Odys nareszcie wracał do domu. Co prawda sam, bo w długiej drodze stracił kolejno wszystkich towarzyszy, ale i tak był zadowolony. Za bardzo zadowolony. Jego radość, pewność siebie i beztroska nie spodobały się Posejdonowi. Bóg wzniecił groźną burzą i Odys o mało nie stracił ostatniej rzeczy, która mu pozostała - życia. Wśród piorunów i wielkich, zalewających jego skromną tratwę fal Odys popłakiwał cichutko. Czy ma zginąć teraz, kiedy jest tak blisko domu? Na morzu, nie na polu bitwy? Jakaż to ironia losu! Tymczasem wielka fala odtrąciła go od tratwy. Odys zamknął oczy i powoli ogarnął go spokój. Nie był tchórzem, skoro taką śmierć przeznaczyli dla niego bogowie, on z godnością przyjmie ich wyrok. Jednak mylił się, nie ten moment wybrali bogowie na koniec jego ziemskiej wędrówki. Kolejna fala wrzuciła go na tratwę, burza się skończyła. Odys odetchnął z ulgą. Długo dryfował po morzu, na przemian tracąc nadzieję i ją odzyskując. Wreszcie zdecydował, że spróbuje sobie poradzić bez tratwy. Skoczył do wody, mając nadzieję, że dopłynie do pobliskiego lądu. Dzięki pomocy Ateny udało mu się. Wyszedł na ląd i poczuł ogarniające go szczęście. Jest w domu, niedługo weźmie w ramiona swoja żonę, słodką Penelopę.