W dniu rozpoczęcia wojny dnia 1 września Anna Lipieńska była trzynastolatką przygotowującą się do nauki w kolejnym roku szkolnym. Wspomina to w sposób następujący: Pamiętam dokładnie było wcześnie rano w domu już nikt nie spał, wszyscy krzątali się po kuchni, niby czegoś szukając, ale był to normalny widok o tej porze dnia, a zwłaszcza, że pierwszy raz po wakacjach szliśmy do szkoły. Nagle naszą uwagę przykuł głos dochodzący z ulicy przez otwarte okno": Ludzie Wojna!!! Niemieckie wojska przekroczyły granice Rzeczpospolitej... "O co chodzi, co on mówi? Nie zrozumieliśmy na początku co się dzieje. Co to znaczy wojna? To głupi żart krzyknął mój ojciec i spojrzał przez okno. Przez jakąś chwilę stał i patrzył, nagle krzyknął bardzo wystraszonym głosem: ubierajcie się, to nie są żarty!!! Spakowaliśmy się w pośpiechu było około godziny 8.00 kiedy wybiegliśmy na ulicę i zobaczyliśmy, że uciekali wszyscy, cała nasza wioska, każdy chciał się uratować przed nacierającymi Niemcami, zapanował chaos...
...Tak jak i my tak i wszyscy ludzie wyruszyliśmy w nieznane, byle dalej od zbliżającego się szybko frontu. Nie było ustalonych pór posiłków, często nie było gdzie spać. Zatłoczonymi drogami trzeba przedzierać się dniami i nocami byle uciec od Niemców, o których zachowaniu krążyły przerażające wieści. Wtedy zrozumiałam co to jest wojna? Ciągła niepewność, świadomość niebezpieczeństwa, zagrożenie, które czaiło się wszędzie, więc nie było przed nim schronienia. Droga nasza wiodła na wschód do ZSRR, bo sądziliśmy, że tam będziemy bezpieczni. Ale potem okazało się, że się myliliśmy...
17 września 1939 roku żołnierze Armii Czerwonej przekroczyli wschodnią granicę Polski. Dla żyjącej w strachu przed nieuchronnie zbliżającym się Wehrmachtem ludności, agresja ZSRR stanowiła pogrzebanie ostatnich nadziei.
Takie wspomnienie zachowała o przekraczaniu polskiej granicy wschodniej przez oddziały sowieckie:
... Nie mieliśmy wyboru, szliśmy dalej na wschód. Otóż tłumaczyliśmy sobie tak, jak i wielu innych Polaków, że bolszewicy na pewno są inni, bardziej litościwi od Niemców
Po pewnym czasie natrafiliśmy na pierwsze oddziały sowieckie. I nie byliśmy wcale tak bardzo zadowoleni widząc krwiożerczych czerwonoarmistów w nieobrobionych płaszczach i z karabinami na konopnych sznurkach katujących naszych rodaków. Podobno zabijano samych spiskowców, ale wcale prawdą to nie było. Nie mieliśmy już szans na ucieczkę, to był koniec. Znaleźliśmy się na obszarze Polski okupowanym przez ZSRR. Kiedy jakimś cudem, po długiej wędrówce dotarliśmy do miasta Brzeżany, zajęliśmy mieszkanie po jednej z rodzin, której los pozwolił już opuścić granicę naszego kraju, uciekli i uratowali swoje życie. My zostaliśmy i czekaliśmy na przebieg wypadków. Zaczęły się prześladowania, morderstwa, gwałty. My najbardziej baliśmy się łapanek. Żołnierze na koniach otaczali wieś, przemocą wdzierali się do domów i rozpoczynali rewizje. U nas byli wielokrotnie, często po 2-3 razy dziennie, kiedy wychodzili nic w domu nie leżało na swoim miejscu. Po pierwszej rewizji zabrali nam wszystkie kosztowności, wszystkie cenne rzeczy jakie mieliśmy w domu. Raz było tak, że przyszli i zerwali całą podłogę, w poszukiwaniu tajnych kryjówek, których nigdy nie znajdowali. Zdarzało się nawet, że przychodzili do nas zjeść, nikt ich nie musiał częstować, brali sobie sami, co i ile chcieli, a jeśli nic nie było, bili moją mamę mówiąc, że schowała cale jedzenie. Ale nikt nie mógł nic powiedzieć. Taty nie było wtedy w domu, mama kazała mu uciekać i schować się w lesie, bała się o jego życie. Po takich wizytach płakałam i nie mogłam zasnąć, cały czas zadawalam sobie pytanie czego oni chcą, co my im zrobiliśmy. Ale to nie wszystkie cierpienia jakie musieliśmy znosić, jakie musiał znosić "Polski Naród..."
Akcja przesiedleńcza Polaków do Związku Radzieckiego
Jeńców wojennych pochodzenia polskiego wywożono do łagrów w odległe, wschodnie rejony Rosji przez cały okres okupacji radzieckiej. Jednak nie ograniczano się tylko do byłych żołnierzy. Wywożono także ludność cywilną w najdalsze zakątki Syberii. Prawo stanowiło, że:...Młodzi chłopcy wcielani byli siłą do Armii Czerwonej. Tak właśnie straciłam swojego jedynego brata, którego wcielono, a potem słuch o nim zaginął. Ojciec też nie dawał znaków życia i nikt nie wiedział co się z nim stało. Może go zabili, gdzie on teraz jest? Często zadawalam sobie takie pytania. Ale nie mogłam się załamywać, bo przecież możliwe było to, że już go przesiedlili i spotkamy się wkrótce...
Polaków zsyłanych w głąb Rosji można pogrupować w trzy kategorie. 1 - jeńcy wojenni; 2 - ludzie aresztowani; 3 - ludzie wywiezieni w trybie administracyjnym na mocy decyzji o przesiedleniu. Najwięcej zesłanych należało do trzeciej grupy.
My dostaliśmy informacje od żołnierzy radzieckich, że bez żadnych przeszkód możemy się przesiedlić na terytorium Związku Sowieckiego. Poinformowano nas, że pierwszy transport wysłany zostanie w dniu 10 lutego...
Podczas pierwszej fali przesiedleń przesiedlono około 250 000 obywateli Rzeczypospolitej Polskiej. Dla nikogo z przesiedlanych nie stosowano żadnych względów. Zdarzały się niejednokrotnie wypadki przesiedlania całych wsi.
... Mama zabroniła nam wychodzić na ulicę i rozmawiać z kimkolwiek. Wszyscy się bali, aby ich nie wzięto za intrygantów, spiskowców, zdrajców i nie wysłano na Syberię. Po pierwszej fali aresztowań wszyscy byli w strachu. Wszyscy wykonywaliśmy to co nam bolszewicy kazali, oby się im nie narażać. Nikt nie chciał wyjechać, ale pojechać na białe niedźwiedzie spod okupacji radzieckiej można było w każdej chwili i pod byle jakim pretekstem. Pewnego dnia strach osiągną takie rozmiary, że zakazano nam mówić o wywózkach. Ale to i tak nie pomogło, nie zważano na nic.
10 luty będziem pamiętali:
Przyszli moskale, myśmy jeszcze spali,
I nasze dzieci na sanie wsadzili,
Na stację nas odprowadzili
Przyszli do nas w nocy 10 lutego, powiedzieli nam że mamy 15 min. na zabranie najpotrzebniejszych rzeczy. Nie pozwalano brać ni żywności, ni przedmiotów użytkowych. Enkawudziści mówili, że wszystko co jest nam potrzebne dostaniemy, a dobytek zostanie wysłany za nami w miejsce przesiedlenia. Wtedy jeszcze nie sądziłam, że będzie źle aż tak bardzo. Pamiętam, że tej nocy było bardzo zimno, załadowano nas na ciężarówkę, a następnie przewieziono do specjalnie przygotowanych wagonów. Przygotowanie tych wagonów polegało na zakratowaniu okienek, wstawieniu żelaznych piecyków z zapasem opału na trzy dni i zamontowaniu rodzaju rynny wychodzącej na zewnątrz wagonu. Miała ona spełniać rolę ubikacji. W tym wagonie, w którym cudem jechałam Ja i cala moja rodzina, mówię cudem bo nieczęsto to się zdarzało, aby członkowie jednej rodziny podróżowali wszyscy razem, jechało jeszcze 50 innych osób. Kiedy wagony były już pełne zamknęli nas z zewnątrz i pociąg ruszył.
Zatrzymywaliśmy się co jakiś czas, nie rzadko na 3-4 dni. Z tej właśnie przyczyny, podróż trwała bardzo długo, a zapasów opału nie odnawiano. W wagonie toczyły się rozmowy, przypuszczenia - mówiono nawet o nowym Katyniu. Mroczne rozważania wygasały. Zmęczenie wzięło górę. Jeść dawali bardzo mało i do tego raz dziennie, wiele osób jadło śnieg z dachu, ale to nie pomagało. Podczas postojów nie można było wychodzić z wagonów, a podczas jazdy nikt nie mógł nawet spojrzeć przez okno. Wielu nie doczekało się celu naszej podróży, umierali z głodu, ze zmęczenia, zabijały ich choroby. Najwięcej umarło dzieci, którym nie wyprawiano żadnych tam pogrzebów, ciała wyrzucano podczas jazdy pociągu prosto w śnieg. Był to drastyczny widok, ale gdzie byli rodzice tych dzieci, jak oni pozwolili na zrobienie czegoś tak okropnego. Przecież ja sama byłam jeszcze dzieckiem. Później zrozumiałam, że to nie była wina rodziców.
Kiedy dotarliśmy na stację w Irkucku uświadomiłam sobie, że tejże nocy zabrano 53 rodziny z całej naszej osady...
Spośród 250 000 deportowanych ludzi w ową straszną, mroźną noc 100 000 było dziećmi. Nie dano im żadnej opieki.
...Widok płaczących, zmarzniętych, wystraszonych dzieci, to było coś strasznego. Następnie załadowano nas na odkryte ciężarówki w takim tłoku, że nie można było rozprostować nóg. Było tak zimno, że ludzie zamarzali na moich oczach, a ciężarówki jechały, jechały, jechały. Droga wydawała się nie mieć końca. Gdzie oni nas wiozą, jak długo będzie jeszcze trwała nasza podróż?, nikt tego nie wiedział.
Tym, którzy dojechali żywi do miejsca przeznaczenia, przydzielano baraki, ziemianki, sklecone naprędce szopy. Wszyscy traktowali nas jak zwierzęta, władze kołchozu zostały poinformowane jak mają traktować przybyszów. Mówiono, że Polacy znęcali się przez 20 lat nad ich braćmi Ukraińcami i Białorusinami i teraz trzeba się im odwdzięczyć.
I tak została przydzielona nam ziemianka bez okien, drzwi, na ścianach szron i zgnilizna, na środku tylko palenisko obłożone kamieniami. Nie przypominało to domu na pewno, ale trzeba było jakoś żyć, poddać się teraz, to chyba nie najlepszy pomysł. Ale dobre myśli nie pomagały, działo się coraz gorzej, zima dawała się we znaki, a my dalej nie mieliśmy normalnych warunków do mieszkania, do życia. Właśnie te pierwsze 2-3 tygodnie były najgorsze, wielu tego okresu nie przetrwało, poumierali w nędzy i rozpaczy.
Ludzie z głodu zaczynali zjadać zwierzęta domowe: psy i koty, nikt nie odczuwał wtedy wstrętu, skrupułów, ludzie chcieli przeżyć, zjeść coś, mało ważne co. Co jakiś czas przywozili nowych zesłańców, przesiedleńców jak kto wolał, ale nikt się nimi nie przejmował, każdy interesował się własnym sobą. My wiedzieliśmy, że czeka ich tu katorżnicza praca w nieludzkich warunkach, głód, nędza, choroby i robactwo. Tym, którzy pracowali wydzielano porcje żywnościowe, w jedną taką porcję wchodziły: dwie kromki czarnego chleba i 40 dkg mąki. Nikt nie narzekał, wszyscy baliśmy się, aby nas nie wyrzucono, przecież na nasze miejsce znalazło by się wielu chętnych. Wszyscy pracowaliśmy przy wyrębie tajgi i karczowaniu jej pod kartofle, stamtąd też nosiliśmy na plecach opał do naszej ziemianki.
Przez prawie sześć tygodni odnawialiśmy naszą " chatkę", ale udało nam się w końcu. Wielu ludzi nie potrafiło tak sobie radzić jak my, umierali oni z głodu lub też popełniali samobójstwo. Ale strach pozostał dalej, chociaż że byliśmy tam już jakiś czas, zawsze można było się spodziewać czegoś strasznego, niegodnego.
Przetrwaliśmy zimę, jedyną ofiarą panującego mrozu padła moja najmłodsza siostra, która umarła z wycieńczenia. Chociaż, że wszyscy byliśmy przygnębieni nie mogliśmy ot tak sobie jej pochować, nikt tak nie robił, od kiedy zaczęły chodzić pogłoski o ludożercach. W nocy kiedy mrok zapadł już zupełny, zawinęliśmy ciało w stare szmaty i zanieśliśmy do lasu. Tam też ją pochowaliśmy, ale mamie to nie wystarczało, postanowiła że tam zostanie i będzie pilnować zwłok. Czuwała tam jeszcze pięć dni, z dnia na dzień opadając z sił. Nie mogłam nic poradzić, mama się uparła. Nie była już to ta sama kobieta, straciła sens istnienia, poddała się, było z nią coraz gorzej. Nie chciała jeść, pić, po pewnym czasie oślepła. Kiedy przyszło lato, mamy nie było już na świecie. Pochowaliśmy ją koło naszej siostry, ale nie pilnowaliśmy grobu, bo nie było sensu. Latem, zawsze było łatwiej, bo zbieraliśmy w lesie grzyby, jagody, pokrzyw albo lebiody się nacięło i ugotowało. Żeby nie to, więcej ludzi by tam powymierało.
Powrót Polaków do Polski z doportacji
Czas leciał bardzo szybko, minęło lato, minęła jesień, a my dalej byliśmy tutaj, daleko od domu, od Polski. Pewnego dnia przyszła wiadomość, że możemy wracać do domu. Zostawili nas samych, nikt nas już nie pilnował, bo po co. I wtedy nadarzyła się okazja, aby uciekać stąd jak najdalej, wracać do Polski. Radość nasza nie znała granic. Tak samo jak kiedyś załadowali nas do wagonów i "odesłali" do domu. Chociaż, że jechaliśmy tymi "cielęcymi" wagonami, w brudzie, głodzie i zimnie to nastroje nasze były całkiem odmienne od tamtych, kiedy nas tu wieźli...
Losem Polaków podczas drugiej wojny światowej stały się zsyłki i ludobójstwo. Mało, który naród w Europie wycierpiał tyle, co oni. Ich losy nie powinny zostać zapomniane. To ich ofiary użyźniły glebę, z której w końcu wyrosła wolność Polski. Stalin rzekł, że nikt nie sądzi zwycięzców. Fakt, że dotąd nie ukarano nikogo i nie potępiono komunistycznych zbrodni sprawia, że słowa te są prawdziwe. Jan Paweł II stwierdził, że prawda nas wyzwoli. Wciąż czekamy na ostateczną prawdę o komunizmie.
...Po długiej podróży dotarłyśmy w końcu do granic naszego kraju i płakałyśmy ciesząc się jednocześnie. Osiedliliśmy się w Racławicach Śląskich tam też poznałam swojego męża, tam też urodziły się nasze dzieci. I pewnego dnia kiedy siedziałam na ławce przed domem, przypomniały mi się te straszne dni. Jednak w duchu czułam, że wygrałam, udało mi się przeżyć tyle czasu na "nieludzkiej ziemi". Teraz wiem jedno... Walczyć - często, dać się pobić - czasami, dać się zniszczyć - nigdy!
Taką historię pozostawiła po sobie we wspomnieniach Anna Lipieńska, która żyła w latach 1926-1993. Niestety już nie żyje. Jednak jej świadectwo może być wartościowym świadectwem prawdy dla przyszłych pokoleń Polaków.
Komentarze (0)