Chciałbym się z Wami podzielić opowieścią o przygodzie, którą przeżyłem.
Nazywam się Sebastian i jestem piętnastoletnim chłopakiem z Gdańska. Uwielbiam piłkę wodną. W sobotę grałem właśnie z kolegami, kiedy nagle stało się coś bardzo dziwnego. Nagle usłyszałem krzyk. Potem zobaczyłem przerażone miny plażowiczów, którzy machali w naszą stronę rękami i wskazywali na coś za nami. Obejrzałem się i zamarłem z przerażenia. W naszą stronę zmierzała fala wysoka jak dziesięciopiętrowy blok. Czy to tsunami? Wiedziałem, że nie zdążę uciec, dlatego skuliłem się i miałem nadzieję, że ocaleję z tego kataklizmu. Zamknąłem oczy i zacząłem się modlić.
Odzyskałem przytomność na bardzo pięknej, złocistej plaży. Leżałem w płytkiej wodzie, która była ciepła i przyjemna. Trochę bolała mnie głowa, ale poza tym czułem się świetnie. Cieszyłem się, że żyję. Już miałem zawołać kolegów, kiedy zorientowałem się, że wcale nie jestem na znajomej plaży. Co prawda grupka młodych ludzi grała nieopodal w piłkę wodną, ale byli to obcy ludzie. Piasek też był bardziej złocisty i nawet słońce świeciło na niebie pod jakby innym kątem. Zobaczyłem, że niedaleko mnie opala się jakiś człowiek. Grzecznie zapytałem, gdzie się znajduję. Mężczyzna odpowiedział, że znajdujemy się w krainie Rabbaka, nieopodal miasta Padiffa. Przestraszyłem się trochę, bo nie słyszałem o takim kraju. Może żartował sobie ze mnie? Nie wyglądał jednak na żartownisia.
Mój nowy znajomy, Peter, zaproponował, że pokaże mi miasto. Chętnie się zgodziłem. Zaprowadził mnie do świątyni. Była to piękna, zapierająca dech w piersiach budowla. Cała ze srebra, z kopułą wysadzaną szmaragdami oraz rubinowymi drzwiami i oknami. Zdałem sobie sprawę, że tak wielkiej ilości szlachetnych kamieni nie ma nigdzie na ziemi. Gdzie ja jestem? Weszliśmy do środka. Peter szeptem powiedział mi, żebym zachował ciszę, ponieważ ludzie modlą się. Ich modlitwa była jednak inna niż nasza. Wierni trzymali ręce szeroko rozłożone nad głową, twarze mieli zwrócone w stronę sufitu i nucili coś, poruszając się miarowo. Peter wyjaśnił, że modlą się do olbrzymich posągów Danów, osób, które potrafiły wzywać, Deoty, wielkie stworzenia pomagające mieszkańcom w pracy. Wszystko było nowe i ciekawe, ale boląca głowa dawała o sobie znać. Peter dostrzegł, że nie czuję się dobrze i zaproponował krótka drzemkę.
Zamiast popołudniowej drzemki, zafundowałem sobie całonocny sen. Wstałem dopiero nazajutrz około dziewiątej. Obudził mnie kobiecy śpiew. Śpiewaczka miała wysoki, słodki, czysty głos. Od razu poczułem się dobrze. Szybko ubrałem się i wyszedłem na zalaną słońcem ulicę. Ku swojemu zdziwieniu dostrzegłem bardzo długi stół zastawiony najwspanialszym jedzeniem. Czego tam nie było! Pieczone kurczaki, owoce, ciasta, bita śmietana, a w dzbankach świeżo parzona kawa i najlepszej jakości herbata. Byłem bardzo głodny, więc bez wahania sięgnąłem po apetyczne czekoladowe ciasteczko.
- Co ty robisz? - przywołał mnie do porządku ostry głos Petera. Przyjaciel wyjaśnił mi, że śniadanie zaczyna się, gdy najstarsza w mieście osoba zasiądzie do stołu. Musieliśmy więc jeszcze chwilę poczekać, ale posiłek wart był oczekiwania. Zjadłem mnóstwo ciastek, wyśmienitą jajecznicę, a popiłem to wszystko sokiem gruszkowym i wyśmienitą kawą. Po śniadaniu Peter przedstawił mi swoich znajomych. Lili była czarodziejką i potrafiła podporządkować sobie naturę. Obiecała, że kiedyś pokaże mi, jak potrafi przywołać pioruny i zamieć śnieżną. Nie mogłem się doczekać tej chwili. Z kolei Kamarhu był pół-człowiekiem i pół-tygrysem, czyli przedstawicielem rynsów. Peter, Lili i Kamarhu byli Opiekunami, mieli dbać o dobro Dana. Około południa udaliśmy się wszyscy do świątyni, gdzie, jak się dowiedziałem, Dan, którego moi nowi znajomi byli opiekunami, właśnie skończył modlitwy. Oczekiwałem kogoś w rodzaju starca z białą brodą i nastroszonymi brwiami. Jednak tajemniczy Dan okazał się kobietą, na dodatek bardzo piękną. Miała rude, falujące włosy, piwne oczy i najbielszą na świecie twarz. Była bardzo wysoka i szczupła. Ubrana była w szmaragdową tunikę, której kolor wspaniale podkreślał czerwień jej włosów. Wąska talia przepasana była purpurową szarfą. W tym momencie Alicja, bo tak miała na imię, tańczyła. Był to rytualny taniec, za pomocą którego miała przywołać Deota. Tańczyła naprawdę cudownie, jej stopy lekko, prawie niedostrzegalnie dotykały ziemi. Nagle niebo zachmurzyło się. Błysnęło. Myślałem, że nadciąga burza, ale to były czary Alicji. Zobaczyłem złocistą kropeczkę, jakby spadającą gwiazdę. Jednak nie była to gwiazda. Obiekt zbliżał się do nas i w końcu zobaczyłem, że jest to ogromny ptak, jakby orzeł, ale cały szafirowy. Alicja opadła na ziemię, była bliska omdlenia ze zmęczenia, ale na ustach miała triumfalny uśmiech.
Po chwili Peter pociągnął mnie w stronę Alicji. Już nie była zmęczona, ponieważ napojono ją sokiem z brzozy. Okazała się uroczą i niezwykłą osobą. Byłem szczęśliwy, że zgodziła się mnie poznać. Peter powiedział mi, że nazajutrz Alicja ze swoją świtą ruszają w podróż, muszą bowiem odwiedzić inne świątynie. Zaproponował, żebym zabrał się z nimi. Pomysł był świetny, ponieważ bardzo chciałem zwiedzić ich piękną wyspę.
Następnego dnia gdy szedłem na śniadanie, zobaczyłem coś dziwnego. Na chodniku siedział na krześle mężczyzna w średnim wieku i tępym wzrokiem wpatrywał się w przestrzeń. Gdy podszedłem bliżej zauważyłem, że na szyi ma tabliczkę, na której jest napisane: "Droga do szczęścia nigdy nie wiedzie przez spełnianie własnych pragnień". Wszystko to wydało mi się bardzo dziwne. Zapytałem mężczyznę, co robi. Wyjaśnił mi, że zgrzeszył i bezczynne siedzenie jest jego karą. Poradziłem mu, żeby po prostu wstał i odszedł, przecież nie był przywiązany. Mężczyzna aż zadrżał. Popatrzył na mnie jak na szaleńca i wyjaśnił, że w ten sposób zhańbiłby się i musiałby odejść z wyspy. Pożegnałem mężczyznę i odszedłem.
Tymczasem znajomi już na mnie czekali. Wszyscy byli gotowi do drogi, więc i ja szybko spakowałem najpotrzebniejsze rzeczy. Zaczekaliśmy jeszcze chwilę na Alicję, a gdy już byliśmy w komplecie, wyruszyliśmy w drogę.
W czasie podróży podziwiałem piękne krajobrazy i gawędziłem z Peterem. Dowiedziałem się, że wyspa nie ma władcy. Ludzie są tak zdyscyplinowani i spokojni, że nie potrzebują nadzoru. Według Petera, powołanie władcy byłoby złamaniem prawa, ponieważ każdy mieszkaniec wyspy powinien mieć takie same prawa. Zapytałem, jakie prawo obowiązuje na wyspie. Peter wytłumaczył, że dawno temu pewien mnich spisał je w księdze, która nazywa się "Prawda". Według tej księgi, mieszkańcy wyspy muszą pracować pięć dni w tygodniu, cztery godziny każdego dnia. Następnie, zabijanie jest surowo zabronione, chyba że zabija się, aby zdobyć pożywienie. Następnie, modlitwa o wschodzie i zachodzie słońca jest obowiązkowa. I wreszcie, ludzie mają być sobie życzliwi i wspierać się nawzajem duchowo. Gdy Peter skończył mówić, zobaczyłem, że stoimy przed wrotami kolejnej pięknej i bogato zdobionej świątyni.
Nasza wędrówka nie trwała długo, drugie miasto było bardzo blisko pierwszego. Wyciągnąłem z tego wniosek, że wyspa jest niewielka. Alicja weszła do świątyni, a ja miałem trochę czasu dla siebie. Przed świątynią zgromadziła się gromadka ludzi. Podszedłem do stojącego samotnie mężczyzny i zapytałem o piękny pierścień, który lśnił na jego palcu. Człowiek ten powiedział mi, że pierścień ten oznacza, że jest żonaty. Zapytałem, jak długo, na co mężczyzna z dumą odparł, że już piętnaście lat. Widząc, że jestem tu nowy, mężczyzna wyjaśnił mi, że na wyspie można mieć tylko jedną żonę lub jednego męża i że końcem małżeństwa może być jedynie śmierć któregoś ze współmałżonków. Nie można wziąć rozwodu.
Tymczasem Alicja skończyła modlitwy i wyszła ze świątyni. Jednak była zbyt zmęczona, by natychmiast rozpocząć swój taniec, musieliśmy zaczekać. Wreszcie pod wieczór poczuła się lepiej. Uwielbiałem obserwować jej taniec. Kiedy skończyła, na niebie znów ukazał się promyczek. Przedmiot przybliżał się i zobaczyłem, że jest to wspaniała zebra z zielona głową. Tłum oszalał z radości, a Alicja znów była z siebie zadowolona. Mieszkańcy miasta z wdzięczności zaprosili nas na wspaniałą wieczerzę. Bogato przybrane stoły aż uginały się pod wspaniałymi potrawami i napitkami. To był naprawdę niezwykły dzień! Gdy tylko położyłem się do łóżka, natychmiast zasnąłem.
Następnego dnia obudził mnie ponownie słodki śpiew. Czekała nas dziś podróż do kolejnej świątyni. Znowu podziwiałem przepiękne krajobrazy, a Peter opowiadał mi o życiu na wyspie. Pomyślałem, że miło by było, gdyby ludzie w Polsce byli podobnie pracowici i życzliwi. Tymczasem dotarliśmy do kolejnego miasta i przed bramy kolejnej świątyni. Tym razem budynek był cały wyłożony różowymi perłami i muszę powiedzieć, że była to najpiękniejsza świątynia, jaką kiedykolwiek widziałem. Lśniła i mieniła się w blasku słońca. Alicja poszła się modlić, a my cierpliwie czekaliśmy na zewnątrz. Wieczorem Alicja zatańczyła, a ja z zachwytem obserwowałem jej pełne gracji ruchy. Byłem ciekawy, jakie stworzenie przybędzie dziś z nieba na jej wezwanie. Tym razem był to jeleń ze złotymi rogami. Zebrani ludzie westchnęli z zachwytu, a Alicja padła na ziemię. Tej nocy spałem jak zwykle doskonale.
Nazajutrz wyruszyliśmy do kolejnej świątyni. Peter wyjaśnił mi, że jest to świątynia wyjątkowa, ponieważ żyją w niej świątobliwi mnisi. Gdy dotarliśmy na miejsce, Alicja natychmiast poszła się modlić. Jak zwykle próbowałem poznać kogoś z miejscowych, co nie było trudne, ponieważ ludzie byli tu życzliwi i uprzejmi.
Alicja modliła się, a ja myślałem, że właściwie mógłbym tu zostać na zawsze. Otaczali mnie wspaniali ludzie i czułem się tu doskonale. Popatrzyłem na błękitne morze i nagle zobaczyłem cos przerażającego. Ogromna czarna fala toczyła się w naszym kierunku. Przestraszyłem się tym razem nie o życie, a o to, że fala może mnie zabrać z tej wspaniałej wyspy. Woda uderzyła, a ja straciłem przytomność.
Obudziłem się w swoim pokoju. Wesoło zadźwięczał budzik, a ja poczułem zapach jajecznicy. Ale zaraz, co się stało z wyspą? Czy istniała tylko w mojej wyobraźni? Poczułem się trochę zawiedziony. Szkoda, że takie cudowne miejsce nie istnieje. Jednak może nasz świat nie jest takie zły? Wielu ludzi jest uśmiechniętych i miłych. Mamy też piękne kościoły, w których modli się wielu ludzi. Przeciągnąłem się i poszedłem na śniadanie.