiąt lat temu, nasi rodacy mieli to na żywo. Ekranizacja Polańskiego skłania do przemyśleń, jak człowiek mógł być zdolny do takich okropieństw, jak można było upaść aż tak nisko, wyzbyć się sumienia, ludzkich odruchów, zapomnieć o tym, że jest się człowiekiem a nie zwierzęciem. Patrząc na upokorzenie i hańbę warszawiaków- Żydów nie można pozostać wobec tego obojętnym, nie można patrzeć na ten obraz spokojnie bez emocji.

Dla "Pianisty" są także szczególnie istotne jeszcze dwie rzeczy. Po pierwsze sceneria, tło historyczne, dokładne i szczegółowe odtworzenie obrazu bombardowanej i niszczonej Warszawy oraz getta, co daje piorunujący efekt, uświadamia, że wydarzenia ukazywane w filmie nie są abstrakcją a faktycznie miały miejsce, rozgrywały się w naszej stolicy, dziś pięknej i bogatej. Drugą sprawą jest natomiast oprawa muzyczna, która dodaje temu filmowi niepowtarzalnego charakteru i nastroju. Gra Szpilmana, dźwięk fortepianu, które nieustannie towarzyszą akcji dają piorunujący efekt. Kiedy muzyka jest łagodna, cichsza to wpływa na ogólne załagodzenie, wyciszenie emocji, ale kiedy staje się donośniejsza, to wówczas pobudza wszelkie namiętności, wręcz miota widzem, który daje się jej ponieść widząc dodatkowo sceny rozgrywające się przed jego oczami. Nawet w czasie końcowych napisów słyszy się jeszcze urzekający koncert Szpilmana. Mnie wprawiło w osłupienie to, że nikt z publiczności nie wstał, nie wyszedł, każdy siedział, słuchał i czekał aż dźwięki umilkną, aż film naprawdę dobiegnie końca, jak zakończy się muzyka. Muszę przyznać, że to daje niesamowity efekt, chyba jeszcze nigdy nie widziałem, żeby ludzie w kinie tak się zachowali, żeby panowała taka cisza, takie oniemienie i skupienie podczas całego seansu.

Jak oceniam grę aktorów? Nie mi jest dane to robić. Nie mogę stwierdzić, że byli perfekcyjni i doskonali, nic też nie mogę im zarzucić. Wszystko w tym filmie według mnie było tak, jak powinno być, ale ocenianie szczegółów technicznych pozostawiam już fachowcom, niech specjaliści zajmą się tymi sprawami, niech oceniają szanse "Pianisty" na Oskary w najróżniejszych kategoriach, ja mówię tu o moich odczuciach, emocjach i namiętnościach, jakie towarzyszyły mi podczas seansu.

Wszystkich zachęcam do wybrania się do kina, zwłaszcza, dlatego że w dobie komercjalizacji i zalewających nasz rynek amerykańskich szmir rzadko zdarza się coś tak głębokiego i wartościowego jak przedsięwzięcie Polańskiego. Po seansie nikt o nim szybko nie zapomni, będzie to temat wielu dyskusji, debat i samodzielnych refleksji. Temat wielu rozmów, które będą dawać możliwość spojrzenia na niego z najróżniejszych punktów widzenia. Na "Pianiście" zgromadza się bardzo rozmaita publiczność, jest tu młodzież, która chce dowiedzieć się czegoś o tamtych czasach, chce zobaczyć obraz filmowy ich dotyczący, ale i ludzie starsi, którzy być może jeszcze pamiętają tamte wydarzenia, albo mają po nich jakieś wspomnienia, jeśli nie swoje to swych rodziców i chcą przekonać się, jak tą sytuację ukazał Roman Polański. Muszę przyznać, że zdarzyło mi się po raz pierwszy, by wszyscy zgromadzeni na sali ludzie w takim skupienie i wzajemnej solidarności oglądali jakąś ekranizację, a to świadczy o wielkim sukcesie "Pianisty", o tym, że trafił on do wszystkich, którzy zdecydowali się go obejrzeć.

Moim osobistym zarzutem pod adresem reżysera jest to, że Polacy w tym filmie nie mówią w języku ojczystym, ale posługują się językiem angielskim, jednak nawet to nie obniża mojej wysokiej noty dla tego przedsięwzięcia, gdyż zdaje sobie sprawę, że byłoby to duże utrudnienie dla widowni pochodzącej spoza Polski a przecież i taka jest. Można mieć jednak o to pretensje do Polańskiego, który przecież sam z pochodzenia jest Polakiem, realizował swój film w samej Warszawie, zaangażował do swego przedsięwzięcia kilku polskich aktorów, którzy właściwie odegrali swoje rólki czy epizody, a w polskich kinach nie ma nawet polskiego dubbingu. Jest to o tyle zastanawiające, że Niemcy posługują się swoim narodowym językiem, Rosjanie mówią po rosyjsku, więc zupełnie nie rozumiem, dlaczego Polak, nawet, jeśli pochodzenia żydowskiego, musiał mówić w języku angielskim. Jednakże nie wiadomo, z czego do końca to zaniedbanie wynikło, czy z jakiegoś błędu dystrybutora, czy z takiej a nie innej chęci producentów, nastawionych na światowy odbiór tego filmu?!

Mimo tego polecam "Pianistę", gdyż uważam, że nie będzie to czas stracony, a przeciwnie lekcja polskiej historii.